# 523

A jednak to prawda co mówią… że zawsze się okazuje, że ktośtam (np. z rodziny czy znajomych) gdzieśtam słyszał o jakimś ts… Przekonałem się o tym na „zjeździe rodzinnym”. Myślałem, że tam wykituję jak zaczęli opowiadać o tym samym typie co ja („Wszystko ma jak u faceta”, „No facet, dla mnie to facet choć znałem ją wcześniej pod żeńskim imieniem”, „Tak, tam też, no musi mieć wszystko.”). To ja gazetę czytam twardo – że niby nic nie słyszę i nic mnie nie obchodzi, potem co innego byle tylko czymś się zajmować żeby mnie przypadkiem nie zaczepili… (mogliby np. zażartować, a ja wtedy co? jakoś nie mam ochoty tak przy całej rodzinie…) myślę sobie: chyba jestem cały czerwony i zaraz będzie widać :P ale przeżyłem.
Pośmiali się. Ale to itak lepsze niż by mówili „zboczeniec”, „wymysł” itp.
Ale zdaje mi się, że transseksualistów wciąż traktuje się z pewnym pobłażaniem. Tak jakby ts myślał: „O! Nudzi mi się, nie mam co z kasą robić, lubię dać się kroić, to se zmienie płeć!”. Chyba po prostu ludzie, którzy urodzili się w swoim właściwym ciele nie rozumieją, że to kwestia przeżycia, nie rozumieją jak to jest nie być w swoim ciele (tak jak ja nie wiem jak to jest być w swoim), generalizuję trochę oczywiście (bo są też tacy, którzy rozumieją), ale tak ogólnie to wygląda.
Kiedy myślę o moim leczeniu…
Ja muszę mieć 10 planów i drugie tyle awaryjnych cokolwiek robię ;) Taki jestem. Ale kiedy już coś zaczynam, to kończę. I dzięki temu wszystko do tej pory mi się udawało dość spokojnie osiągnąć.
Analizuję, myślę, rozpatruję…
Co da mi pośpiech? Kilka miesięcy przewagi? Czy dla tego warto poświęcać tak wiele? Ludzie są różni, dla jednych pewnie warto, a dla mnie nie warto. Moge stracić wiele – kasę na leczenie… jeśli niewłaściwie to rozegram, zostać bez niczego. A może się uda kasę mieć (nie mówię, że na pewno, ale może). Materialista? Nie, w moim przypadku takie myślenie, to konieczność.
Z resztą chrzanić to wszystko, nie chodzi o to, że koniecznie nie mogę zacząć teraz… po prostu w moim przypadku jest wiele niesprzyjających okoliczności (np. odległość do lekarzy, miejsce zamieszkania, to ważne kwestie).
Myślę jak to będzie, pewnie będę umierać ze zdenerwowania przed pierwszą wizytą… a jednocześnie nie mogę się jej doczekać :)
To nie tak, że rodzina musi wiedzieć, o nie. Ktoś mnie zapytał: „Musisz im mówić?”. Nie muszę i nie chcę od tego zaczynać. Chcę najpierw iść do lekarza, zrobić badania, zdiagnozować się i postawić przed faktem dokonanym. Bo inaczej w ogóle tego nie widzę. I zawsze to kolejny argument – diagnoza specjalisty.
Dlatego mówię, że przeszkodą jest miejsce zamieszkania… gdybym miał blisko do lekarza, to mógłbym iść choćby teraz. I też z diagnozą, albo nawet po pierwszych zastrzykach… (inna sprawa, że tu się na tyle wszyscy znają, że jakbym poszedł do ośrodka na zastrzyk, pielęgniarki by chyba padły :P rozniosło by się, kto wie czy nie szybciej od „życzliwych” dostało by się do uszu rodziny).
Z resztą gdy o miejscu zamieszkania mówimy… gdy komuś się w domu nie układa, to się wyprowadza… ale wciąż zna miasto, okolicę. Ja bym tutaj nie mógł zostać, musiałbym się wynieść gdzieindziej, w obce miejsca, to kolejna trudna sprawa.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.