1.11 – piątek
Ponieważ 31.10 jest w Niemczech święto, miałem sporo czasu by przygotować się do drogi, gdyż najlepsze połączenie było… o 2:55 w nocy. No to zerknąłem już dawno, o fajnie, o 2:10 jedzie autobus, pasuje akurat. Ale przed wyjazdem coś mnie tknęło żeby jednak jeszcze raz zobaczyć… i się okazało, że nie, to w weekend, w tygodniu ostatni i to tramwaj o 1:10… no niby godzinę jeszcze miałem, zdążyłbym na ten tramwaj jak się uprzeć ale nie bardzo mi to pasowało, ani to że tak szybko ani to że będę tam 1,5 godziny czekał gdzieś na dworcu… Więc pomyślałem, że czemu by nie wziąć raz taksówki :P Nocleg tanio się udało kupić, taksówkę mi tu kalkulator pokazuje za 14,50-16,50€, to można przeżyć i nie będę musiał gdzieś po nocy się telepać (tak po prawdzie, to i rowerem i na pieszo dałbym radę się na dworzec dostać, ale rowerem trochę mniej wygodnie z dwoma torbami ;) no i tydzień na dworcu rower by musiał stać, a to też różnie może być, a na pieszo… no jest środek nocy jednak… ;) ). Taksówkę zamówiłem online, była planowo i jeszcze kosztowała tylko 13,50 ;) Flixbus jak zwykle się spóźnił, niby tylko 20 minut ale na dworze, w nocy, wieje… Jednak droga do Amsterdamu (pierwszej przesiadki) przebiegła dobrze i wygodnie, nikt się nie dosiadł, mogłem spać na 2 fotelach. W Amsterdamie na Sloterdijk tym razem znalazłem dworzec! :D znaczy budynek dworca kolejowego… na którym nie ma ANI JEDNEGO miejsca do siedzenia, ani jednej ławki, nic… a prawie 4h między przesiadkami, na przemian siedziałem na gzymsie i chodziłem (bo niewygodnie no i nie za ciepło, choć cieplej niż na dworze oczywiście), wystawiłem im słabą ocenę na Google Maps ale „Oczekuje”, to nie wiem czy się w ogóle pojawi… Tak w ogóle to powiem tak: dla mnie naprawdę nie stanowi większego problemu długa, ponad dobowa podróż. Siedzę sobie i albo śpię, albo film na kompie oglądam, albo czytam czy coś tam, to nawet jest jakiś specyficzny odpoczynek, który chyba dobrze mi robi na głowę ;) podróż, to nie jest żaden problem. Problemem są te przesiadki kiedy jest zimno i się marznie, tylko to :/ No ale to bywa dość znaczący problem…
Droga do Paryża (druga przesiadka) również przebiegła w porządku, też nikt się nie dosiadł. W Paryżu było już trochę lepiej (w sensie nie dworzec, Paryż-Bercy to dosyć obskurne miejsce, zwłaszcza późnym wieczorem), no ale przynajmniej, w jakimś ludzkim zasięgu był np. McDonald’s, to poszedłem zjeść, prawie 3h czasu na przesiadkę to dość by zdążyć, a się nie nudzić. Przez chwilę rozważałem nawet podjechać pod wieżę Eiffla, ale to by już jednak mogło być za mało czasu jak coś niespodziewanego wypadnie po drodze, poza tym… za rok mija 10 lat od mojej wycieczki do Paryża i jednocześnie pierwszej takiej samodzielnej wyprawy, może to dobry czas by go sobie przypomnieć i pojechać na jakiś długi weekend, ale tak 2-3 dni, więcej nie… Mam trochę sentyment ;) Ostatni etap podróży czyli Paryż-Barcelona odbył się w ogóle bez przystanków, nieźle! Wprawdzie usiadła koło mnie babka, ale jak ruszyliśmy i zobaczyłem że przed nami 2 rzędy wolne, a brak przystanków, więc nie będą już zajęte, to się przesiadłem i znowu była wygodna droga ;)
2.11 – sobota
Flixbus zajechał z 2 godzinnym wyprzedzeniem, niezłą sobie robią rezerwę. Niby fajnie ale dla mnie to była niekoniecznie zaleta, bo mi się nie chciało gdzieś targać z walizką, więc powoooli szedłem do hotelu i przysiadałem w trakcie ;) Do hotelu dotarłem krótko po 13:00, odpocząłem i ruszyłem jeszcze do miasta, w stronę morza, na plażę, do centrum handlowego Maremagnum itp… Zakupy w Dia (mają tam colę light bezkofeinową marki własnej! ja tak chcę w Niemczech /i w Polsce/! bo przecież ja nie muszę kofeiny ciągle żłopać… a tutaj: Hola Cola – polecam, tak mi posmakowała że przed odjazdem kupiłem sobie jeszcze drugą :P Jedzenie w KFC i było smaczne oraz wege. Ale KFC ma bardzo smaczną alternatywę do mięsa, podobnie jak Burger King, jak widać tak samo w Hiszpanii jak i w Niemczech :) A potem w hotelu długie godziny planowania i spisywania atrakcji… znacz nie robię tego już na kartce, zaznaczam na Mapach Google, potem mam w komórce ładne „fiszki” gdzie mam iść :P współczesna technika bardzo ułatwia życie, ale i tak planowanie trwa godzinami ;)
Może jeszcze rzecz o samym hotelu/hostelu – tak naprawdę, to na początku zabookowałem inne miejsce… A tak zupełnie naprawdę, to w Barcelonie jest drogo – po prostu ;) Brakuje jakichś tańszych hoteli w sensownej odległości od centrum, sporo jest kwater prywatnych które są finansowo osiągalne ale wspólna łazienka… no „nigdy nie mów nigdy” ale wolałbym nie ;) Znalazłem za to apartamenty na wynajem – takie które wprawdzie gdzieś tam miały zapisane, że tylko dla studentów studiujących w Barcelonie – umiem czytać, wszystko czytam, przeczytałem ten tekst na Booking.com ALE jednocześnie znalazłem ten nocleg też na innej stronie i tam już nie było słowa o studentach, oraz na Bookingu był ten zapis że nadaje się dla rodzin (ale to pewnie algorytm wkleja – teraz to wiem), poza tym mogłem go zabookować (skoro są dodatkowe warunki, to nie powinno być takiej możliwości zanim się ich nie spełni… ale ja przypuszczam że takie miejsce to w ogóle nie bardzo powinno się na bookingu ogłaszać i wszystko tak trochę na pół oficjalnie wisi…), tak więc zarezerwowałem dopisując w wiadomości do obiektu, że nie jestem studentem i mam nadzieję, że to ok. Odpisali, że niestety tylko dla studentów. No to ja żeby mi zdjęli rezerwację w takim razie, oni że nie mogą i muszę się z bookingiem kontaktować… Skontaktować się z bookingiem to też nie jest taka prosta sprawa, ten czat i jak on działa dokładnie rozpracowałem po dwóch dniach ;) ale było to już w momencie załatwiania sprawy przez telefon, więc… więc przez telefon też nie poszło od razu, bo mają tam jakąś „procedurę relokacji”, którą mi jeden pracownik rozpoczął ale maila dostałem że nie bo cośtam. Ja nie potrzebuję żadnej relokacji, sam se znajdę coś innego ;) chciałem tylko żeby mi po prostu odwołali rezerwację bez kosztów i tę że rzecz udało się załatwić za drugim telefonem (musiałem tylko powtórzyć że się nie domagam znalezienia innego noclegu – pewnie to gdzieś nagrywają). Nie domagałem się, bo właśnie w trakcie tej rozmowy znalazłem inny hotel – na samej La Rambli, koło stacji metra, z osobną łazienką, no ideał… za wyjątkiem tego że bez okna :D ale trudno już, lepiej bez okna niż bez łazienki, w hotelu i tak nie ma czasu patrzeć przez okno ;) Taki też wybrałem… i nie powiem, miałem trochę obaw :D Bo były opinie, że brudno, były że karaluchy… ale były też takie, że w Hiszpanii to nieuniknione :D albo „jak na Hiszpanię to czysto” XD (i hotel był dwugwiazdkowy nawet niby, a przecież mógł być zero-gwiazdkowy ;) ), karaluch w Hiszpanii to nie byłby dla mnie problem, problemem to by było przywieźć sobie takiego do domu, więc przed wyjazdem wyczytałem, że intensywnie pachnące olejki je odstraszają i wziąłem takie ze sobą :D Pokój okazał się skromny, mały ale czysty i co dwa dni sprzątany, serio nie miałbym się do czego przyczepić… ale jednego dnia faktycznie karaluch tam wylazł :D musiał wejść przez uszkodzoną futrynę drzwi wewnętrznych (to było jedyne co tam było uszkodzone i faktycznie dałby się radę tam przecisnąć), ubiłem, a potem posmarowałem wszystko olejkiem i już mnie więcej nie niepokoiły :D nawet nie zgłaszałem obsłudze, bo cóż oni mogą jak taki klimat…
3.11 – niedziela
Dzień miał być spokojny, na wolne zwiedzanie, więc łażenie po mieście, wróciłem, potem drugi raz w stronę wzgórza Monjuc wyszedłem, nie chciało mi się trochę, rozleniwiam się :D no ale poszedłem, wszedłem na jedną stronę, potem miałem jeszcze na zamek iść aaale już zaczęło się ściemniać, nic to, jeszcze miałem sporo czasu w Barcelonie przed sobą, jeszcze (chyba) zdążę innego dnia – myślałem. Więc tylko widok na Plac Hiszpański i potem spacer aż do Placu Katalońskiego, bo ponieważ tam był Burger King w którym planowałem zjeść tego dnia (ale w Hiszpanii nie polecam, bardzo słaba oferta wegetariańska, bo bardzo słaba oferta w ogóle, a przynajmniej wtedy tam, no ale Whopper wege zawsze spoko) i powrót do hotelu (to blisko).
Najgorsze jest to, że ja moje zwiedzanie planuję wiele godzin i jak mi się już wydaje, że absolutnie wszystko już wiem i co najwyżej tylko zerknę na coś następnego dnia… kiedy zerkam, znów mi to zajmuje kilka godzin (bo się okazuje, że jeszcze czegoś nie wiedziałem albo coś…). Trochę frustruje ale nie wiem czy da się inaczej… żeby z kolei nie mieć frustracji, że czegoś się nie zaplanowało tak jak się uważa za najlepiej. A tak przynajmniej nie mam nigdy tego rodzaju frustracji, bo wiem że JA nie mogłem niczego zaplanować jeszcze lepiej ;)
Natomiast zakup biletu do Sagrada Familia, to ciekawe doświadczenie: wybieram bilet, z wejściem na wieżę, nie ma na jutro, nie ma na cały tydzień. No to biorę z przewodnikiem i wieżą, nie ma na cały tydzień chyba, że tam gdzieś po włosku. No nic, to biorę bez wieży, trochę szkoda no ale cóż zrobić, dostępny tylko 4.11 na cały tydzień, więc trzeba się spieszyć! Wybieram 10:15 (czy coś tam), przechodzę dalej, tam pytanie czy chcesz dokupić wejście na wieżę? No chcę, przechodzę dalej, wybierz godzinę – 14:00 – hę? mam do kościoła wejść o 10:00 a na wieżę o 14 czy jak to działa? :D przechodzę dalej – nie da się. Aha. Od początku, ale dalej chcę na wieżę „dokupić” skoro mi podsuwają tą opcję, klikam 10:15, chcę wieżę – 9:15… ale że jak? to teraz mogę wieżę na wcześniejszą wybrać? :D ale nic, klikam, to mi zmieniło chyba wejście na przed „godziną wieży” ale się zamotałem. Wychodzę i próbuję od początku… teraz już nie ma porannych, to biorę jakąś 13:00, chcę dokupić wieżę – nie da się… no dobra, to od początku, niech będzie bez wieży skoro ni jak się nie da. Wybieram od początku, teraz magicznie znowu są godziny poranne dostępne! Biorę 9:00, chcę dokupić wieżę (wiem, pisałem że daję sobie spokój ;) ale jak mi proponują… no kurcze chciałbym…), – 9:15 – udało się, przechodzę dalej, tam opłata kartą i 15 minut rezerwacji biletu i czasu na opłatę, dwuetapowa weryfikacja mojej niemieckiej karty (nigdy tego nie musiałem robić), no ale jakoś poszło! Kupiłem bilet do kościoła i na wieżę! Wejście 9:00, wieża 9:15 – ja nie wiem czy to normalne i czy po zejściu mogę dalej zwiedzać kościół czy mam się w 15 minut wyrobić, bo to nie jest nigdzie napisane ale innej opcji nie było, więc zobaczymy :D (znaczy można niby zwiedzać jak długo się chce, więc jak rozumiem mogę po zejściu z wieży dalej zwiedzać…). Bilet z wieżą kosztuje 36€.
4.11 – poniedziałek
Tego dnia kupiłem sobie bilet na komunikację miejską – oczywiście ten jedyny opłacalny, na 10 przejazdów, za 12,65€. Oczywiście dzień wcześniej obejrzałem pińćset wideów na jutubie o komunikacji w Barcelonie… ale bilety się zmieniły :D I taki jestem wspaniale ogarnięty, że nie udało mi się na pierwszej stacji metra skorzystać :D dobrze, że spróbowałem na drugiej i wreszcie zauważyłem, że to przecież zeskanować trzeba, a nie wtykać w dziurkę, bo bym zrobił z siebie głupka pytając kogoś dlaczego mój bilet nie działa XD Także te poradniki to też nie zawsze takie dobre, wystarczy że się coś zmieni, a człowiek jest tak zafiksowany na jedną możliwość, że mózg ignoruje wszystkie inne, dosłownie, przecież mogłem się od razu przyjrzeć co robią ludzie, a nie dopiero na drugiej stacji ;) W każdym razie dotarłem pod Sagrada Familia trochę przed 9:00, na tyle „trochę” że zdążyłem obejść wokoło, porobić zdjęcia itp., no i jeszcze postać w kolejce przed wejściem ;) Tam zaczęło padać i dlatego w końcu i tak nie wpuścili na wieżę :( (zwrot miał przyjść automatycznie na to samo źródło, z którego był bilet opłacony i faktycznie przyszedł mi zwrot po jakichś 2 tygodniach chyba). Dosyć padało całe przedpołudnie, siedzimy w tym kościele (nie że się wszyscy tak pilnie modlili :D po prostu na zewnątrz padało, a tam były ławki XD ), a tu nagle alarm na smartfony – jak tak wszystkim na raz zaczyna buczeć, to się może wydawać że to jakiś alarm przeciwpożarowy i każdy się ogląda co to teraz i czy trzeba uciekać :D Ale nie, to tylko ostrzeżenie. I najpierw sobie pomyślałem: apokalipsa, bo trochę deszczu spadło (czyżby to był aż taki rzadki widok w Hiszpanii? ;) ), ostrzeżenia na miarę huraganów u nas ;) Ale potem doczytałem że w Hiszpanii powodzie były akurat wtedy, może się bali że też będzie tak ostro. Ja nie zmokłem ale było ponuro. No dobra już, nie wejdę na wieżę, to trudno ale że nie zobaczę też rozświetlonego wnętrza? To smutno :( No ale miałem przed sobą jeszcze wizytę w muzeum obok bazyliki, co też sporo czasu zajęło i kiedy z niego wyszedłem to świeciło już słońce! Więc tak, udało się rozświetlone wnętrze zobaczyć i nawet sfotografować :) No to już lepiej, to już mogę zaakceptować! ;)
Po południu poszedłem na bunkry del Carmel – znaczy wzgórze widokowe, które kiedyś było takim mniej turystycznym, a dziś jest takim punktem nie dość że pełnym, to jeszcze paskudnie obspreyowanym i obskurnym… no widok niby jest, ale nie tylko stamtąd, nieszczególnie polecam ;) Byłem tam nieco za wcześnie by doczekać się zachodu słońca, więc pognałem żeby jeszcze za dnia zobaczyć parę słynnych budynków jak Casa Mila, Casa Battlo i cos tam jeszcze… Na koniec zakupy w Carrefour, ale wielki, dwupiętrowy… (ale Dia przypadł mi do gustu bardziej ;) ) i obiado-kolacja supermarketowa ;) espanada wegetariańska – duży i solidny posiłek, który mi jeszcze na śniadanie starczył :D No i sok z owoców na La Boqueria czyli tym słynnym targowisku (które nawiasem mówiąc też było zaraz obok hotelu), 2,5€ – sok ze smoczego owocu i kokosa – pyszny! Postanowiłem kupować codziennie do końca pobytu ;)
Potem w hotelu zakup kolejnego biletu… Park Güell, chciałem przedpołudniem ale nie aż tak wcześnie, patrzę, bilety są na 9:30 lub 13:00… ale patrzę na pogodę, kurcze znowu zamkną bo od 16:00 będzie burza :D no to może wcześniejszy jednak muszę wziąć (a chciałem pospać), idę wstecz, o, 10:30 się pojawiła, bierę. (Ale serio nie wiem co oni mają z tymi biletami, że to się randomowo pojawia i znika).
5.11 – wtorek
Dotarłem do Parku Güell… i szczerze to… nie warto :P Ok, 10€ to w dzisiejszych czasach też nie majątek, ale są znacznie milsze i darmowe miejsca w okolicy niż ten zapchany ludźmi park (np. chyba to było Mirador de l’Adrià – miło, zacisznie i nikogo nie było). A to był przecież listopad! Nie wiem czy chcę wiedzieć co tam się dzieje w sezonie… (tak, wiem, są bilety ale bilety są na godzinę wstępu, a nie wyjścia, więc można tam siedzieć ile się chce, a kolejni ludzie dochodzą…). Jeśli chcecie zobaczyć słynne budowle Gaudiego, a tym bardziej tą słynną najdłuższą ławkę na świecie… to obejrzyjcie ją sobie w internecie, bo na miejscu i tak nic nie zobaczycie XD to jest ławka, ludzie na niej siedzą i ją zasłaniają :D
Tego dnia wlazłem też na Mirador de Ignasi de Lecea – to obok parku Güell i obok bunkrów, tak pomiędzy tymi dwoma miejscami. Ale… o panie, to jest góra, a ścieżki które pokazuje Google, to są… powiedzmy to sobie szczerze: bardzo umowne :D Kamienne tablice są ekstra, widok stamtąd też jest spoko, aaale zejście tam po zachodzie słońca to sport ekstremalny. Tak więc zaczekałem tylko do pół-zachodu i zacząłem schodzić zanim się jeszcze całkiem ściemniło ;) Widok po zmroku chciałem obejrzeć z trochę niżej położonego miejsca, i co najważniejsze: już takiego przy ulicy. Tam jednak po zachodzie to już w ogóle jakaś plaga ludzi z psami :/ w ogóle to jakaś masakra była w Barcelonie… mnóstwo ludzi z psami bez smyczy, nie, to zdecydowanie nie byłoby miejsce dla mnie…
Kupiłem tez sobie lody w polecanym… no gdzieśtam ;) dobre ale jak już mówiłem – wszędzie są dobre ;) Może naprawdę powinienem kupić w jakimś takim najbardziej obskurnym przypadkowym lokalu i wtedy powiedzieć czy dobre, przekonam się najwyżej że jednak warto polecajek słuchać :D bo na razie słucham ale ja nie wiem czy istnieje coś takiego jak niedobre lody ;) W polecanych churrosach była promocja – za 6€ churros z czekoladą i chips ichniej roboty (chociaż nie wiem ile to normalnie kosztuje :D churrosy z czekoladą 5€), no i cóż… jakoś zapamiętałem je jako coś lepszego :D może mogłem wziąć z cukrem, pewnie tak (a ja pomyślałem że lepiej bez bo przecież jest czekolada, szczerze mówiąc wolałbym chyba z cukrem bez czekolady :P ), ale wtedy czułbym cukier, a to chyba też nie o to chodzi ;) w sumie te churrosy to takie coś, czemu smak nadają pewnie dodatki ;) i w sumie to nie, jednak nie, nie będzie to mój ulubiony słodycz ;) ale to i lepiej! Przynajmniej mogę dać sobie z nimi spokój i z czystym sumieniem jeść croissanty z różnymi nadzieniami (co lubię) i lody (co wszyscy lubią :D ), jedna bomba kaloryczna do wciskania w siebie mniej :D Ale chipsiki były bardzo dobre :P
6.11 – środa
Dzisiaj pojechałem na Tibidabo. Znaczy koleją miejską z Placu Katalońskiego do Peu del Fenicular skąd poszedłem na pieszo :) Tylko patrzę jeszcze w tej kolejce, a tam na wyświetlaczu że „Outside 25’C”… no super, a ja w górę z plecakiem zaraz będę szedł, a jak napisał ktoś na jakimśtam blogu: „To jest góra! Nie Kilimandżaro ale góra”, no i była… Wyżej temp trochę spada ale i tak 23-24 stopnie pod górę wyciska poty ;) Ale lubię chodzić w takie miejsca na nogach, to ma większy urok niż tam wjechać… (tu jeszcze taka mała uwaga: naprawdę do kolejki trzeba wsiadać na środku, ja wsiadłem na końcu, bo bym nie zdążył podbiec dalej, ale za to potem musiałem podjechać przystanek dalej i wrócić linią w drugim kierunku, bo to mały przystanek i przez tylne drzwi się nie wyjdzie :D ale nie ma problemu, nie kosztuje to dodatkowo dopóki się nie wyjdzie przez bramki, więc spoko). No i wszedłem podziwiając po drodze widoki, niby z autobusu też widać ale to jednak nie to samo. Przed wejściem na teren widokowy dostałem od jakiejś pani kartkę stylizowaną na starą gazetę z moim zdjęciem jak tam stoję przed tym wejściem :D to taka akcja z instagramu (może potem sobie uzupełnię, w tej chwili nie mam przy sobie). Przykro mi że nie podziękowałem ładnie ale wiecie jak to jest, zwykle jak wam ktoś coś daje, to albo ulotka albo tylko przez chwilę jest za darmo, a potem chce milijonów, więc wziąłem nieufnie i pewnie z nieciekawą miną :D przepraszam i dziękuję ;) Na górze nie zostałem jakoś długo, bo… wiało :D poza tym miałem jeszcze trochę planów (tych planów jakoś zawsze wychodzi mi więcej niż na początku zakładam :D ). Wróciłem już tak jak opisują – autobus 111 + kolejka + kolej miejska… (i znów oczywiście nie byłem pewien czy dobrze odbiłem bilet w autobusie, czy nie za szybko, mam wrażenie, że zawsze mi się musi coś nie udać w takich sytuacjach :P no ale nikt nie sprawdzał, najpóźniej przy kolejce i tak się odbił bo bramka ;) ). Chciałem wrócić do miasta, pójść na croissanty, a potem pojechać pod zamek, ale jak kupiłem croissanty… jednego w Brunells, 4,90€! z bitą śmietaną, dobre to było ale za drogo, ciasto lepsze niż z takiego, którego kupiłem dzień wcześniej w zupełnie randomowym miejscu (w La Colmena, prawie o połowę taniej…), śmietana też dobrej jakości ale śmietana jednak dla mnie za mało treściwa ;) no i ta cena… drugiego w Hoffmann, z mascarpone ze 4€, też smacznie ale drogo… Co do zamku zmieniłem jednak plan, boo po prostu jutro będzie mi bardziej pasowało pod względem dojazdu (a co za tym idzie też czasowym), pojechałem więc na Forum… ale tam nieciekawie, na łódki musiałbym przejść dalej, a tam jest spalarnia śmieci i podobno śmierdzi jak wiatr niesie w tą stronę. No i chyba rzeczywiście ten zapach to było to, więc mało zachęcająco, to już mi się dalej iść nie chciało ;) więc powrót pod hotel, tym razem pod sam hotel metrem (choć prościej by było wysiąść gdzie indziej i pójść bez przesiadki choć dalej, ale nie, uparłem się, dojadę pod hotel, zapłaciłem za bilet! ;) ). Potem chciałem iść na lody pod hotelem… a tam remont! A, bo nie wspomniałem. Już pierwszego dnia blisko hotelu wyczaiłem takie miejsce gdzie były lody w takim cieście jak na trdelnik, a ja je uwielbiam ;) Dość drogie, bo 5,90 czy tam nawet ponad 6€ ale chciałem kupić. Tylko że mieli jedynie dwa owocowe smaki, a nie np. oreo – jak na szyldzie. Pytałem chłopaka czy będzie oreo, nie umiał mi powiedzieć, bo niby tu na stałe nie pracuje. Odpowiedziałem, że spróbuję innego dnia ;) No i chciałem spróbować, już wziąłbym te owocowe nawet… A tu remont (pewnie dlatego już niektórych mas nie mieli…). No serio, z dnia na dzień remont i już nie zjem :( smuteczek ale co zrobić. Tego wieczoru znów poszedłem na sok (dzień wcześniej to nie wiem, chyba mi się już nie chciało ;) ), tym razem mango-papaja i był taki sobie ;) smoczy owoc jednak rządzi! ;) Kolację zjadłem w Bacoa Burger ze względu na chwalone wege burgery. Za burgera i frytki zapłaciłem 10,50€, jest to bar więc nie ma obsługi kelnerskiej na szczęście (choć zamówienia do stołu przynoszą), były pyszne! A już tak całkiem wieczorem, coś koło 21:00, poszedłem do… muzeum erotyki! :D Nie planowałem ale patrzę, takie muzeum praktycznie pod hotelem, szkoda nie pójść :D no i poszedłem. Bilet 11€, niektórzy ludzie marudzą że nic tam nie ma… ale tam jest sporo sal i jak dla mnie to całkiem sporo czytania i oglądania obrazków, jeśli ktoś nie lubi czytać i oglądać obrazków, to rzeczywiście może być zawiedziony ;) co nie znaczy że nie ma nic ponad to. Mnie się podobało.
7.11 – czwartek
No i nastał dzień odjazdu, ale to nie znaczyło, że nie miałem jeszcze wielu planów ;) (bo Flixbus dopiero późnym wieczorem). Bagaż postanowiłem zostawić w hotelu… i chcieli za to 5€. Tak mnie tym zdziwili (bo kto to słyszał żeby płacić za taką usługę), że zapłaciłem nawet dalej nie komentując (a w sumie mogłem skorzystać z jakiejkolwiek przechowalni w mieście za taką cenę), ale za to dostali ode mnie tylko 4 gwiazdki na 5 (a dostaliby 5 gdyby nie to!), bo nie omieszkałem tego skomentować na Google ;) Potem ruszyłem po śniadanie – po croissanty, które sobie wcześniej upatrzyłem w Triggo Coffee (jeden z kremem ciasteczkowym Lotus, a drugi z białą czekoladą), po drodze oglądając kilka mniejszych miejsc i gdzieś tam trafiłem na mały pasażyk handlowy i skusiłem się na breloczek pamiątkowy – misia :D (tzn. takiego metalowego), fajny jest, niewielki i płaski, pasuje na zawieszkę do plecaka ;) Potem ruszyłem (metro + autobus, w którym akurat przeprowadzano jakąś kontrolę ruchu – każdy dostał kartę magnetyczną, którą miał wrzucić do skrzynki wysiadając, no spoko, tyle mogę zrobić ;) ) pod zamek na Montjuic, no bo przecież chciałem go jeszcze zobaczyć. Do środka nie wchodziłem ale okolica jest w porządku, dość przyjemne miejsce, widok niebrzydki (choć głównie widać port), no i w ogóle. Po drodze do niego (tym autobusem) mija się Muzeum Narodowe – spodobał mi się budynek, jeśli kiedyś wrócę do Barcelony, chciałbym się chyba tam wybrać :) Ze wzgórza zszedłem na nogach do metra, bo poszło to szybciej niż czekać na kolejny autobus. A metrem pojechałem aż do parku del Laberint d’Horta (znanego z żywopłotowego labiryntu), tam wstęp też jest płatny ale kosztuje tylko 2,23€, a przed zakupem biletowy uczciwie poinformował mnie (także za pomocą obrazków), że labirynt jest zamknięty z powodu robót ogrodniczych ;) no spoko, niekoniecznie po to tam pojechałem, chciałem po prostu końcówkę pobytu spędzić w jakimś spokojnym zielonym miejscu – i ten park się do tego świetnie nadał! Przynajmniej tego dnia było tam mało ludzi, czyste, obszerne, dające prywatność i niemal przytulne toalety, w których byłem nawet dwa razy i nikogo nie spotkałem! :P No i ogólnie miłe, zaciszne miejsce, spędziłem tam parę godzin głównie czytając, tam mi się podobało, polecam :) (choć pewnie w sezonie jest więcej ludzi). Po bagaż zapowiedziałem wrócić między 19:00 a 20:00, więc tak też zrobiłem, pod samym hotelem kupując jeszcze drobne pamiątki: widokówkę, kaktusika (to fajna pamiątka z takiej podróży ;) ) i… stwierdziłem że mógłbym taki breloczek-misia kupić też mamie, ale na żadnym innym straganie nie znalazłem, więc chciałem wrócić tam gdzie kupiłem. Nie było to takie proste, bo ten sklepik to ja w sumie nie wiedziałem gdzie jest… w końcu jakoś próbując sobie przypomnieć gdzie ja kolejno szedłem rano, trafiłem i mieli jeszcze otwarte, no i udało się kupić :) Ach, no i ostatni sok owocowy… miał być smoczy owoc aaale zaciekawiła mnie morwa czarna z kokosem, wygooglałem że to powinno być też dobre, kupiłem i było :D Potem już ruszyłem w kierunku dworca… Miałem jeszcze czas na kolację w McDonald’s i wziąłem sobie wrapa z kurczakiem, wahałem się długo, no bo mięsa dawno nie jadłem, czy muszę znowu zaczynać? ale nic poza tym ciekawego nie było, nie dość czasu by iść gdzieś indziej, a przecież tak je kiedyś lubiłem… kupiłem i było to paskudne :D Nigdy więcej. Im mniej je się mięsa tym bardziej ono nie smakuje :D Ende, finito, to było ostatni raz, nie potrzebuję więcej i bardzo dobrze. Do Flixbusa to mi już tak bardzo mało czasu zostało… musiałem dotrzeć na niezłym przyspieszeniu i już stał ;) (ale nie że się spóźniłem! grzecznie byłem 15 minut przed odjazdem tak jak trzeba, po prostu zwykle jestem jeszcze wcześniej). Czy ktoś koło mnie siedział? Kurczę, nie pamiętam, chyba nie przez całą drogę ale tak.
8.11 – piątek
Tym razem pierwsza przesiadka była w Mediolanie i było na nią prawie 6 godzin! Planowałem więc sobie pojechać do miasta, zobaczyć katedrę, ten słynny pasaż handlowy, no i zjeść pizzę w pewnym fast foodzie pizzowym ;) A tu akurat dokładnie tego dnia komunikacja we Włoszech strajkuje! (a wcześniej tak obchodzę ten dworzec i patrzę – gdzie to metro? :D spuścili takie kraty, że wcale nie było go widać w pierwszej chwili, w drugiej patrzę, że jakieś zamknięte i puste, nie wiedziałem o co chodzi, więc poszedłem na kolejną stację, a tam też zamknięte, dopiero wtedy wygooglałem, z pomocą tłumacza bo oczywiście takie świeże info było tylko po włosku, że ten strajk…). Gdyby była przechowalnia bagażu na dworcu Lampugnano (swoją droga też bardzo obskurne miejsce), albo gdybym miał trochę lżejsze torby (albo przynajmniej gdybym nie kupował w Barcelonie dwóch butli napojów), to poszedłbym z buta… ale niestety, nie dałem rady :( 5km to z ciężkimi torbami pokonało nawet mnie. Znaczy 5km to przeszedłem, bo zatrzymałem się w połowie drogi, no a potem musiałem wrócić :P Ale 10km to bym już nie zrobił… (wprawdzie potem strajk chyba zawiesili, bo stacje się pootwierały, no ale wtedy to musiałem już wracać). Znaczną część tej przesiadki spędziłem więc w małej galerii handlowej CityLife. Posiedziałem, poczytałem, do tego pizza-fast foodu chciałem pójść w bliższej lokalizacji… ale potem i to odpuściłem, bo tam po 15:00 mają przerwę, musiałbym się streścić, potem znowu nie miałbym co robić, odpuściłem, zjadłem dwa croissanty w kawiarence Cioccolat Italiani w tej galerii, były smaczne (ten z kremem lepszy niż pistacjowy) :) A potem wróciłem na Flixbusa i tym razem też już stał ;) Znów nie pamiętam czy ktoś koło mnie siedział czy nie… chyba pod sam koniec dopiero…
9.11 – sobota
Wcześnie rano zajechaliśmy do Dusseldorfu gdzie miała być już ostatnia przesiadka, na Flix-pociąg tym razem. Dworzec nawet spoko, coś tam można porobić (nie jak w Amsterdamie…), długo się wahałem co tam zjeść i w końcu wybrałem ofertę śniadaniową McDonald’s ale żałuję, wrap z jajecznicą to było takie nic, nie warto, mogłem kupić coś w jakiejś dworcowej piekarni typu BackFactory, Ditsch czy LeCrobag. Poza tym nie pamiętam już co robiłem, bo i też nie miałem tam za dużo czasu. No a potem przyjechał pociąg i pojechałem do domu ;) Pociąg zapchany, zwłaszcza na dwóch ostatnich odcinkach – do mnie i pewnie potem do samego Hamburga, bo większość jechała dalej…
Podsumowanie: fajnie było i dość przyjemnie. Chyba jednak przyjemniej niż w Nicei ;) Niczego nie żałuję (za wyjątkiem tego wrapa z kurczakiem w Macu :D ), chyba dość dobrze udało mi się ogarnąć wszystko co chciałem i jeszcze więcej :) Co jeszcze chciałbym dodać? Dziwny kraj – za torebkę na wynos w fast foodzie liczą 0,10€ a pełno butelek i puszek wala się wszędzie ;) znaczy spoko że jest płatna torebka ale chyba nie tu szukają oszczędności na śmieciach gdzie powinni ;)
Teraz kilka zdjęć, a na końcu wydatki :)

plaża La Barceloneta

targ La Boqueria

Plac Hiszpański

Sagrada Familia

Sagrada Familia

widok na miasto

Casa Mila

Park Güell

na wzgórzu Tibidabo
Hotel kosztował 285€+ 27,50€ (podatek turystyczny) = 312,50€
Flixbus tam: 90,46€ (bo miałem kupon -15%), z powrotem: 81,29€ (+ taksówka 13,50, + bilet u mnie powrotny 1,50€) = 186,75€
Komunikacja miejska Barcelona: 12,65€
Wstępy: 26€ +10€ + 11€ + 2,23€ = 49,23€
Cała reszta wydatków tam i po drodze (jedzenie, pamiątki i wszystko): 134,82€
łącznie: 695,95 czyli liczmy 700€
Szczegółowe wydatki (zwiń/rozwiń)
(wiem, że jestem dziwny, czasem nie chce mi się ich zachowywać, czasem mi się chce :D tym razem mi się chce, więc w takiej zwiniętej formie przepisuję):
1.11 (piątek)
– McDonald’s Paryż: 12,10€
2.11 (sobota)
– KFC: 9,19€
– supermarket Dia: 8,36€
3.11 (niedziela)
– Burger King: 9,50€
4.11 (poniedziałek)
– Sagrada Familia: 26€
– Carrefour: 16,64€
– sok owocowy (smoczy owoc i kokos): 2,50€
5.11 (wtorek)
– park de Güell: 10€
– croissant xxxxx: 2,60€
– lody: 4,90€
– churros + chipsy: 6€
6.11 (środa)
– croissant z bitą śmietaną (w Brunells): 4,90€
– croissant z mascarpone (Hoffmann): 4€
– sok mango-papaja: 2,50€
– burger + frytki w Bacoa Burger: (7,25+3,25): 10,50€
– muzeum erotyki: 11€
7.11 (czwartek)
– przechowanie bagażu: 5€
– croissant Lotus (3,95€) i croissant z białą czekoladą (chyba 2,10€) = 6,05€
– wstęp do parku: 2,23€
– miś brelok (x2) = 5€
– kaktus: 3,50€
– widokówka: 0,50€
– sok czarna morwa-kokos: 2,50€
– kolacja w McDonald’s: 9,31€
– supermarket: 2,07€
8.11 (piątek, Mediolan)
– cornetto/croissanty: 1,50€ + 1,70€ = 3,20€
9.11 (sobota, Düsseldorf)
– McDonald’s: 4€