297.

(notka niecenzurowana… bo co prawda jestem już spokojniejszy, ale nie do końca, poza tym mam czasem potrzebę porzucać kurwami i chujami na wszystkie strony!)
Wkurza mnie jak mama udaje, że jest wszystko super i fajnie i jak ktoś coś mówi, np. znajoma: „Boże, coś ty zrobiła z włosami?!” (bo ostatnio się ściąłem trochę jakby za krótko nawet dla mnie :P ale chuj, włosy i tak odrosną, a szkoda czasem, że odrastają, bo jak mam fajną fryzurę, to te cholery muszą się za długie robić :[ ), albo coś, to ona zawsze, że „a co tam, taka moda, teraz tak każdy” albo w prost (jak ktoś mówi, że wyglądam jak chłopak): „No cóż, przynajmniej mam dwa w jednym, niech se będzie jak chce”, ale jak dojdzie do jakiegoś nieporozumienia czy coś, to zawsze zejdzie na mój wygląd i czy ja nie mogę wyglądać normalnie, albo raz mi powiedziała, że jakoś zaakceptowała to jak wyglądam, ale cośtam… Albo kiedyś (ale to już dość dawno, podczas jakiejś kłótni) powiedziała (wykrzyczała? no nie był to krzyk, ale normalny głos też nie) coś w stylu: „To może cię przerobić na chłopaka? Chcesz?” i nie wiem czy ten ton czy te słowa, czy wszystko razem tak mnie zszokowało, że nie potrafiłem wydobyć z siebie ani słowa. To było po prostu… okropne.
A poza tym kurwa jestem tchórzem i wiem o tym doskonale, ale gadanie: „To się zmień” czy „Musisz to zmienić” to sobie mogę w dupę wsadzić, bo to nie jest takie proste. I tak sam z siebie, to się na pewno nie zmienię.
Sprawa następna. Muszę iść na studia. I się muszę w tempie ekspresowym zdecydować na kierunek. No bo jak nie pójdę to co? Gówno. Dokładnie to, bo za rok będę tak samo niezdecydowany (raczej). I tak mogę całe życie, jak się nikim urodziłem, tak nikim zostanę.
I ja wiem sam, że muszę iść, a tu jeszcze mi mama z jakimiś wątami wychodzi, że jak jej mówili, że jak się uczyć nie będzie, to będzie śmieciarzem, to ona nie chciała, bo to wstyd, a że dla mnie to nie wstyd. No bo to dla mnie kurwa nie wstyd. Przeciwnie, ładowacz nieczystości (jak się poprawnie nazywa ten zawód) znajduje się w grupie zawodów, które bym raczej chciał wykonywać niż nie, jak to mówią „Wstyd, to masz zakryty”, a wyżej wymienieni istnieć muszą. Albo mówi, że wszyscy się dziwią czemu ja w biurze pracować nie chcę. A co mnie obchodzą wszyscy i że się dziwią? Może ktoś ma ochotę robić w papierkach czy przy kompie, ale ja kurwa nie! Czy to tak trudno zrozumieć? No może i trudno, ale taki jestem! I mówiąc szczerze, jak ja jeżdżę co roku do tej pracy sezonowej, to chociaż czasem padam w słońcu, czasem moknę w deszczu (choć to rzadko), a czasem mam odciski, to ja na prawdę LUBIĘ TO ROBIĆ! Lubię tą pracę i już! Gdyby nie stanowiło kłopotu wliczanie takiej pracy w lata pracy, to bym bez zastanowienia wybrał życie robotnika sezonowego. Poczynając od kwietniowego zrywania kwiatów w Holandii, przez różne prace i różne kraje i tak do grudnia, a od grudnia do marca wolne (i za zarobioną kasę, to żyłbym tutaj jak Pan), zwiedziłbym różne kraje i by mi się podobało! A ostatnio to już mi mama wyjechała z tekstem, że myślała, że choć jedna osoba w rodzinie będzie z wyższym wykształceniem. No to się kształcić, a nie na mnie wszystko zwalać. No co ja kurwa jestem? Laleczka jakaś na pokaz? Cały czas tylko słyszę jak się wszyscy mną chwalą, a chuj mnie strzela jak to słyszę. O żebyście wy wszyscy wiedzieli o czym ja marzę… o „okaleczeniu się na całe życie” (jak to mówią o operacji zmiany płci ci, co nie mają pojęcia o tym jak to jest być transem), to byście się tak mną nie chwalili. Niedawno ktoś mi uświadomił jak to dziwnie jest… bo cała rodzina zawsze twierdziła, że jestem takie kochane, mądre, cudowne i śliczne (no to ostatnie to może do czasu, aż nie zacząłem wyglądać jak chłopak) dziecko… tylko jakoś rówieśnicy i otoczenie traktowali mnie wprost przeciwnie…
No i chuj. Pewnie pójdę na te studia (jak się wcześniej nie pożrę z kimś bardziej). Bo mam chociaż spróbować. Na dzienne to nie ma sensu nawet próbować, bo WIEM, że nie wytrzymam dłużej jak miesiąc (a jak tyle wytrzymam to już będzie cud i chyba koszmar taki, że aż mi się niedobrze robi), bo po prostu NIE CHCĘ na takie chodzić. Dlaczego? No trochę ze względu na ludzi, znowu w jakiejś grupie… a ja dość mam już etykietki tego, który się nie zgrywa z klasą, choć się staram jak mogę. Może za mało, ale bardziej nie mogę! Jestem samotnikiem także trochę z wyboru i nie życzę sobie żeby mi się jakieś ogromne grupy w to wpieprzały! Jak pójdę na zaoczne, to pewnie choć semestr pochodzę (no bo jak zapłacę, to pochodzę), a może postaram się je skończyć. Z resztą zaoczne jawią mi się jakoś przyjemniej, bo tam może więcej starszych, no i takich ludzi, którzy mają własne życie, własne rodziny, pracę itp. i to jest dla nich najważniejsze, a nie grupa współstudiujących. Z drugiej strony jak mi kierunek nie będzie odpowiadał, to szkoda kasy. A tak za bardzo, to żaden mi nie odpowiada.
I jestem sam na siebie wściekły! Przepłakałem (parę dni temu) pół wieczoru, bo czemu ja kurwa nie mam w tym pieprzonym życiu celu?! No jakoś nie mam, bo jedyny zawód, który bym chciał wykonywać nie jest dla mnie ze względu na pierdolony wzrost! A z resztą gdzie do takich zawodów człowiek, który na wf-ie zawsze był ostatni (a umęczony bardziej iż ten pierwszy…). W związku z tym jest mi wszystko jedno co będę robił, bylem nie musiał zarządzać ani pracować w biurze. A do końca nie ufam studiom… wolałbym praktykę… bo załóżmy, że bym jakieś studia skończył i jak usłyszę, że mnie gdzieś tam nie przyjmą, bo mam wyższa, a oni szukają ze średnim, albo, że po studiach to nie chcą, bo ci z wyższym się za bardzo rządzą, to bym się chyba wieszać poszedł, bo co innego.
Ale chuj. Mogę iść na te studia żeby mi wszyscy dali święty spokój. Z resztą co innego mam robić. Ale szczerze, to nie wiem nawet gdzie ten budynek się znajduje, a jak jest na studiach, to już w ogóle nie mam zielonego pojęcia. I najważniejsze: nie widzę siebie tam. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić dojeżdżanie… no a jeszcze bardziej trudno kolejne parę lat w domu, niby to lepiej (zależy dla kogo, bo na pewno nie dla mnie).
Tak sobie pomyślałem, że najbardziej chciałbym nieistnieć. W ogóle się nigdy nie urodzić, nie być. Nie chcę umierać, boję się śmierci… nie tego co po śmierci (bo jeśli istnieje „życie wieczne”, to nie ma problemu, a jeśli nie istnieje to i tak nie będziemy tego świadomi), ale momentu śmierci. A w życiu nie mam celu. I nie łatwo znaleźć cel, gdy się go od razu nie widzi. A jeszcze trudniej, gdy nie ma się nikogo.
Ktoś z rodziny proponował wysłanie mnie do psychologa (trochę ze względu na to, że jestem taki samotnik i w ogóle), początkowo bardzo chętnie na to przystałem, bo pogadałbym sobie wreszcie z kimś… Ale w sumie to jest bez sensu. Wiem z czego wynikają moje problemy. Z tego, że jestem ts. Nie, nie staram się zwalić wszystkiego na to (i pewnie nie wszystkie problemy są stąd, ale większość), ale gdybym wyglądał normalnie, to np. nie miałbym takich oporów przed poznawaniem ludzi. I co bym takiemu psychologowi powiedział? Jak będzie nie kumaty, to nic nie zrozumie i jeszcze zapragnie psychicznie leczyć :/
Wiem, że jestem beznadziejny (i za to też siebie nienawidzę), więc jak ktoś mi chce tu jakieś umoralniające gadki walnąć, to może sobie darować, i tak już dziś nie mogę na siebie patrzeć.
Nie zwykłem przeklinać w towarzystwie (nigdy mi się to nie zdarzyło, nie że się kontroluję, po prostu tak się nie da, mnie to samo z siebie tak przychodzi, że nie wypowiem powszechnie uważanego za obraźliwe słowa, kiedy ktoś mógłby to usłyszeć), ale jak jestem sam, to lubię sobie walić „kurwami” i „chujami” na wszystkie strony… I dziś też musiałem sobie na to pozwolić, bo czasem trzeba!
kurwa kurwa kurwa!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.