(okładka: www.lideria.pl)
Przeczytałem i kompletnie nie wiem jak zacząć komentowanie. A jest to bardzo dobra książka i myślę, że mogłaby zainteresować każdego.
Chyba tym razem skomentuję nie po kolei…
Po drugim rozdziale trzy rzeczy uderzyły mnie najbardziej. Po pierwsze, że jej nie wyjdzie, ona nigdy nie poczuje się jak mężczyzna, ona bzdury pisze ;D (ale to rozwinę na końcu).
Po drugie, że pisze iż to co napisała o mężczyznach może się im nie spodobać itp., a ja tymczasem odniosłem zupełnie odwrotne wrażenie pod tytułem: „kobiety są gorsze”, po tym co napisała w tych dwóch rozdziałach miałem wrażenie, że to nie mężczyzn przedstawiła w złym świetle tylko właśnie kobiety. Chodzi o takie porównanie… do czego zdolne są kobieta, a do czego mężczyźni. Może mężczyźni są bardziej agresywni (i przez to mogą być niebezpieczniejsi), ale kobiety potrafią o wiele bardziej przywalić psychicznie. A taki cios może być dużo gorszy niż obrażenia fizyczne. Nie chcę też uogólniać, przemoc psychiczna oczywiście może wychodzić od mężczyzn, ale jeszcze nigdy nie widziałem jej z ich strony w takim natężeniu jak ze strony kobiet. I jeszcze napisała, że kobietom nie wystarczy, że są lepsze od innych kobiet, one jeszcze muszą zobaczyć klęskę innej :P (to je coś jakby dowartościowuje) za to mężczyźni przeciwnie – nie lubią patrzeć na słabości innych mężczyzn (to ich wpędza w kompleksy), to tak w skrócie i w uproszczeniu. I przypomniał mi się odcinek L.word jak Max mówi o gotowaniu homarów :D Nie trzeba przykrywać garnka kiedy się gotuje homary płci żeńskiej, bo kiedy się gotuje homary płci męskiej i one sobie uświadomią, że są w gotującej się wodzie zaczynają robić drabinkę i pomagać sobie nawzajem w opuszczeniu garnka – dlatego trzeba go przykryć żeby nie uciekły. Homary płci żeńskiej kiedy sobie uświadomią, że się gotują, wszystkie zaczynają się ciągnąć na dno myśląc „jeśli ja mam zginąć, każda musi zginąć” ;) I w końcu… nie tak dawno na interii był artykuł, kobiet też gwałcą i mordują, a także wykorzystują seksualnie dzieci (to było w programie niemieckim, który niedawno oglądałem), zapewne rzadziej, ale to nie tak, że w ogóle nie są do tego zdolne. Powiedziałbym tak: kobiety i mężczyźni różnią się od siebie i zazwyczaj różnie przejawiają swoje uczucia/agresje/w ogóle wszystko, ale jednocześnie zdolni są do tego samego. Są inni, ale mogą być podobni – tak bym to ujął.
Po trzecie… ona pisze, że w środowisku mężczyzn nie jest tak źle z homofobią i rasizmem i ja… tak sobie myślę, że to jednak nie są polskie realia. W ogóle dużo rzeczy myślę zależy też od kraju (na pewno, od regionu, jego kultury itp. też). W Polsce dobrze nie jest, to… szokujące (nadużywam ostatnio tego słowa, ale wydaje mi się najodpowiedniejsze). Ktoś mi opowiadał, że idąc z czarnoskórą dziewczyną po Wrocławiu (więc nie jakiejś dziurze tylko wielkim mieście), nie jakiś kibol czy skin, ale elegancko ubrany facet w garniturze potrafił splunąć jej pod nogi i powiedzieć „Wracaj do Afryki”. No po prostu to się w głowie nie mieści. No i… ja na prawdę rozumiem, że ktoś może nie lubić imigrantów, którzy zajmują całe osiedle, po którym strach za dnia się przejść, nic nie robią i jeszcze im źle… to zrozumiałe, że mogą budzić niechęć. Albo jak w Niemczech np. Turcy się osiedlają, nic nie robią, nawet nie raczą nauczyć się języka (bo przecież dlaczego by mieli! im się wszystko powinno należeć i bez tego – myślą), żerują na państwie itp. to to jest też zrozumiałe, że kogoś może to wkurzać. No ale ludzie no… jeśli ktoś jest obywatelem jak każdy inny, pracuje i płaci podatki, to jakie to ma znaczenie jakiego jest koloru?! Chociaż nie, ja mogę nawet zrozumieć, że komuś się czarnoskórzy nie podobają, czy azjaci czy ktokolwiek, bo ja czasem też spotykam człowieka, którego rysy twarzy mi się po prostu nie podobają okropnie (to naturalne myślę, jadni się nam podobają, inni przeciwnie), no ale ludzie no, trochę kultury! No dobra, odbiegłem od tematu książki, ale chciałem to wszystko napisać, a nie chcę oddzielnej notki robić o rasizmie Polaków.
Kolejne nawiązanie nie ma właściwie wiele wspólnego z sednem książki, ale i tak chcę ten cytat wkleić: „Czy uczucie jest realne, jeżeli jego obiektem jest coś iluzorycznego lub coś, co w ogóle nie istnieje? Wiele osób argumentowało i będzie argumentować, że na tym zawsze polega miłość – na przywiązaniu do czegoś iluzorycznego.”
a to ciekawe…
Najcięższa atmosfera (przynajmniej dla mnie) to rozdział o klasztorze… on mnie autentycznie „bolał” tak jakoś :P chociaż zupełnie nie umiem powiedzieć o co mi chodzi. Ale za to bardzo fajny fragment z niego pochodzi:
„’Wszyscy jesteśmy stworzeniami Bożymi, miłość to miłość, a seks to seks; nie należy mylić jednego z drugim’.
Innymi słowy: 'Panie, uczyń mnie hetero, ale jeszcze nie teraz’.”
XD świetny :D
Nie wiem już gdzie to było… ale pisała też o pocieszaniu. I tu ma rację. Wiele razy ktoś mi się zwierzał i słuchałem próbując pocieszyć… Ale kiedy ktoś płacze, ja nie potrafię go przytulić. To by naruszało jego/moją prywatność (czego ja sobie nie życzę). W ogóle niewiele potrafię wtedy (gdy ktoś płacze), choć ludzie mówią, że ich pocieszam… Nie wiem, ja nie potrafię powiedzieć: „Tak, masz rację, ten który cię zranił to chuj i w ogóle się nim nie przejmuj, jeszcze mu pokażesz!”. Takie pocieszanie nie jest w moim stylu, nie będę oceniać człowieka, którego nie znam, nawet jeśli zranił moją koleżankę (bo go nie znam, bo nie wiem co on o tym myśli, tak samo jak niechętnie obgaduję i przytakuję innym jeśli się w rzeczywistości nie zgadzam lub nie znam sprawy). Ale napatrzyłem się jak dziewczyny wzajemnie się pocieszają i… to jest zupełnie inny styl.
Wiele razy byłem w grupie dziewczyn i one mogły ściskać się nawzajem, ale do mnie czuły dystans. I słusznie.
Następna sprawa… to jest w ogóle ciekawy fragment:
(s. 298-299): „Na pierwszym spotkaniu poznałam człowieka o imieniu Toby. Miał budowę angielskiego buldoga, umięśnione plecy, krzepkie ramiona i wcięcie w pasie. Nawet twarz, równie gładka jak ogolona na łyso głowa, miała na sobie wypisaną zadziorność, która – gdybyśmy na chwilę zapomnieli o poprawności politycznej – mogłaby wzbudzić podejrzenie, że był to człowiek uparty i głupi.
Czując się wyjątkowo niepewnie w „męskim” ciele, do tego jako zdeklarowana feministka przekonana, że silny mężczyzna nie może przeżywać żadnych negatywnych emocji, popełniłam błąd i poruszyłam temat tężyzny fizycznej, pytając z widoczną zazdrością:
– Jak się czujesz mając t a k i e ciało?
Trafiłam w czuły punkt. Toby milczał przez chwilę, po czym pochylił się do przodu, splótł razem palce, oparł potężne ramiona na udach i z nisko spuszczoną głową westchnął:
– Uprzedmiotowiony.
Nigdy nie słyszałam, aby mężczyzna użył tego słowa w odniesieniu do siebie.
– Za każdym razem, kiedy wchodzę do pokoju albo restauracji – kontynuował Toby – widzę strach malujący się na twarzach mężczyzn, jakby spodziewali się, że zaraz im coś zrobię. Na podstawie mojego wyglądu zakładają, że jestem agresywny.
Trafił w sedno. Czy taka postawa jest na prawdę mniej obraźliwa od stwierdzenia, że każda blondynka to głupia lala?
Najwyraźniej na każdym spotkaniu musiał walczyć z tym stereotypem, spokojnie opowiadając o swoim cierpieniu, mając naprzeciwko ludzi spodziewających się, że rzuci się na nich jak jakieś tępe zwierzę.
Przyznał, że czuje się więźniem etykietek przylepianych mu ze względu na wygląd. Powiedział, że jest delikatnym, uczuciowym i życzliwym facetem w ciele boksera. Jakim prawem ludzie patrzą na niego jak na małpę, która dorwała się do stołu?”
I przyznam że ten fragment chyba dał mi najwięcej z całej książki. I to nie tylko dlatego, że pokazał, iż nie trzeba się bać ludzi ze względu na ich wygląd. Zrozumiałem, że i ja tak patrzę i po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że to nie jest w porządku. Nigdy nie jest w porządku najpierw zakładać, że ktoś najpewniej mnie zabije czy pobije. Nawet jeśli, to po co to w ogóle zakładać? Jeśli to się stanie, to się stanie i tak i ja nic na to nie poradzę – nie ma sensu się stresować takimi myślami. Jednak w 99% przypadków to się nie stanie i tylko krzywdząco kogoś oceniam (a w dodatku niepotrzebnie się denerwuję). Chcę z tym walczyć.
I najważniejsze chyba – o postrzeganiu przez innych ze względu na płeć…
fragment (s. 263-264): „Przez cały okres, kiedy zmieniałam się z kobiety w mężczyznę i na odwrót – często wychodząc z domu jednego dnia na zmianę w obu przebraniach – rzadko kiedy, jeżeli w ogóle, zdarzało mi się spotkać kogoś (nawet jeśli rozmawiałem z ludźmi pracującymi w sklepie), kto nie traktowałby mnie i innych ludzi dookoła przez pryzmat płci albo nie przyglądał by mi się niezdecydowanie, jeżeli nie był pewien, czy jestem kobietą czy mężczyzną.
To właśnie ten stan porażenia zaskoczył mnie najbardziej. Ludzie stoją przez chwilę dosłownie sparaliżowani, czasem łagodnie, czasem totalnie spanikowani, jeśli nie potrafią określić czyjejś płci. Widać malujące się na twarzy zmieszanie (ci lepiej wychowani starają się je ukryć), po czym pojawia się sygnał, że świadomość dostosowała się do płci męskiej, żeńskiej lub jakiegoś wyjątkowo niewygodnego i sztucznego stanu pośredniego. Jeżeli ludzie nie potrafią określić czyjejś płci, nie mają pojęcia, jak się do takiej osoby odnosić. Nie wiedzą, jakim kodem mają się posługiwać, jakim językiem mówić, jakich konkretnie używać słów i gestów, jak bardzo mogą się zbliżyć fizycznie, czy powinni lub nie powinni się uśmiechać, a jeżeli tak, to w jaki sposób. Nie różnimy się w tym od psów – oczywiście z jednym godnym podkreślenia wyjątkiem: żaden pies nie pomylił się nigdy w ocenie płci innego psa.
Myślenie przez pryzmat kulturowych oczekiwań związanych z płcią w tak dużym stopniu dominuje w życiu społecznym, że zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle jest możliwe, aby ktokolwiek był w stanie odnosić się do płci innych ludzi w sposób neutralny, tak jak nie jest możliwe zrozumienie języka bez gramatyki.”
To wszystko prawda. Zwłaszcza jak się jest ts to się to widzi… Nawet może nie być ważne to czy jesteśmy kobietami czy mężczyznami (bo jaką to robi różnicę np. dla człowieka pragnącego zapytać o drogę, który nas ani my jego prawdopodobnie już nigdy w życiu nie ujrzy?), ale jak jest ta niepewność to jest napięcie.
I czasem ten strach co do nieumiejętności oceny płci drugiej osoby budzi agresję… może to właśnie o to chodzi, bo to strach jest najczęściej motorem agresji.
Ale ten „dyskomfort” czy jak to lepiej nazwać… no ja to jakby mogę zrozumieć, to taki pierwszy odruch. Nawet moja mama czasem widzi kogoś w tv i nagle wykrzykuje: „Ona wygląda jak facet!” na co ja się pytam: „I co z tego?” mama po chwili namysłu: „No nic…”. Ale ten pierwszy odruch chyba zawsze pozostaje. Baa, chyba nawet ja go mam, choć wiem lepiej niż ktokolwiek, że czasem nie da się wyglądać jednoznacznie…
I jeszcze jeden:
fragment (s. 313-314): „Po pierwsze, Ned [autorka przebierając się za mężczyznę przybrała takie imię] był oszustem udającym kogoś innego, a takie osoby, jeżeli nie są socjopatami, muszą się w końcu załamać. Przybranie innej tożsamości nie jest błahą sprawą, nawet jeżeli nie wiąże się za zmianą płci. Wymaga nieustannego wysiłku, czujności i energii. Mnóstwa energii. Nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach prowadzi do wyczerpania. Człowiek nieustannie boi się, że ktoś może wiedzieć, że nie jest tym, za kogo się podaje, albo jeżeli popełni się najmniejszy błąd, błyskawicznie się tego domyśli. Wyjście poza swoją osobę następuje w dwóch wymiarach. Przede wszystkim człowiek zawsze patrzy na siebie z boku, starając się jak najlepiej odgrywać rolę i dostrzegać pojawiające się na horyzoncie kłopoty, a jednocześnie przez cały czas stara się wcielić w postać, która nie istnieje nawet na papierze.”
Można to bardzo dobrze odnieść do osób ts. Nie będę tłumaczyć, bo choć sytuacja jest nieco inna (chyba nasza jest jeszcze bardziej zawiła… staramy się udawać, że nie jesteśmy tym kim jesteśmy jednocześnie nie będąc…), to energia i strach są takie same…
Ona doznała załamania nerwowego choć to był celowy test i żyła tak tylko półtora roku… to cud, że osoby ts w ogóle przeżywają swoje załamania.
Wracam teraz do początku… kiedy powiedziałem, że jej nie wyjdzie, bo nigdy nie poczuje się mężczyzną, to powiedziałem tak, bo myślałem, że to jest jej celem. Ale kobieta nie poczuje się mężczyzną, bo nie jest mężczyzną i ubranie tego nie zmieni. Baaa… nawet ts k/m (przed leczeniem) nie poczuje się dokładnie jak mężczyzna, bo zwyczajnie nie te hormony… Nie chcę być tutaj teraz jakimś fanatykiem hormonów, no ale coś na ten temat mogę już powiedzieć. Może nie to, że myśli się inaczej… tylko nagle sprawy wyglądają inaczej ;)
I kiedy ona pisała „przyglądałam się temu ze wstrętem” czy, że coś „było obrzydliwe” sugerowało mi to, że ona nigdy nie będzie w stanie poczuć się jak facet, bo facet nie widziałby w tym nic wstrętnego czy obrzydliwego. Albo to ja jestem taki niewrażliwy XD (tak… chyba tak to przyjmę, bo nie chcę uogólniać, faceci też są różni). A może to tylko to, że faceci po prostu nie mówią tego jak widzą niektóre rzeczy? Albo ja miałem takie wzorce, które nie mówiły… A może sam nie wiem ;)
No ale weźmy ten striptiz. Co do cholery jest takiego obrzydliwego w sprzedawaniu siebie? To może być przykre, ale nic ponad to. Ponieważ te kobiety wiedzą co robią. To jest właśnie to o czym mówiłem przy okazji „faceta w ciąży” (Buck Angela w sumie też). Że w pierwszej chwili jest takie coś… takie uczucie… niesmaku, może czegoś w rodzaju zszokowania… nie wiem, ale myślę, że sami takiego uczucia czasem doznajecie, więc zrozumiecie o co mi chodzi (ogólnie ludzie, nie tylko o ts mi chodzi) i ja się zgadzam, że to niefajne uczucie, ale potem… Każdy z tych ludzi jest dorosły i wie co robi, sam podjął taką decyzję o swoim życiu. Jeśli kobieta zarabia jako prostytutka/striptizerka i robi to z ciężkim sercem, bo nie chce, a nie widzi innej drogi to jest to na prawdę przykre. Ale jeśli robi to, bo jej zdaniem to najłatwiejszy sposób na zarobienie kasy to jest to w porządku. Zwłaszcza, że jest i popyt. Obrzydliwości tu nie widzę, najwyżej z jednej strony żal osoby cierpiącej, a z drugiej zrozumienie dla osoby przedsiębiorczej.
I ona napisała, że te kobiety patrzyły z… niechęcią, pogardą (?) może wyższością na mężczyzn, a ci mężczyźni doskonale wiedzieli, że te kobiety tak na nich patrzą. I wszyscy robili swoje. No i? Sytuacja jasna, ja nie widzę problemu. Kobiety sprzedawały usługi wykonywane za pomocą swojego ciała. A nie siebie, bo siebie nie można sprzedać. Takie jest moje zdanie. Człowiek pozostanie człowiekiem ze swoją godnością bez względu na to co zrobi, chcę przez to powiedzieć, że prostytutka zasługuje na taki sam szacunek jak każdy inny człowiek i nie widzę podstaw by ona sama siebie czy ktoś ją miał szanować mniej.
Ale później autorka przyznaje: „Nie wiem, jak to jest być mężczyzną. Nie miałam szans żeby się dowiedzieć. Wiem za to w przybliżeniu, częściowo, jak to jest być odbieranym jako mężczyzna. A o to w końcu chodziło w eksperymencie.” no to zwracam honor ;)
Pisze: „Nigdy nie będę tak na prawdę wiedzieć, co znaczy odczuwać w umyśle taki podsycany testosteronem popęd (…)” i o to mi właśnie chodzi. Raz, że kobieta nie poczuje się mężczyzną, a dwa, że nie poczuje się jak mężczyzna, bo nie ma w jej organizmie odpowiedniej ilości testosteronu (trudno wymagać żeby był, przecież nie zacznie się szprycować tylko dla eksperymentu ;) ). Ja na pewno stałem się gruboskórny, widzę mniej problemów i mniej rzeczy zajmuje mnie emocjonalnie. Nadal mam napady złości, ale nie są takie jak w czasie pms (że się robi totalne głupoty, rozwala rzeczy, wścieka się bezsensu na wszystko, a na końcu płacze), teraz bywam złośliwy i czepialski.
To tyle, na koniec tylko jeszcze cytaty z „niebieskiego” forum:
„Stereotypy są po to, by je łamać. Mężczyźni nie płaczą…, bo ich psychika jest nieco inaczej skonstruowana, ich hormony inaczej działają. I nie tyle nie płaczą, co raczej znacznie trudniej im się rozpłakać z przyczyn fizycznych. Ale to jeszcze nie oznacza, że nie mogą, czy też im nie wolno płakać.”
napisany prze m/k, więc ona chyba też wie mniej-więcej w tym samym stopniu co k/m o czym mówi. Trudniej się rozpłakać z przyczyn fizycznych – dokładnie tak. Po prostu nie chce się płakać :P To chyba też głównie regulowane jest hormonalnie.
I jeszcze jeden, napisany także przez m/k, który tak bardzo ładnie podsumowuje to wszystko o czym mówiłem… że nie można „zmienić płci”, bo albo ktoś jest k albo m:
„Gdybym była kiedykolwiek mężczyzną to nie była bym kobietą nigdy.”
:)