Dlaczego mnie pytacie?*

Pytacie mnie czego chcę? Czy to nie oczywiste? Chcę być sobą. Chcę obudzić się z tego koszmaru jako ojciec i mąż i pośmiać się z żoną przy śniadaniu z tego głupiego snu… Chcę na nowo się urodzić, przeżyć dzieciństwo, młodość i dorosłość w moim ciele – w ciele faceta. Nie chcę zastanawiać się przed każdym ruchem jak to zrobić żeby było męsko, ale nie za bardzo, bo przecież ludzie… Chcę po prostu być 'normalny’. Nie kiedyś, nie jutro, nie dziś, tylko ZAWSZE i OD ZAWSZE! Ale to jest niemożliwe – wiem. Jednak nie przeszkadza mi to pragnąć właśnie tego.
Dlaczego mnie pytacie kiedy zacznę leczenie? Dlaczego nie pytacie dwudziestokilkuletnich k/m-ów dlaczego dopiero teraz zaczynają? Dlaczego nie pytacie czterdziestoletnich m/k, które mają rodziny i są ojcami dlaczego dopiero teraz zaczynają? Dlaczego nie pytacie wszelkich transseksualistów, którzy nigdy nie zaczęli?
Ja mam dopiero 20 lat. Może „już”, a nie „dopiero”, ale jestem tylko dzieckiem, które stara się dopiero 'dorosnąć’ i usamodzielnić się. Ale nawet kiedy to się stanie nie znaczy to, że coś się zmieni… bo życie nie jest „mówisz i masz”.
Bo ja o tym mówię? A jak mam nie mówić, kiedy to całe moje życie… wszystko. Muszę mówić (pisać). Bo tak. A co zrobię (czy nie zrobię) to moja sprawa.
A ja nie mam natury ryzykanta. Cokolwiek robię (może poza zakupami niektórymi) muszę przemyśleć na 100 możliwych sposobów i opracować możliwe wyniki i ich przebieg na 10 lat do przodu… Tak mam. Zawsze tak miałem. Nie skaczę na główkę do nieznanej wody. A znaną sprawdzam 5 razy.
I to jest najgorsze. Nie nawet to, że jestem transem, ale to, że nie wiem co z tym dalej zrobić. To, że żadna droga nie jest dobra, że nie ma idealnego rozwiązania. Albo… [albo, albo albo… wątek wycięty, bo tylko prawie z „albo” się składał… nie, nieprawda, znaczy też prawda, ale nie tylko; po prostu części nie potrafiłem napisać, a reszty jednak nie chcę zamieszczać; za duży ekshibicjonizm emocjonalny]. I najgorsze jest to miotanie się. Pomiędzy chęcią, pragnieniem, a niewiedzą jak coś zrobić… coś zmienić. I strachem. Pragnieniem przenikającym wszystko, obsesją wręcz, obsesyjną potrzebą bycia sobą. A strachem, niemniej paraliżującym przed brakiem kasy, reakcją rodziny… I to jest najgorsze, to miotanie się. To doprowadza do szaleństwa. W jednej chwili Tak! Będą sobą! Zrobię wszystko! Tak musi być! w drugiej Nie wiem… a jak /cośtam/ …jak zachowa się moja rodzina, otoczenie… (a próbkę tego mama daje mi przy każdej kłótni i nie jest wesoło…).
Kolega z 'bliskich’ opowiadał mi ostatnio jak na pytanie dlaczego jego matka nie chce zwracać się do niego w rodzaju męskim odpowiedziała, że będzie czuła się źle wobec siebie, tak jakby wyrywała sobie duszę… Tylko, że to my wyrywamy sobie duszę (świetne określenie). Przez całe życie, każdego dnia, każdej godziny… kawałek po kawałeczku… albo całą od razu… wciąż od nowa…
Czy to jest właśnie piekło?
„…bo piekło polega na tym, że wszystko się powtarza” („Sztorm stulecia” – scenariusz – S. King).
(*- pytanie nie jest do kogoś konkretnie, ani niekonkretnie; po prostu tak sobie)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.