# 637

I w końcu znowu nadchodzi dzień, kiedy wszystko jest do dupy. Bo los jest złośliwy i dostaję ofertę w najmniej odpowiednim momencie. I jest to cholernie wkurwiające, bo kilka miesięcy temu byłbym zadowolony, a teraz mi nie pasuje (choćby dlatego, że się zwyczajnie nie opłaca, a ja potrzebuję kasy). I znowu jej nie przyjmę (przez cały rok brak ofert to chyba mam prawo załatwiać sobie sezonową, nie? mógłbym zaryzykować z myślą, że pracodawca jak mnie zobaczy, to sam „podziękuje”, ale nie wiem czy się jeszcze bardziej nie wkopię) i stracę ubezpieczenie, co jeszcze można jakoś (mam nadzieję) przetrwać biorąc pod uwagę, że pracodawca sezonowy też musi ubezpieczyć pracowników, ale najgorsze chyba jest to, że muszę tam iść i powiedzieć, że rezygnuję. A oni wszyscy mnie tam znają, jestem o tym przekonany (trudno nie być, kiedy wchodzę, kobieta wie od razu które papiery podać). Z resztą to nic nadzwyczajnego, mnie wszędzie znają tam gdzie się musiałem przedstawiać. W końcu taka ciekawostka niecodziennie się zdarza.
I takie mam nieciekawe wrażenie, że ludzie w moim mieście dzielą się na tych którzy się na mnie gapią, bo mnie znają z nazwiska – kojarzą wygląd z imieniem i na tych, którzy mnie nie znają i widząc mnie zastanawiają się „chłopak czy dziewczyna?” (bo kurwa mam wrażenie, że wciąż nie wyglądam jednoznacznie), no i może w sezonie są jeszcze turyści, którzy mają ważniejsze sprawy niż zastanawianie się nad tym kim jestem.
Ale nie, bo najgorsze jest to, że ja nie wiem co zrobić z tą ofertą. Można by pójść i liczyć, że pracodawca nie zechce, ale nawet jeśli… to jeśli to będzie jakiś duży „zakład” itp. to przecież i tam się rozniesie… i tak na prawdę w tym jest chyba największy problem, dlatego wolę odmówić w urzędzie :/ Bo z tym ubezpieczeniem też… może dało by się coś zrobić, ale wtedy się pokomplikuje dla sądu (oficjalnie nie będę już bezrobotny). I po prostu… no po prostu nie wiem co robić. Pustka.
I to wszystko jak się nakłada razem, to jest do dupy.
Czuję się jak jakiś… nie wiem… przecież ja nic nie zrobiłem (przynajmniej w tym wcieleniu), a czuję się tak jakbym dostawał jakąś karę za coś. I czuję wtedy, że mam tylko siebie i moją fantazję (i nie, nie mogę „dać się zrozumieć”, bo sam nawet nie umiem określić jak się czuję). Przynoszę wstyd rodzinie samym tym, że jestem. Większość religii uważa mnie za zboczeńca czy coś w tym stylu. I jeszcze tyle przede mną, że nie wiem od czego zacząć, co robić, o czym w ogóle myśleć… I w południe miałem do tej listy jeszcze parę dołujących punktów, ale zapomniałem, może i dobrze.
Po prostu paskudnie się czuję z tym, że odrzucę tą ofertę, czym postawię swoje ubezpieczenie pod znakiem zapytania (to znaczy stracę je i tylko nie wiem czy pociągnąć 3 miechy czy się starać o zatrudnienie „w rodzinnym biznesie” że się tak wyrażę i to chyba byłoby niezłe, bo będąc oficjalnie „zatrudnionym” nie musiałbym się bać takich sytuacji, że znowu stracę ubezpieczenie; a kiedy będę miał właściwe dokumenty, to i tak poszukam pracy).
A następnym razem włączę sobie mp3 player na full, najwyżej szybciej ogłuchnę albo wpadnę pod samochód, ale przynajmniej nie będę słyszał komentarzy, które może wcale nie były o mnie (jakbym w ogóle muzyki nie słuchał, to wiedziałbym na pewno). Nie ma to jak odrobinka czarnego humoru na koniec.

Po prostu są takie dni, kiedy świadomość rzeczywistości wraca… i nie jest różowo w żadnym wypadku. Wtedy widzę tylko to, że z sądu jeszcze się nie odezwali (a i potem może się ciągnąć), że z pracą jest i będzie ciężko (bo jakoś mi się nie wydaje, żeby ktoś chciał zatrudnić 22-23 latka nawet z właściwymi dokumentami, kiedy ten wygląda jak 15 latek :/ ), że na każdym kroku będzie jakaś przeszkoda. Że moje ciało nigdy nie będzie idealna. Że do końca życia podpisując ubezpieczenie będę musiał mówić, że jestem ts, bo to ma znaczenie. Że każdemu lekarzowi będę musiał to mówić, bo dla leczenia na cokolwiek, nawet najbardziej bzdurną dolegliwość to też może mieć znaczenie. Że to się nigdy nie skończy. Nigdy.
Ale żeby se czasem ktoś nie pomyślał, że żałuję. Oczywiście patrząc wstecz, na czas „sprzed leczenia” to i tak jest lepiej. Śmiesznie byłoby nawet porównywać. Bo teraz jestem do przodu, leczę się i choć zdaję sobie sprawę z trudności w przyszłości, to i tak zrobię to co muszę, bo nie ma innej możliwości (jak już podkreślałem w przeszłości).
Cóż, sądzę, że każdy ma czasem gorszy dzień.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.