Wreszcie zrobiło się cieplej. Jakie to cudowne móc iść po mieście w krótkim rękawku! Tego mi było trzeba. I wreszcie nie siedzę wieczorami w swetrze telepiąc się pod kocem.
Nooo to pozew złożony. Teraz dopiero zaczyna się czekanie…
Ale może przynajmniej będą mieli rozrywkę w tym sądzie, bo tam same rozwody z tego co na ekranikach widziałem (nawiasem mówiąc to bez sensu… dwoje ludzi podpisuje ślub bez sądu, tak samo powinien odbywać się rozwód, chociaż sądy by wtedy nie miały co robić). Same rozwody, jedna separacja, także będą mieli odmianę ;) Ciekawe czy się uda bez kosztów… Zaświadczenie jedno, drugie… jakoś mało tych papierów, no zobaczymy.
Niby, że szybko poszło… tak, po raz pierwszy w życiu cieszę się, że nie byłem nigdy z nikim związany, odpadła wizyta czy dwie i opowiadanie o związkach. A poza tym mam dobre układy :D nie każdy ma w horoskopie wielki trygon (jeszcze z takich planet), szczęśliwy układ (a jednocześnie rozleniwiający :> więc zawsze się może obrócić i nie być szczęśliwy – i na tym to wszystko polega, no ale to nie notka o astrologii). Ale tranzyty na następne miesiące też (podobno) pomyślne, także w sprawach sądowych. I dobre zmiany w życiu :>
Więc chciałem podliczyć… do momentu złożenia pozwu wydałem na leczenie: 1830zł (chociaż dobra, liczmy, że gdyby nie złe wyniki to może z 1700zł by było, może 1650zł?) + 1035zł na dojazdy (+75zł na nocleg, co właściwie wliczę w dojazdy, bo raz nocleg raz dodatkowy dojazd… więc na jedno wychodzi i moim zdaniem wlicza się w koszty, więc 1110zł). To razem… prawie 3000zł… (tia… to ja już wiem gdzie się podziała moja kasa zarobiona rok temu + to co wypłaciłem z ubezp.). Dodać 25zł na autobus do sądu? ;D
Ciekawe ile se poczekam… tak mi się marzy choć jedna rozprawa przed wakacjami ;) ale jak zobaczyłem te rozwody tam… ;)
Ale lekarze są w porządku. Szli mi na rękę jeśli chodzi o terminy wizyt, a na końcu życzyli powodzenia.
A ja… przez tą całą psychoterapię zdałem sobie sprawę jakie „nudne” miałem życie. Nic o czym należałoby wspomnieć, nic ciekawego… i prawdopodobnie powinienem za to dziękować, bo to oznacza też, że nic złego mnie nie spotkało. Tylko, że mam takie wrażenie, że nie miałem o czym mówić (może i temu szybko poszło).
I jakby co to zawsze mogę pogadać z psychologiem nie koniecznie o ts… i nawet myślałem o tym. Znaczy ja raczej na pewno wybiorę się do jakiegoś psychologa kiedy to wszystko się skończy. I dobrze żeby ten psycholog miał pojęcie o ts także, bo moje inne problemy z pewnością w dużej części wyrosły na kanwie tego. A jednocześnie nie chcę by mi jakiś psych. sugerował, że może miałem inne problemy, a leczyłem je nieprawidłowo. Dlatego ten psych., do którego pójdę musi mieć pojęcie o ts. A kto wie, może cudownie wszystko przejdzie po zmianie dokumentów ;)
Ale o czymś jeszcze myślałem… psycholog… tak jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że jakiś nie ts może do końca zrozumieć ts. To znaczy może i może się starać, rozumiem „mechanizm”, ale nigdy nie poczuje się tak samo. Nikt nie poczuje się tak samo (inna sprawa, że to może wcale nie jest konieczne by rozumieć czyjś problem). Jak by psycholog był ts, to by był ciekawe. Chociaż nasze historie też bardzo się różnią… a poza tym ja w życiu nie zostałbym psychologiem od tego. Jakbym słuchał pacjenta, przypominał sobie swoje własne doświadczenia, to nic tylko Cibórz wita ;)