Miesiąc wyjęty z życiorysu…

Miesiąc minął jak jeden dzień… tak jakby go nie było, jakby to był tylko sen… tak szybko…
Ostatnią rzeczą jaka zajmowała moją uwagę był komputer. Pierwszą rzeczą, którą znowu w domu dopadłem jest komputer… czyżby już uzależnienie? ;) cały dzień myślałem tylko o tym żeby wejść do netu… no ale po miesiącu należy mi się chyba ;)
Praca ok – jak zawsze. Czasem miewałem takie chwile (np. raz kiedy padało, albo kiedy było wyjątkowo gorąco – więc też niefajnie), że myślałem, że chybabym nie chciał być robotnikiem sezonowym… ale szybko mi przechodziło, bo jednak bym nawet chciał. Lubię tą pracę (choć wolę inne moje tamtejsze atrakcje :> ), nie wymaga nawet w najmniejszym stopniu zaangażowania umysłu, a więc z nudów odśpiewałem sobie (oczywiście tylko w głowie :P ) chyba wszystkie piosenki jakie choćby w części znam i nauczyłem się na pamięć kilku moich ulubionych wierszy [i kto powiedział, że przy takiej robocie nie można rozwijać się umysłowo? ;) ]. tak… mógłbym być robotnikiem sezonowym, mam nawet wieloletnie (a raczej wielosezonowe) doświadczenie ;) I nikt mi nie powie, że nie wiem o czym mówię i że to męcząca praca… nie zaprzeczam, ale żadna praca nie hańbi, każda męczy, a ja wolę zmęczenie fizyczne niż umysłowe.
Był to mój pierwszy oficjalny miesiąc pracy w życiu :) bo nieoficjalnie, to już z dobry rok będzie jak się to wszystko do kupy pozbiera ;) Tylko co z tego miesiąca? Wliczyć do lat pracy tego nie idzie – w Urzędzie Pracy informują, że niezbędne dokumenty powinien dać pracodawca, a pracodawca mówi, że Urząd Pracy :| Nie dość tego! Świat tonie w papierkach i z roku na rok jest tego co raz więcej! Na „dzień dobry” mieliśmy zebranie, a tam przepisy BHP [kaszleć, kichać, smarkać nie wolno ;) palić nie wolno (nie wolno… tylko szybko! – jak mawiali palacze), ręce przed pracą myć (szczegół, że to po pracy są niekiedy nie do domycia)] i podpisywanie kolejnych kilku rodzajów papierków (na każdego pracownika jest tego cała teczka, szef prawie sobie rady nie daje).
Polskie 'narzekactwo’ sięgnęło szczytu! I nawet mnie wkurzyło (choć to zwykle ja narzekam). Bo niektórym jest za mało! No pewnie… bo daj palec, a zechce całą rękę… Wkurzali mnie niektórzy… bo to im źle, tamto nie tak i to za mało… Jak się nie podoba, to spadać do domu. Obóz pracy to nie jest, nikt siłą nie trzyma! I jeszcze pretensje wielkie bo podatek! No żesz kurnasz! Normalne chyba, że od zarobku podatek się płaci! A że wcześniej nie było… ale była wiza! To szczegół, że koszt wizy, to jakieś 180zł, a podatku 20€… Ja tam się cieszę z tego co jest (w Polsce 19 latek bez wykształcenia i doświadczenia by tyle nie zarobił… ba, w „Biedronce” cały etat to mniej niż połowa z tego). Na całe szczęście byli też inni, którzy się ze mną zgadzali, że to oczywiste, że nikt tamtejszy by za tą kasę nie robił, bo tam by nikt za to nie przeżył, ale my tą kasę przywozimy do Polski i w Polsce to jest całkiem sporo! Więc nie ma się o co pieklić.
Skoro już o ludziach, to wspomnę o jednym, który mnie szczególnie wkurza. Nie jest tam nas wielu (i nawet taka garstka nie umie się pogodzić… bo to widać dopiero za granicą – jeśli chodzi o pracę, to Polak Polakowi dopalić potrafi! to każdy pracujący za granicą z pewnością potwierdzi. I u nas tam co najmniej 2 wielkie awantury każdego roku wybuchają). Taki jeden (w sumie nasz znajomy z Polski jeszcze) niby zna język i zawsze on gada z szefem, albo szef do niego idzie i on tłumaczy. To jest dopiero fałszywy człowiek. Podlizuje się (nam szczególnie – bo „znajomy”) jak tylko może, ale kiedy może, to i pragnie wkurwić kogo tylko może (bo a nóż ktoś wyjedzie i będzie więcej pracy dla niego). Ja tam stoicko spokojny jestem. Do pracy to on leci pierwszy (nawet jeszcze przed czasem), a jak już idzie to wszyscy za nim. Ja dopiero wtedy spokojnie się ubieram i zazwyczaj wychodzę ostatni :P cóż, na godziny mi nie płacą, a na minuty iść nie muszę ;) Ale raz, jak się nie wkurzyłem… bo najpierw mieliśmy jechać do domu wcześniej, a wyszło tak, że postanowiliśmy zostać (bo miało być jeszcze trochę pracy). Przychodzi on i mówi, że mam załatwiać transport na wcześniej (czyli na dzień następny), bo gadał szef, że za dwa dni koniec i żeby ludzie już wyjeżdżali. Ja sobie myślę: nie, tak nie będzie! Idę do szefa sam z nim pogadać, a nie słuchać gościa, który może nawet nie zrozumiał (bo i tak bywało). Poza tym nie zrobiłem zakupów, butelki nie oddane (a trza, bo kaucja) i mam załatwić transport na dzień następny, bo oczywiście to jest takie proste (głównie jednak chodziło mi o moją ulubioną „imprezę” :> szkoda byłoby wyjeżdżać 3 dni przed). Pytam więc szefa kiedy koniec i kiedy mamy wyjeżdżać, a on mi na to, że istotnie po jutrze i że możemy jechać, ale możemy też zostać kilka dni, oczywiście bezpłatnie i że się załapię na „imprezę” wtedy (od lat wie jak ja to lubię) i że będzie miał przynajmniej więcej ludzi na te ostatnie dni, i że może jeszcze u szwagra by była praca na dzień czy dwa, ale raczej nie… ale zostać możemy, żaden problem. Powiedziałem, że dziękuję i tak będzie najlepiej :) Szef jest spoko! I jeszcze nam chciał robotę załatwiać żebyśmy się nie nudzili! A tamten już by nas chciał się pozbyć :[ Jego szef też już kiedyś nie chciał, ale tak prosił, aż uprosił i przyjeżdża nadal… Tyle się teraz słyszy o wykorzystywaniu Polaków, a tu mamy coś odwrotnego… wykorzystywanie pracodawcy przez Polaka ;) Bo nasz szef taki jest… nie potrafi odmówić pracy nikomu.
Co do pracy jeszcze – czasem dostajemy coś dodatkowego – wtedy na godziny. Raz plewienie [niektórzy się śmiali, że w domu nie mają ani siły ani ochoty na plewienie, ale te Euro dodają i siły i ochoty ;) ], innym razem coś dla nas dziwnego, ale stwierdziłem, że za 5 Euro, to mogę nawet tą godzinę przespacerować w kółko ;)
W końcu się okazało, że znalazła się praca na ostatnie dni (na godziny – to lepiej) i byłem mile zaskoczony wypłatą :) I szef był zadowolony, że zostaliśmy jednak do końca.
A co oprócz pracy? Ano miałem tam rower. Nie był zły. Taki tary „góral” miejscami zardzewiały, przerzutek wolałem nie ruszać, hamulec wściekle ocierał o koło, no ale jednak „góral” nie do zdarcia, z dobrymi kołami, ładnego koloru no i z ramą :> I przez miesiąc przywiązałem się do tego „staruszka” ;) żal było się z nim rozstawać. W tym roku jednak dużo czasu praca zajmowała i nie miałem czasu na zbyt wiele wycieczek rowerowych. Raczej tylko do miasta jeździłem najróżniejszymi drogami i przez różne miasteczka. Jednego dnia zrobiłem chyba ze 40km i kompletnie nie wiedziałem gdzie jestem, ale trafiłem, bo wszędzie kierunkowskazy (nie to co u nas).
W sklepach miło – widać różne twarze i słychać różne języki, tylko Polacy wrzeszczą najgłośniej (3 Euro! No bierz! W Polsce tak tanio nie znajdziesz!) ;)
Z wartych wspomnienia rzeczy kupiłem sobie 3 pary spodni długich, jedne krótkie, 4 T-shirty, 3 koszule 'długie’, jedną 'krótką’ i „bundeskę” (mniej-więcej taką) :> Wszystko męskie oczywiście, bo na babskie, to nawet nie chodziłem. Sporo tego, ale ja przez cały rok praktycznie już nic nie kupuję, bo tam znajdę każdy rozmiar i tanio [bo wszystko oprócz 2 T-shirtów w sklepie z używanymi na wagę (co nie znaczy, że nie trafiają się tam nowe rzeczy, trza tylko poszukać), tak lubię, bo to taki ogromny sklep i zawsze się fajne ciuchy znajdzie. No i kupiłem sobie męskie sandały (to było dobre, bo komunikowałem wszystkim, że ja chcę sandały, ale mają być takie męskie i potem z mamą byłem jak wybierałem, patrzę na buty, a mama do mnie: Ale te nie są chyba męskie z lekka mnie zatkało, że mnie jeszcze uprzedza gdzie mam nie szukać ;) ale dobrze). Kupiłem sobie też męskie perfumy i dezodorant.
Czasem ktoś mówił mi, że sam to by tam w życiu do sklepu nie pojechał… a ja najbardziej tak lubię [słuchawki na uszy i w drogę :) ]. Po pierwsze jestem u siebie ;) po drugie najwyraźniej wyglądam jak tamtejszy (w tym roku mnie z 3 razy pytali gdzie cośtam jest, a ja za każdym razem musiałem odpowiedzieć, że niestety nie wiem, bom nie stąd), po trzecie mogę w spokoju pojeździć gdzie chcę i pooglądać co chcę [zwłaszcza lubię filmy na DVD, na tych stoiskach nie ma Polaków ;) chyba boją się języka, ale ja i tak kupiłem film z polskimi napisami („Serca Atlantydów”, 8€, taka obsada (David Morse, Anthony Hopkins), fajne bajery, to musiałem wziąć, z resztą jak ja sobie filmu nie kupię, to uważam zakupy za nieudane ;) ), kupiłem też 2 z likwidowanej wypożyczalni na VHS po 1€ za szt. na wyprzedaży], a z kimś to tylko kłopot i jeszcze muszę czasem za tłumacza robić (dlatego właśnie tak chętnie ze mną jeżdżą :[ ), a po czwarte już tyle razy pobłądziłem, że już chyba wszystkie okoliczne drogi znam ;)
I kupiłem jeszcze maszynkę do włosów :> skoro i tak na krótko, to nie będę wydawać na fryzjera gdy maszynka kosztowała mnie jedyne 4€!
Jeden sklep mi zamknęli (jaki pisałem w notce poniżej), a tak go lubiłem… zwłaszcza kasjerów :P No bo to tak głupio… „mojego” Turka nie widziałem 2 lata (i już chyba nie zobaczę :'( a to taki fajny facet był… przystojny jak cholera, zabawny i mojego wzrostu!no ideał) i jeszcze tego też nie widziałem w tym roku! Ale nic… w kraju, gdzie średnio co 40 obywatel jest Turkiem statystycznie rzecz biorąc w sklepie na 40 pracowników przypada ten jeden Turek i faktycznie prawie w każdym sklepie przynajmniej jeden był. A w jednym to nawet taki przystojny… :>
Taa… zawsze mi tam mówią: „No to szukaj sobie bogatego męża. Ale Turka nie!” ja: „Czemu nie?” odpowiedź: „Bo Turek ma pięć bab!” [i ani jednego faceta – to straszne! ;) ]. Eh… islam… No cóż, ale zawsze jest nadzieja, że jakiś niewierzący się trafi ;) albo też homo/bi, bo przecież niemożliwe by takich nie było! Ale jaką widziałem piękną Turczynkę! Jednak też są ładne tylko zazwyczaj w chustach chodzą :/ Tylko że muzułmanka nie może być z niemuzułmaninem :( Ale jednak była bez chusty, to jest nadzieja, że jakaś „wyzwolona” ;) Nie no… poważnie, tam ładni ludzie są ;) A Japonki… albo Chinki… no w każdym razie skośnookie kobiety najbardziej mi się podobają…
Jeśli chodzi o „imprezy” (nazwę to taką ogólną nazwą), to tam jest tego dużo. Ja byłem na dwóch takich większych. Na pierwszej było fajnie, nawet sobie zjadłem hot-doga za 2€ [nic tańszego nie było… no ale kiełbasy mają pyszne, więc w sumie nie żal 2€, z resztą cały czas się tam obrzerałem, bo dobre rzeczy do jedzenia tam są ;) chyba za bardzo wziąłem sobie do serca przysłowie „Tyle zysku co w pysku” ;) na obiad i kolację czasu nie było, za to po pracy do wieczora niemal co dzień coś jadłem (chipsy, rogaliki z nadzieniem, ciasteczka, puddingi, czekoladki… mmm… ), niezwykle zdrowe odżywianie ;) ].
Druga „impreza” też była super :> [karuzele, to ja po prostu ubóstwiam ;) ]. Bo tam ludzie mają kasę na takie rzeczy. No i przede wszystkim nie śpią schlani pod drzewami… nie mówię, że nie piją, bo piwo litrami się leje (a na tą „imprezę” pół regionu urlopy bierze), ale jakoś znajdują umiar. No i jest tak fajnie. A jakiego przystojnego policjanta widziałem… nie, teraz się nie będę dołować ;)
Było super, jak zawsze.
Tam źle, bo nie ma domu (a wraz z nim kompa, netu), tu jeszcze gorzej, bo mi się TAM podoba :/ i tak kijowo jest… nie lubię tego rozdarcia… Nie wykluczone, że za miesiąc tam wrócę… bo moje życie teraz będzie pełne niespodzianek ;) Nie mam pojęcia co będę robić za tydzień, dwa czy miesiąc i w której części świata wyląduję ;) niczego nie jestem pewien, ale jedno sobie tam uświadomiłem: że jestem wolny i mogę zrobić co zechcę, szkoła się skończyła. Mam pewne plany, ale o tym innym razem.
Już 3 razy mieliśmy się tam przeprowadzić… no bo kiedyś dawno temu były takie plany, ale moja mama nie chciała (zdążyła już tego kilka razy pożałować… tu pracy nie ma). Potem były plany żeby się przenieść na jakiś czas jak skończę gimnazjum, żeby zdobyć obywatelstwo [można po rodzinie, tylko po kobietach w rodzinie trudniej (dziewczyny! jesteście dyskryminowane ;) ) i trzebaby pomieszkać trochę], a teraz… teraz może byśmy się też przenieśli, gdyby nie to, że się kimś tu jakby opiekujemy… Ja w każdym razie stwierdziłem, że przyjechałem tutaj zdobyć wykształcenie i wracam tam ;) ale tak na prawdę nie wiem co wyjdzie, może nawet wykształcenia tu tak do końca nie zdobędę… się zobaczy.
Ah… jeszcze coś… kupując te kasety VHS sprzedawczyni coś niepewna była, że ja mam 16 lat :D no żesz… to już nie chciałem jej mówić, że tydzień wcześniej 19 mi stuknęła, bo by na pewno nie uwierzyła ;) dobrze, że nie postanowiłem jednak kupić „Milczenia owiec”, bo by się bez dowodu nie obyło ;) A nie chciało mi się wierzyć, że trans z wiekiem młodnieje ;)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.