Wczoraj jedna pani usiłowała mi wmówić, że ja to nie ja ;) kiedy to (ciągle jeszcze niestety) moje dokumenty. Niektórzy usiłują wynajdować w takich sytuacjach zabawne akcenty (bo jak pisałem w ostatniej nieukrytej notce, to druga strona najczęściej się tłumaczy), ale to nic przyjemnego, wolałbym tego i sobie i im oszczędzić.
Wakacje… było ok. Faktycznie leżałem plackiem nie robiąc nic pożytecznego przez większą część czasu, co zaowocowało opaleniem sobie nóg. Chociaż właściwie to przypaleniem prawej, bo normalnie to ja baaardzo wolno się opalam, więc nie sądziłem… ale bolało (właściwie swędzi do dzisiaj, a to już ze 4 dzień…).
Ale trochę to wszystko męczy… towarzystwo ludzi, z którymi nie bywa się na codzień. Inne nawyki, inne zwyczaje. Jak słyszę o tym chodzeniu spać… no tak, bo spać się chodzi no maksymalnie o 22:00… to nie wspominam, że czasem chodzę sześć godzin później. Baaa, co ja mówię „czasem”, raczej „najczęściej”. Czasem to ja chodzę i o 6:00 rano. No a obiad to się je o 13:00 max 14:00… co się będę odzywał, że o tej porze zdaża mi się jeść śniadanie. No ale co to kogo obchodzi kiedy ja chodzę spać i o której wstaję? Chyba to jest wyłącznie moja sprawa i jak się nie wyśpię, to też będzie tylko mój problem.
Nie chce mi się też tłumaczyć, że nie zawsze mogę po prostu kompa wyłączyć choć jest 3:00 rano, bo przecież po drugiej stronie są ludzie i jak ktoś chce pogadać (bo ma problem), to staram się nie mówić: „No sorry, ale ja idę spać, część”. I jeszcze to gadanie. Co powinienem, a czego nie… To już nawet mama miała dość.
I co raz bardziej irytuje mnie „katolickość” niektórych. Żeby nie było, że jestem niesprawiedliwy – przesadny ateizm też mnie irytuje ;) I tak to sam dochodzę do wniosku, że dogadałbym się chyba tylko z kimś mającym religijny światopogląd podobny do mojego. Tak… bez względu na to jak bardzo chciałbym wierzyć w związki ponad religią itp., to jest baaardzo trudne, chyba prawie niemożliwe. Co więcej – nawet szczegóły powinny się zgadzać. Przykre, ale tak wynika z moich obserwacji.
Ale przejdźmy dalej. Jak się tak nasłuchałem opowieści o rodzinie (bliższej i dalszej), to sobie pomyślałem: dom wariatów ;) Na szczęście mam znajomych i oni też mi czasem o swojej rodzinie opowiadają… więc stwierdzam, że rodzina to chyba żadna nie jest normalna ;)
Ale jak się tak nasłuchałem… chociaż nie…
Nie wiem czy to testosteron zrobił ze mnie tego, kogo nazywają stereotypowo „typowym mężczyzną” (czyli zupełnie nieromantycznego, nie mającego nic wspólnego z miłością, nie mającego nic przeciwko jednonocnym przygodom), czy to napatrzenie/nasłuchanie się o kolejach losu rodziny/znajomych rodziny i uczenie się na ich błędach (moim zdaniem błędach) czy to może uświadomienie sobie, że od zawsze tak myślałem, ale… stwierdziłem, że ja to w sumie nie chciałbym się wiązać. Bo po co? Mieszkanie z kimś na dłuższą metę jest męczące. I owszem, nadal się boję, że nie będzie miał kto wezwać karetki jak źle się poczuję (i tylko tego boję się w samotności), ale coś za coś. Dlatego jak wracam wspomnieniami do sugestii założenia sobie profilu w jakimś serwisie randkowym, to sobie tak myślę… no dobra, założę i co? O czym ja mam niby pisać z dziewczynami? Wcale nie mam ochoty tak na prawdę na nawiązywanie znajomości w celach związkowych. No to założę na fellow czy innym gaylife – myślę sobie. A potem… eee, przed jedynką, to w ogóle nie ma po co, może później… ale później to też nie ma po co przed trójką i na tym kończy się moja kariera w serwisach randkowych :D na przemyśleniu i stwierdzeniu, że w ogóle nie ma po co :D
Ha! Czytałem listy z kącika samotnych serc w jakiejś babskiej gazecie (a ja bardzo lubię babskie gazety, w jednej nawet była historia kobiety, która się dowiedziała, że ma syna geja, nawet niezły artykuł) i stwierdziłem, że połowa jest tak żałosnych, że się mało nie popłakałem (no a teraz mi ciężej o wzruszenia – więc na prawdę musiały być mocne), a druga połowa była zwyczajnie śmieszna. Smutnych komentować nie będę (nawet chciałem napisać do jednej, ale stwierdziłem jak powyżej: bez sensu, cóż bym ja miał jej napisać), a te inne… w sumie sam nie wiem czy były bardziej śmieszne czy to ich należałoby bardziej pożałować niż tych smutnych, ale rozwalił mnie jeden gość. Nic sobą nie reprezentuje (do wyglądu Adonisa też mu sporo brakuje – fotkę załączył), a szuka o połowę młodszej modelki. Ma facet wymagania – pomyślałem z uśmiechem, ale po chwili… cholera, ja też mam, a przecież też nic sobą nie reprezentuję :D a jakoś nie uważam tego za śmieszne, ani żałosne. Bo przecież wcale nie trzeba czegoś sobą reprezentować żeby mieć wymagania! Najwyżej nikt im nie sprosta i nic się nie dostanie ;) ale to jeszcze nie powód żeby nie próbować! (a nóż się znajdzie ktoś jednak). Kiedyś mi się wydawało, że nie mam wymagań. Słowo „wydawało” jest tu chyba kluczowe ;) każdy ma jakieś wymagania. Z resztą 'nic sobą nie reprezentowanie’ nie sprawia automatycznie, że się nie ma wymagań :>
No to co z tymi dziećmi skoro ja tak doszedłem do wniosku, że związki to jednak nie? Olśniło mnie nagle, że fajnie by było być takim ojcem weekendowym ;) Jak para się rozstaje (albo nawet nigdy nie byli parą, a dziecko to wpadka) i dziecko zostaje z matką, a ojciec poza tym, że płaci to się czasem z nim widuje… i to byłoby coś dla mnie :P Co jest oczywiście bardzo utrudnione ze względu na moją bezpłodność, ale może jakaś samotna matka chciałaby ojca dla swego dziecka :> I w takim układzie ewentualny partner jak najbardziej może nie chcieć posiadać dzieci (jak widać nie ma sytuacji bez wyjścia). Eee, skomplikowane, ale mam czas, jeszcze się pozastanawiam ;)
Ale… jak tak zacząłem się i nad tymi wszystkimi co raz to nowymi wnioskami, do których dochodzę, zastanawiać (ja nie wiem czy to tylko ja tam mam, czy inni też? przez większość czasu zastanawiam się nad sobą i tylko myślę o różnych sprawach, o tym jaka jest moja postawa odnośnie tego czy tamtego ;) ), to uświadomiłem sobie, że to też do końca nie tak… No bo zawsze miałem tą wizję jak to ja mam żonę i czwórkę dzieci 3 samochody na rodzinę, ten piękny domek na zachód stąd i… ta wizja wciąż mi się podoba :D Więc jak to w końcu ze mną jest? Ano ja po prostu… teraz uwaga uwaga, bo to będzie bardzo ważne zdanie, które radzę sobie zapamiętać każdemu, kto nie chce zwariować czytając tego bloga pełnego sprzeczności ;) ja po prostu mam kilka marzeń/wizji życia, które mi się podobają w mniej-więcej równym stopniu, nawet jeśli wzajemnie się wykluczają. Po prostu czasem mi się wydaje, że coś wolę, wtedy piszę że chcę by było tak i tak, a innym razem, że jednak coś innego… ale tak na prawdę pasuje mi to i to (albo przynajmniej wydaje mi się, że mi pasuje ;) a życie i tak wszystko zweryfikuje…). To chyba dziwne, że ktoś może mieć tak sprzeczne ze sobą marzenia (nawet mnie to męczy czasem, bo mam wrażenie, że za często sam sobie przeczę), ale… może to i lepiej? W końcu im więcej możliwości, tym większe prawdopodobieństwo, że któraś się spełni :)
Jak sam sobie to piszę, to mi się to wszystko wydaje całkiem rozsądnym podejściem do życia. W końcu to nie grzech nie chcieć się wiązać (grzechem by było oszukiwać kogoś, ale tego nie chciałbym robić). I to też nie grzech chcieć mieć dzieci mimo wszystko (i tu znowu – grzech, to nie brać za nie odpowiedzialności). Ale jednocześnie wydaje mi się, że innych takie podejście może zszokować i nawet nie wiem na ile śmiało powinienem pisać. Sam nie wiem, nie jestem obiektywny, piszę o sobie.
Nie żebym nie miał już nic więcej do napisania, ale notka jest już i tak długa.