Jeśli wklejam tą notkę, to znaczy, że udało mi się podłączyć do internetu. Nie, nie mam stałego dostępu, ale no w buszu nie jestem, więc i neta mam możliwość czasem dorwać. Ale jak z mojego kompa mogłem się podłączyć, to spokojnie mogę notkę wkleić. Zwłaszcza, że jest o czym… Ale po kolei.
Przeczytałem „Wendigo” Mastertona, no wypadało by wreszcie patrząc na blogin :D i w sumie spoko, może być (i książka i nick – nie palnąłem czegoś niepasującego ;) ).
„Siuksowie wierzą, że jeżeli ktoś spróbuje ludzkiego mięsa, to z czasem zamieni się w Wendigo… samotnego, wiecznie głodnego drapieżnika, ukrywającego się w lasach i żywiącego myśliwymi, którzy nieopatrznie wejdą mu w drogę.”
znaczy lepiej nie wchodzić w drogę :> Ale najbardziej mi się podoba to:
„Wendigo jest siłą natury. (…) nie jest takim demonem, jak te w religii chrześcijańskiej czy islamie (…) Jest personifikacją indiańskiej woli przetrwania. Reprezentuje naszą wolę przeżycia.„
czyli pasuje na nick dla ts ;)
Potem przeczytałem „Tęczowego kolibra na tyłku” Sz. Niemca i… stwierdziłem, że w takim razie też mogę napisać książkę o sobie :D Ja się śmieję teraz, ale poważnie mówię. Pisze o swoim życiu, takim zwyczajnym przecież… ja też miałbym o czym napisać i całkiem serio mówię, że mam zamiar spróbować.
Z dwóch zrobiły się trzy „listy wtajemniczające”. Jeden odebrany, na plus, dwa do wysłania…
Przechodząc koło salonu operatora komórkowego zerknąłem do wnętrza i siedział tam facet po czterdziestce… w drugim salonie to samo (no dobra, ten może miał trzydzieści parę). To mi się wydało takie dziwne, ale ze wszech miar godne pochwały. W Polsce w salonach widzę samych młodych ludzi, tak jakby wygląd był najważniejszy, a starsi już do niczego się nie nadawali. Chociaż może to nie o wygląd chodzi, może młodzi po prostu lepiej „łapią” te wszystkie techniczne szczegóły, ale kiedy czasem widzę ogłoszenie o pracy, to też poszukują młodych i atrakcyjnych… stąd wniosek o salonach. Nie jest to w porządku.
Poza tym pozwany odebrał wiadomość. I wyobraźcie sobie iż nie w każdym sądzie mają wakacje o.O no ale ok, już niedługo sprawa :>
Ale to jest tak… najpierw euforia: „O, rozprawa, wreszcie!”, a potem dół: „A jak to, a tamto, a coś tam jeszcze…”.
A 13.07 się wkurzyłem, a że jak sie wkurzę, to mam wenę, to wklejam cały tekst moich przemyśleń z tego dnia (choć data tu nie jest akurat ważna):
Ale żem się dzisiaj wkurzył, o Jezuuuu…
Się wkurzyłem, znaczy chciałem dać do zrozumienia nie krzycząc, że się zdenerwowałem. To słyszę „nie pobij mnie” i że robię się straszny. Kiedy staram się najspokojniej jak umiem wytłumaczyć, że za 2 tygodnie rozprawa, a jak tam się pomyli forma to mnie chyba z tej sali w ataku histerii wyniosą i że się boję, to słyszę, że ona też się boi bo się robię jak xxxx. I tu już mnie chuj strzelił tak, że nie miałem nawet siły się wściekać. Wyobrażacie sobie takie wkurwienie, że nie ma siły nawet na złość? Po prostu argument, że robię się jak xxxx rozpierdala mnie za każdym razem totalnie (już nie mówiąc o tym że chyba rozprawa jest w tej chwili ważniejsza niż moje (nie)podobieństwo do xxxx). I już się wolę w ogóle nie odzywać, bo nawet jak staram się tłumaczyć, że zupełnie nie jestem jak xxxx to słyszę: „I widzisz, widzisz, właśnie teraz się tak zachowujesz jak xxxx”. Tak, w takiej chwili rzeczywiście mam ochotę, ale nie pobić, a zabić i nie kogoś, a siebie, bo już kurwa nie mam siły czasem. I się wolę już nie odzywać i znowu udawać, że wszystko jest ok. I autentycznie zacząłem się zastanawiać jak wygląda życie w zakładzie zamkniętym, bo miewam wrażenie, że wyląduję w Ciborzu, Tworkach czy innym Kobierzynie. A jak nie, to będę pierwszą osobą zmarłą na zespół jelita nadwrażliwego, bo ta dolegliwość z całą pewnością mnie wykończy (no chyba, że wcześniej zwariuję, to patrz wyżej).
A potem pewnie powie, że rozumie.
Nie kurwa, nie. W dupie teraz mam czy jestem sprawiedliwy czy nie jestem, ale niech mi kurwa nikt nie mówi, że rozumie dopóki nie przeżyje 20 lat jako ts. Albo chociaż jednego dnia, ale takiego intensywnego. Wstań rano, jak ci się nie chce żyć, to jesteś na dobrej drodze. Idąc do szkoły spotykasz grupkę ludzi, którzy cię pytają czy jesteś chłopak czy dziewczyna i wyobraź sobie, że oni oczekują odpowiedzi idąc za tobą (względnie obok), ale masz szczęście, blisko szkoła, więc dają sobie spokój. Pierwsza lekcja – wf, tańczycie bo studniówka w tym roku. Spróbuj przez godzinę uniknąć tańca. Może ci się to nawet uda jeśli akurat nie wejdzie popatrzeć nauczycielka, która jest zdania, że taniec to każdemu potrzebny i masz tańczyć nawet jak nie idziesz – wygłosi ci kazanie na całą lekcję. Albo co gorsza wpaść może też nauczyciel, który jak się dowie, że się na studniówkę nie wybierasz to swym kazaniem zajmie ci jeszcze pół przerwy (a i kazania możesz się spodziewać potem na każdej lekcji z nim). A wf-y mogą przecież być dwa… Następna lekcja, dowiadujesz się, że oto zostałeś wyróżniony możliwością kroczenia w poczcie sztandarowym, oczami wyobraźni widzisz już siebie ubranego w coś takiego, że żałujesz iż Bozia w ogóle dała ci wyobraźnię. Uprzejmie odmawiasz, czego większość nie rozumie zupełnie, znowu jesteś tym „dziwnym”. O długa przerwa, masz więc dwa razy tyle czasu żeby poudawać, że wcale nie widzisz jak cię obgadują dziewczyny z sąsiedniej klasy. Na wychowawczej posłuchasz jeszcze paru nieszczerych zachęt pójścia na studniówkę, a potem dąsów, że tak wspaniałej zgranej grupie znowu coś przez ciebie nie wyszło i w ogóle pewnie robisz to na złość. Wcale nie musisz sobie uświadamiać, że woleliby cię w tej klasie nie mieć, bo wiesz to już od dawna. Zanim pójdziesz do domu, usłyszysz jeszcze gorące zachęty koleżanki, co byś dał się „ucharakteryzować” zgodnie z płcią biologiczną, bo będziesz na pewno wyglądać pięknie (od których to zachęt zrobi ci się niedobrze po raz kolejny tego dnia). A na ostatniej lekcji ksiądz powie ci, że ubrać się odpowiednio i pójść na studniówkę to twój moralny obowiązek (na końcu języka utknie ci pytanie gdzie był moralny obowiązek Boga uczynienia cię normalnym? skoro on się nie wywiązał, to czy ty musisz?). Ale już już, zapomnij, bo wracasz do domu. Jeszcze tylko w sklepie pani miło cię potraktuje, za to od razu wpadniesz na znajomą, która nie omieszka wykrzyknąć na cały sklep twojego imienia, co spowoduje, że ta pierwsza pani dziwnie będzie się na ciebie gapić (bo przecież skoro nie jesteś podobno tym za kogo cię wzięła, to dlaczego nie zaprotestowałeś jak się „pomyliła” co do formy?). No ale jesteś już w domu. Możesz częściowo odetchnąć. Jeszcze tylko usłyszysz, że babcia chciałaby tańczyć na twoim weselu i doczekać prawnuków oraz jak pięknie wyglądałeś w tym słodkim ubranku kiedy miałeś trzy latka (bo babci się akurat wzięło na wspominki), a które to ubranko straszyło cię potem w szafie jeszcze ładnych parę lat. Potem wpadną znajomi i pozachwycają się (jakby było czym) jak to teraz wyglądasz, jak urosłeś i że się pewnie na randki umawiasz i w ogóle niedługo ślub i dzieci nie? Dalej już tylko udajesz, że słuchasz co by nie puścić pawia przy gościach. Wieczorem zadzwoni inna babcia i powie jakie piękne bluzeczki widziała w sam raz na ciebie i jakie to modne i jak chętnie ludzie twojej biologicznej płci je noszą. Na szczęście nerwy ci nieco zmaleją, kiedy usłyszysz, że bez twojej zgody postanowiła jednak nie kupować. Uprzejmie więc zgody nie wydajesz. Możesz jeszcze usłyszeć, że źle się ubierasz, ale może się obejdzie bez tej uwagi jak będziesz mieć szczęście. Uff… wieczór, no to możesz w spokoju pobuszować w internecie. Poczytasz tam na forum jak tych wstrętnych zboczeńców, przebierańców i pedałów należy izolować od społeczeństwa. Pod linkiem do artykułu poczytasz wypowiedź oburzonego pana, że te wszystkie transy to się domagają praw jak normalni ludzie, która to wypowiedź nawet cię rozbawi (masz szczęście, jak by nie było, przynajmniej prawa masz jak „normalni” ludzie bez domagania się ich ;) ), więc ostatecznie był dziś jakiś wesoły akcent.
Jak przeżyjesz taki dzień, to wtedy możemy pogadać, czy rozumiesz.
A na koniec połóż się i pomyśl sobie, że to był jeden dzień, a nie 20×365 dni.
Leczenie też nagle nie wymazuje wszystkich problemów, zmienia się tylko istota tych problemów. Np. zastanawiałem się ostatnio nad kwestią zawału. Mężczyźni są bardziej narażeni na zawał z powodu otyłości typu brzusznego (czy jak to się nazywa), ale czują się wtedy źle i dzięki temu łatwiej u nich rozpoznać i uratować ich po zawale. Kobiety są mniej narażone, ale zawał przebiega mniej objawowo. I tak się zastanawiam co by było u mnie? I na takie zagadnienia trafiam co raz częściej. Nie żebym się bał czy coś, i tak lepiej pożyć rok po leczeniu niż pięćdziesiąt lat nie robiąc nic, to jasne, ale tak się zastanawiam nad kwestiami zdrowia u ts. To chyba zależy co jest zależne od płci genetycznej, a co od hormonalnej.
I jeśli się ktoś nad takimi rzeczami nigdy nie zastanawiał, to też niech mi nie p*******, że wie co czuje ts.