kilka tematów

A ja to nie wiem… wszystko co robię, mógłbym chyba zrobić także dla pieniędzy. Chociaż nie, może inaczej: wszystko z czym nie czułbym się źle, mógłbym zrobić dla pieniędzy. I to nie materializm, to chłodna kalkulacja. Jeśli coś robię, a przy okazji mogę na tym zarobić to przecież fajnie (byle bym się tego nie musiał wstydzić czy źle z tym potem czuć, bo koszty poniesione byłyby większe niż zyski; dla mnie to dość logiczne wszystko). A to dziecko, które się ma narodzić? No ja bym nie chciał mieć dwóch ojców biologicznych i żyć w takiej rodzinie :P (nie miałbym nic przeciwko posiadaniu dwóch matek biologicznych :P ale to moje subiektywne zdanie) ale to dziecko (choć będzie miało 2 biologicznych ojców jeśli komórka jajowa należała do tego faceta) będzie faktycznie miało matkę i ojca (będzie żyło w rodzinie z matką i ojcem), więc ok. Ja tak to widzę.
Bo dzieci często się niedocenia… ale to jest doskonały wstęp, do jednego tematu (który chcę opisać od dłuższego czasu).

Mianowicie rozwody. Miałem w klasie (podstawówki) dwie osoby, których rodzice byli rozwiedzeni (czy niezwiązani). Miały wszystko, były fajne, dobrze im było i w ogóle. Można było im zazdrościć. Jedna otwarcie mówiła, że by nie chciała by jej rodzice byli razem, bo mieszkając tylko z matką ma więcej luzu i jest idealnie. Z ojcem się czasem widuje i tak jest ok. I tak żem sobie chyba wykalkulował, że rodzice rozwiedzeni = lepiej. Bo, że miały więcej luzu to z pewnością.
Nie uważam żeby rozwód rodziców był dla dziecka tragedią (to znaczy jest na pewno, jeśli dziecko musi zmienić miejsce zamieszkania – to je pewnie przeraża, mnie by przerażało, w innym przypadku nie musi być to ciężkie przeżycie), chyba że ja jestem tak słabo rodzinnym człowiekiem :P albo mam inne doświadczenia… Ale nawet jeśli będzie to dla niego niełatwe, to i tak najlepsze. Bo skłóceni rodzice, zła atmosfera czy związek tylko ze względu na dziecko jest jeszcze gorszy. Gdy rodzice zostają razem „dla dziecka”, źle robią. Źle, ponieważ to oczywiście piękne, że chcą szczęścia dziecka, ale nie za taką cenę. Ono kiedyś dorośnie i założy własną rodzinę, a oni będą mieli przeświadczenie, że swoje życie poświęcili choć nie musieli (w skrócie – nie należy poświęcać życia dziecku, bo ono samo będzie miało swoje życie dla siebie; każdy ma jedno życie i ma je dla siebie).
Tak jakoś postanowiłem napisać co myślę, bo wiele jest takich związków i smutno się robi z tego powodu.

A jeśli chodzi o zdrady… to też ciekawy temat. Nie ma reguł, czasem można wybaczyć, czasem nie… Natomiast nie rozumiem i nie skumam chyba nigdy pretensji do osby, Z KTÓRĄ partner zdradził. Pewnie, że w pierwszej chwili może być lekki gniew na nią, ale trzeba zdać sobie sprawę, że partner miał wolną wolę i to on zdecydował. Ja bym takiej osobie jeszcze podziękował, że dzięki niej dwiedziałem się z kim byłem związany (jaka na prawdę była ta osoba).

I jeszcze jeden ważny temat… związek ogólnie i związek zalegalizowany. Kiedy usłyszałem o ślubie po pięćdziesiątce pomyślałem: „Po co im na stare lata ślub?”. I ktoś mi nawet zwrócił uwagę, że miłość nie zna wieku, że jeśli chcą i będą dzięki temu szczęśliwi, to przecież piękne. Nawet mi się nieco głupio zrobiło uświadamiając sobie jak praktycznie podchodzę do legalizacji związków. Bo są też ludzie, którzy są generalnie przeciwni ślubom „bo po co się wiązać? jak się kochamy, to jesteśmy razem, jak nie to się rozstajemy”… ale ja jestem za legalizacją! Ślub to taka umowa cywilno-prawna (dobrze mówię?), która pewne rzeczy ułatwia, a także (i zwłaszcza) w wypadku rozstania reguluje pewne kwestie :>
Nie może być bez znaczenia legalizacja związków, bo skoro homoseksualiści pragną swoje legalizować, znaczy, że jest ważna i jestem za. Jednakże też nie uznaję czegoś w rodzaju „jak ślub, to na zawsze”. Nie, rozwody są dla ludzi (i właśnie dlatego trzeba związki legalizować, żeby można było się w razie ptrzeby w spokoju rozstać :P ).
Nie bez powodu podkreślam tutaj słowa „związek” („ślub” czy „małżeństwo” rezerwuje się dla par hetero, a ja mówię też o homoseksualnych) oraz „zalegalizowany” (bo nie mam na myśli ślubu kościelnego). Ślubu kościelnego nie wziąłbym nawet gdybym mógł. Nie wyobrażam sobie przysięgać komukolwiek takie rzeczy na całe życie bez możliwości wycofania się z przysięgi.
Dlaczego więc nie rozumiem małżeństw legalizowanych ludzi starszych? Nie wiem… znaczy jeśli to pierwsze ich małżeństwo, to nawet rozumiem (chcą poczuć jak to jest wziąć ślub i ok, też bym chciał kiedyś zawrzeć zalegalizowany związek i pewnie wiek też by mnie nie powstrzymał gdyby to był mój pierwszy taki związek), ale jeśli kolejne, to nie rozumiem… bo jeśli każdy się już czegoś swego w życiu dorobił, to raczej nie ma mowy o nieporozumieniach na tle majątkowym w momencie rozstania.
I właśnie dlatego należy legalizować związki – żeby nie było jak w przypadku tej pary gejów, którzy się przed sądem o majątek kłócili. Po to się legalizuje – żeby drugie nie zostało na lodzie w chwili rozstania :> bo w świetle prawa „nic nie robiło” (bo przecież „tylko” zajmowało się domem czy dziećmi).
Trwałość bądź nietrwałość nie ma tu nic do rzeczy. To jest moje zdanie. Wiem, zero romantyzmu, ale romantyzm może być niezależnie od tego ;)
(Co nie znaczy, że mam coś przeciwko ślubom po pięćdziesiątce itp. to sprawa każdego człowieka, jeśli to sprawi, że będzie szczęśliwy, to powinien to zrobić).

Tylko o czym ja mówię :D Cholera no, ja na prawdę chcę zalegalizować mój związek z kimś kiedyś :D tak – chcę poznać jak to jest :D Ale czarno to widzę, bo to taka abstrakcja ta cała miłość dla mnie :D
Niby tęsknię za czymś czego nie znam, co potrafię tylko wyidealizowane sobie wyobrazić, co… nie istnieje? w co nie wierzę? To nie tak, wierzę w miłość, ale ona nie jest po prostu dana enneagramowym piątkom. Potrafię sobie siebie wyobrazić z osobą, która nie istnieje, a nie potrafię z dowolną istniejącą. Mam chyba za dużą potrzebę kontrolowania (albo nawet 'kreowania sobie obrazu partnera idealnego’, a rzeczywistość temu do pięt raczej nie dorośnie).
Kochanie? Piątki się nie przywiązują. To znaczy ja osobiście bardzo przywiązuję się do rzeczy (w dzieciństwie mnie wkurzało jak inni niszczyli zabawki, a potem jak ktoś niczszył cokolwiek ze swoich rzeczy), mój komp jest jaki jest, żaden cud techniki, ale jakby mu się coś stało, to niewykluczone, że bym się nawet popłakał XD Za każdym razem jak sprzedawałem komórkę, to było mi jej żal, jak oddawałem zabawkę, tym bardziej. Dla mnie rzeczy czuły, czuły, że je „porzucałem” nawet jeśli trafiały do kogoś innego. A ludzie? Do ludzi się nie przywiązuję. Pamiętam chyba każdego, kto się przez moje życie przewinął (bo lubię pamiętać, każdy jest ważny), każdego, z kim rozmawiałem na gg więcej niż raz… ale nawet jeśli z kimś gadam miesiącami, to gdzieś tam mam myśl: „on może odejść” i kiedy znika, kiedy już z nim nie gadam codziennie, zostają mi tylko miłe wspomnienia, ale czy żal? Może też, ale nie rozpacz. Dlatego nie rozumiem cierpień z miłości. „Przecież ja nie będę tesknić, to brak klasy, a nie można nie okazać klasy w takiej stytuacji!” – to moje uczucia… nic świadomego, takie same z siebie zakodowane. Nie potrafiłbym się uzależnić od kogokolwiek na tyle żeby cierpieć po jego odejściu jakoś mocno. Chciałem napisać „nie pozwoliłbym sobie”, ale to nie jest właściwie określenie, „nie potrafiłbym” pasuje lepiej, bo zwyczajnie tego nie potrafię (nie umiem uzależniać i przywiązywać się do innych, nie że na siłę się staram nie przywiązywać).

„Uważa, że nie należy kierować się emocjami, ponieważ są one zbyt nietrwałe, a uzewnętrznianie ich osłabia” (o enneagramowej piątce) – a miłość jest wszak emocją. Piątka nie umie pokochać, bo nie umie się przywiązać, uzależnić od kogoś drugiego. To pewnie też się leczy XD z tym, że ja na chwilę obecną nie czuję żeby to był dla mnie problem. Nie pisałem tego wszystkiego dziś z żalem, o nie. Bo ja wręcz uważam, że wszyscy „wymyślają” sobie miłość, a ja nie potrafię sobie tego wymyślić :P i tyle (to znaczy: „nie potrafię sobie wymyślić, że kocham osobę, która na prawdę istnieje” :P ). Czyli wierzę czy nie wierzę w miłość? Wierzę, że można ją sobie wymyślić :> Ale ja nie lubię wymyślanek, za którymi szaleją wszyscy.
Zawsze byłem za seksem bez miłości :D (nie, ta emotka ni jak nie sugeruje, że żartuję).

„Wenus w Pannie – skłania do zbyt wielu rozmyślań na temat miłości.” – tiaa :P I co tam jeszcze wczoraj wyczytałem… „romantyczna wyobraźnia” – no tez prawda (ale tylko wyobraźnia :D ).

P.S.- I jak mówiłem w poprzedniej notce „tłumaczę, tłumaczę, tłumaczę…” ;) i muszę tak tłumaczyć żeby jednocześnie nie wyjść na kogoś kto „za dużo” wie na ten temat :P zobaczymy co z tego wyjdzie :>

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.