Groningen (25.08) i Köln (7.09)

Tak patrzę, że trochę do tyłu jestem z opisami wycieczek/wypadów ;) Więc tak szybko będzie, bo to z resztą jednodniowe wyjazdy na których nie byłem sam, a to też zawsze trochę mi relacje (i emocje) rozmywa…

Groningen – 25.08 (niedziela)
Ponieważ w kolejnym tygodniu miało być to seminarium, zdecydowałem się na wyjazd w niedzielę. Mam w jedna stronę niecałe 200km, więc akurat wypadzik na jeden dzień ;) Najbardziej zależało mi na kolorowych domkach, z którymi puzzle kiedyś układałem i akurat tak się szczęśliwie składa, że bardzo blisko nich jest parking P+R i na nim właśnie zdecydowałem się zaparkować (P+R Reitdiep). Byliśmy tam około 11:00, miejsca dużo, parking darmowy, potem spacerek na przystań z domkami, zdjęć porobiłem sporo, udało mi się znaleźć kąt z którego robione było zdjęcie na puzzle… tylko domki niestety się zmieniły przez te lata na gorsze :D To że malowali to spoko, niestety przemalowali brzydziej ;) i np. z zielonego zrobili szary. Potem ruszyliśmy na spacer do miasta. Jest to kawałek ale da się przeżyć. Miasto nie bardzo duże ale kanałki zawsze są urokliwe. Dodatkowo w centrum był taki festyn – stragany, karuzele… pluszowe peniski do wyciągnięcia z maszyny :D Zjadłem tam jakieś ciastko z kremem, dobre było :) Potem weszliśmy na wieżę widokową kościoła Martinikerk, co też nie poszło tak od razu, bo najpierw wyglądał na zamknięty ale jednak znalazłem wejście :D Bilet płatny tylko kartą, nie pamiętam dokładnie ale chyba 6€ za osobę. Potem poszliśmy pod budynek muzeum, bez planów na wejście ale sam budynek chciałem zobaczyć, bo jest ciekawy. Następnie chciałem zobaczyć jeszcze park, z resztą było to nawet po drodze. Coś tam było, kupa ludzi, jakieś wydarzenie ale nie wgłębiałem się. Na koniec wróciliśmy na przystań kolorowych domków. Niderlandy to normalny kraj, w związku z czym mają sklepy otwarte w niedzielę i przy okazji zrobiliśmy małe zakupy w Jumbo przy przystani. Wiele rzeczy jest drożej ale np. truskawki są taniej – wiadomo, duży eksporter ;) No i ruszyliśmy do domu… a tu zaraz za granicą, czarny samochodzik (w sensie taki w ogóle nie charakterystyczny) wyświetla mi z tyłu: „Zoll. Bitte folgen” czy jakoś tak :D No to zjechałem, pytali skąd my, skąd wracamy, gdzie byliśmy, czy częściej jeździmy w tym kierunku, pooglądali zakupy :D No i w sumie tyle, taka rutynowa kontrola, właściwie powinienem się chyba przyzwyczaić że minusem „kolorowego” samochodu jest właśnie takie zainteresowanie służb :D no cóż, trza z tym żyć ;) (już wolę z tym żyć niż z szaro-burym samochodem jakich jeżdżą miliony :P ).

przystań

przystań

Martinikerk

widok z Martinikerk

Köln – 7.09 – (sobota)
Dwa tygodnie później ruszyliśmy do Köln. Stamtąd też miałem widoczek na puzzlach i też chciałem zobaczyć go na żywo :D To znaczy wahałem się długo, bo to jednak ponad 300km ale ostatecznie podróż jakoś poszła nawet prosto, 298km prostą drogą autostradą, potem też, jakoś prawie do końca autostrada czy inne drogi szybkiego ruchu, więc na szczęście dużo po mieście się nie najeździłem. Tu z parkingami była jakaś dziwna akcja, że P+R były darmowe ale do użycia tylko jak się kupi bilet na komunikację, a to by było 8€ za osobę (musiałbym wydać więc 16€). Jednocześnie są obszary w mieście, gdzie za dobę płaci się 5€ za parkowanie i to w centrum… to jaki sens ma używanie P+R gdzieś na obrzeżach skoro parkowanie w centrum jest tańsze? :D Bardzo to przyjazne dla przyjezdnych, mniej dla mieszkańców. Poszło dobrze, poza tym że wyjeżdżając musiałem objechać 3 małe uliczki, ciasno okropnie, z parkowaniem chyba jeszcze gorzej niż w moim mieście (no ale może ta różnica, że mieszkańcy chyba tam za darmo parkują, a przyjezdni za te 5€ za dzień, więc wiecznie tam stać nie będą i może jest rotacja ;) ). Ogólnie wybrałem że pojedziemy na parking na Teutonenstraße, bo blisko do rzeki, a w razie czego w okolicy jeszcze kilka tych parkingów tanich (na zdjęciach Googe Maps widziałem że parkomaty mają te niebieskie opaski, które oznaczają 5€ za dzień), no i tak faktycznie było, zaraz po wjeździe w ulicę było wolne miejsce i tam stanęliśmy. O tej porze rano (zajechaliśmy około 10:30) jeszcze może tam jakieś jedno czy dwa były wolne (ale potem byłoby ciężko :P ), ale faktycznie 5€ za cały dzień, a niedziela byłaby za darmo.
Potem poszliśmy do muzeum czekolady… to to muzeum, które było polecane zamiast tego w Zurychu ;) Zapłaciliśmy 17 i 15€ za wstęp (seniorzy mają 2€ taniej), dostaje się na powitanie po kuleczce czekoladowej z płynną czekoladą w środku ;) a na koniec malutką piramidkę z 4 czekoladek. W muzeum jest też maszyna produkująca takie małe czekoladki, można przycisnąć i wypada świeża czekoladka na spróbowanie – pyszna, chyba najlepsza czekolada jaką w życiu jadłem, dlatego że świeża :P (ja normalnie nie rozróżniam świeżości czekolady ale tu taką świeżą prosto z produkcji no to uu, no czuć różnicę w smaku ;) ). Oczywiście jest do tego kolejka i czekoladki nie wypadają jedna za drugą, tylko trwa to może ze 30 sekund między podaniami (pewnie żeby ludzie za dużo nie brali :D ). A potem przy fontannie pani daje wafelki umaczane w czekoladzie – też smaczne, ale ta stała czekoladka z maszyny lepsza ;) No a potem sklepik, kupiłem znów kilka kulek i kilka innych czekoladek – też drogo, prawie 14€ za te kilka rzeczy wyszło… Muzeum trochę nam zajęło ;) potem poszliśmy do katedry (wejście na wieżę 8€ x2) po drodze trochę rzeczy zwiedzając typu rynek, inny kościół, itp., A potem przez rzekę na drugą stronę żeby uchwycić ten konkretny widok na katedrę – zdjęcie chciałem zrobić takie jak na puzzlach aaale po pierwsze światło niekorzystne, bo pod światło, po drugie sporo się tam zmieniło w wyglądzie promenady (na gorsze :P ) i jeszcze ta kupa ludzi która się tam każdej minuty przewala nie poprawia widoku, ogólnie znów: przeludnienie… o tym miałbym dłuższy wydów ale to może nie dzisiaj i nie w tej notce ;) No a potem podróż do domu… Reasumując: fajnie zobaczyć raz ale miasto jak miasto, za daleko żeby było warto tam częściej jeździć ;)

muzeum czekolady

katedra

katedra

widok z katedry

kłódki na moście i w jego okolicach

promenada – widok na katedrę

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , | Dodaj komentarz

Bildungsurlaub – „Urlop edukacyjny” ;)

Przypomniało mi się właśnie, że kiedy zaczynałem pisać tego bloga ponad 20 lat temu, nie wiedziałem co chcę robić w przyszłości… przyszłość nadeszła, a ja nadal nie wiem… Przez wiele lat obstawałem przy pracy fizycznej, bo przynajmniej głowę ma się dla siebie i można myśleć o czym się chce. To jest prawda ale ostatnimi czasy i ten stan zaczął mnie męczyć, za dużo myślenia i czasu dla siebie ;) W poprzednim wpisie napisałem już o seminarium – była to odmiana i dobrze mi zrobiło. Teraz miałem taki urlop, w czasie którego zamiast do pracy uczęszcza się na jakiś kurs. To może być cokolwiek coś twórczego, coś związanego ze zdrowiem, języki, coś biurowego – no wszystko. Ja wybrałem sobie rysowanie :) Bo było, bo akurat wypadało na mojej pierwszej zmianie, bo pomyślałem że to doskonała okazja zająć się czymś, na co nigdy nie mam dość czasu… Aha, bo to jest urlop dodatkowy do rocznego urlopu i w pełni płatny, jedynie sam kurs trzeba sobie zapłacić ale zwykle to nie jest duża suma. No na pewno mniejsza niż tygodniowa wypłata, więc się opłaca :D
Jeśli chodzi o samą rejestrację, to też nie wiedziałem, a teraz będę już mądrzejszy – można się zarejestrować, mailem dostaje się papiery, które trzeba pokazać pracodawcy, a w razie czego (gdyby się jednak nie dostało tego urlopu w tym terminie) można się przez kolejne 2 tygodnie bez problemu wypisać. No a przynajmniej tak jest na kursach z uniwersytetu mojego miejsca zamieszkania.

Taki był ten tydzień:

14.10
Tylko 9 osób jednak w takim kursie bierze udział (myślałem z jakiegoś powodu, że 14!), trochę straszno :D (i jestem jedynym facetem :P przypuszczałem że tak może być ;) ). Najpierw prowadząca położyła 11 przedmiotów pod kawałkami materiału i mieliśmy po dotyku zgadywać co to. Każdego pytała o każdy przedmiot, chodziło chyba o pobudzenie wyobraźni :) Tego pierwszego dnia było dużo takiego gadania, o tym jak ważne jest wymierzenie rysowanych obiektów (że od tego zaczynać i jak to robić), trochę o perspektywie i pokazywała nam techniki… hmm, cieniowania kreskami? czy jak to nazwać :P Narysowałem butelkę (moją butelkę na wodę), rysunek został w sali, mieliśmy zostawić i postawić przy oknach żeby jutro na nie spojrzeć jak przyjdziemy (poza tym że jednak chyba coś nie do końca wymierzyłem :D to nawet wyszło nieźle), ogólnie tego dnia chodziło o perspektywę i światłocień. Mamy przez 4 dni poznać 4 techniki, a piątego dnia tworzyć naszą ulubioną. Ale ogólnie dosyć miło, bo 5 godzin, w tym jedna przerwa 30-40min, to zlatuje :P To koło supermarketu, to można pójść coś zjeść itp. No i co jeszcze np. mówiła… żeby nie rysować co nam się wydaje, że powinno być, tylko patrzeć i rysować to co widzimy – no i faktycznie chyba jest to częsty błąd, bo mi świta, że różne te książki o rysunkach też tą zasadę dość mocno akcentują. Że rysowanie to tak naprawdę nauka patrzenia… I że to po prostu przeniesienie odpowiednich tonów w odpowiednie miejsca ;)
Tylko z parkingiem to jest tak trochę średnio… parking wzdłuż ulicy ale prawie wszystko pełne, znaczy tam zawsze coś znalazłem, jedno czy dwa miejsca, ale ciasno, więc trochę stresująco…

15.10
Dziś prowadząca spóźniła się godzinę… (ktoś tam z pracowników nas poinformował że dzwoniła), bo opiekuje się matką i coś tam w nocy się działo (no cóż, ona sama jest już starsza, to jej matka tym bardziej…), więc wszyscy zaczęli coś rysować, no to ja też, coś nowego, szklankę (w uchwycie metalowym) ale ten rysunek już niezbyt mi się podobał :P Potem, jak już do mnie podeszła, to powiedziała że nieźle, ale „elipsy nie mają kantów” :D no cóż, starałem się żeby nie miały ale jednocześnie chciałem oddać, że szklanka ma brzeg np. przeźroczysty i to w sumie trochę wygląda jakby zakończenia były ostre… ale innym błędem (i tu się z nią zgadzam :P ) jest to, że końcówka uchwytu nie wypada w tym samym miejscu co na szklance… bo narysowałem ją na oko :P bardzo się trzeba pilnować żeby jednak NIC na oko nie rysować ;) No to ona potem taki szkic mi zrobiła, że też trzeba odmierzyć gdzie wypada uchwyt… No, racja :P W sumie to chyba najważniejsza rzecz jaką wyniosę z tego kursu, to będzie, że nie rysuje się na oko, tylko proporcje trzeba odmierzyć ZAWSZE – co ma sens i zdecydowanie pomaga rysunkom. No to zapytała czy chcę poprawiać czy na nowo narysować, powiedziałem że na nowo i zacząłem rysować drugą szklankę ale mierzenie też nie jest takie proste i długo mi zajęło żeby chociaż tyle narysować no i jeszcze tym razem kształt uchwytu mi nie chciał wyjść :P
Więc tego dnia nic nowego raczej nie robiliśmy, tłumaczyła jeszcze o tym, że na rysunkach właściwie można widzieć same trójkąty, je naszkicować i reszta „sama wyjdzie” ;) z przykładami, no i tam też trochę o rysowaniu oczu i nosa. Na koniec zaczęła pokazywać rysowanie grafitem (kolejna rzecz o której nie było mowy, że mamy przynieść, no ale się przyda jak pokaże ale my raczej tą techniką na kursie rysować nie będziemy).
Tego dnia zabrałem szkicownik ze sobą do domu, bo myślałem że może nawet coś porysuję, ale w końcu i tak nie wyszło… A w ogóle co do szkicownika, to od razu w poniedziałek ona mówi: „O, to z Action, prawda?”, przytaknąłem, a ona mówi, że dobre mają te szkicowniki (i tanie), bo fajna faktura papieru, gładkie kartki się w ogóle nie nadają do rysowania, a te mają dobrą fakturę… „i czemu w ogóle robię reklamę sklepowi Action? Powinni mi chyba zapłacić” – się śmiała ;)
A swoją drogą prowadząca ma nawet swoją stronę, znalazłem: klik :)

16.10
Dziś zaczęliśmy rysowanie tuszem, tu raczej (przynajmniej ona tak rysuje) rysuje się bez szkicu, rysuje się linie, jak się zrobi błąd, to można go „ukryć” wśród linii ;) Najpierw niemal każdy zaczął coś z fantazji rysować (ale nam nie szło tak dobrze jak jej :P ), więc wróciliśmy do rysowania obiektów, jedna kobieta przyniosła dziś jabłka ze swojego ogrodu, ot tak żeby rozdać, bo ma za dużo ;) i prowadzącej się spodobało, że niektóre z listkami były, więc potem prawie wszyscy zaczęliśmy rysować te jabłka :P narysowałem i myślę, że już to „początkowe stadium” nawet nieźle wyszło (choć trochę za mało cieniowania ;) ). Potem była przerwa, a po przerwie niestety listek mi się zwinął i już tak ładnie nie wyglądał :D Więc następny etap pracy to już wersja trochę z fantazji i już trochę przez nią poprawiona. Po przerwie prowadząca chciała nam też ciasto kupić (w podziękowaniu że byliśmy tacy mili wczoraj ;) tzn. że zrozumieliśmy że się spóźniła – tak jakbyśmy mieli inaczej zareagować :P no tak wyszło to trudno, nie tragedia przecież), ale tam większość nie chciała ciasta… to wymyśliła, że w takim razie możemy sobie wybrać po jednej widokówce z jej prac tuszem i wybrałem sobie taką z charakterystycznym pomnikiem naszego miasta ;) No ja bym tam ciastem nie pogardził :D ale zgadzam się, że widokówka, to lepszy prezent, bo pamiątka na stałe :) (zwłaszcza, że w piątek i tak będzie ciasto – jedna z uczestniczek zaoferowała się, że upiecze z tych dzisiejszych jabłek :P ). Ogólnie rysowanie tuszem bardzo mi się spodobało i mam ochotę na więcej :) Tego dnia w domu udało się nawet jeszcze dwa rysunki zrobić (chociaż po czasie widzę błędy na wszystkich :D ale cóż, dobrze że widzę, to oznacza rozwój)! Do tuszu w zestawie miałem takie szklane pióro, ale miałem też osobno kupione pióro ze stalówką i na zajęciach nim rysowałem, a w domu spróbowałem tego szklanego – nim się ogólnie chyba jednak lepiej rysuje.

17.10
Dzisiaj rysowaliśmy kredkami… i niestety muszę powiedzieć, że ta technika nie bardzo mi pasuje ;) Zacząłem rysować jabłko pociągnięciami kreski jak na jabłku i nie wiedziałem co dalej żeby nie popsuć :P Potem ona mi pomogła, że np. tą żółć na całym rysunku można dodać… ogólnie już było czuć, że jej styl nawet w rysowaniu kredkami, to jest to kreślenie linii we wszystkie strony, a dla mnie to fajnie pasuje tuszem, ołówkiem też jest ok (chociaż niektóre rysunki ołówkiem wolałbym też robić chyba w jedna stronę) ale kredkami mi jakoś nie pasuje… (za dużo się innych rysunków naoglądałem i za dużo kolorowanek inaczej kolorowałem :D człowiek ma zakodowane jednak coś innego ;) ), albo może nie to że mi nie pasuje, bo jej rysunki wyszły super i wszystko w nich pasuje ;) po prostu ja tego nie „czuję”. Pogłębiałem te kolory ale nie umiałem też wydostać światłocienia z tego jabłka, bo tam gdzie padało światło, to było akurat w czerwone miejsce na jabłku, a jednocześnie czerwony jest najintensywniejszy (więc najciemniejszy w moich oczach) więc potem jeszcze raz trochę poprawiła, a ja jeszcze na końcu dodałem plamy na takie jakie mniej-więcej miało to jabłko. Wyszło oczywiście ładnie ale no nie można powiedzieć, że to ja narysowałem :D Bardziej to była praca wspólna :D no i nadal nie „czuję” tego :P (ale obrazek jest rzeczywiście piękny! po czasie muszę to przyznać nawet bardziej).
Przy okazji uświadomiłem sobie, że moje tuszowe jabłka z wczoraj, te rysowane w domu mają ten sam problem, a zwłaszcza to kolorowe – brak odpowiedniego światłocienia :P jak wchodzi kolor, to ja już się skupiam na wypełnieniu go, jakbym kolorował kolorowankę :D zamiast na oddaniu kształtu więc światłocienia… ale dobrze, że to przynajmniej zauważyłem, to już i tak spory plus, że widzę swoje błędy.
Jutro mamy robić co chcemy techniką jaką chcemy, to myślę, że chyba i tak wybiorę tusze :P Ale nie wiem co narysować, jabłek i butelek mam już dość :D

18.10
Dzień ostatni był luźny i jakiś krótszy :P długo się nie mogłem zdecydować co rysować i jak w końcu, więc zacząłem jednak ołówkiem. Potem chciałem sobie zrobić kompozycję z 3 kredek, co tak sobie się trzymało, więc prowadząca podsunęła mi jedną kredkę opartą o rolkę taśmy i obok gumkę – spoko pomysł :) zacząłem i mi nie wyszło coś mierzenie, więc zostawiłem i zacząłem jeszcze raz :P ale rysunku nie zdążyłem dokończyć, bo to był bardzo luźny dzień, jedliśmy ciasto, na końcu jeszcze rozmawialiśmy o rysunkach gotowych i ogólnie co z kursu wynieśliśmy i trochę wcześniej skończyliśmy. Ja wyniosłem na pewno to, że obiekt rysowany trzeba mierzyć (oczywiście nie linijką, ale mierzyć), nie zapominać o proporcjach, kątach, wielkościach, światłocieniu… no i to jest już myślę dużo! A to że widzę błędy już nawet w tych moich rysunkach, to też jest na plus :) Na koniec nam jeszcze powiedziała żebyśmy rysowali. Przynajmniej godzinę tygodniowo, albo chociaż raz w miesiącu ale regularnie. Mam nadzieję jednak wygospodarować tą godzinę w tygodniu ;)

Na przyszły rok planuję malowanie dla niemalujących :P Aaaale trzeba przyznać, że tam tak dużo ciekawych kursów znalazłem, że nawet się zastanawiam czyby nie zrobić niektórych nawet na własną rękę… Np. programowanie w Java Script, Python! Nie wiem czy przypadkiem to jednak nie powinny być kolejne moje kursy ;) ciągnie mnie też bardzo…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , | Dodaj komentarz

sierpniowe seminarium

Innym wpisem pamiętnikowym, który chce tu sobie zanotować będzie wpis na temat seminarium BR, bo to było coś innego, ciekawy tydzień z życia.

Seminarium takie to fajna rzecz, bo trwa tydzień i jest się na ten czas zwolnionym z pracy oczywiście, żarcie zapewniają, także hotel i/lub dojazd jeśli się ktoś decyduje poza miejscem zamieszkania, no a za wszystko płaci pracodawca :P Ja akurat wybrałem takie na miejscu (chciałem w listopadzie, zamiast pierwszej zmiany ale nie było jednak organizowane, więc już wziąłem kiedy było).

No to teraz krótko na temat tamtego tygodnia: nie miałem żadnych oczekiwań, nie wiedziałem jak to wszystko będzie wyglądało i o czym w sumie będziemy się uczyć… ale jakbym wiedział, że będzie tyle pracy z ustawami (dostaliśmy parę GRUBYCH książek z ustawami, komentarzami, jeszcze tam jakimiś podpowiedziami :P ), to bym się pewnie bardzo bał :D więc dobrze, że nie wiedziałem, bo ogólnie nie było się czego bać ;) O dziwo wszystko rozumiałem, wszystko też wydawało mi się ciekawe (nie tylko jako dla członka BR ale jako dla zwykłego pracownika… pomijając fakt, że mnie się niemal na pewno dla samego siebie nic z tego nie przyda, bo w życiu by mi się nie chciało użerać się z pracodawcą nawet jakbym miał rację :D wolałbym zmienić pracę i machnąć ręką, takie coś to raczej dla ludzi, dla których praca jest ważniejsza niż dla mnie :D ). No ale edukacyjne to było, bo tydzień wcześniej to nawet nie miałem żadnego pojęcia na czym polega praca BR :D no to teraz przynajmniej wiem (że na dochodzeniu praw pracowników ale jako ogółu, pojedynczy pracownik musiałby raczej iść do sądu). Przez pierwsze 3 dni referentem był sędzia sądu pracy z tego miasta/landu, a ostatnie dwa dni prawniczka z innego (on moim zdaniem prowadził to lepiej od niej, bardziej dynamicznie, bardziej zrozumiale i ogólnie tak jakoś bardziej mi pasowało, choć może to wrażenie wynika z tego że on był pierwszy ;) ). Była też praca w grupach, ale trafiła mi się sympatyczna grupa :P (i mimo że ta prawniczka od nowa przydzieliła grupy, to wyszło na to że moja grupa była taka sama :D ), ogólnie było chyba 16 czy 17 osób (czy nawet 18), niektórzy stąd ale byli tacy ze Stuttgartu, Timmendorfer Strand i skądś tam jeszcze. Dostaliśmy książki, plecak, butelkę, piórnik, karteczki do zaznaczania (to jest świetna sprawa, nie wiedziałem że aż tak fajna :P będę prywatnie korzystał do zaznaczania cytatów w czytanych książkach, a jak mi się skończą, to sobie kupię kolejne, dla mnie teraz to taka must-have rzecz te zakładki indeksujące – właśnie sprawdziłem że tak się to fachowo nazywa ;) grosze to kosztuje: przykład a duuuużo ułatwia :) ).
Po drugim dniu zaprzestałem jadać śniadania w domu, bo już na pierwszej przerwie najadałem się przekąskami :D Potem był obiad a potem druga przerwa i znów przekąski :P Do obiadu jeden wybrany napój, można było Pepsi Max wybrać, więc no idealnie :D Na obiad szwedzki stół i spory wybór (mięso, ryba albo wegetariańskie), zawsze też jakiś deser, a na przerwach przekąski różnorodne i codziennie inne: malutkie pączki, ciastka francuskie z marmoladą, serniczki, kremy z limonki, szaszłyki owocowe z kremami, budynie, ciasto kruche z makiem… No cóż mam powiedzieć – żarcie było idealne :D
Reasumując: BARDZO mi się podobało i to był bardzo miły tydzień :) no było to ewidentnie coś innego niż praca na produkcji i dobrze mi to zrobiło na głowę :P Już się nie mogę doczekać mojego „urlopu edukacyjnego” w połowie października, może będzie jeszcze lepiej skoro temat będzie jeszcze ciekawszy ;) Od wtorku jeździłem rowerem i to też było spoko, bo blisko ;) wstawanie o 8:00 też było o wiele łatwiejsze niż wstawanie krótko po 5:00… może jednak mógłbym się przyzwyczaić do takiego trybu życia z wstawaniem rano, gdyby to było o 8:00 rano a nie o 5:00 ;) sypiałem około 6 godzin ale na seminarium w ogóle nie odczuwałem senności i w sumie potem w ciągu dnia też nie (albo więc na 6 godzinach snu można jechać w miarę bezproblemowo, albo ilość energii zależy też od tego co się robi, jeśli coś ciekawego to odczuwa się energii więcej).

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , | Jeden komentarz

Lazurowe Wybrzeże czyli Nicea i okolice: Monako, Eze… (8-16.06)

W ramach wstępu muszę zanotować dwie rzeczy: po pierwsze tym razem przejazdy i hotel zarezerwowałem ze znacznym wyprzedzeniem, dzięki temu w rozsądnej cenie dorwałem pokój jednoosobowy z łazienką i dużym oknem, w świetnej lokalizacji, w centrum, 200m od promenady. A po drugie postarałem się wreszcie o kartę kredytową (też oczywiście taką żeby wszystko było za darmo ;) czyli wypłaty i płatności na całym świecie, bez opłat rocznych itp., haczyk jaki jest to wiadomo – jak w każdej karcie kredytowej: jak się nie spłaci o czasie to 26% prowizji, ale tu jeszcze dodatkowo można było ustawić automatyczną spłatę, więc powinien być luz aczkolwiek i tak będę sprawdzać :D ), no może tym razem mi ta karta aż tak bardzo nie jest potrzebna, bo to strefa Euro, no ale wreszcie ją mam i dobrze. Relacja w połowie została spisana na bieżąco, reszta dopiero teraz aczkolwiek to już ta krótsza reszta ;)

8.06 – sobota – podróż
W sumie miałem dość dobry czas ze wszystkim co sobie zaplanowałem przed wyjazdem… prawie, bo jak wyszedłem na autobus, to jednak musiałem z najbliższego przystanku pojechać, więc droższy bilet i musiałem trochę podbiec ;) (ale zaczekał, z resztą następnym też bym pewnie zdążył ale chciałem być nieco wcześniej). A i tak to nie było tak wcześnie żebym zdążył do Rossmanna na dworcu i Colę musiałem w kiosku obok przystanku kupić za 2,55€ (nie licząc kaucji), no cóż ;) Podróż w zasadzie bez niespodzianek i w ogóle nie działo się nic ciekawego – Flixbus przyjechał o dziwo punktualnie ;) Ten drugi też, ale wcześniej miałem ponad 3 godziny na przesiadkę we Frankfurcie (nad Menem)… i długo się wahałem czy coś zrobić i co… Czy pójść do miasta, ale lepiej by było zostawić bagaż w skrytce ale to 4€ w monetach, a nie miałem. Poza tym no hej, 4€… wziąłem torbę i poniosłem ze sobą :D (była w połowie pusta, więc też nie aż tak ciężka), mam też kółka ale nie zamierzam rozwalić ich sobie na nierównościach chodnika, dlatego toczyłem tylko czasami ;) Na szybko zobaczyłem kilka punktów, które chciałem, zjadłem w BK na mieście – także tak, taki spryt, nie dość że na skrytce zaoszczędziłem, to jeszcze na toalecie :D (te na dworcu nie są darmowe), no i jeszcze aktywowałem kartę, bo trzeba było dokonać tej pierwszej płatności, a nie chciałem żeby pierwsza była w hotelu. Ale Frankfurt to wieczorem paskudne miasto, pełne hołoty wykrzykującej za przechodniami, zwłaszcza kobietami… Przykro patrzeć jak ci ludzie nie mają co w domu robić ani innych zainteresowań tylko wyzywać obcych przechodniów.
Ten drugi Flixbus też był o czasie, a nawet docierał za wcześnie do większości przystanków, ale wiadomo że nie za bardzo mógł nadrabiać, bo musiał na pasażerów czekać – w końcu oni byli punktualnie, a nie np. godzinę za wcześnie ;) Trasa prowadziła przez Zurych i Mediolan (do tego ostatniego też muszę się w końcu wybrać), więc pewnie najkrótsza trasa do Nicei to to nie jest ale no taki urok autobusów.

9.06 – niedziela – Nicea
Flixbusy w Nicei zatrzymują się koło lotniska, oczywiście obadałem jak się stamtąd dostać do centrum miasta i hotelu, no i stwierdziłem że najlepiej promenadą na pieszo – żeby już coś pooglądać :) Tak też zrobiłem, to niby 5km ale szło się przyjemnie i walizkę mogłem przez większość czasu ciągnąć, bo podłoże było równe. Poza tym to Francja – sklepy są w niedzielę otwarte! Toteż już po drodze zaszedłem do supermarketu po kilka spożywczych zakupów (w tym colę – da się wypić ale nie powala smakiem ta marka własna ;) ). Było to też pierwsze moje jedzenie od powiedzmy północy kiedy to wykończyłem resztę zapasów z domu, także było trochę głodówki, a i tymi ciastkami się za specjalnie nie najadłem :D Hotel wciśnięty między dwie restauracje, dosłownie tylko wejście jest ;) Dzwoni się, recepcjonista otwiera i tłumaczy że windą na 4 piętro. Winda jest klaustrofobiczna, czego się spodziewałem bo już opinie czytałem, ale tak małej jeszcze nigdy w życiu nie widziałem – nie da się w niej obrócić z plecakiem (a bez też byłoby trudno), więc wchodzę tyłem :D no ale tylko nią wjeżdżam, zejść już wolę na nogach ;) mieszczą się tam max 2 osoby ale to chyba jak sardynki w puszce, z bagażami tylko jedna. Obawiałem się trochę recepcjonisty bo ludzie piali, że bardzo miły i pomocny – a ja nie lubię jak ktoś jest za bardzo pomocny :D Na szczęście rzeczywiście jest w porządku – opowiedział co warto zobaczyć i czym się dostać, ale był to przyjemy monolog, nie starał się mnie ciągnąć za język, także faktycznie miło i przydatnie ;) W pokoju chwilę odpocząłem, nawet się zdrzemnąłem ale szybko się sam przebudziłem i wyszedłem potem jeszcze pospacerować na miasto. W ogóle tego dnia było raczej pochmurno, co mnie na początku rozczarowało… ale potem pomyślałem, że to chyba nawet lepiej, i tak czuć było że jest gorąco, jakby słońce wyszło to by pewnie ostro waliło, no a z resztą pod słońce to i zdjęcia gorzej by wyszły :D Tylko od promenady wiało jakby łeb chciało urwać, nie wiem czy to normalne, że tak wieje od morza? ;) Wieczorem postanowiłem zjeść pizzę, bo znalazłem pizzerię z bardzo dobrymi opiniami, która w dodatku sprzedaje tylko na wynos i jest blisko hotelu – idealnie, bo pamiętacie – do restauracji nie zamierzam już chodzić. Rzeczywiście pizza była bardzo dobra (i za 8,90€ a nie jakieś kilkanaście…), nie wiem czy najlepsza, ale mógłbym to powtórzyć ;) To był mój pierwszy porządny posiłek tego dnia :D
Ogólnie mam wrażenie, że znaczną część miasta już obszedłem choć nie taki był plan :D no aaale moooże coś jeszcze wymyślę ;)
Największy problem to mam tu z internetem. Internet hotelowy jest ogólnie taki sobie, ale wystarczający… jeśli jest, bo niestety często mnie rozłącza ale to akurat bardziej jest chyba wina mojej karty sieciowej w starym laptopie niż internetu :/ Pokazuje problemy z DNSami, chociaż już wpisałem i w ogóle ech… No nic, akurat mi się kończy miesiąc w komórce, na kolejny wykupiłem dwa razy większy pakiet, w razie czego połączę się z internetu komórkowego na laptopie…
Jeszcze co do hotelu: do drzwi wejściowych na dole jest pin, do drzwi wejściowych na piętro hotelu jest inny pin, a do pokoju klasyczny klucz z wielkim plastikowym brelokiem – jeśli dzięki temu mam go nie zgubić, to obawiam się, że może być odwrotnie XD

10.06 – poniedziałek – Nicea
Dzisiaj ruszyłem w pieszą wędrówkę! Najpierw przez targ, który w poniedziałki jest targiem staroci. Na wzgórze, najpierw mniejsze, to między starym miastem a portem, i myślałem że to tyle, że potem zejdę jeszcze do portu najwyżej… ale tak szedłem i szedłem i stwierdziłem, że to nie są długie odcinki, więc wszedłem jeszcze na Mont Boron. Ogólnie mam wrażenie, że wszędzie tu jest blisko ;) No na pewno są to mniejsze odcinki niż w Zurychu, Atenach czy nawet w Heidelbergu… ok, wprawdzie jak nawi pokazuje 400m, ale jest to pod górę w 30 stopniowym upale, to te 400m czuje się trochę jak 4 kilometry ale i tak jest wszędzie bliżej :D Tak więc szedłem, w wielu miejscach posiedziałem, podziwiałem widoki, a te są naprawdę piękne… Głodny zrobiłem się dość późno, bo wczoraj zjadłem chipsy przed snem, a to mnie dość długo trzyma ;) (ale próbuję intensywnie, mają tu ciekawe smaki, np. czosnkowe, serowe, sos curry, mozarella z pesto – no właśnie, bo tu chipsy raczej nie są po prostu serowe, tylko mają ze 3-4 smaki różnych rodzajów sera ;) ), w jakiejś piekarni kupiłem 2 croissanty maślane i coś tam z czekoladą, szkoda że nie było croissantów nadziewanych, ale na to kupowałem już pewnie za późno… w każdym razie kosztowało to razem 3,70€ więc tanio. A kiedy już ze wzgórz zszedłem… to nie miałem ochoty na duży posiłek, więc dziś tylko zakupy w supermarkecie i jakieś drobne przekąski na wieczór ;)

11.06 – wtorek – Monako
A dzisiaj czas na Monako! Poszedłem na dworzec a tam kilka automatów biletowych i kupa ludzi, do każdego sznurek… ustawiłem się przy jednym a baba wybiera, kasuje, wybiera… Wyciągnąłem komórkę i myślę, że pewnie by było najsensowniej skorzystać z rady recepcjonisty w hotelu i kupić bilet przez aplikację. Wprawdzie już na nią zerkałem ale jakoś tak nie wiem… no ale to przecież się nie doczekam, więc może jednak ta aplikacja… popatrzyłem, podałem kartę kredytową (ha, teraz się przydała!), kupiłem (kolejka nie skróciła się ani o jedną osobę w tym czasie), bramka zadziałała :) W pociągu czytam sobie co tam zwiedzić w Monako, aż tu na stronie ostrzeżenie, że to nie UE i uważaj na internet… No kurde, faktycznie! Zapomniałem całkiem o tym… No Boże, przecież ten kraj ma 2km kwadratowe, nie mogłoby łapać tych samych sieci co we Francji? Nie mogłoby, natychmiast łapie inną sieć :/ Na szczęście że jeszcze w porę o tym przeczytałem i w panice wyłączyłem przesył danych ;) nawet się chwilę zastanawiałem czy może dałbym radę bez internetu aale jednak wolałem nie ryzykować, kupiłem pakiet na Europę (kolejne 7€, a jeszcze aby go kupić musiałem przecież włączyć transfer i jeszcze 1€ mi za jeden MB zjadło…). Dobrze, że w ogóle o tym przeczytałem na czas, bo inaczej zjadło by mi wszystko i nie wiem co bym wtedy zrobił jakbym nawet nic już sobie wtedy nie mógł wykupić… No mniejsza o to, kryzys zażegnany, ruszyłem do wyjścia, totalnie za ludźmi, do jakiejś windy, jakiś facet wcisnął „+1”, ja bym kompletnie nie miał pojęcia jak z tego dworca wyjść (pociąg staje w tunelu)… Jak się miałem przekonać, to był dopiero początek… bo jakby to powiedzieć żebym został dobrze zrozumiany? I dlaczego tego nikt nie napisał w przewodnikach? Pisali tylko że obszar niby mały ale może być ciężko bo trochę w górę i w dół się chodzi… A powinni byli wprost napisać, że to miasto jest piętrowe, ma ulice (czy przejścia) na różnych poziomach, na mapie to oczywiście wygląda jak drogi obok siebie ale one nie są obok, tylko na różnych poziomach (w dodatku GPS nie idealnie pokazuje pozycję, no bo też skacze w takich warunkach) i ileż to razy było tak że idę gdzieś, idę, patrzę, że to jednak nie ta droga, ale żeby się dostać na tą drugą, to muszę gdzieś znaleźć jakieś schody… To jest może mały teren ale jak pięć razy pobłądzisz, to i tak narobisz kilometrów :/ Za pierwszym razem człowiek jest jeszcze skupiony i w końcu trafi, za drugim już większy wkurw, za trzecim i czwartym po prostu mi się odechciało po tym mieście chodzić… No ale doszedłem pod pałac książęcy, nawet zdążyłem na zmianę warty (chociaż to nic takiego i tylko sobie pomyślałem: ale głupoty XD ludzie chyba bardzo się nudzili że sobie takie rytuały powymyślali, co w sumie nie służy niczemu, no ale jest rytuał i jeszcze gromadzi mnóstwo gapiów, w tym mnie XD no ale ja akurat tam byłem, a nie przyszedłem specjalnie ;) ). Potem obszedłem wszystko, nawet w ogrodzie różanym posiedziałem odpocząć, btw. w tej części miasta toalety są jakoś tak mniej uczęszczane, a darmowe i czyste, także polecam ;) (tzn. wszędzie w Monako są darmowe i jest ich sporo). Potem stamtąd poszedłem w zupełnie przeciwnym kierunku, do Monte-Carlo zobaczyć najsłynniejsze kasyno. A potem jeszcze w drodze na dworzec na lody do Rossi La Bottega del Gelato – wziąłem dwa smaki (violet, cokolwiek to jest, fiołkowy? :D i z alg spirulina), super smakowały, a jakbym wiedział że tak tanio (4,50€), to wziąłbym 3 ;)
Wieczorem, po powrocie do Nicei, przeszedłem się jeszcze pod cerkiew – Sobór św. Mikołaja, jest bardzo malownicza, wprawdzie teren był już zamknięty, ale można było obejrzeć i sfotografować zza płotu ;) Wychodzić na jakieś żarcie mi się nie chciało, na dziś też miałem przekąski ;)

12.06 – środa – Nicea
To miał być spokojny dzień, spędzony na spacerze po mieście i taki też był. Najpierw poszedłem na ten sam targ co w poniedziałek, tyle że przez resztę tygodnia to normalny targ. Kupiłem 2 ciasteczka z ciasta filo, jakieś brownie i ciastko z czekoladą i jeszcze kilka drobiazgów, a także pamiątki w postaci mydełek, woreczka z lawendą i olejku lawendowego. Potem poszedłem pod klasztor, jego ogrody to zaciszne przyjemne miejsce, dużo przyjemniejsze niż park obok. Zszedłem też dosyć spory kawałek miasta, choć dzisiaj bardziej w głąb lądu, z dala od promenady. Na koniec zaszedłem pod kościół św. Joanny d’Arc (tam jakiś remont i ciężko było zrobić sensowne zdjęcia) i bazylikę Notre-Dame. A wieczorem znowu na tanią pizzę, chociaż w inne miejsce, jeszcze bardziej obskurnie wyglądające :D jeszcze tańsze :D I chyba jeszcze lepsze! :D Nie, serio, bardzo dobra pizza, warto czasem sugerować się poleceniami, bo z własnej inicjatywy na pewno bym w takim miejscu nie zjadł ;)

13.06 – czwartek – Eze
To już ostatni pełny w Nicei dzień, miałem go spędzić na plażach wzdłuż promenady… Tam też poszedłem rano, posiedziałem, poleżałem… i pomyślałem jak bardzo to nie jest w moim stylu :D a przecież jeszcze jest Eze, takie miasteczko z perfumerią… co ja tu będę tak siedział cały dzień… chyba jednak wolę je zobaczyć! Tak więc postanowiłem ruszyć na dworzec. A po drodze do piekarni (La Boulangerie Par Michel Fiori), bo też gdzieś już przeczytałem że mają croissanty z różnymi ciekawymi nadzieniami. Tak też było, kupiłem dwa, z matcha i pistacjowy (ten drugi bo tak było najprościej, mimo że turystyczne miejsce, panie nie mówią po angielsku, zwłaszcza te starsze ;) ). Potem pociąg do Eze, to już bliżej niż Monako, choć w tym samym kierunku. Z dworca w kierunku perfumerii prowadzi droga zwana ścieżką Nietzschego – pod górę, trochę męcząca, około godziny drogi… Gorąco, na niebie ani jednej chmurki, także jak tylko zobaczyłem że paru facetów idzie bez koszulek, też tak zrobiłem i było o wiele lepiej ;) Perfumeria daje trochę wytchnienia. Można ją zwiedzić za darmo, tylko że to zwiedzanie to 10-15 minut z krótką opowieścią o tworzeniu perfum, a potem jest sklep bo przecież chodzi o to żeby tam coś kupić :D No ale nie ma co się czepiać, to i tak miły gest, że to zwiedzanie jest za darmo :) Podobno pracują tam też Polki i można mieć takie zwiedzanie po polsku (ale to pewnie nie tak często jak w innych językach), ja najpierw zaszedłem z grupą angielskojęzyczną ale zamiast poczekać na zwiedzanie, poszedłem za jakąś parą do sklepiku (to te nieliczne przypadki kiedy nie dobrze się wychodzi na chodzeniem za kimś :D ), już myślałem że mnie zwiedzanie ominęło, ale wróciłem na dół jeszcze raz i udało mi się dołączyć do grupy niemieckiej – to jeszcze lepiej! :) Więc jednak się udało. Nawet coś tam kupiłem, bo już wcześniej słyszałem że to dobre perfumy, kosztowały 35€ (niezbyt duża butelka). Potem poszedłem jeszcze kawałek, zwiedzić konkretnie „wioskę-Eze”, która jest dosyć urokliwa ze swoimi wąskimi uliczkami i kamiennymi domami :) Zdecydowanie warte odwiedzenia miejsce i cieszę się, że się na to zdecydowałem. Pod koniec dnia byłem już dosyć zmęczony, mogłem odjechać stamtąd autobusem do Nicei, byłoby nawet trochę taniej niż pociągiem ale… autobus był za godzinę, pociąg wprawdzie niewiele wcześniej i na pociąg musiałem wrócić w dół tą samą drogą… ale pomyślałem że właśnie wrócę, bo po pierwsze jak mam godzinę siedzieć, to chyba lepiej jednak się przejść, a po drugie… bilet kolejowy umiem już kupować i nie muszę do nikogo nic mówić, a tak to bym musiał ustnie kupić u kierowcy, więc ten… lepiej jednak nic nie mówić :D No więc wróciłem. Na pociąg i pociągiem, a potem jeszcze w Nicei poszedłem na lody, też w polecanej lodziarni, u pana, który mówi wszystkimi językami turystów ;) każdego klienta pyta skąd jest i zawsze jakieś: „dzień dobry, dziękuję, jak się masz” potrafi powiedzieć, tak, po niemiecku i po polsku też ;) (niezły pomysł na zdobycie klientów, nauczyć się kilku słów w wielu językach ;) ), no a ponadto można popróbować kilku smaków przed zakupem i lody same w sobie też są dobre, więc warto (Gelato D’Amore Nice). Wieczorem znów pizza, z tej drugiej pizzerii :D

14 i 15.06 – piątek i sobota – powrót
Na lotnisko/przystanek Flixbusa znowu spacer wzdłuż promenady, czasu miałem dość. Aha, wcześniej jeszcze poszedłem po croissanty te co wczoraj :D tylko dziś matcha, truskawka i owoc pasji. Niedaleko lotniska jest Muzeum sztuki azjatyckiej (czy jakoś tak?), do którego wstęp jest wolny, więc pewnie warto… ale nie byłem bo z tego co wyczytałem nie mają przechowalni bagażu i z bagażem nie można. Pokręciłem się więc trochę po okolicy, a potem miałem Flixbusa.
Przesiadka we Frankfurcie też była dość długa, poszedłem więc znowu trochę w miasto, częściowo zobaczyć te same obiekty, ale trochę dokładniej i dłużej. Udało mi się zaliczyć także tam, to co planowałem, więc jestem usatysfakcjonowany :)

Chcąc podsumować podróż… fajnie, że trochę spokojniejszy urlop w trochę bardziej letnim miejscu ;) Nie żałuję, ale… ale we Francji nie znając francuskiego jest naprawdę średnio :P Pomijając hotele to oni, nawet młodzi, mówią bardzo mało po angielsku, o ile w ogóle. Poza tym Nicea jawiła mi się jakoś inaczej, tak jakoś ekskluzywnie :D a to takie zwyczajne miejsce… gdyby nie widoki z góry i samo wybrzeże, to by chyba nawet nie było zbyt ciekawie ;) No i w końcu… porównując ze Szwajcarią, to chyba jednak w Szwajcarii podobało mi się bardziej :P

Podsumowując koszty… niemal wszystko ładnie spisałem ale jakoś nie chce mi się tym razem rozdrabniać ;) więc tylko ogólnie:
– przejazd tam i z powrotem: 165€
– hotel: 420€
– pamiątki: 13,70€
– przejazdy tam: 17€
– dodatkowe pakiety internetu itp..: 13€
– supermarkety, żywność i inne: 110€
= 739€ perfum nie liczę, bo jakieś kiedyś i tak bym kupił, ale także zakupy spożywcze jakieś bym robił nigdzie nie wyjeżdżając więc myślę, że można powiedzieć, że mnie jakieś 700€ ta wycieczka kosztowała.

Aaa teraz trochę zdjęć. Nicea (9 i 10.06):

takie tam z miasta:

wybrzeże z promenadą, zdjęcia robiłem wchodząc na pierwsze wzgórze:

widok z tego samego wzgórza na drugą stronę (na port), za nim widać drugie wzgórze:

widok z drugiego wzgórza na wybrzeże, widoczne pierwsze wzgórze:

widok z drugiego wzgórza na drugą stronę, to już chyba poza Niceę ;)

Monako (11.06):

Tu jeszcze raz Nicea, katedra (12.06):

Widok na Eze z terenu perfumerii:

i w środku „wioski-Eze”:

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , | Dodaj komentarz

Zurych… i okolica (8-12.05)

Wolałbym mieć notki poukładane chronologicznie ale jak się nie wziąłem wcześniej w garść, to trudno, musi być tak ;)

Jakiś czas temu facet, który kiedyś mi się podobał, zaktualizował sobie na profilu FB, że teraz mieszka w Zurychu… (potem już łatwo było wygooglać że razem z rodziną prowadzi firmę i jaką, a nawet dokładny adres zamieszkania :D /nie mieszka w Zurychu tylko kilka miejscowości obok/). No to pomyślałem… że dlaczego by nie, Zurych to świetny plan na wycieczkę na długi weekend! :D Wprawdzie wcześniej chodziła mi po głowie ta Holandia (Rotterdam i Haga) aaale do Zurychu chciałem zrobić jednodniowy wypad w 2021 będąc nad jeziorem Bodeńskim tylko czasowo to by było wtedy za dużo, więc teraz nadarzyła się świetna okazja ;)
Jak pomyślałem, tak też zrobiłem… choć nie było to tak całkiem proste ;) tzn. ceny… ceny hoteli to mnie tak powalały, że ciężko było coś wybrać… a im dłużej się czeka tym trudniej… nawet już momentami rozważałem ten hostel kapsułowy i/lub coś ze wspólną łazienką… ale jednak w końcu za około 200€ (za 2 noce) znalazłem easyHotel Zuerich West – łazienka w pokoju i widok na rzekę (oczywiście znaleźć to znalazłem przez booking.com drożej ;) taka cena była przez stronę hotelu „dla członków klubu” czyli zarejestrowanych na stronie, więc trzeba było „zostać członkiem klubu” oczywiście ;) ). Znów odwieczny problem – karta kredytowa (już nawet nie napiszę o tym nic więcej, bo aż wstyd /że wciąż jej nie mam/), znów przeszła Visa z Santandera choć z przewalutowaniem 208€ wyszło… Za to Flixbusy całkiem przyzwoicie – 120€ w obie strony (jeszcze się trochę wahałem czy wziąć wcześniejszy drożej, czy późniejszy taniej ale uznałem, że te 1,5 czy 2h odpuszczę, bo 20€ robi różnicę.
Relację pisałem tym razem na bieżąco i chociaż wklejam dopiero dzisiaj, to formę zostawiam.

No i tak to w środę 8.05 wieczorem około 20:00 ruszyłem na pierwszego Flixbusa.
Wreszcie mamy w moim mieście normalny, nowy, porządny terminal autobusów dalekobieżnych! No teraz to wygląda elegancko. Ale mój Flixbus musiał oczywiście podjechać do jednego z dwóch najgorszych stanowisk :D No nieważne. Nieważne też, że się pół godziny spóźnił ;) Pan kierowca jak mój bilet sprawdzał, to mówi, że my już kiedyś chyba razem jechaliśmy… Serio tak charakterystycznie wyglądam? XD Odpowiedziałem uprzejmie, że „Możliwe…” chociaż ja nie wiem… no może i tak. Podróż do Stuttgartu upłynęła bez niespodzianek. Przesiadka tam na lotnisku i były na nią prawie 3 godziny, więc się po tym lotnisku przeszedłem – fajne toalety, czyste i bardzo duże kabiny (spokojnie się można z dużym bagażem nawet zmieścić, ja miałem tylko plecak, bo na 3 dni wystarczy, a nie lubię jak mnie coś ogranicza), ale tylko te przy 1 terminalu :D Znaczy nie wiem czy tylko, w każdym razie te przy terminalu 4 były ciasne i zwyczajne. Śniadanie zjadłem w McDonald’s (rozpaczając bardzo, że nie mają tam Burger Kinga), przez chwilę rozważałem croissanta z nadzieniem pistacjowym, ale 3,90€ za rogaliczka, którym się i tak nie najem? nie, dziękuję, wolę McSmarta za 5,99€. W końcu się też zdecydowałem, że nie ma rady, muszę pakiet „Świat” internetu kupić, bo przecież Szwajcaria nie należy do UE i milijony zapłacę, a bez netu no to ciężko… kolejne 5,99€ :/ Potem już Flixbus i dalsza droga upłynęła spokojnie i luźniej. Na granicy chybaśmy z pół godziny stali ale powiadam Wam, niemiecki dowód robi robotę – tylko zerkają ;) tych z paszportami i innymi dowodami przeglądali dłużej, a czasem nawet wypytywali…
Nim dojechaliśmy na miejsce (a dojechaliśmy nawet planowo, trochę po 13:00, dnia 9.05), zdecydowałem że jednak dzisiaj nie chodzę po mieście tylko udam się na wzgórze Uetliberg. Początkowo planowałem je na piątek, żeby nie mieć pełnego plecaka… ale tak po prawdzie, to te 5 ciuchów na krzyż i mały komputerek GPD nie ważą nie wiadomo jak dużo, już więcej ważą 2 butelki z piciem i power bank, a je przecież i tak będę miał jutro też ze sobą… więc postanowione: Uetliberg ale wcześniej wymiana gotówki, bo sprawdziłem że tu mają kantor na dworcu, no więc bierę ile mam (czyli 110€ w gotówce), postaram się wymienić, to nawet jakby mi zabrakło, wyciągnę kartą coś jeszcze. Bo gdybym miał tylko wyciągnąć kartą powiedzmy 100CHF, to też bym nie wiedział czy starszy… a dwa razy płacić za użycie karty w kraju obcym walutowo? Słabo. Trochę się tego kantoru naszukałem, bo nie jest to wcale takie oczywiste. To jest pomieszczenie, taka spora część dworca i się tam różne sprawy załatwia, na wejściu stoi pan i pyta o co chodzi, mówię że chciałbym wymienić pieniądze, na co on, że tak, to tutaj, daje numerki i kieruje w odpowiednią część tej części (czaicie? numerki jak w urzędzie :D ). Pytam się pani ile muszę za 100 franków dać, 110€, fajnie bo mam tyle, ale bilonu nie biorą, no to 105€, dostałem 96 franków… hmm, zrobimy sobie czelendż? przeżyć 3 dni w Zurychu za 96 franków? :D może się uda… no mi może się uda ;) Ale pieniądze ładne mają, takie kolorowe, takie to aż miło mieć w portfelu ;)
No to idę na Uetliberg. Początkowo chciałem jechać, kupić bilet dobowy i jechać ale patrzę potem że to dwie dodatkowe zony, DWIE! To nie, bo pamiętacie -> 96-franków-czelendż, idę z buta, bo twardym trzeba być, nie miętkim! ;) Dopiero potem pomyślałem, że mogłem w sumie wypożyczyć rower, można wypożyczyć go za darmo (za kaucją), ale w sumie… rower też ogranicza choć trochę, w takie miejsce może najfajniej jednak wejść na nogach. Wszedłem! Nie było aż tak ciężko jak w Heidelbergu (wtedy miałem dużo cięższy plecak), ale nie powiem, że się nie spociłem ;) Potem jeszcze ruiny zamku chciałem zobaczyć itp… oszczędzę Wam całego opisu, ale po prostu GoogleMaps pokazują drogi (piesze), których nie ma… także trochę nadłożyłem drogi :/ No i potem do hotelu też dotarłem na nogach… bilans jest taki, że to było łącznie 20km, nie wiedziałem że aż tyle :P Nogi bolą ale hmm, bywało też gorzej ;) Potem wchodzę do hotelu, a tam Self-Check-In… :/ nigdy tego nie robiłem… tym bardziej przeżyłem chwilę grozy jak po numerze nie znalazło mojej rezerwacji, na szczęście znalazło po nazwisku i potem już poszło z jeszcze jednym małym potknięciem przy kodowaniu karty-klucza… No ale do pokoju wszedłem, mam nadzieję, że jutro też wejdę :D Jeszcze coli mi brakuje, a tu też dzisiaj święto :< muszę jakoś dotrwać do jutra, najbliższy supermarket już obadałem, wyskoczę jeszcze przed śniadaniem ;) No to Zurych, dzień drugi (10.05).
Tak jak planowałem, rano wyszedłem do najbliższego supermarketu. Nie ma tragedii, ceny nie aż takie powalające, kupiłem taki „wieniec” z preclowego ciasta (duży, będzie na 2 śniadania) za coś koło 1,9, colę marki własnej za 0,60 i puszkę piwa na wieczór za 2CHF (piwa były i tańsze ale nie wiedziałem które wybrać, a tego było najmniej – to pewnie najlepsze :D ). W sumie zapłaciłem 4,75 więc może ten wieniec jednak droższy albo coś jest zwrotne ale nie widzę… (rachunku jakoś nie wziąłem, choć na wyjazdach zwykle pilnuję :/ ).
Po śniadaniu ruszyłem do miasta wzdłuż rzeki Limmat… i sądzę, że nie mam tu za dużo do napisania ;) zwiedzałem miasto, trochę po jednej stronie rzeki, trochę po drugiej. Szedłem tą najsłynniejszą ulicą bankierów (Bahnhofstr.), ale szybko odbiłem bo mnie nie zachwyciła, oglądałem kościoły… szczerze mówiąc miasto nie jest jakoś szczególnie piękne, nie wiem czym się niektórzy tak zachwycają (albo całą Szwajcarią ;) ), no widoki są piękne, to prawda, ale budownictwo itp. to nic specjalnego, a nawet bardzo niespecjalnie ;) Też pospreyowane itp, może nie tak jak Ateny ale jednak… liczyłem na więcej ;) Chociaż jak sobie zdałem sprawę, że nie napotkałem ANI JEDNEGO bezdomnego czy żebraka ani namolnego handlarza, to jednak respekt mega! W ogóle tu jakoś nie ma takich kiczowatych straganików z pamiątkami „Made in China”, ogólnie mało sklepów z pamiątkami ale w końcu kupiłem 2 widokówki (1,5 za sztukę! nawet to drogie…) i… foremkę do ciastek w kształcie klucza-narzędzia :D pomyślałem że nigdy takiej śmiesznej nie widziałem (mieli dużo nietypowych wzorów), a poza tym z tego chyba fajne ciasteczka wyjdą :D (ogólnie na foremki trzeba uważać, bo np. misie czy ludziki są milutkie ale rączki i nóżki im się przypiekają ;) a tu cały klucz jest cienki, więc ciasteczka powinny się upiec równomiernie i szybko :D ). Byłem też na lodach w jednym z polecanych przez internety miejsc: Hasta Ice Cream (7,50 za dwie gałki… ale w sumie w bardziej obleganych turystycznie miejscach są jeszcze droższe i zwykłe, nie takie lepsze jak tu), wziąłem bergamotkę i czarny sezam (sezam spoko, choć dopiero po chwili, bo w pierwszej chwili poczułem orzechy więc ble :P a bergamotka to był sorbet, nie zauważyłem, a nie przepadam… no ale orzeźwiająca przynajmniej). Ogólnie gorąco… nie myślałem, że aż tak, nie wziąłem krótkich spodni i musiałem podwijać… Byłem też w Sprüngli – sklep z czekoladami w kosmicznych cenach… kupiłem tylko jedną, białą, za 7,50… to były najtańsze, a to wcale nie jakieś duże czekolady, zwykłe 100g… się zniesmaczyłem i wstąpiłem do jeszcze jednego supermarketu: ja chcę szwajcarską czekoladę ale zwykłą! a nie jakąś ąę dla turystów… Tam faktycznie były już lepsze ceny, chociaż i tak ponad dwa razy droższe niż w Niemczech :D No i byłem też na wieży katedry Grossmuenster, wstęp 5CHF… to nie dużo ale w obliczu tego jak to wygląda, to i tak można by się zastanowić: okna okratowane i to jeszcze kawałek od poręczy, zobaczyć coś tam można ale zdjęcia ciężko zrobić, ogólnie chyba najgorszy punkt widokowy na jakim byłem, lepsza chyba górka z wczoraj. Potem poszedłem nad jezioro i siedziałem trochę na terenach zielonych. Ale tu z kolei było tyle ludzi, że ja nie wiem czy to taki relaks… Doszedłem aż do plaży miejskiej, ale jak zobaczyłem, że płatna, to niech się wypchają.
Wieczorem w drodze do hotelu zaszedłem do Hiltl – najstarszej wegetariańskiej restauracji na świecie ale nie byłem bardzo głodny, więc nie dziś… A jednak potem skusiłem się na Burger Kinga, bo wegetariański wrap! a tego w Niemczch nie ma ;) Ciekawostka: jak komuś nie zależy na napoju do zestawu (a mnie zwykle nie zależy, bo mam swoją colę), to bardziej się opłaca kupić wrapa+frytki, bo wychodzi taniej niż zestaw (o całe 2CHF taniej!), to w Niemczech ani w Polsce chyba tak nie ma… No w każdym razie wrap… rzeczywiście smakował jak mięso – jak parówki :D czyli słabo :D ale przynajmniej spróbowałem ;) Hiltl może jutro… a może już nie, bo 96-franków-czelendż chyba by był failed :D Jeszcze co gorsza nie umiem się połapać w biletach: ceny inne niż w internecie, niby niższe ale nie wiem dlaczego i nie wiem dlaczego nawet jak wybieram bilet 24 godzinny to pokazuje mi jakąś dziwną godzinę zakończenia… Więc mnie czeka jeszcze rozkminianie tego zaraz, bo jutro się wybieram trochę dalej… Albo będę musiał kupić w kasie ale wolałbym nie, bo po pierwsze wolę sam wybrać zony, a po drugie ten język to jest… powiedzmy może tak: gdybym nie wiedział, że to powinien być niemiecki, to bym się chyba nie domyślił :D jakieś takie gęganie i strasznie dziwna wymowa, na szczęście raczej rozumieją mnie i niektórzy się nawet starają mówić ze mną też tak chyba trochę bardziej zrozumiale ale między sobą to masakra :D
Teraz popijam to piwo kupione rano i muszę przyznać, że faktycznie dobre! :)

Trzeciego dnia, czyli 11.05 wymeldowałem się z hotelu – wprawdzie na ekranie komputera widziałem jakieś „Check-out” ale akurat stała tam pani chyba sprzątaczka i powiedziała, że nie muszę nic robić, wystarczy że tam wrzucę kartę-klucz, więc tak zrobiłem i mam nadzieję, że faktycznie wystarczy ;) Potem ruszyłem na przystanek… ale jakoś nie zrozumiałem czy mogę zapłacić gotówką za bilet tam (chociaż potem doszedłem do wniosku, że mogłem ;) ), więc doszedłem do dworca i dopiero tam kupiłem bilet dzienny, a właściwie to taki „Tagespass”, bilet od po 9:00 w tygodniu, a w weekendy całodzienny, kosztuje 27CHF ale obowiązuje we wszystkich zonach – to nadal drogo, ale taniej niż gdybym musiał kupić 24 godzinny na te 7 zon, które zamierzałem początkowo przebyć (potem przebyłem jeszcze więcej, czego bym w ogóle nie zrobił bez tego biletu, bo by było jeszcze o wiele drożej). No w każdym razie tego dnia zaplanowałem sobie pojechać… no jakże by inaczej, do miejscowości, gdzie mieszka M. :D No więc byłem, przeszedłem nawet koło jego domu ;) ogólnie bardzo urokliwe miejsce. Wprawdzie najlepszego widoku z domu nie ma, bo inne (jeszcze lepsze!) domy zasłaniają, ale prawie. Tam obok biegnie ścieżka widokowa i naprawdę, widoki są piękne! Chyba z tego punktu widokowego był najładniejszy widok na jezioro i góry jaki w czasie mojej wycieczki uchwyciłem! Zaszedłem jeszcze nad jezioro – też fajnie, plaży nie ma ale kąpielisko jest ze schodkami, wychodzi się od razu na trawę, może to i lepsze niż brudzić się w piasku ;) Także fajnie fajnie, chyba też bym mógł tam mieszkać :D
No, a potem pojechałem dalej, nie jestem przecież takim freakiem żeby siedzieć tam cały dzień XD To była Stäfa, potem pojechałem do Rapperswil, bo też warto – na wzgórzu jest zamek (choć obecnie w remoncie), a przez jezioro w tym miejscu przebiega drewniana kładka/most, którym można przejść… początkowo tego nie planowałem… w ogóle plany co będę robić przez drugą część dnia zmieniłem parę razy ;) Planem „środkowym” było przejechanie (nadal pociągiem) na drugi brzeg, ale w końcu przeszedłem! No przecież to spora atrakcja przejść na nogach po tej kładce :) Potem zaczęło się już robić tak sobie czasowo (wieczorem miałem Flixbusa powrotnego), aaale jeszcze mimo to zdążyłem zahaczyć o „Dom czekolady Lindt” – to muzeum przy fabryce czekolady i nawet przez pewien czas rozważałem ze Stäfy jechać od razu tam i wejść do niego aaale wszystkiego nie dałoby się czasowo, a jednak Rapperswil też ciekawiło… (z resztą szkoda mi było tych planów, które zakładały że spędzę ten dzień poza miastem i w naturze…), poza tym jak już online nie było biletów, to też nie polecają iść spontanicznie (taki wielki ruch podobno), a po trzecie opinii wcale nie ma takich super, ktoś napisał że muzem czekolady w Kolonii jest lepsze (i tańsze)… no więc mam już plan gdzie pójdę jak pojadę do Kolonii, której też jeszcze nie zwiedzałem, ua przecież mam o wiele bliżej i to da się zrobić na wypadzie dziennym, który też już od dawna planuję. Tak więc tutaj muzeum sobie odpuściłem, ale do samego holu warto było wejść, bo największa na świecie czekoladowa fontanna jest do podziwiania za darmo ;) (pachnie czekoladą od wejścia, fajny klimat :P ), a potem wszedłem do sklepu firmowego i kupiłem parę kulek Lindt z nadzieniami takimi, jakich w zwykłych sklepach raczej nie ma: sernikowe, matcha, truskawki ze śmietaną… one były na wagę do dowolnego zestawienia, 5,50CHF za 100g… (mnie wyszło trochę ponad 8CHF…), no też nie tanio ale chyba i tak lepiej niż 17CHF płacić za sam wstęp do tego muzeum ;) A potem pojechałem dalej, już na dworzec główny. Została mi resztka pieniędzy, ale na lody jeszcze starczyło :D Najpierw chciałem iść na takie na dworcu, które miały dobre oceny, ale ich nie znalazłem… więc poszedłem jeszcze kawałek w miasto do Gelati TELLHOF – najpierw chciałem jechać autobusem ale zanim wyszedłem z przejścia podziemnego od dworca w odpowiednią ulicę, to już odjechał, więc stwierdziłem że chrzanię, szybciej i prościej trafię na nogach ;) Dwie gałki – 7CHF i maleńka do spróbowania gratis… wziąłem o smaku makowca i jakieś dwa smaki firmowe, których nazw nie pamiętam i nawet nie umiem powiedzieć czym smakowały ale były niezłe :D No i ruszyłem na przystanek Flixbusa. Wtedy sobie uświadomiłem że w sumie nie mam nic do jedzenia i dawno nic konkretnego nie jadłem, a cała noc w drodze – no ale czekoladę mam, najwyżej będę jadł tą czekoladę :D (nie musiałem, nie byłem aż tak głodny ;) tzn. jasne, gdybym był, poszedłbym jednak do Hiltl i zapłacił kartą, ale dzień był ciepły i nie miałem apetytu zupełnie), żeby jednak wydać resztę pieniędzy, bo po co mi takie, kupiłem w jakimś mini-supermarkecie przy przystanku croissanta z kukurydzą – maleńkiego za 1,60, bo na nic innego już by mi nie starczyło (może poza suchą bułką, która była odrobinę tańsza ;) ). Przywiozłem jeszcze 0,15CHF :D Dworzec autobusowy jest tam też w remoncie, w związku z czym autobusy wjeżdżały gdzie akurat było wolne, a wszyscy biegali od jednego Flixbusa do drugiego sprawdzać który to ten właściwy ;) Ten właściwy się znowu spóźnił… i znowu info o tym pojawiło się zbyt późno – jak już ruszyliśmy (no ale dzisiaj dostałem w ramach przeprosin kod rabatowy na następną jazdę – 15% ;) no fajnie, tylko w tamtą stronę spóźnił się jeszcze więcej i nic za to nie dostałem :D ). Tym razem przesiadka była dopiero w Hannoverze czyli prawie u celu, fajnie to, bo można było spokojnie pospać ;) Miałem też tym razem szczęście – miejsca Flixbus przydzielił automatycznie i sam siedziałem całą drogę, to też wygodniej :] Do domu dotarłem około 12:00 i wcześniej planowałem spać… a jednak wziąłem się dalej za przesadzanie kwiatów, którego nie dokończyłem przed odjazdem, potem sprzątanie, bo miałem nawet dużo energii, ale to już inna historia ;)

Ogólnie dnia pierwszego zrobiłem około 20km na nogach (licznik kroków pokazuje mi więcej, ale on nie liczy dokładnie odcinka, tylko moje kroki, które są podane na oko, więc będę się posiłkował jednak osią czasu z Google), dnia drugiego około 18km, a dnia trzeciego prawie 15… To dużo, nie spodziewałem się… No ale najgorsze jest to, że można chyba powiedzieć iż poparzyłem szyję :/ Zapomniałem kremu do opalania – przyznaję, ale też po pierwszym dniu nic nie poczułem, po drugim w sumie też nie, ale zobaczyłem w lustrze, że szyja jest już dosyć opalona. Pomyślałem jednak: hej, to Szwajcaria, nie jakieś Włochy, jeszcze jeden dzień nic się nie stanie… no a niestety spiekłem się na czerwono :/ zdradzieckie tam było to słońce (bo np. we Włoszech od razu poczułem, że mnie przypieka, tutaj właśnie nie…). Dopiero wtedy pomyślałem, że Buff trzeba założyć, a to było już za późno. Ręce mnie też zaswędziały i też wtedy zorientowałem się, że one też się zbyt mocno opaliły, jednak to nic w porównaniu z szyją… całą drogą nie mogłem się doczekać kiedy dojedziemy i będę mógł jakimś zimnym kremem łagodzącym posmarować ;)

Podsumowanie kosztów: przejazdy: 120€, hotel: 208€, wydatki: 105€ = 433€/3dni… i to przy ograniczaniu się ;) jeśli ktoś np. potrzebuje jeść normalne posiłki, to by raczej nie starczyło…

Podsumowanie wyjazdu ogólnie: Sam Zurych to moim zdaniem nic specjalnego (choć powtórzę i podkreślę: mega respekt za brak bezdomnych i żebraków oraz dość małe zaśmiecenie!), ale okolice z dnia trzeciego… widoki piękne! I tak sobie myślę, że to wszystko dzięki M. :) gdyby nie on, nie pomyślałbym pewnie nawet żeby wyjeżdżać gdzieś poza sam Zurych, a warto! :)

Na koniec tradycyjnie kilka zdjęć. Zurych:

i okolice:

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , | Dodaj komentarz

Rammstein – 31.07 (i Gelsenkirchen, Wernigerode…)

Unikam tego ale tym razem dodam sobie notkę z datą wsteczną, bo tak mi pasuje żeby jednak była sierpniowa, kiedy jeszcze wspomnienie koncertu było nieco świeższe ;) Bo mianowicie po tylu latach wreszcie udało mi się iść na koncert Rammstein :D Jeszcze pamiętam jak pisałem o tym w 2005 roku… Jeszcze lepiej pamiętam jak próbowałem kupić bilet kilka lat temu ale jest to po prostu trudne ;) Tym razem dorzucili 2 koncerty (zamiast 2 w Gelsenkirchen zagrali 4), dzięki czemu udało mi się kupić bilet! Prawie najgorsze miejsca :D ale jednak! Bilet można było mieć elektroniczny ale zamówiłem papierowy… żeby było na pamiątkę do scrapbooka ;) (w końcu bilet z Die Toten Hosen też mam w tej formie :P ). Zaplanowałem sobie tak, że w drodze do PL na urlop (choć to nie jest po drodze :D ) pojadę na koncert, potem noc w samochodzie, potem gdzieś coś dalej pozwiedzać i do PL, tak też zrobiłem…

31.07 (środa)
Do Gelsenkirchen dojechałem przed południem, parking wybrałem sobie w mieście, w garażu podziemnym, który kosztował 5€ za cały dzień. Normalnie może i bym stanął gdzieś indziej i za darmo ale miałem ze sobą jednak bagaże, w tym komputer, mój główny, więc ważne było dla mnie zaparkować w jakimś w miarę monitorowanym miejscu. Wybrałem garaż na Margarethe-Zingler-Platz. Na miejsce koncertu poszedłem jednak na pieszo (choć mogłem pojechać, bilet na koncert upoważniał do skorzystania z komunikacji miejskiej), dotarłem około 18:00, więc myślę że akurat nie za wcześniej i nie za późno (żeby nie najgorsze miejsce mieć). Na wejściu przeszukania gorzej niż na lotnisku, macają torby i macają ludzi jak na filmach :D (ale dobrze, przynajmniej bezpiecznie). Dużo też takich wolontariuszy chodzi, których można było zapytać o drogę do odpowiedniego wejścia itp. Na zewnątrz ale i wewnątrz pełno barów z okropnie drogimi napojami, przekąskami pewnie też. Napój 7€ także ten… :D Ja nie wziąłem wody ale dałem radę ;) Tyle dobrze, że kubki z kaucją sprzedawali, to przynajmniej nie powstało tyle śmieci ;) W trakcie koncertu staliśmy choć to były schodki i zanim się zaczął, siedzieliśmy sobie, ale gdybyśmy siedzieli podczas koncertu, to by się wszyscy nie zmieścili :P ale ogólnie nie było bardzo ciasno i ludzie kulturalni itp, nie pchali się i jednak każdy patrzył żeby innym nie zasłaniać itp. (to zupełnie inaczej niż jestem przyzwyczajony z PL i pomniejszych koncertów…). Moje miejsce było dobre, bo taka metalowa barierka za mną byłą, to się mogłem oprzeć. Jedyny minus – niestety palenie nie było tam zabronione i niektórzy palili :/ (ale i niektórym innym też to przeszkadzało i nawet zwrócili komuś tam uwagę czy musi tu palić jakby nie mógł wyjść), a wyjście było możliwe. Ale nie rozumiem czemu w takich miejscach palenie nie jest zabronione, przecież palący też im tam robią syf, bo popiół strząsają i pety wyrzucają…
Nie byłem całkiem blisko sceny, właściwie byłem całkiem daleko ;) ale słychać było aż za dobrze :D głuchy by usłyszał, takie były wibracje :P (chociaż chyba szybko się przyzwyczaiłem ;) ). No ogólnie niektórzy ludzie mieli stopery i widać wiedzieli co robią, bo było naprawdę głośno. Po koncercie oczywiście taka kupa ludzi do tramwaju szła, że trzeba było czekać i czekaaać i czekaaaać… może i szybciej byłoby na nogach ale jednak to jest kawałek, szedłem już w jedną stronę, potem po staniu na koncercie, to już nogi bolały (mogłem jednak zrobić odwrotnie i przyjechać na koncert, a w drodze powrotnej iść…) No ale miałem rację, że samochodem byłoby jeszcze gorzej, też stali w dłuuuuugich sznurach, które długo w ogóle się nie przesuwały… No w każdym razie jak już dotarłem do parkingu, to tam drzwi garażowe zamknięte, ale pisze, że 24h otwarty i „proszę wolno podjechać” – no fajnie, tylko że ja jestem na pieszo :D coś tak czułem, że będzie jakiś problem :D obszedłem garaż naokoło, można było wejść przez wspólne wejście z REWE ale otwierane na zeskanowanie biletu parkingowego… który zostawiłem w samochodzie z taką myślą, żeby nie zgubić :D No ale jakaś obsługa tam też jest całodobowa, jakiś przycisk był, więc przycisnąłem (to dla stale parkujących – tak przy nim pisało, tylko nie wiem co miało to znaczyć, może oni też coś skanują), no w każdym razie ja nie miałem czego zeskanować, więc poczekałem i odezwał się jakiś facet, to mówię, że zostawiłem bilet w samochodzie i czy może mnie wpuścić, pyta gdzie jestem, to mówię „Pod REWE”, oni najwidoczniej obsługują kilka tych Parkhausów ale się domyślił adresu i jeszcze pytał czy pod sklepem czy przy bramie, mówię że pod sklepem i mnie wpuścił :) Wyjechałem już bez dalszych problemów.

1.08 (czwartek)
Na czwartek zaplanowałem zwiedzić Wernigerode. Już nic aż tak ciekawego nie ma po drodze ;) (tzn. jest jeszcze Lipsk ale nie chciałem po tylu km jeszcze więcej tym razem robić, więc to jeszcze kiedyś), przejechałem więc około połowę drogi i postanowiłem się przespać (koncert skończył się dość późno bo przed 24:00, zanim dotarłem do samochodu, to około 1:00 było), spałem 4 jakieś godziny, mógłbym dłużej ale sam się obudziłem, więc uznałem że wystarczy, poza tym zaczynało robić się zimno. Ale tym razem miałem na tyle mało bagaży, że nie musiałem składać foteli, kartony weszły między fotele na podłogę, a parę innych rzeczy po prostu na czas spania przestawiłem z tyłu do przodu i mogłem się z tyłu położyć :) Dojechałem bez problemu, na P+R dużo miejsca było (choć później już nie, więc też lepiej rano tam stawać). Przeszedłem się po mieście, zjadłem gofra „bąbelkowego” z lodami i owocami, kupiłem sobie widokówkę, postanowiłem wdrapać się pod zamek… I spotkała mnie najbardziej nieprzyjemna przygoda, bo telefon mi się zrestartował i zapomniałem pinów do kart… (tak rzadko je wpisuję, że zapomniałem). Nie dało się przejść dalej, pomyślałem, że może wyłączę i włączę ale wtedy było jeszcze gorzej, bo nawet ponownie wyłączyć nie mogłem! Mój telefon zawsze na początku pyta o kod (cyfrowe hasło ustawione na telefonie) ale zanim zdążę je podać, to pyta już o piny – jeśli nie podam pinów, to nie wróci też do podania hasła telefonu i nie da się już zrobić nic :/ Wkurzyło mnie to niezmiernie, no bo ej – nie ma dostępu do kart sim to ok, niech sobie nie będzie ale dlaczego nie ma opcji tego pominięcia? Chcę przynajmniej uruchomić telefon i korzystać z aparatu! A tu się nie da. Siedzę tak pod tym zamkiem i się wkurzam, już pomijając że trudno mi będzie wrócić do samochodu bez nawigacji ale no zdjęcia! Wymyśliłem, że jedyną opcją jest wyjęcie kart sim (powinien wtedy zadziałać), a jeśli o drucik chodzi to dzień wcześniej zobaczyłem w torbie spinkę od chleba i nawet się zastanowiłem co ona tam robi ale zostawiłem i na szczęście! dzięki temu mogłem zerwać z niej plastik i wydobyć drucik (najpierw zacząłem palcami ale za trudne, kluczem się udało oskrobać plastik :P ). Skoro się nie dało wyłączyć to kij z tym – pomyślałem i wyjąłem karty na włączonym. I udało się, telefon zadziałał! :) mogłem przynajmniej robić normalnie zdjęcia, no to wycieczka uratowana :D Do samochodu sprowadziła mnie HERE, no bo przecież mam mapy pobrane (tylko ona czasem nie chce działać offline mimo tego :/ ). Potem zdecydowałem jednak pojechać do muzeum lotnictwa, też jest w Wernigerode. W sumie po tym zdarzeniu z telefonem to tym bardziej, bo wiedziałem że oferują audioguide na komórce, co znaczy że muszą oferować też niezłe wifi i tak było faktycznie :D (mogłem przynajmniej mamie napisać na WhatsApp co się stało i że więcej z drogi nie napiszę i jak przyjadę to będę ;) ). Muzeum ma mały parking i jak nadjechałem, był już szyld że zajęte i gdzieś tam są możliwości parkowania, ale pomyślałem że, a jednak wjadę, boże ktoś odjechał a przecież co chwilę nie sprawdzają i tak było znalazłem jedno miejsce. Samo muzeum też ciekawe, taki kokpit samolotu robi wrażenie ale żeby docenić każdy kolejny czy zobaczyć różnice, to trzeba być chyba pasjonatem ;) W dalszej drodze też jeszcze miałem trochę przygód, bo do Polski już mnie HERE nie chciała doprowadzić… pomyślałem więc, że włączę mapy Google, zobaczymy co tam mi pokażą, choć się nie spodziewałem że cokolwiek bez internetu.. a tu niespodziewanie wczytało mi chyba z historii trasę, którą sprawdzałem wcześniej. I o dziwo doprowadziła mnie poprawnie! Owszem, bez uwzględnienia ruchu i nie zawsze był nawet lektor :P aale wystarczyłoby mi mieć trasę widoczną na ekranie. Po drodze zatrzymałem się jeszcze na 2h snu, znów z tyłu, tym razem jednak duszno było kiedy się obudziłem, (do toalety też mi się już chciało od popołudnia, więc to też nieprzyjemne…). Ogólnie jednak dojechałem około 00:30 i tymi jakimiś mapami Google :P No i takie to przygody ;)

Podsumowując… czuję się muzycznie usatysfakcjonowany, że udało mi się być na koncercie ulubionego zespołu :) lubię koncerty. Ale takie mam poczucie, że lepiej by było być tylko na koncercie, nie łączyć tego z podróżą donikąd (jeszcze lepiej by było jakby ten koncert był bliżej, np. w mieście zamieszkania :P ), wtedy mógłbym skupić się tylko na nim, a tak jeszcze musiałem ogarniać logistykę itp. i wrażenia trochę się rozmyły ;)

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , | Dodaj komentarz

Podsumowanie 2023

To będzie chyba najkrótsze podsumowanie w historii tego bloga, bo mi się nie chce, a jednocześnie chcę parę rzeczy zanotować ;)

Przeczytałem/przesłuchałem 124 książki (jaka ładna liczba :D ), dla WOŚP w 31 finale zarobiłem 2276,66zł (64 przesyłki wysłane, większość InPostowych).

Udało się z wycieczką do Anglii… i muszę powiedzieć, że był to dość spokojny urlop, co do dziś wspominam (w jakoś taki wyjątkowy sposób… i że było w niej coś magicznego, i to nie tylko ze względu na Stonehenge ;) ) i to mi się podoba… Udało się też polskie morze latem i kilka mniejszych (weekendowych) wyjazdów. Na przyszły rok planowałem po kilka dni (max tydzień) w Nicei i może Barcelonie… ale ostatnio znów myślę o objazdówce po Ameryce Południowej z biura podróży, więc muszę jeszcze pomyśleć… (i sprawdzić ile ona teraz w ogóle kosztuje…). I też kilka weekendowych czy nawet jednodniowych – na razie mam zapał i bardzo mi się chce! Jakoś tak radośnie nie mogę się doczekać :)

Co do bloga – już jestem pewien, że choć część z tych treści trzeba ukryć, bo naprawdę wstyd po tych 20 latach :D A jednocześnie część treści jest dobra i niezła dla potomnych ;) Dodatkowo nie chce płacić mi się za hosting choćby na kolejny rok… ale na kolejny pewnie jeszcze zapłacę, bo też nie mam czasu kombinować w 20 dni jak tu przenieść bloga na darmowy serwer i żeby notki ukryte pozostały ukryte, a część z tych widocznych jeszcze ukryć… Za dużo roboty, a czas to jeszcze droższy mi obecnie pieniądz, więc chyba jeszcze w tym roku zapłacę.

W tym roku już faktycznie trochę mniej myślę o śmierci i przemijaniu ;) może dobre książki czytam ;) Ale o tych przemyśleniach innym razem, może już w następnej notce, bo właściwie notatki mam prawie gotowe…

Na przyszły rok planów/postanowień nie mam, życzenie wciąż to samo: rentierstwo, wygrana lub dochód podstawowy (tylko co raz bardziej palące ;) ). Ostatnio pomyślałem, że może dłużej spać, to by było coś, do czego warto dążyć… ale wydaje mi się za trudne i nie wyjdzie, to nawet nie zaczynam tego postanawiać :D
Ogólnie: prostota, minimalizm, lekkość, wolne życie – nadal do tego tęsknię ;) I tego sobie życzę w 2024 i zawsze.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , | Dodaj komentarz

Październik 2023 – dwa długie weekendy i krótkie wycieczki ;) – Halle, Thale, Quedlinburg i Heidelberg

Mam zaległości z pierwszym, to opiszę od razu dwa ;)

30.09-1.10 – Halle, Quedlinburg, Thale

Długi weekend (bo 3.10 Dzień Zjednoczenia Niemiec), a jak długi to warto wykorzystać na jakąś wycieczkę… Właściwie to planowałem od jakiegoś czasu wybrać się do Holandii, do Rotterdamu i Hagi… jednocześnie planowałem wypróbować mój nowy śpiwór do spania w samochodzie, niestety w Holandii nie wolno nocować w samochodzie! :[ Zezłościło mnie to bardzo i musiałem wybrać sobie inny cel wycieczki (no spoko, można by pojechać Flixbusem i wziąć jeden nocleg, ale to jednak trzeba by zaplanować wcześniej, bo ceny rosną, poza tym jednak testowanie śpiwora to priorytet był :D ). Tak więc inny plan ;)

30.09, sobota – do Halle mam około 330km więc chciałem wyruszyć o 6:00, tak żeby w nieco ponad 3h dojechać, potem dojść i najlepiej o już o 10:00 wejść do Muzeum Prehistorii, bo to był mój główny cel :) (oczywiście do Halle też by lepiej pasowało wstąpić po drodze do Polski ale no ile tych miejsc do zaliczenia po drodze można mieć? ;) trzeba je też wciskać tak po prostu na weekendy, bo musiałbym zbyt długo odkładać…). Jak zwykle poszło tak sobie, zajechałem trochę później ;) Zaparkowałem na P&R Kröllwitz (parking darmowy i duży, mało aut tam parkowało) skąd do muzeum są 3km na piechotę (można też tramwajem podjechać ale nie chciało mi się ogarniać biletów, przeszedłem się, spacer też był ok). Bilet wstępu 7€, co jest ceną spoko, muzeum fajne, ładnie zrobione itp., aale oczywiście najważniejszym jego eksponatem jest Dysk z Nebry (i pewnie sam bym się tym muzeum nie zainteresował gdyby nie on :D ), no i trzeba przyznać, że jest elegancko wyeksponowany – coś jak Mona Lisa w Luwrze, a nawet jeszcze lepiej XD ma swoją salę, z przyciemnionym światłem… i jest większy niż przypuszczałem ;)
Po muzeum pochodziłem jeszcze po mieście oglądając najważniejsze jego punkty, a na rynku głównym był mały festyn ale chyba nic tam nie kupiłem… Na kolację McDonald’s i na autostradę w kierunku domu, gdzie spałem na pierwszym parkingu (Plötzetal Ost). Śpiwór bardzo dobry :D tylko chyyyba jednak wygodniej było mi się kulić na tylnej kanapie zamiast ją składać i spać na twardym ;) bo choć mogłem się wyciągnąć, to jednak za twardo, no ale to był eksperyment ;)

1.10, niedziela – ruszyłem dalej i choć od początku planowałem ten dzień spędzić wędrując po górskiej okolicy Thale, to jakoś wcześniej natrafiłem na wzmiankę o miasteczku Quedlinburg – zabytkowe, wpisane na listę UNESCO, praktycznie po drodze – wstąpiłem. Zaparkowałem na Wipertistraße 9, bo parking darmowy ale mały, ja zdążyłem no ale byłem o 6:00 czy 7:00 rano ;) i za mną zapełniał się szybko. Warto zobaczyć Münzenberg no i centrum. I chociaż to miasteczko było przeze mnie najmniej planowane na ten wyjazd, to podobało mi się najbardziej! Naprawdę jest wow i warto! :) Spokojnie może konkurować z „instagramowym” Rothenburgiem (Rothenburg ob der Tauber).

Stamtąd niedaleko już było do Thale. Tam z kolei znowu odwieczny dylemat: który parking będzie najlepszy (i najtańszy) i co ja w ogóle chcę :D Chciałem obejrzeć domek czarownicy na Hexentanzplatz ;) i przy nim samym też jest parking (7€) i nawet chciałem tam pojechać ale wahałem się czy nie fajniej będzie wejść, a stanąć gdzieś w miasteczku. Parking przy kolejce linowej miał być darmowy albo tani. Darmowy nie był (znaczy kilka miejsc tam gdzieś było, oczywiście zajętych), za to pełny… pewnie by się tam parę miejsc znalazło, ale tyle ludzi stało, że bez większego planu odbiłem w lewo (zamiast w prawo na parking) i jakąś uliczką zajechałem za jakąś halę żeby zawrócić, jednak był tam taki placyk gdzie stanąłem chcąc na nowo ustawić nawigację… a tu patrzę, ludzie za mną zatrzymali się i wysiadają, potem inni, jeszcze inni… nie wiem kiedy, stanęło tam sporo samochodów (wzdłuż ulicy też z resztą stali, zanim ja wjechałem na ten trawiasty placyk też tam 2 czy 3 samochody stały ale i tak…), no ale skoro oni stanęli i ewidentnie zamierzali tam parkować, to hej, też tak zrobiłem :D Ruszyłem za większością ludzi, jednak większość szła na kolejkę (spora atrakcja, zwłaszcza z dziećmi). Ja jednak wszedłem na pieszo! Tylko że tam jakieś remonty są i… w pewnym momencie, już prawie u celu, stanąłem przed metalowymi siatkami – patrzę, że ludzie za nimi łażą, ale ja jestem po drugiej stronie i co teraz? :D Jednak byli i inni wędrowcy, poszli gdzieś z boku i przeszli za siatki, no to ja za nimi ;) Ale serio jest to dziwne, remonty rozumiem, no ale mogliby na dole napisać że przejścia nie ma, albo na górze wskazać jakieś przejście dla wędrujących… „Domek czarownicy” to atrakcja raczej dla dzieci, ale i tak poszedłem :D (5€ wstęp). Pochodziłem, obejrzałem co było do obejrzenia i wróciłem do samochodu (znów gdzieś obok siatki ;) ). Swoją drogą schodząc z góry, widziałem że na Walpurgisstraße można było znaleźć darmowe miejsca parkingowe, stamtąd pod górę byłoby nawet bliżej. W samym Thale był jeszcze pchli targ, wstęp 1€ ale tak jakoś chciało mi się przejść, nic nie kupiłem ale mieli wyjątkowo czyste i nieoblegane Toi-Toie, także też się przydało ;) Jak dotarłem do samochodu, poczułem się tak zmęczony, że po prostu musiałem znów się zdrzemnąć (ale to już tylko jakąś godzinkę czy dwie, siedząc za kierownicą ;) ). Potem jeszcze sms-em kolega podpowiedział mi inne miejsce w okolicy – taką tamę (Wendefurth Dam), podjechałem tam ale już się ściemniało, więc prawdopodobnie nie ująłem najlepszego widoku, za to parking był niemal pusty ;)

No i ruszyłem w kierunku domu. Ledwie wjechałem na autostradę, wyprzedziła mnie policja i zaraz „Bitte folgen/Follow me”… No to zjechałem za nimi na parking. Pytali o dokumenty, skąd dokąd jadę i czy byłem kiedyś zatrzymany (nie, chociaż w sumie to tak, kiedyś w moim mieście zrobili taką akcję, że co któryś samochód kontrolowali ot tak sobie, ale nie wiem czy się liczy, z resztą zapomniałem o tym w tym momencie). W końcu mówią, że zatrzymali mnie, bo mi się jedno światło z tylu nie pali i normalnie to kosztuje… ja na to, że no z tyłu to nie mogłem widzieć, na co oni, że no tak tak, dlatego nie będzie mandatu tylko informują. Potem pytali jeszcze o kamizelkę odblaskową i trójkąt ostrzegawczy – wszystko mam tylko każde w innym miejscu ;) I nie wiem czy mój samochód wygląda za bardzo hipisowsko, czy za wolno reagowałem na ich słowa (ale albo to z powodu tego że tam mają jakiś dziwny akcent albo ci policjanci mieli dziwny akcent z powodu bliskowschodnich korzeni, naprawdę mieli pewien obcy akcent i potrzebowałem jeszcze kilku sekund dłużej żeby zrozumieć co do mnie mówią, ale przecież im tego nie mogłem powiedzieć :D ) ale chyba im się wydawało że mogę być pod wpływem czegoś :D I chcieli mi zrobić test z moczu, na co ja mówię, że z tym może być problem. „Dlaczego?” – „Bo u mnie z tym trudno kiedy akurat nie muszę…” Ale się uparli, że spróbujemy. To mówię, że może się chociaż napiję? „Nie, lepiej nie”. No ok, rozumiem, ale to nie pomaga :D nie doczekali się aż w końcu zaproponowali wymaz z ust – no ludzie, nie można było tak od razu? ;) Ale pewnie nie, pewnie większość ludzi woli jednak z moczu, pewnie większość ludzi potrafi tak na zawołanie sikać, a poza tym na ten z wymazu trzeba poczekać kilka minut (ale to i tak krócej niż mnie zmusić do sikania :D ). Oczywiście, że czysty, to im się chyba głupio zrobiło i już nawet nie poczekali aż wymienię tą żarówkę (teoretycznie to chyba powinni, trzeba mieć zapasowe żarówki, a nawet nie sprawdzili czy miałem, tego akurat nie sprawdzili ;) ), życzyli spokojnej drogi no i tyle ;) Ale i ja jestem mądrzejszy teraz, na następny raz przygotowałem sobie od razu taką przemowę (która jest z resztą prawdą): „To się nie uda, ponieważ z powodów psychologicznych unikam publicznych toalet, bo mam w nich trudności, a przy świadkach to już w ogóle nie ma opcji, bo wszystko mi się blokuje nawet jak muszę, a tym bardziej jak nie muszę.” i niech od razu robią ten inny test ;) Dalsza droga minęła już bez niespodzianek i nawet jakieśtam miejsce parkingowe znalazłem na mojej ulicy, mimo że wróciłem przed północą ;)

28-30.10 – Heidelberg

Nadal miałem w planach tą Holandię bardzo mocno ale po prostu się zagapiłem, brak czasu sprawił, że za późno sprawdziłem Flixbusy i cóż – ceny wzrosły. I ja rozumiem, że czasem może nie warto się tym aż tak przejmować ale z drugiej strony nie lubię przepłacać jeśli nie muszę, więc odpuściłem (zwłaszcza że i hotele nie były tanie tak krótko przed wyjazdem). Prawie już zdecydowałem, że spędzę ten weekend w domu ale potem jeszcze zerknąłem na przejazdy i hotele w Heidelbergu, który też planowałem kiedyś odwiedzić, z tym że to „kiedyś” było niesprecyzowane… Okazało się, że Flixbusy mają spoko ceny (nie bardzo się różniące od tych z dużym wyprzedzeniem), a hotele za cenę 60€ za noc, to w dzisiejszych czasach bardzo tanio! :D Więc zdecydowałem się. No co tam, wprawdzie w domu mam też co robić ale jak przesiedzę weekend w domu, to będzie jak każdy dzień, a tak przynajmniej coś przeżyję ciekawego ;)

Tak więc popołudniu w piątek 27.10 ruszyłem na Flixbusa. Ponieważ jeszcze u mnie kończyła się inna impreza z karuzelami, po drodze poszedłem jeszcze tam… choć mój plecak był wypchany i ciężki. Żeby mi było wygodniej, pojechałem bowiem z tym jednym plecakiem (no dobra i jeszcze torbą na pas ;) ), bo skoro dałem radę z nim do Gracji na 5 dni, to tym bardziej dam radę tutaj na weekend ;) (noo tyle że wtedy brałem mały komputer GPD, a teraz uparłem się na laptopa pełnych wymiarów ;) ). Potem Flixbus… i naprawdę ten nasz przystanek to jest patologia… ciasna ulica ze ścieżką rowerową, nie ma miejsca, rowery nie mogą przejechać albo dzwonią czy wrzeszczą, ludzie łażą bo nie wiadomo gdzie autobus stanie, bety bezdomnych w jakichś zaułkach… Nowy dworzec jest już właściwie wybudowany ale jeszcze nie otwarty, bo coś tam się przedłuża, a ja tak czekam na to otwarcie… No ale nic, Flixbus przyjechał spóźniony, kierowcy nie sprawdzali biletów i w ogóle nie mówili wiele przez całą podróż – pierwszy raz mi się to zdarzyło i wcale nie czuję się dobrze jadąc bez sprawdzanych biletów. Dojechaliśmy jednak mniej-więcej planowo, to znaczy około 4:00 rano, więc miałem sporo czasu do zabicia żeby wyjść zwiedzać jak się choć trochę rozjaśni :D Trochę czytałem, trochę kimałem w poczekalni… no z 1,5h na pewno się przespałem, a pewnie trochę dłużej ;) Potem ruszyłem zwiedzać.

Poszedłem tego dnia (sobota, 28.10) w stronę zamku. Po drodze nawet zastanawiałem się czy nie odwiedzić BodyWorlds, które kiedyś na pewno też chcę odwiedzić (i tam bym pewnie do 15:00 czas spędził, potem mógł iść zameldować się w hotelu, a potem dalej zwiedzać już bez plecaka) no ale 19€ to niemało, więc jak już tyle płacić, to lepiej odwiedzić tą główną wystawę (która jest w Gubinie, więc mogę to zrobić kiedyś po drodze do PL), z resztą może jeszcze donuję swoje ciało i wtedy miałbym wstępy na wszystkie wystawy za darmo, także szkoda pochopnie wydawać kasę :D No w każdym razie przeszedłem główną ulicą, dotarłem do podnóża zamku, tam miałem straszny dylemat czy wspinać się na górę na nogach czy wjechać kolejką… i tym razem nie był to dylemat cenowy, bo bilet na kolejkę tam i z powrotem to 14€, a w tym wejście na dziedziniec zamkowy, oglądanie wielkiej beczki na wino i muzeum aptekarstwa – czyli spoko cena. Tylko że ja lubię chodzić w takie miejsca i też jest to dla mnie atrakcja żeby tam wejść na własnych nogach… Jednocześnie kolejka to też atrakcja, bo druga część kolejki, to najstarsza górska kolejka w Niemczech, ma ponad 100 lat i nadal oryginalne wagoniki! Także no, trzeba się nią przejechać! Ale chciałem też wejść… Ruszyłem na pieszo do zamku, również stamtąd można pojechać kolejką. Plecak ciężki, kolejką trzeba się przejechać, ale wejść się też chce… ruszyłem dalej pieszo… tam jeszcze schody kamienne, zwane „Drabiną do nieba” – to też chce się wejść… i wszedłem! :D Aaale nie było to proste, z tym plecakiem :/ naprawdę było ciężko… nigdy nie musiałem robić takich długich przerw (ale i nigdy nie wchodziłem pod górę z tak ciężkim plecakiem…), w końcu wszedłem! A kolejką po prostu zjechałem (9€ za bilet w jedną stronę – też oszczędność :D chociaż można tam też było zjechać autobusem – to by było jeszcze taniej ;) ale nie chciałem, bo wiadomo – zabytkowa kolejka). Wszedłem też oczywiście na dziedziniec zamku i do muzeum… i tak szczerze mówiąc, to uważam że to muzeum powinno być tak z 1-2€ dodatkowo płatne, a to dlatego, że jak jest „za darmo” (tzn. w cenie kolejki), to wejdzie tam oczywiście każdy, nawet ludzie nie bardzo w sumie zainteresowani, tylko tacy co się snują i nie wiedzą co tam robią ;) 1-2€ to na tyle mało, że żaden koszt, a jednocześnie myślę, że odsiałoby parę osób. No w każdym razie dla mnie bardzo ciekawe muzeum. Zanim wyszedłem, zrobiło się ciemno ;) Ruszyłem potem już do hotelu ale to już z Bismarckplatz komunikacją miejską, bo wcześniej wyczytałem, że „bilet dzienny” kupiony w sobotę jest ważny aż do rana w poniedziałek, a to się opłaca! (każdy bilet tam, skasowany dzień przed ustawowo wolnym od pracy dniem, ważny jest do 3:00 rano w pierwszy dzień roboczy). Strefy biletowe są tam trochę ciężkie do ogarnięcia… ale gdzieś widziałem wątek że Niemka napisała komuś: „nie przejmuj się, też tego nie rozumiem” :D ale trzeba wybrać cośtam +Heidelberg i to będzie ok bilet, tak też zrobiłem, kosztował 7,70€, to dość mało (chooociaż jakby się uprzeć, to Heidelberg można też tylko na nogach ogarnąć, no ale miałem ten ciężki plecak i kolejnego dnia też kilka celów). Potem już z hotelu miałem iść gdzieś na żarcie, tzn. do Pizza Hut Express albo McDonald’s (które były dość blisko, oba w tym samym kierunku) lub do Burger Kinga (który też był dość blisko, tylko w odwrotnym kierunku), aaale tak się długo wahałem, że mi się odechciało iść :D zjadłem w końcu tylko Schneeball – taki regionalny słodycz, który wcześniej sobie kupiłem. Spałem bardzo dobrze, bez przebudzeń w nocy, co rzadko mi się zdarza w hotelach ;) ale no rano miałem jakichś głośnych sąsiadów…

Niedziela 29.10 – rano (to znaczy po 10:00 ;) a może i około 12:00 już się zrobiło…) ruszyłem na dworzec, bo tam dzień wcześniej widziałem croissanty z nadzieniem pistacjowym i koniecznie chciałem spróbować… ale już ich nie było :( Kupiłem więc takiego z nadzieniem nutella oraz kanapkę (mini bagietkę) z jajkiem (bo spodziewałem się, że ten croissant mi jednak na śniadanie nie wystarczy ;) ). Ruszyłem tego dnia na drugą stronę rzeki, czyli na tzw. Ścieżkę Filozofów. Było mokro, a potem też padało choć miało nie padać :/ Ścieżka jak ścieżka, widok oczywiście bardzo ładny ale no przejść po ścieżce i co potem? Odkryłem że w górę po tej stronie rzeki też można wejść i znajdują się tam ruiny klasztoru. No to oczywiście wszedłem :D Jednak ponieważ hotel był tak tani (oraz lepiej pasował mi przejazd powrotny w poniedziałek), kupiłem dwa noclegi, więc tego dnia mogłem większość rzeczy zostawić w hotelu i nie miałem już ciężkiego plecaka ;) Wchodzenie było o wiele bardziej komfortowe lecz jak się dokładnie, naprawdę dokładnie nie patrzy w mapy Google, to się nadrabia drogi o wiele dalej niż to konieczne ;) ale w końcu dotarłem, fajne miejsce. Stamtąd jednakże też można było odjechać autobusem :D (jak widać w tym mieście wszędzie można się dostać autobusem, nawet w takie pozornie odległe i niedostępne miejsca ;) ), ale też nie chciałem, bo chciałem zejść do Ścieżki Filozofów, a stamtąd do rzeki „Ścieżką Węży” ;) Tak też zrobiłem. Wszystko to niby na spokojnie, jednak czasowo miałem już swoje plany ;) Mianowicie muzeum/miejsce pamięci Friedricha Eberta (które było do 18:00), oraz zakup jeszcze kilku Schneeballi (które były do 19:00). Wstęp do miejsc pamięci jest bezpłatny, tak więc też było tutaj, pan (na recepcji ?) był tak miły że opowiedział w jakiej kolejności zwiedzać, no i schroniłem się trochę przed deszczem ;) (który jednak wcześniej już mnie złapał na moście :/ ). Ciekawa wystawa i szkoda, że miałem na nią tylko 1,5 godziny ale większość udało mi się w spokoju zobaczyć/poczytać więc dużego niedosytu nie ma. Schneeballe kupione, więc wszystko zgodnie z planem :) Oczywiście po wyjściu z miejsca pamięci było już ciemno i tak wymyśliłem sobie, że to musi być piękny widok na miasto ze Ścieżki Filozofów… i wróciłem tam tą Ścieżką Węży :D Prawdopodobnie mądre to nie było, gdyż jest to dość wąska ulica, w ogóle nie oświetlona (jest ciemno, czarno, bo w większości idzie się między murami, bez latarki nie ma opcji przejścia, no ale przecież każdy ma latarkę w komórce ;) ), śliska kiedy jest mokro… ale wszedłem nią i nic się nie stało. Porobiłem kilka fotek, rzeczywiście ładnie w ciemności, a potem znów zszedłem nią do rzeki… bo mi się nie chciało iść dłuższą drogą Filozofów :D (która z resztą też nie była oświetlona). Oczywiście nikogo nie spotkałem, bo to chyba tylko ja mam takie pomysły :D No nic, przy rzece odjeżdżał autobus, stanąłem tylko strasznie dziwny to przystanek – budka, rozkład jazdy stały i rozkład jazdy wyświetlacz oddalone od siebie wzajemnie o kilkadziesiąt metrów i nie miałem pojęcia gdzie się ten autobus w sumie zatrzymuje… stanąłem gdzieś na środku :D ale chyba się domyślił, bo zatrzymał się i odjechałem do hotelu, a nawet trochę dalej, bo w końcu postanowiłem pójść do tego Pizza Hut Express, choć opinie miał na Google tragiczne ;) No ale w sumie który fast food ma dobre… ja kupiłem pizzę, zaniosłem do hotelu i zjadłem jeszcze ciepłą, wszystko było spoko i jak na kupną pizzę to nawet-nawet.

W poniedziałek 30.10 już mnie sąsiedzi nie budzili od 7:00 …za to obudziła sprzątaczka nieśmiało pukając przed 10:00! Zignorowałem ;) Na drugie pukanie około 10:20 otwarłem drzwi, a ona pyta czy „Late check-out”? Ja na to, że nie ale jest 10:00! No to: „Sorry, sorry” ale nie jestem wcale pewien czy załapała że mam prawo jeszcze tam być ;) (zwłaszcza, że ewidentnie niemiecki nie był jej pierwszym językiem…). Check-out był do 11:00, Late Check-out do 14:00, ale tak jakoś mi się wydaje, że w hotelach najczęściej liczy się na to, że ludzie się wyniosą najlepiej o 7:00 rano, a na tym Late to może o 11:00 :D A ja jednak wychodzę z założenia, że jeśli mam czas do 11:00, to mogę wyjść o 10:45 i tak też zrobiłem, i tak miałem znów sporo czasu do powrotnego Flixbusa. Ale tym razem ostatni croissant pistacjowy czekał na mnie na dworcu! :D Nawet smaczny, ale ten z nutella chyba był jednak lepszy, a tak ogólnie to te kremy miały raczej na wierzchu, w środku to już prawie nic ;) W Heidelbergu przystanek Flixbusa też jest na ulicy ale takiej spokojniejszej na pewno, no i mają elektroniczny wyświetlacz! Flixbus przyjechał planowo, nawet trochę wcześniej i tym razem kierowcy byli bardziej ogarnięci i komunikatywni ;) Podróż minęła spokojnie, najpierw wydawało się, że zajedziemy nawet wcześniej ale jednak nie, bo jakieś małe korki i był właściwie planowo. Autobus z dworca do domu też miałem od razu, co jest i plusem i minusem :D Plusem, bo nie musiałem czekać, minusem bo nie zdążyłem podejść na drugi przystanek skąd mógłbym odjechać za pół ceny, no ale jednak czekanie na kolejny nie byłoby warte tych 1,40€ :D

Podsumowując: podróż fajna, obawiałem się że późna jesień to już kiepskie będą widoki, a jednak nie, liście jeszcze prawie wszystkie na drzewach, ale już lekko innego koloru – super, może to nawet ładniej niż by było latem :) Nie było za zimno, deszcz też jeszcze w akceptowalnej ilości, wszystko było super i cieszę się, że jeszcze w tym roku udało się coś fajnego zwiedzić :)

Tu spisałem większość kosztów:
– hotel: 116€
– Flixbus (tam i z powrotem): 68€
– reszta kosztów (jedzenie, przekąski, wstępy itp.): ok 53€, powiedzmy jednak że w domu też mógłbym zjeść na mieście czy kupić sobie jakieś słodycze, więc powiedzmy, że policzę z 10€ mniej = 43€.
Łącznie około 230€ – to dużo i nie dużo… jak na dwa dni to sporo, więcej niż bym chciał na weekend wydać ;) ale jak pomyśleć, że to były aż dwa noclegi, to już się wydaje mało.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , | Dodaj komentarz

Zabezpieczone: Trójmiasto (i inne…) – 18-24.07

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

Zabezpieczone: Anglia – Salisbury, Avebury… (28.05-4.06)

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

Getynga i Kassel (29-30.04.2023)

W ostatni kwietniowy weekend wybrałem się na krótką przejażdżkę w dalszą okolicę :) Mianowicie pojechałem zwiedzić Getyngę. Nigdy wcześniej tam nie byłem, ale zawsze chciałem, bo moi pradziadkowie mieszkali tam trochę lat i czasem wspominali…
Ruszyłem około 9:30 w sobotę, trochę po 12:00 dotarłem na miejsce. Zawsze sprawdzam wcześniej parkingi – żeby był darmowy (np. Park & Ride), a jednocześnie możliwie blisko do centrum (albo kupuję bilet całodzienny na komunikację, ale zależy gdzie jadę, musi się opłacać, w mniejszych miastach się nie opłaca). Tutaj darmowy duży parking był dosyć blisko, z resztą to nie jest duże miasto ;) Chodziłem po centrum, potem do Bismarckturm (wejście na wieżę 2€, byłem), potem znów do centrum, zjadłem jakieś tam lody (też zawsze sprawdzam gdzie są według internautów najlepsze lody w danym miejscu), były dobre ;) Cóż mogę powiedzieć… miasto bardzo spektakularne nie jest ale i tak warto zobaczyć coś nowego :)

Na koniec pojechałem do centrum handlowego żeby się trochę zagrzać (dzień był chłodny) i ustalić plan na noc ;) bo nocleg zaplanowałem w samochodzie, jak to często robię ;) Tylko że teraz miałem obawę taką, że to jeszcze nie lato… mogło być zimno… nawet już miałem się nagiąć i kupić jednak jakiś nocleg, nie były drogie… ale no ja cenię sobie wolność i elastyczność – w samochodzie można zanocować tam, gdzie akurat lepiej pasuje – bliżej pierwszego celu, lub bliżej drugiego. Odrzuciłem więc pomysł hotelu. Zacząłem czytać o tym co ludzie robią nocując w samochodzie – i są takie rady w necie, a jakże! Noo generalnie stwierdziłem, że muszę kupić porządny śpiwór, taki nawet do 0 stopni, wtedy będę mógł większą część roku tak przenocować ;) ale tym razem nie było czasu… wziąłem dwa koce, w tym jeden z nich powlekłem w moją poszwę do spania – takiego „misia” 100% poliester :D do tego zaplanowałem zjeść ciężkostrawnie (Burger King ;) ) przed samym snem (to kolejna rada). Jak już więc to sobie tak ładnie obadałem, zaplanowałem na którym parkingu będę spał (najczęściej wybieram te na autostradzie, bo się wtedy nie rzuca człowiek w oczy i nie jest jedynym śpiącym w aucie ;) )… i drugi na wszelki wypadek… i trzeci… – a to też konieczne, bo dotychczas robiłem tak, że chwilę przed planowanym spaniem ogrzewanie na full w aucie, żeby się nagrzało, potem drzemka, jak się wychłodziło to znowu jazda kawałek dalej z ogrzewaniem na maxa itd. ;) (wprawdzie wcześniej nie spędzałem zimą całych nocy w samochodzie ale drzemki po drodze do PL owszem, robię także zimą), to po zamknięciu centrum handlowego pojechałem na pierwszy parking, na którym w dodatku był Burger King, więc pomyślałem że będzie idealnie – jednak nie, bo tam – i to mi się pierwszy raz zdarzyło na autostradzie (ale trzeba przyznać, że to był dziwny parking, można było z niego zjechać też w pobliskie miasteczko, więc nie był typowo autostradowy) – tylko do max 2h można stać! Poza tym biedny Burger King nawet bez automatów do zamawiania, więc się zabrałem i wróciłem do BK pod centrum handlowym ;) tam się najadłem i pojechałem na drugi parking. Tam spędziłem noc i cóż… największy minus takiego noclegu to jak dla mnie jeśli człowiek nie ma co robić przynajmniej do 22:00-23:00, to że trzeba zabić ten czas od wieczora, do godziny o której można by zasnąć (bo spać o 20:00-21:00 to tak średnio… wstaniesz wtedy o 4:00 i z kolei musisz zabić czas do rana). Za to wcale nie zmarzłem, już prędzej odwrotnie, nawet się prawie spociłem ;) czyli dwa koce i poszwa z poliestru robią robotę :D Rano ruszyłem dalej, do drugiego celu, którym był park górski Wilhelmshöhe koło Kassel. Tam połaziłem od wschodniej części parku do posągu Herkulesa i z powrotem… Początkowo plan zakładał, że spędzę tam cały dzień, nawet na odpoczynku i nie robieniu niczego ;) ale już gdzieś tam na mapie dostrzegłem ciekawe muzeum w Kassel… a sam park jest hmm, ładny i warto zobaczyć aaale jednak nie chciało mi się siedzieć tam do wieczora ;) Postanowiłem jednak spróbować zdążyć do „Świata braci Grimm” – takiego powiedzmy muzeum. Problematyczny był znów parking – na stronie muzeum polecają w jakimś płatnym Parkhausie parkować, ale nie zdążyłbym (w sensie, że ja nie wchodzę na godzinę do muzeum, tylko co najmniej na pół dnia :P więc musiałem tam zdążyć odpowiednio wcześnie), obmyśliłem, że po prostu pojadę i może coś znajdę po drodze, a jak nie, znaczy że może jednak nie mam tam iść ;) No ale wybrałem sobie adres pobliskiego supermarketu myśląc, że w najgorszym razie to w niedzielę mogę tam chyba zaparkować… Moje obawy okazały się zbędne – w niedzielę wszędzie można zaparkować za darmo i wcale niemało było wolnych miejsc. Zaparkowałem na Tischbeinstraße, ale mogłem spokojnie podjechać jeszcze bliżej – też były miejsca, darmowe w niedzielę :) Samo muzeum też nie jest tak spektakularne jak… no nie wiem, Luwr na przykład :D raczej pewnie stworzone, żeby i w taki sposób na popularności braci Grimm zarobić ;) ale to spoko, jeśli to pozwala zachować jakieś dziedzictwo kulturalne, to i tak jestem za. Na koniec z dachu porobiłem jeszcze kilka ładnych zdjęć na okolicę.

Powrót do domu przebiegł bez dalszych przygód ;) i nawet nie wróciłem tak późno :)
Aaach, nie, prawie bym zapomniał! W drodze powrotnej zrobiłem jeszcze mały objazd, bo akurat tam, w pewnej okolicy, babka sprzedawała Armadillidium vulgare “magic potion” – czyli gatunek izopodów, który bardzo chciałem mieć :) Świetnie się złożyło, że nie dość iż było to blisko, to jeszcze wyjątkowo tanio :) Wraz z nimi mam teraz 4 kolonie izopodów i tyle mi wystarczy, więcej nie planuję ;)

Wydatki, to właściwie tylko paliwo i wejście do Świata Braci Grimm (10€). No i moje „magiczne kropeczki” kosztowały mnie też 10€ ;) (za 25 sztuk! to dobra cena, a dostałem ich jeszcze sporo więcej :) ).

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , | Dodaj komentarz

Uwaga! Kończę bloga!

…żartowałem :D tzn. nie do końca, bo faktycznie znów się przenoszę… Już niedługo strona zmieni adres.

Od pewnego czasu noszę się z planem przeniesienia bloga na darmowy hosting, i tak już niezbyt często piszę, mało kto w ogóle mnie czyta ;) skąpy jestem, to po co przepłacać :D Znajdę coś darmowego.
Chociaż szczerze mówiąc, to parę razy już też myślałem o tym żeby usunąć bloga. Tzn. tak jak wielokrotnie pisałem – pisać będę już zawsze ;) tylko czasem myślę czy to nie nadszedł czas żeby już pisać tylko na dysku i tylko dla siebie… No co tu dużo mówić, od pewnego czasu czytam swojego bloga od początku wyłapując co ważniejsze… i czasem mi strasznie wstyd :D myślę że to należałoby jednak ukryć ;) Albo zostawić tylko najważniejsze notki… albo coś. Albo ukryć wszystko i udostępnić tylko na konkretne prośby (i tylko to co najważniejsze), albo jakoś tak… Na razie jednak pewnie jeszcze zostawię całość tylko muszę pomyśleć jak to ugryźć. I to szybko, bo domena wygasa 21.09… hosting wygasa za pół roku i początkowo chciałem pociągnąć domenę dłużej niż hosting – ale nie za 110zł za rok! ee, nie, to jednak się zwinę wcześniej ;) Plan jest taki, że albo znajdę darmowy hosting i przeniosę wordpressa tak jak jest (jakoś :P ), albo nawet migracja wordpress->blogspot (ale to może być jeszcze trudniejsze). Jak się na coś zdecyduję, edytuję notkę.

Na samym blogu mam trochę zaległości, kilka podróży jeszcze do opisania… stanie się to, tylko nie wiem kiedy ;)

Edit (3.09): Nowa domena, która albo już jest albo dopiero będzie aktywna wygląda tak: wendigo-blog.com.pl – dodanie jedynie „.com” w środku sprawiło, że domena kosztuje jedyne 15,90zł, a tyle jeszcze mogę wydać ;) Więc póki co, resztę zostawiam, zmieni(ła) się tylko domena i to tylko nieznacznie.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , | Jeden komentarz

Nowy endokrynolog

Dawno nie pisałem tak o życiu… ale może zacznę od leczenia jednak, bo jeszcze nawet o tym nie napisałem. A mianowicie w zeszłym roku zmieniłem endokrynologa. Nie żeby coś z poprzednim było nie tak, tylko no – odległość… Mieszkam w dużym mieście, a musiałem godzinę (50km) dojeżdżać do innego, tak jakby u mnie nie było endokrynologów ;) nie mówiąc już o tym, że z parkowaniem tam też było ciężko: albo musiałem zapłacić, a i tak nie był to wygodny parking, albo iść kawał drogi… no i czas oczekiwania w poczekalni w ostatnich latach to już też był naprawdę nieznośny… Teraz… no raj po prostu: mam lekarza 1200m od domu, więc mogę pojechać rowerem, a nawet się przejść jakby trzeba było. Chodzę też tam na zastrzyki, bo po pierwsze mogę o każdej porze (więc też po południu jak mam akurat pierwszą zmianę), a po drugie myślę i mam nadzieję, że tam zawsze będzie ktoś, kto wie jak robić takie zastrzyki… Jak dotychczas (cztery razy) robiła mi ta sama kobieta, taka sympatyczna i wesoła (zawsze pyta: „z prawej? lewej? po środku?” :D ) i robi dobrze. Już przy pierwszym zastrzyku jak zaczęła, od razu mówię: „Dobrze, że pani wolno robi…” – nowym zawsze wolę to podkreślić w razie gdyby to był tylko przypadek i ktoś miał ochotę przyspieszyć :D A ona na to: „Tak, to nie można szybko”, a ja sobie myślę: Oj można, niestety XD i jej opowiedziałem o tym pewnym razie, że po zastrzyku prawie nie mogłem chodzić. Złączyła się ze mną w bólu ;) No, a po trzecie to tam nawet mam bliżej niż do lekarza rodzinnego.
Natomiast co do lekarza to jest młody, chyba młodszy ode mnie :D (to już ten czas, kiedy człowiek zaczyna mieć lekarzy młodszych od siebie, ale się staro poczułem teraz ;) ), wydaje się taki… zaangażowany, np. powiedział że on preferuje kontrolę dwa razy do roku, bo raz do roku to za rzadko – no spoko, blisko mam to mogę przychodzić (i jak na razie to chodzę co kwartał :D chociaż niby wszystko jest ok). Ale też on pracuje… powiedziałbym: tak bardzo „po niemiecku” :D to znaczy że dba by nie za rzadko być na chorobowym XD Z czterech terminów trzy mi przekładano, bo „Doktor jest chory” :D No to nie jest dla mnie nic nowego, że tutaj się dba by te około 30 dni w roku być na chorobowym ale akurat wśród lekarzy się z tym dotychczas nie spotkałem ;) (no chyba że naprawdę też na coś choruje przewlekle, w sumie nie trzeba być zdrowym by studiować medycynę). Mnie tam wszystko jedno, grunt że recepty dostaję na czas (i nie muszę już odbywać tej pielgrzymki do przychodni lekarza rodzinnego po skierowanie, wysyłać jej do endo, czekać na receptę… Tu nawet nie potrzebuję już skierowań! (choć co za tym idzie oni nie wysyłają moich wyników do lekarza rodzinnego i lekarz rodzinny ich nie ma, więc nawet na te zastrzyki to nie bardzo mógłbym już do rodzinnego chodzić, bo jakby nie ma „świeżej” podstawy do tego…). Jedyny dla mnie minus jest taki, że wyników też nie dostaję… a jak już to bardzo okrojone. Ale ostatnio o kopię prosiłem, bo… i to będzie następna część tej notki: zacząłem wreszcie diagnozować moje inne dolegliwości…
Przedostatnio na wizycie kontrolnej, kiedy mnie zapytał jak się czuję, to powiedziałem że dobrze „ale…” Ale że często cierpną mi ręce, zwłaszcza rano, że to nie nowość dla mnie i mam tak od lat, ale bywały przerwy, a ostatnio znowu to się dzieje… I że ja w sumie podejrzewałem że przyczyną może być liczba czerwonych krwinek, która bywała wysoko, no a gęsta krew – może wolniej krąży? Powiedział, że myśl jest dobra, ale moje wyniki są w męskiej normie i on nie widzi żadnej przyczyny w moich wynikach (i sugeruje może oznaczenie… czegośtam – chodzi o reumatyzm). Tak też zrobił (ale nic nie wykazało). No ok, to powiedziałem że pójdę do rodzinnego w takim razie, tak też zrobiłem i dostałem skierowania do neurologa (na cierpnięcie) i do chirurga naczyniowego (na objaw Raynauda – to też mi się dzieje). Neurologa zaliczyłem w styczniu – bardzo sympatyczna kobieta, jednak uparła się, że to zespół cieśni nadgarstka ;) sam już nie wiem, może też? W jakimś stopniu chyba też, jakaśtam odpowiedź nerwowa na stymulację prądem (miałem to badanie robione) była… noszę też szyny (do spania) ale czy to coś pomaga… miałem wrażenie, że nawet pomaga i znowu: może coś pomaga na podrażnienie nerwów, ale no mam takie jakieś wrażenie, że to będzie coś z krążeniem, a na to nie pomoże… no zobaczymy… Natomiast u drugiego lekarza byłem na początku marca. Ale nie u chirurga, bo to było tak: zdzwoniłem do jednej przychodni, a tam mi mówią, że ich chirurg naczyniowy to nie, on się raczej żylakami zajmuje… ale polecili mi innego lekarza, który podobno właśnie tym się zajmuje. No to pojechałem tam bo to taka dziwna przychodnia – w sumie lekarzy rodzinnych ze specjalizacją… ale nie chirurga naczyniowego tylko angiologa – babka w rejestracji nie bardzo wiedziała co ze mną zrobić :D (bo miałem skierowanie do chirurga naczyniowego), ale przyjęła je (w sumie niespotykane, najczęściej biorą skierowanie dopiero na wizycie i to musi być z aktualnego kwartału, no ale jak wzięła tamto…) i umówiła termin… na 1 marca (a było to w zeszłym roku…), no więc czekałem na ten termin jak na zbawienie ;) Również bardzo sympatyczna pani dr, zrobiła mi usg kończyn górnych (na dolne musiałem zrobić kolejny termin… za następne prawie 3 miesiące…), wszystko jest w porządku tylko niskie ciśnienie i małe żyły (ale tkanki są dobrze natlenione itp.). Na wyniki krwi jeszcze czekam… więc może to po prostu tylko tyle – niskie ciśnienie i małe żyły…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , | Dodaj komentarz

Zabezpieczone: Drezno (19-21.12.2022) / i moja hodowla równonogów ;)

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

Podsumowanie 2022

Ale dawno nie pisałem… nie zdążyłem nawet napisać notki o zmianie endokrynologa, ale pisać ją zacząłem więc w końcu się pojawi. Teraz jednak ostatni dzień roku i tradycyjnie musi być podsumowanie ;) mimo że nie przygotowałem się wcale…
To był ogólnie dziwny rok, dużo myślałem o przemijaniu, aż sam nie rozumiałem dlaczego, może dlatego? W dodatku jeszcze weszła mi schiza, że jeśli po śmierci nic nie ma to bardzo byłoby szkoda ale jeśli jest reinkarnacja i trafię do jakichś Indii albo w podobnie trudne miejsce… lub np. będę mieć jakichś okropnych, ale tak naprawdę okropnych rodziców… Albo jeśli koncepcja nielokalnej świadomości (z książki „Wieczna świadomość”) jest faktem, to też ciężko mi z myślą, że w istocie jestem jedną świadomością z jakimś np. zamachowcem samobójcą albo czymś takim :P I że w takim razie (lub wizji reinkarnacji w Bangladeszu), może jednak lepiej jakby po śmierci nic nie było :D Ale jeśli jednak jest i tak kiepsko się trafi… Heh, to kiedy radość z życia wejdzie za bardzo :D (a może nie tyle radość, co docenienie swojego życia). Ale ostatnio już mi przeszło – okres okołoświąteczny był fajny, czułem taką jakąś bardzo pozytywną i wesołą energię, miałem na wszystko ochotę… i też wystarczyło przypomnieć sobie że jak nic nie ma, no to nie ma i finito, ale jak jest, to gdzie by tam po reinkarnacji nie trafić, no drugie transseksualne wcielenie to chyba mi się nie trafi, w związku z czym nie może być przecież gorzej :D a wtedy to nawet jak się nie ma co jeść albo ma beznadziejnych rodziców, to można się cieszyć innymi rzeczami, którymi ja w tym wcieleniu tak nie do końca mogę ;) Także mam nadzieję mieć ten przygnębiający i melancholijny temat za sobą.
Inny temat jaki też chcę mieć za sobą (no skoro już tak piszę to i o tym se parę słów machnę), to kwestia posiadania lub nieposiadania dzieci. Bo tak się bujam, że jakośtam chciałbym, a jakośtam bym nie chciał i nie wiem które pragnienie powinno wygrać :D Oczywiście można by powiedzieć, że zasadniczo i tak nie mam na to szans, więc po co w ogóle o tym myśleć, aaale ja przecież wierzę, że nie ma rzeczy niemożliwych i w sumie wszystko jest tylko kwestią decyzji i nastawienia. Tylko kiszka jak człowiek sam nie wie na co bardziej chciałby się nastawić :D Ale nie chce mi się rozkminiać wszystkich zagadnień od podstaw, więc napiszę tylko wniosek i moją ostateczną decyzję: chciałbym mieć dziecko ale jeśli nie będę musiał pracować, inaczej nie chcę, bo nie mam tyle czasu. Więc najpierw wolność finansowa (rentierstwo, wygrana lub bezwarunkowy dochód podstawowy, a może, kto wie, może jakaś jeszcze inna opcja, która dziś mi do głowy jeszcze nie przychodzi? :) ). Tak do pięćdziesiątki daję sobie czas (a jak będę bogaty to może jeszcze dłużej ;) ).

W tym roku po raz pierwszy też pomyślałem, że może to już czas ukryć bloga albo wyłączyć. Chyba co raz bardziej żenujące wydają mi się moje stare wpisy :D i może chciałbym zintegrować moją internetową osobowość pod tym drugim nickiem i uzewnętrzniać się w nieco inny sposób ;) jeszcze nie podjąłem decyzji, jeszcze nie jestem gotowy, ale może tak zrobię. Oczywiście pisać będę nadal, ale już tylko dla siebie i offline… no ale nim się zdecyduję, to może minąć jeszcze parę lat ;) więc na razie tylko myślę.

No i proszę, niby nie miałem o czym piać a jednak mam ;) Mam też trochę notatek w tym pliku, też to w końcu muszę na bloga wrzucić i lepiej by było w starym roku… ale w sumie wszystko jedno, a w ostatni dzień, to jednak ważniejsze jest podsumowanie.

Co tam jeszcze… na WOŚP Allegro, 30 finał rekord: co najmniej 2790,40zł zebrane, 83 kupujących, 43 kurierskie, 6 paczek, a InPostów to nie zliczę ;) Po co komu aż tak dokładne statystyki? Bo se wyliczyłem dla rozrywki ale skoro już to zrobiłem, to szkoda żeby zginęło :D

80 książek przeczytanych… albo raczej przeczytanych to naliczyłem ze 20, reszta przesłuchana więc nie do końca się liczy ;)

Wycieczkowo też było przyzwoicie (no i Wenecja – kasuje wszystko, było więcej niż przyzwoicie! ;) to by mógł być mój drugi dom ;) ), przyszły rok będzie chyba słabszy pod tym względem… planuję Anglię i Stonehenge ale zobaczymy czy mi to wyjdzie nie ruszając letniego (ani zimowego) urlopu.

Jak tam plany upraszczania? Jak zwykle… walczę ;) w ostatnich dniach roku całkiem nieźle się pod tym względem czuję, ale to widzę już też nie nowa tendencja, a w ciągu roku to bywa różnie :/ niestety często nie tak jak bym chciał ale cóż… to droga ;) jedyne co mogę to iść w kierunku, w jakim chciałbym dojść, może kiedyś dojdę ;)
Nie mam też innych planów, dodatkowych postanowień… mam pragnienia wyciszenia się, większego relaksu (no to się wiąże z tym upraszczaniem), chętnie większej nudy ale nie umiem w nudę ;) Jednakże trochę sobie obiecuję po takiej może dla kogoś prozaicznej rzeczy jak rezygnacja z kalendarza (tak tego Personal Plannera za 25 Euro :D kupowałem przez kilka lat), bo chcę już tylko się organizować w moim „zeszycie do ogarniania życia” ;) A kalendarz będzie już tylko uproszczony, wydrukowany, jako wkładka do tegoż zeszytu. A jeśli stwierdzę, że nie umiem bez zapisywania tego co jadłem (tak, od 2018 konsekwentnie zapisuję i na razie ciężko było to rzucić ;-) ale no bo właśnie dlatego że był ten kalendarz, więc miejsce, które aż się prosiło o zapisanie posiłkami :D ), to będę to zapisywać w zeszycie… a potem wyrzucać, bo i tak mi to nie jest potrzebne :D ale możliwe, że nie dam rady bez zapisywania, takie natręctwo się zrobiło :D (nie mówię o zapisywaniu codziennej wagi – na to oczywiście pozostanie miejsce w moim kalendarzu uproszczonym :D ).

Poza tym czego sobie życzę? Bo kto powiedział że to muszą być plany? A życzenia nie mogą być? :D Mogą! Życzę sobie rentierstwa, wygranej lub dochodu podstawowego, bo czemu nie :]

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , | Dodaj komentarz

„Skąd się bierze nieheteronormatywność?”

„Skąd się bierze nieheteronormatywność? Prof. Jacek Kubiak: Nauka obala kolejne mity” – bardzo ciekawy wywiad! Nowe odkrycia i fajnie opisane co, skąd, proporcje i jak to jest w nauce :)

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , | Jeden komentarz

Zabezpieczone: Bawaria – Eibsee, Königssee, Berchtesgaden, Salzburg, Regensburg… (4-11.06)

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

Zabezpieczone: Włochy: Piza, Florencja, Wenecja (23-30.04)

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

wojna reality show

Niemal równo dwa lata temu napisałem notkę koronawirus reality show i proszę bardzo, teraz wirus też jest już passe ;) bo oto 24 lutego Rosja zaatakowała Ukrainę (datę to zapisuję pamiętnikowo) i ludzie głupieją chyba jeszcze bardziej. Znaczy jasne, to jest jakoś nie do pomyślenia w cywilizowanym świecie… ale jednocześnie jak widzę jakieś oburzenie, że ktoś mimo tego żyje normalnie (i np., o zgrozo, wrzuca wesołe zdjęcie na instagram!), jakieś: „jak tak można, tam ludzie giną!” to… jakby… ale wy wiecie o tym, prawda? że to nie jest jedyna współczesna wojna? Czy może tamte są/były mniej straszne, bo toczą się daleko od nas? Uważam, że moje zdjęcie wrzucone na instagram (albo czyjekolwiek inne oczywiście) nie ma żadnego znaczenia, to że go nie wrzucę nie powstrzyma wojny. Z resztą przewiduję to samo: za kilka miesięcy, może tygodni, ludzie się oswoją i wszystko będzie tak samo (albo gorzej, bo jak wiadomo Polacy nie lubią obcych, przez chwilę może się zachłysnęli niesieniem pomocy ale już słyszę głosy, że jak to Ukraińcy dostają ubezpieczenie za darmo…). A ja, szczerze mówiąc… jakoś nawet nie mam prawie potrzeby śledzić co się dzieje i czytać tych newsów…
Inni zaś głupieją w taki inny sposób. O właśnie, to jest dobra okazja żeby napisać o takiej tej tendencji, którą widzę u wielu ludzi… (nie u wszystkich z okazji wojny, niektórzy już wcześniej to mięli)… tej takiej w typie: „będę trzymać gotówkę, bo to najpewniejsze” (a jeszcze lepiej zamienić pieniądze na coś, np. na złoto). No i ok, ja bym to nawet zrozumiał gdyby to mówili jacyś biznesmeni czy inwestorzy… ale kiedy osoba siedząca w ezoteryce, taka która od lat powtarza że transformacja będzie już wkrótce, ludzie otworzą umysły i świat się zmieni (będzie bardziej duchowy, mniej przywiązany do materializmu), że świat materialny się nie liczy… no to tak trochę jakby… coś tu nie pasuje :D Jeśli ktoś liczy naprawdę na jakąś transformację i przewartościowanie, to chyba tym bardziej powinien najpierw sobie przewartościować. Tak, być może to nas czeka – strata pieniędzy, oszczędności… no i? Świat będzie stał tak jak i stoi od wieków, nawet wtedy :) Ludzie tracili wszystko, a potem żyli dalej i wszystko dostawali od nowa (po raz kolejny zauważam jak wiele daje czytanie wspomnień z okresu IIWŚ, jak wiele daje w zrozumieniu różnych zupełnie aspektów). „Jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana”, smutny ten kto tego nie pojął. Ja natomiast nie pojmuję jak można aż tak się tym przejmować, a raczej nie pojmowałem… sprecyzowała mi książka, która (jak to często bywa) pojawiła się w moim życiu akurat w odpowiedniej chwili :) Mowa o „Największym sekrecie” (R. Byrne). Zacytuję:

„Świat jest pełen smutku.
Korzeniem smutku jest pragnienie przywiązania.
Drogą do życia bez smutku
jest wyzbycie się przywiązania”.
Anthony de Mello SJ, Rediscovering Life [Odkrywanie życia na nowo]

i dalej:

„Tylko jedna rzecz powoduje nieszczęście – to przywiązanie.
Przywiązanie pojawia się, gdy kurczowo trzymamy się czegoś ze strachu przed stratą, przekonani, że bez tego nie zaznamy szczęścia.”

Cóż, ja od dawna czuję, że przywiązanie to jest coś, od czego chciałbym się uwolnić ale chyba jestem na bardzo dobrej drodze skoro ja nie mam takich obaw ;)

***

I tylko teraz jest zdecydowanie gorzej (niż 2 lata temu) jeśli chodzi o ceny paliwa ;) Jak wtedy się cieszyłem z 1,12€, tak teraz bym się w sumie nawet z 2,12€ ucieszył XD a tu co raz trudniej poniżej 2,20€ znaleźć, a pewnie będzie gorzej*. Obstawiałem 3€ w czerwcu, ale możliwe, że się pomyliłem… i po tyle będzie już w kwietniu XD Ceny tak szybko rosną, że powstaje mnóstwo memów na ten temat…

* – a jednak moooże nie będzie tak źle (tą część notki napisałem z tydzień temu), ostatnio trochę spadło i o odpowiedniej porze, to moooże nawet za 2,02 uda mi się zatankować ;)

***

Na sam koniec jeszcze jeden cytat z „Największego sekretu”. Jest genialny i dokładnie podsumowuje to co i ja uważam. Polecam przeczytać go ze zrozumieniem, a przynajmniej z refleksją. Zwłaszcza przez tych, którym się wydaje że to oni właśnie posiedli jakąś wiedzę, a reszta to ciemne masy ;)

„Wszyscy mistycy – katoliccy, chrześcijańscy, niechrześcijańscy, bez względu na wyznawaną teologię i religię – zgadzają się w jednej kwestii: że wszystko jest dobrze. Chociaż wszędzie panuje chaos, wszystko jest dobrze. Nie ulega wątpliwości, że to wielki paradoks. Niestety większość ludzi nie widzi tego, że wszystko jest dobrze, ponieważ śpią. I mają koszmary”.
Anthony de Mello SJ, Awareness: Conversations with the Masters [Świadomość: Rozmowy z mistrzami]

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , | 2 komentarze

O przemijaniu, rodzinie, przyjaciołach i ich braku i samotności… (ale nie całkiem pesymistyczna notka…)

Jeszcze coś się stało w 2021, o czym zapomniałem napisać w notce podsumowującej… – zmarł jeden k/m, założyciel grupy tu mojej regionalnej… dość niespodziewanie i nie miał jeszcze sześćdziesięciu lat (choć trochę chorował). Dla wszystkich była to szokująca wiadomość, dla mnie też była bardzo smutna, choć nie jestem tu ani tak długo ani tak bardzo nie byłem zaangażowany… ale spotkałem się kiedyś z nim dwa razy prywatnie i hmm… no miałem poczucie, że dobrze się rozumieliśmy i tak naprawdę chciałem z nim jeszcze porozmawiać…
W ogóle dużo myślałem w zeszłym roku o przemijaniu, właściwie nie wiem dlaczego, a może właśnie dlatego, że się o nim dowiedziałem i jakoś podświadomie to kierowało moimi myślami? Myślałem o tym ilu ludzi, których znałem już na tym świecie nie ma (dawni sąsiedzi, pradziadek, prababcie, dziadkowie), taki jestem sentymentalny że jednak wspominam ich i na razie jeszcze dość dobrze pamiętam wyraz twarzy pradziadka, kiedy nas rozśmieszał, ton głosu sąsiada kiedy sprawdzał mój akumulator… i… no nie ukrywam, że przykro mi kiedy pomyślę, że już ich nie spotkam na tym świecie. Czuję stratę, oczywiście. A co jeszcze gorsze, to prawdopodobnie nie koniec strat… mam jeszcze wielu starszych krewnych, a ciężko sobie wyobrazić życie bez nich… I właściwie na tym chciałem zakończyć tą notkę, dodając jeszcze jeden, jednak bardzo inspirujący cytat, który mi pomaga:

„Nawet, jeśli z jakiegoś powodu coś się kończy, odchodzą konkretni ludzie, sytuacje, relacje czy okoliczności to przecież ich echo pozostaje w nas na zawsze. W sercu, w umyśle, w przekonaniach czy choćby w rzeczach, które pozostają. Możemy z tego czerpać. To, co było, na zawsze nas zmienia i w pewnym sensie kształtuje w ten czy inny sposób.”

– tak, to z pewnością prawda. I to jest pocieszające, bo rzeczywiście mnie ukształtowali, więc nie odeszli tak całkiem :) I tej myśli warto się trzymać.

Więc chciałem na tym skończyć ale jest jeszcze inny aspekt tego przemijania, który wiąże się z tematem, o którym chciałem kiedy indziej napisać… ale w sumie czemu ich nie połączyć skoro się łączą…
No bo większość ludzi coś traci (swoich krewnych) ale i coś zyskuje (dzieci, potem ich mężów/żony, potem wnuki itp.)… u mnie prawdopodobnie będzie się działa tylko ta pierwsza część… Ale to też jest trochę taki wieloaspektowy problem (czy może po prostu wieloaspektowe zagadnienie), do którego potem wrócę, ale na razie trochę o tych dzieciach napiszę… Przyznam że z każdym dzieckiem mojego kuzynostwa, trochę mnie to boli… choć z drugiej strony wcale nie jestem pewien czy sam chciałbym mieć dziecko (im starszy jestem tym mam mniej pewności ;) )… W ogóle mnie czasem tak nachodzi że zazdroszczę ludziom ich żyć, tylko to w sumie trudno określić czego, bo jednocześnie nie chciałbym tego samego. Chciałbym chyba mieć dwa życia obok, w jednym mieć, a w drugim nie mieć dzieci, w jednym mieć zwyczajne życie i być zwyczajnym, a w drugim być jaki jestem ;) Więc co do dzieci, to w sumie którykolwiek scenariusz się spełni, to chyba nie będzie źle ;) No depresji raczej z powodu nieposiadania potomstwa nie będę nigdy miał, ale czasem trochę boli… tylko to boli raczej coś innego – chyba bardziej to, że ciężko jest ciągle nie być standardowym (i to że inni mogą tacy być i że mają lżejsze życia). Także tak, często zazdroszczę innym tego bycia kimś innym… a jednocześnie równie chyba często (a może i co raz częściej) cieszę się że jestem sobą ;) Zwłaszcza jak potem słucham historii choćby kogoś z rodziny, z perspektywy jeszcze kogoś innego… i już to się nie wydaje takie idealne życie, a co przyszłość jeszcze przyniesie to tym bardziej nie wiadomo… W sumie to że się ma rodzinę i dzieci, wcale nie gwarantuje, że się nie zostanie samotnym na starość (ani to że się nie ma, nie gwarantuje że się zostanie). No bo właśnie – oczywiście czasem mi też przemknęło że jeśli wszyscy mi bliscy będą raczej odchodzić niż dochodzić… to będę kiedyś prawdziwie samotny. I nie żeby mnie ten stan aż tak przerażał (w sumie dobrze, że na mnie padło, bo i tak jestem samotnikiem ;) dla mnie to może być dyskomfort czasem, ale są ludzie, dla których to mogłoby być prawdziwą tragedią), ale czasem myślę, że to i dla mnie może być dziwne, kiedy tak kiedyś np. w wieku 80 lat zatrzymam się i pomyślę, że nie mam nikogo, bo krewni z którymi byłem blisko już nie żyją, a to jednocześnie oni byli pośrednikami między mną, a resztą rodziny, bo ja jakoś słabo umiem pielęgnować te więzi z resztą… I o ile kiedyś uważałem, że przyjaciół można zawsze znaleźć w internecie, tak teraz… internet się zmienił. Fora upadają, wszyscy scrollują instagram i FB, a tam wszystko jest szybko i szybko przemija, blogi są już prawie tylko profesjonalne… to nie są miejsca, gdzie jest przestrzeń na poznawanie siebie nawzajem i nawiązywanie głębokich przyjaźni, czego bardzo żałuję. Nie chcę popaść w drugą skrajność i nie mówię, że nie można dziś znaleźć przyjaciół w internecie ale na pewno jest to trudniejsze niż 20 czy 15 lat temu… Dziś ostrożnie posługiwałbym się radą: „znajdź przyjaciół w internecie”. Ale żeby nie było tak pesymistycznie: nadal są kółka zainteresowań i inicjatywy sąsiedzkie, przynajmniej tu gdzie mieszkam, jeśli ktoś czuje się samotny, to na pewno można poznać życzliwych ludzi w realu z pomocą internetu. Z resztą jak miałem te takie wnioski, że może na starość będę samotny bez kontaktów nawet z rodziną… To jakoś niedługo później mama przeczytała mi swoją wymianę wiadomości z kuzynką… jak ja sobie pomyślałem, że tego nie muszę robić (tylko w nadziei, że na starość nie zostanę sam), to jednak myślę, że samotność jest niską ceną za oszczędzenie sobie tego :D I jeślibym kiedykolwiek wpadł w smutek, to sobie przypomnę czego wżyciu NIE musiałem robić – jakieś wstawanie i zabawianie dzieci, jakieś kurtuazyjne życzenia, wiadomości wnoszące mało treści itp., jakieś na siłę spotkania z rodziną i interesowanie się ich dziećmi, w ogóle to całe życie rodzinne, śluby, dzieci, kariera, to od razu mi przejdzie :D

A co do wytłuszczonego fragmentu – tak, zauważam to też co raz częściej, a to jednak bardzo pozytywna rzeczy. Ale o tym pewnie jeszcze będę wspominał w niejednej notce… (pewnie już nawet w następnej, bo jest jeszcze jeden temat, o którym muszę napisać).

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , | 2 komentarze

Podsumowanie 2021

Chciałem kończyć ten rok z „inbox zero” i czystym pulpitem… poniekąd kończę, bo mam świeży system ;) ale jednak pliki nie „przerobione”… Cóż, tak wyszło – w poniedziałek padł mi zasilacz do laptopa, kabel był od dawna zmasakrowany (ze 4 razy łatany, popękany w wielu miejscach) więc miał prawo, zapas mam… ale do PL oczywiście nie wziąłem, bo pomyślałem że może akurat nie padnie, a jak padnie, to pójdę do komputerowego i kupię. Tak też zrobiłem we wtorek, ale nie było na stanie akurat do mojego modelu, miał być na dzień kolejny. A ponieważ od dłuższego czasu zastanawiałem się czy kupić nowy komputer czy może na razie wymienić dysk na SSD, zagadałem i zdecydowałem się wymienić dysk. Też miał być na środę i z klonowaniem ze starego. Jednak w środę się okazało, że stary dysk ma za dużo błędów i klonowanie się nie uda – może to i dobrze, po co klonować błędy. Więc na czwartek świeży system gotowy do pracy. No i wczoraj odebrałem (680zł z zasilaczem ale sam dysk 1TB to 520zł). Szczęśliwym trafem ostatnie kopie robiłem chyba ze 2 dni przed tą wymianą, więc luz, tyle że wiadomo – konfiguracja itp., to robota też czasochłonna. Jedynie poprosiłem jeszcze w serwisie o kopię plików z pulpitu ze starego dysku (kopii tego nie robię, bo to z założenia pliki tymczasowe i „do przerobienia” ale chyba zacznę, bo to przerabianie za długo czasem trwa ;) ) i folderu profilu Firefoxa… z jakiegoś powodu to drugie się nie udało ale to znowu szczęśliwy traf – synchronizacja online pozwoliła mi odzyskać wszystko, więc wystarczyło dodać plik chrome.css (a ten akurat miałem) i wszystko jest po staremu, a za to znowu uruchamia się szybko! Także… już nieważne te zaległości, ważne że w nowy rok wchodzę z tak szybko działającym komputerem (i przeglądarką!), że aż mi się płakać chce ze szczęścia ;) Poza tym wcześniej pozbyłem się 42 calowego telewizora z mieszkania (włączanego raz do roku – do oglądania Eurowizji :D ), zamiast tego albo kupię mniejszy (najmniejszy jak to możliwe) albo jednak nie i tylko monitor 14-15 calowy jako drugi, żeby się wygodniej jutuba oglądało robiąc jednocześnie coś innego ;) [aktualizacja: w trakcie pisania kupiłem tv 14 cali przenośny].
Ale przy tym kopiowaniu dokumentów z powrotem na nowy dysk rzuciło mi się w oczy, że coś jeszcze można by uprościć, wyrzucić, zminimalizować… po prostu niektóre foldery są dość spore, a to rzeczy, które chyba mogę odpuścić… i też to zrobię, choć już po nowym roku… No i ogólnie – ciągle mam przesyt wszystkim, chciało by się jeszcze bardziej minimalizować. Często widzę pytanie (wśród minimalistów) czy minimalizm to droga czy cel? I chodzi o to, żeby odpowiedzieć, że to droga. Ale dla mnie to jednak trochę też cel ;)

To był kolejny rok, w którym miałem sporo ekstra wolnego (np. teraz mam 4 tygodnie ciągiem) – kolejny piękny rok :) Podróżniczo też zupełnie dobrze i wszystko zgodnie z planem (a nawet poza planem zagranica w listopadzie). Pod względem zobowiązań (o których pisałem rok temu) i wewnętrznej wolności… jest lepiej ale jeszcze to nie jest to (choć dzięki temu wolnemu teraz po raz pierwszy od dawna czuję luz i odpoczynek, trochę lenistwa nawet, także jest dzień a ja nic nie muszę… nawet cały dzień, piękne, dawno tego nie było), trzeba jeszcze zmniejszyć ilość rzeczy na WOŚP, bo tak myślę sobie (aczkolwiek tak też myślę już od dawna ;) ), że coś mnie omija… lubię to, uwielbiam pakować przesyłki (a teraz Allegro InPostem super prosto i wygodnie się wysyła), ale przez to omijają mnie inne rzeczy, których być może aż tak nie lubię (bo wymagają trochę zachodu w innym sensie), ale chciałbym je przeżyć. Więc coś za coś, ale coś chyba trzeba jeszcze zmienić.
I taka zabawna ciekawostka rzuciła mi się w oczy w ostatnich dniach: większość ludzi jak gdzieś jedzie, to bierze głównie ciuchy, żeby się przebierać i elegancko wyglądać, np. jakieś kreacje wieczorowe na imprezy, takie różne. Ja ciuchów to biorę najmniej XD (zwłaszcza do PL) i czasem mi brakuje ;) i większość czasu w jednych spodniach i bluzie… chybabym nie znalazł wspólnego języka z większością ludzi ;)

Nie znalazł bym też z innych powodów… i chciałem dziś o tym napisać ale nie zdążę, więc to może w osobnej notce…

„Przeczytane” 83 książki (no wiadomo – więcej jak połowa przesłuchana w pracy…). Empik Premium jest spoko, bo kosztuje grosze, a jak się nie ma czego słuchać w pracy to coś tam znajdzie się zawsze :P Tak więc Empik Premium plus Legimi z biblioteki i się ustawiłem za grosze – wiem, jestem cwaniak, choć ktoś mógłby powiedzieć, że skąpiec :D Swoją drogą tak, mam chyba i w kwestiach wydawania pieniędzy też trochę inne zdanie niż większość ludzi.

Plany na nowy rok? – to co już wspomniałem między wierszami wyżej. I nadal: wszystkiego mniej, zwłaszcza rzeczy „do zrobienia”…

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , | Dodaj komentarz

Zapytaj bezdomnego…

Jakiś czas temu obejrzałem sobie wideo „zapytaj bezdomnego”, o kimś, kto był bezdomny: link (po niemiecku) i muszę przyznać, że dało mi sporo do myślenia, bo on opowiada o sytuacji, która jest dla mnie jakaś dziwna: trafił na ulicę w wieku chyba 16 lat, matka po prostu wystawiła go z domu (sama miała depresję, borderline), przyjaciel nie przyjął go nawet na noc i tak spędził 10 lat na ulicy, chodząc do szkoły, zdając maturę, ubiegał się o pomoc w urzędach jeszcze jako niepełnoletni i też nikt mu nie pomógł… A na pytanie dlaczego nie poszedł/nie chodził na nocleg do schroniska przedstawił kiepską wizję tych schronisk, gdzie inni nocujący „pachną ulicą”, poza tym trzeba oddawać rzeczy do przechowalni, więc nikt tego nie chce itp…
No przyznam, że zachwiało to trochę moim światopoglądem, który brzmi: nie wrzucam żebrakom i bezdomnym do kubeczka, ponieważ w dzisiejszych czasach nikt nie musi być bezdomny, a jak jest to jest to jego wybór, a ja czegoś takiego nie wspieram (nie, jedzenia też nie kupuję, bo to w istocie to samo – jak kupię komuś jedzenie, to jakbym umacniał go w jego sytuacji i poczuciu, że utrzyma się na ulicy i może dalej żebrać), oraz nie przekonywało mnie, że „każdemu może się noga powinąć, że wyląduje na ulicy” – w to w Niemczech też trudno uwierzyć, bo jak się traci pracę, to się idzie na ALG I, a jak się traci prawo do ALG I i nie ma się jakichś ogromnych oszczędności/własności, to się idzie na ALG II (a ALG II znaczy że urząd opłaca rachunki i mieszkanie i dostaje się jakieś kieszonkowe na życie), więc jak w ogóle można stracić mieszkanie w tym kraju? (nie będąc oczywiście jakimś asocjalnym typem, któremu wynajmujący wypowie z powodu zachowania, a nawet wtedy zapewne urząd wskaże jakieś inne lokum).
Oczywiście pod takimi filmami jest dużo komentarzy typu: „Respekt dla niego, że mu się udało! Podziwiam”, ale pojawiły się też komentarze, że ta historia jest trochę dziwna, bo jak matka może nie wpuścić syna do domu – na to były kontrargumenty, że w sumie nie wiadomo co on robił (bo o tym w filmie nie mówi, a nie każdy był świętym nastolatkiem), a poza tym matka była chora, więc też wszystko jest możliwe. Kolejna niewiadoma – jak przyjaciel mógł zgasić mu przed nosem światło, ale i tu jest odpowiedź: był niepełnoletni, jeśli jego rodzice nie pozwolili wziąć kolegi na noc, to cóż dzieciak może na to. Dziwny jest tylko brak reakcji urzędów do spraw młodocianych itp. także tu pozostaje taka dziwna niewiadoma (choć on tam mówi, że jeśli kilkakrotnie dostaje się odmowę pomocy, to potem nie ma się już siły prosić po raz kolejny – może ma rację, a może ktoś mógłby powiedzieć, że mógł się bardziej postarać, a może historia tak naprawdę wyglądała jeszcze jakoś inaczej).
Ta historia daje mi do myślenia nie tylko dlatego, że może zmieniła moje spojrzenie (w sumie mimo wszystko aż tak nie zmieniła), ale też dlatego, a może właśnie dlatego, że uświadamia iż nigdy nie mamy pewności jaka jest prawda (czy on mówi prawdę, czy niczego istotnego nie pomija)… i chyba nigdy nie będziemy mieć i ważną dla mnie jest nauką, że trzeba żyć mimo wszystko – trzeba żyć nawet nie znając prawdy. Może niekoniecznie trzeba o każdej takiej historii mieć własne zdanie… czy w ogóle musimy mieć na każdy temat jakąś opinię? Mam takie poczucie, że nie musimy… nie muszę wszystkiego wiedzieć, nigdy nie będę wiedzieć wszystkiego ale nie muszę też być we wszystkim idealny – mogę postarać się nie unikać wzrokiem bezdomnych i żebraków, mogę być miły jeśli ktoś z nich mnie zagada (postaram się nie unikać, choć unikam nie dlatego, że patrzę na nich jak na gorszych, a raczej z dyskomfortu i lęku, choć z tych historii wynika, że to oni jednak są bardziej lękliwi), ale nadal mogę powiedzieć: nie, nie dam ci pieniędzy ani nie zrobię zakupów, ale mogę zaprowadzić/pojechać z tobą do najbliższego schroniska, bo nadal wierzę, że można to rozwiązać inaczej.

Cóż, powiedzieć „nie wiem”, to chyba i tak o dwa kroki dalej niż być przekonanym, że się wie wszystko i o wszystkim… Pamiętam tą historię o tych 5 dziewczynach, które zginęły w Escape Roomie, raz mimowolnie przysłuchiwałem się wiadomościom czy „Uwadze” czy gdzie ta historia była wtedy przytaczana… słuchałem tych rodziców, którzy szukają winnych, taki miałem niesmak trochę. To jakby szukali zemsty… ale ich jeszcze jakośtam można zrozumieć, gorszy w sumie niesmak miałem słuchając komentarzy mojej rodziny.
Ale po co w ogóle o tym oglądać programy (jak moja rodzina)? Że też ludzie tak lubią się pławić w tych tragediach i co gorsza zawsze mają na ten temat coś do powiedzenia… ok, ja też zwiedzam obozy i czytam różne rzeczy, też by można powiedzieć, że się pławię w tragediach, ale moja motywacja jest jednak inna i z pewnością nie jest to ocena (a raczej zrozumienie psychologii ludzkiej).
A weźmy wypadki drogowe. Raczej to nigdy nie jest tak, że ktoś kogoś potrąci i „o wow, zabiłem se człowieka, ale fajnie”, tylko raczej jest sam zszokowany, roztrzęsiony i przerażony. Owszem, to go nie usprawiedliwia, ale też… ja nie wiem czy człowiek powinien być karany za popełnianie błędów (może by wtedy się nie bali i nie uciekali z miejsca przestępstwa) – tzn. nie za błędy w stylu kierował i potrącił kogoś (a bardziej już za błąd w stylu wsiadł za kierownicę po alkoholu). Ale w tym temacie to dopiero można się nasłuchać komentarzy, samych mistrzów kierownicy.
No w ogóle, ciężkie tematy, nie będę się już rozwijał, ja nie jestem takim mistrzem kierownicy. I po prostu męczy mnie, że większość ludzi musi coś powiedzieć o każdej sprawie i w każdym momencie i najczęściej jest jeszcze przekonana w 100% o swojej racji.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , | Dodaj komentarz

Zabezpieczone: Grecja, Ateny (8-12.11.2021) [na hasło]

Treść jest chroniona hasłem. Aby ją zobaczyć, proszę poniżej wprowadzić hasło:

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , | Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.

„Tak to już jest” – Laurie Frankel (+ moje przemyślenia o wyborze, niebinarności…)

Dawno nie czytałem książki o tematyce transseksualności… choć tu powinienem powiedzieć dysforii płci (bo Poppy może się okazać „tylko” osobą niebinarną). Tej książki byłem szczególnie ciekawy, bo to pierwsze nie-wspomnienia czy też pierwszy nie-reportaż jaki przeczytałem (no i po latach przerwy). I książka jest fajna, taka powiedziałbym „miła” – dobrze się czyta, przyjemny, nawet wesoły język (były takie fragmenty gdzie można było się uśmiechnąć), kochająca i wspierająca rodzina, otoczenie które też prawie całe wszystko akceptuje itp… to jest takie ciepłe, sympatyczne no i fajne…
To znaczy ja tak ją odebrałem, bo niektórzy w recenzjach pisali, że smutna i im się łezka w oku zakręciła… hmm… oni ewidentnie nie wiedzą jak to jest być ts jeśli treść tej książki uznali w którymkolwiek fragmencie za smutną ;) trochę inaczej na to patrzę, bo wiem jak bardzo mocniej byłoby smutno gdyby Claude/Poppy nie miała wspierających rodziców ;)
I ok – oczywiście to tylko powieść ale cała treść wskazuje jednak, że jest co raz większa akceptacja, jest co raz lepiej. Myślę, że to jest dość realne, a nie jest to tylko wymysł i powoli ludzie nastawieni bardzo negacyjnie i wrogo zostają w mniejszości, nawet w Polsce. I jest jednak duża różnica w stosunku do książek sprzed 20-30 lat. I całe szczęście.

Ale książka skłoniła mnie też do pewnych przemyśleń i to będzie na końcu notki.

Miałem dużo fiszek i cytatów zaznaczonych ale kiedy zacząłem je przeglądać pisząc opinię na GoodReads, jakoś nie wiedziałem w jakim kontekście je przytoczyć… już mi nie pasowały i wyrwane z kontekstu tracą swoją wymowę… ale tutaj do kilku się odniosę:

„- Rozumiem. Ale chłopcy zwykle nie noszą sukienek w przedszkolu – ostrożnie zauważyła Rosie. – Ani rajstop.
– Ja nie jestem zwykły – odparł Claude. Później Rosie pomyślała, że już wtedy było to prawdą.”

„Wydaje mi się oczywiste, że pięciolatek, gdyby to miało zależeć wyłącznie od niego, wybierze paznokcie w kolorze tęczy zamiast naturalnych. To normalne. Żadna dysforia. Nie czyni to z niego dziewczyny, tylko dziecko.”

– słuszna uwaga, też tak myślę, ja też chciałem i nie uczyniło to ze mnie dziewczynki ;)

„- Dzieci uczą się w szkole wspaniałych rzeczy. Że po lunch należy ustawić się w kolejce. Że w pomieszczeniach trzeba rozmawiać, a nie krzyczeć. Że nie wolno popychać innych. To z całą pewnością ważne umiejętności życiowe. Sam codziennie z nich korzystam. Ale uczą się też innych rzeczy: dostosuj się, inaczej inni przestaną cię lubić. Bądź taki sam jak inni, bo łatka odmieńca nie jest niczym miłym. W domu Claude jest kochany bezwarunkowo. W szkole bywa odwrotnie: może być bezwarunkowo niekochany.”

– tia… tu nie trzeba chyba nawet komentarza…

„(…) dzieci starsze i silniejsze od niego wciąż dręczyły go pytaniem: 'Jesteś chłopiec czy dziewczyna? Jesteś chłopiec czy dziewczyna? Jesteś chłopiec czy dziewczyna?”. Nie znał odpowiedzi, więc nie odpowiadał. A ponieważ nie odpowiadał, wciąż go pytali.”

– no właśnie, to pytanie jest najgorsze chyba właśnie dlatego, że się nie umie udzielić na nie odpowiedzi…

„(…) noś, co ci się żywnie podoba, i miej gdzieś, co myślą inni. Bo inni będą sobie myśleć niejedno. I raczej tych myśli nie zatrzymają dla siebie, a wypowiadając je, nie zawsze będą uprzejmi.”

„Poppy nie rozumiał, dlaczego wszyscy ludzie na świecie nie chcą być dziewczynkami.”

– to jest dobre – miałem tak samo tylko odwrotnie :D

„Jeśli stworzysz sobie własne postacie, nie zawiedziesz się na nich jak na prawdziwych ludziach. Jeśli opowiesz własną historię, możesz wybrać zakończenie. Zwyczajne bycie sobą nigdy się nie sprawdza, ale jeśli wymyślisz sam siebie, możesz stać się kimś, za kogo naprawdę się uważasz.”

– to jest ciekawy cytat, ale nie podejmę się interpretacji… tak tylko zostawię go tutaj…

„Nie można wyprzeć się tego, kim się jest, prawda? I czasami cię to niszczy.”

– tak. A czasami częściej niż czasami…

„Obawiam się, że nie można mówić ludziom, kim mają być (…) Można ich tylko kochać i wspierać takimi, jakimi już są.”

– to na zakończenie…

Ale nie powiem, że wszystko mi się podobało w tej książce… Chociaż nie, „nie podobało mi się” to nie są właściwie słowa. To jest po prostu nieco męczące dla mnie kiedy mam bohatera, który… nie jest jednoznacznie transseksualny – może tak to ujmę ;) Tylko że Poppy to jest dziecko, pod koniec 10 letnie, sam byłem wtedy zagubiony, więc trudno mieć pretensje… I właściwie gdzieś tam rozumiem, że to jest dobre dać człowiekowi przestrzeń, by mógł odkryć siebie bez względu na to, co odkryje. Tylko że czuję pewną… trudność w kontaktach z osobami niebinarnymi – nawet mój świat staje się wtedy nieuporządkowany ;) ALE czytając tą książkę po raz pierwszy chyba pomyślałem, że w doświadczeniu dysforii płci jest być może pewien… hm, element wyboru. No oczywiście nie robić nic, to wybór jak w diagnozie raka: możesz się zdecydować na operację i pełne leczenie i będzie to walka o jak najlepsze życie jakie możesz mieć (nadal możesz przegrać, ale w sumie rokowania są co raz lepsze), a możesz zdecydować że nic nie robisz – i szanse że stanie się cud są bardzo małe, prawdopodobnie umrzesz cierpiąc (właściwie chyba nawet w przypadku raka masz większe szanse na cud niż w przypadku odczuwania dysforii płci ;) ). Ale jak daleko się posuniesz z korektą to już może być pewien element wyboru (przynajmniej dla niektórych) – oczywiście są tacy, którzy nie poczują się dobrze nie robiąc wszystkich możliwych zabiegów, ale komuś może wystarczą ubrania i posługiwanie się innymi danymi wśród przyjaciół i akceptacja tychże? A komuś może do tego tylko hormony i zmiana dokumentów, bez operacji albo tylko z jedną wystarczy… I żądać od ludzi żeby przeszli całkowicie „na drugą stronę” bo nam zaburzają obraz świata nie jest w porządku, ani nawet nie jest racjonalne z punktu widzenia medycyny (no bo po co np. operować jeśli ktoś może żyć bez tego, może być szczęśliwy bez tego, wtedy lepiej oszczędzić organizmowi operacji). Cieszę się, że mnie ta książka pobudziła do takiego nieco innego myślenia.

Na już naprawdę koniec coś na rozluźnienie. Dodawałem opinię o tej książce i wpadłem na taką recenzję na LubimyCzytać (to tylko fragment, aczkolwiek ten zabawny):

„Miesiąc temu Polskę obiegła wstrząsająca wiadomość. W jednej z parafii do grupy dziewczynek sypiących kwiaty podczas procesji Bożego Ciała dołączył mały chłopiec. Wieść niesie, że nieszczęsny malec, zapewne opętany demonem gender, sam domagał się powierzenia mu tej jakże niemęskiej roli, a jego nieodpowiedzialna matka, zamiast zapałać oburzeniem, wpaść w histerię i zacząć organizować egzorcyzmy, jak gdyby nigdy nic uczyniła zadość jego prośbie. I zadrżała ziemia, Bóg gorzko zapłakał, a gdzieś na świecie umarła mała panda. Kto tego nie dostrzegł, ten lewak i sługa Antychrysta.”

:D :D :D

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , | 2 komentarze

Bundestagswahl 2021 (i inne takie…)

Nie wiem teraz czy pisać o wyborach czy o tym, o czym wspomniałem w ostatniej notce (tej na hasło) ;) a może i o jednym i drugim, bo monitoring jest jednym z punktów programów wyborczych…

Uch, muszę szczerze przyznać, że głosowanie w wyborach w Niemczech jest o wiele trudniejsze niż w Polsce! A to dlatego że w Polsce wiele jest do zrobienia, a zrobić to może tylko lewica, więc wybór jest prosty – oddać głos na lewicę, a ta w Polsce jest tak słabo reprezentowana, że niedługo trzeba się zastanawiać. W Niemczech to wszystko jest już właściwie zrobione :D więc też wybór jest trudniejszy… co gorsza wiele partii lewicowych dryfuje gdzieś niebezpiecznie w jakąś chorą ochronę środowiska… Zieloni to już odlecieli całkiem i zaczynają mnie przerażać, a inne partie jakby podążają za nimi… Kuźwa, jak rozwiązuję testy to mi wychodzi że powinienem zagłosować na prawicę XD Nawet mi CDU w jednym wyszło! Tego bym się w życiu nie spodziewał parę lat temu :D Aż przyszło mi do głowy coś, co mi kiedyś ktoś powiedział: jak się jest młodym, to się głosuje na lewicę, a z wiekiem przechodzi się bardziej na prawo – nawet pomyślałem po raz pierwszy że jest w tym ziarnko prawdy ;) Ale to nie tak, to nie że ideały mi się zmieniły, tylko właśnie te rzeczy o które kiedyś musiała walczyć lewica (Trans-ustawa, refundacja leczenia czy małżeństwa homoseksualne) tutaj już są i nie są zagrożone, a za to lewica postuluje jakieś… dziwne rzeczy typu ograniczenia prędkości na autostradach (a czasami i w miastach do 30km/h!), rozbudowanie komunikacji miejskiej itp. No rozbudowanie komunikacji miejskiej jest miłe i spoko, jeszcze żeby do tego szło rozbudowanie infrastruktury parkingowej (a nie wręcz przeciwnie), to byłoby lepiej. I nie że ja jeżdżę szybciej niż 130km/h, bo zdarza mi się to bardzo rzadko (bo za drogo :D zużycie paliwa drastycznie wzrasta), ale właśnie dlatego wolałbym żeby inni mogli – niech se jadą, a nie że będziemy wszyscy na kupie jechać 120 czy 130km/h – zawsze jak mnie ktoś przy tej prędkości wyprzedza, to się cieszę, że mam go z głowy, a jak będzie mi na ogonie siedział, to mnie chyba szlag trafi.
Generalnie jestem wyborcą Partii Piratów (no ja wiem, że to w Polsce śmiesznie brzmi ;) ale oni naprawdę zawsze mieli pasujący mi program, a dodatkowo nie ukrywam że jestem za złagodzeniem prawa autorskiego) ale niestety nie da się na nich głosować w moim landzie (ale dobrze no, obniżenie wieku umożliwiającego głosowanie do 14 lat to też pewien kosmos :D chociaż nie razi mnie aż tak jak bycie przeciw monitoringowi, no ale rozumiem czemu oni są).
Z resztą to nie jest tak że mam coś przeciwko niektórym eko-rozwiązaniom – nie przeszkadza mi zakaz rejestracji pojazdów spalinowych od 2030r., bo i tak mój następny samochód na 99,9% nie będzie spalinowy (i nastąpi to raczej w ciągu następnych 4 lat, bo zamierzam zgarnąć dotację :D ) ale ta w ogóle jakaś taka tendencja do dyskryminacji tego, że ludzie w ogóle samochody mają… obrzydza mnie wręcz. Nie mam też nic przeciwko zmniejszeniu emisji CO2 (wręcz przeciwnie) ale podnoszenie podatków albo podnoszenie cen lokalnych połączeń lotniczych jest niepotrzebne – jak dla mnie one i tak są drogie i to na tyle, że zawsze wybrałbym pociąg, a jeśli ktoś woli zapłacić 3x tyle tylko po to żeby być kilka godzin szybciej z Hamburga w Monachium, to cóż… niech już płaci 3x a nie 6x, dla mnie to i tak frajer i się nie opłaca ;)
Dalej… partie takie ostro komunistyczne (a są takie, nawet o takich ostentacyjnych nazwach jak „Marksistowsko-Leninowska Partia Niemiec” :D ) mają fajne w programach, że zakaz firm pośredniczących (w zatrudnieniu), ale jednak granice czynszu to nie popieram (to akurat mają i inne partie lewicowe – żeby państwo regulowało jaka może być górna granica czynszu wynajmowanych przez osoby prywatne mieszkań – no nie uważam żeby w coś takiego powinno państwo ingerować, jednak to powinien wycenić rynek, a państwo co najwyżej powinno dokładać ludziom, których nie stać by ten wynajem opłacić).
Btw. inne partie mogłyby się też zainteresować tematem likwidacji firm pośredniczących, a nie pierdołami typu ograniczenie prędkości do 30km/h w miastach…
Przez chwilę pomyślałem nawet że może Basisdemokratische Partei jest jakąś opcją – niby są za demokracją bezpośrednią a to w sumie nie jest głupie… ale na stronie jakieś takie antyszczepionkowcy, a to jest dla mnie znak że jednak – no nie ;)

Teraz będzie dygresja. Kiedy tak sobie jechałem na moim urlopie, na trasie pomiędzy Stuttgartem a Friedrichshafen, to sobie pomyślałem że wstąpiłbym do Ravensburskiego muzeum puzzli, ale była 6:00 rano w niedzielę, więc było oczywiście zamknięte… Pomyślałem jakby to było miło gdyby takie miejsca mogły być zawsze otwarte… ale oczywiście wiem, że nie ma sensu opłacać pracownika/pracowników tylko po to żeby może czasem ktoś jak ja odwiedził takie miejsce o 6:00 czy 3:00 nad ranem… ale gdyby tak nie był potrzebny pracownik? Wymyśliłem taki scenariusz na zwiedzanie różnych np. muzeów: zwiedzający wcześniej wypełnia formularz, podaje konto bankowe i podpisuje zgodę na ściągnięcie z konta dowolnej sumy jeśli coś zniszczy (ok – zgoda, to może być za mało jak ktoś poda puste konto ;) więc może konieczność podania karty kredytowej albo prywatnego ubezpieczenia OC byłaby tu lepsza), następnie na wejściu aby drzwi się otworzyły – mogłyby otwierać się na odcisk palca wcześniej zdefiniowanego, ale to mało higieniczne, więc lepiej na skan tęczówki oka – wtedy wiadomo kiedy człowiek (i że to TEN konkretny człowiek) wchodzi i kiedy wychodzi. Oczywiście muzeum byłoby całkowicie monitorowane. Myślę, że to dość zabezpieczeń z którymi ja nie miałbym problemu żebym tylko mógł zwiedzić dowolne muzeum o dowolnej porze, bo czasem po prostu tak jest, że gdzieś przejeżdżam w nocy…
To jednak temat tylko lekko związany z monitoringiem – ja mianowicie chciałbym żeby każdy skrawek przestrzeni publicznej był non-stop monitorowany. KAŻDY. To znaczy kamery wszędzie po opuszczeniu… no najlepiej mieszkania, ale jestem skłonny odpuścić klatki schodowe ;) Miło by było gdyby lasy i pola też mogły być monitorowane, ale to chyba na tę chwilę niewykonalne, więc to może kiedyś, jak będziemy mieć już tak dokładne satelity ;) więc niech to będą chociaż całe miasta. Dlaczego? Bo nie byłoby żadnych przestępstw – żadnych nocą zniszczonych samochodów przez nie wiadomo kogo, żadnych kradzieży, pobić, rozbojów, bo od razu byłoby widać kto to zrobił, skąd przyszedł i dokąd się udał. Większości z tych nagrań i tak nikt by nie obejrzał – nie byłoby fizycznie możliwe żeby każdą minutę ktoś śledził i z resztą nie ma takiej potrzeby – odczytanie nagrań mogłoby następować tylko na wniosek np. właściciela uszkodzonego czegoś (np. stwierdzam rano że ktoś mi porysował samochód – dzwonię na policję, a oni po nagraniach sprawdzają kto), albo ofiary pobicia czy jej rodziny. Gdyby nic się nie stało, nagrania byłyby kasowane, kwestia tylko po jakim czasie – najpierw myślałem, że krótki typu jeden dzień wystarczy ale to jednak z pewnością za krótko – ktoś może przecież być na urlopie i nie zauważyć uszkodzenia samochodu, a rodzina czy znajomi zaginionej osoby też niekoniecznie od razu odkryją, że jej nie ma… więc lepiej jakby tak z rok (albo chociaż pół) te nagrania były zachowane. Czy nie przeszkadzałoby mi, że byłbym ciągle monitorowany? Nie, nie przeszkadzałoby, a tobie aż tak przeszkadza, że ktoś może zobaczy jak dłubiesz w nosie albo drapiesz się po jajkach? Hej, wszyscy to czasem robimy, tak – to trochę krępujące ale nikt ci za to głowy nie urwie ;) A może robisz coś gorszego? No ja też czasem lubię XD ale coś za coś, tu się można ograniczyć. Tak samo jak z przechodzeniem na czerwonym świetle.

Wracając do wyborów… ja już głos oddałem – korespondencyjnie. Wybrałem taki sposób, bo nie bardzo chce mi się pół niedzieli spędzić być może stojąc w kolejce przed lokalem wyborczym – tak myślę, że może być kolejka ze względu na koronę i te odstępy… Poza tym oddając głos korespondencyjnie, przynajmniej dostałem całą listę partii i kandydatów i mogłem spokojnie, dokładnie wybrać. No nie powiem, że przeczytałem wszystkie programy wyborcze – wiele z nich miało np. po 65 stron A4, po niemiecku… żeby przeczytać je wszystkie, to potrzebowałbym chyba z rok ;) a miałem tylko 2 tygodnie (minus czas na dojście listu z wynikami…), ale prześledziłem powiedzmy kilka programów partii, ku którym najbardziej się skłaniałem, a jeszcze kilku więcej przeszukałem pod kątem słów: „ograniczenie prędkości”, „ograniczenie czynszu”, „monitoring” i coś tam jeszcze, czyli kryteria, które w tej chwili są dla mnie najważniejsze. Cały przeczytałem tylko program partii, na którą zagłosowałem. Wybrałem małą partyjkę, która pewnie nie ma szans, więc będę kontynuował tradycję z Polski pod tytułem: „co na kogo zagłosuję, to on od razu odpada” :D No cóż, ale przynajmniej mam poczucie, że się przyłożyłem i wybrałem najlepiej na miarę możliwości.

Partia Humanistów – partia, która powołuje się na humanizm ewolucyjny, postuluje racjonalność i wspieranie tylko tego co jest mierzalne i da się udowodnić naukowo. Dodatkowo popierają eutanazję, aborcję na życzenie do 20 tygodnia, zniesienie ograniczeń w handlu oraz legalizację surogacji, zrównanie pracy seksualnej – to z wikipedii, a z programu bezwarunkowy dochód podstawowy! (i żadnych odgórnych limitów na autostradzie, określania granicy czynszu itp., no wprawdzie coś tam o „możliwie wolnych od samochodów miastach” mają, ale ogólnie całość nie brzmi tak niezdrowo jak u innych). No i jeszcze pragną „poszerzyć tradycyjny obraz rodziny oraz żądają całkowitej prawnej równości jednopłciowych par łącznie z adopcją”. Eutanazję też mają w programie i zniesienie lekcji religii na rzecz etyki. Niestety odrzucają monitoring „po danych biometrycznych” (cokolwiek przez to rozumieją), no ale w obliczu reszty programu chyba mogę to przełknąć ;) (chyba muszę, z resztą jeśli odrzucają „po danych biometrycznych” to może taki zwykły monitoring jaki ja opisuję jednak by dopuścili… tak się pocieszam :D). Są też bardzo proeuropejscy. Ogólnie bardzo mnie się podoba o co postuluje ta partia (i okazuje się, że jednak nawet tutaj jest jeszcze coś do zrobienia ;) idealnie ujęli wszystko, o czym zapomniałem).

Btw. bezwarunkowy dochód podstawowy, to kolejne ciekawe zagadnienie, które może by było warto kiedy indziej poruszyć…

W każdym razie w taki to oto burzliwy sposób przedstawiało się moje oddanie głosu w tych pierwszych tutaj w mojej historii wyborach ;) i choć trudniej było niż w Polskich wyborach, to satysfakcja też większa.

A tymczasem w Polsce: Ostatni dzwonek na udzielenie odpowiedzi Brukseli. „KE czeka do jutra” – ech… lata świetlne.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Otagowano , , , , , , , | Jeden komentarz