No jeszcze poza czasem potrzebna jest kasa. Ale ludzie potrzebują cztery razy tyle co ja na operacje (czytałem w innej babskiej gazecie), więc da się przeżyć, trzeba. (to tak odnośnie notki z 17.08)
Tak to bywa, że po przerwie spowodowanej nieobecnością zawsze mam więcej do powiedzenia. Toteż znowu notka za notką… chociaż mogło być jeszcze częściej, ale jednocześnie nic mi się nie chce, nawet pisać, a potem wyparowuje.
Ostatnio dwie (niezwiązane z sobą) rzeczy zaprzątają mi głowę. Sex i lęk. Pierwszą może pomińmy – się zwali na hormony ;) i pogadajmy o lęku.
Kiedy słyszę jak to muszę się przeprowadzić do miasta (i to nie jakiegoś miasteczka, do miasta typu Wrocław, Kraków, Poznań), to robi mi się gorzej. Kto mi zasponsoruje psychologa? Ponieważ z całą pewnością jak mam zamieszkać w mieście, to muszę odbyć jakąś terapię. Po prostu się boję. Miast. Jeszcze niedawno nie chciałem o tym ani pisać ani nawet myśleć, nie wiem, może uważałem to za słabość? Tłumiłem w sobie nawet wszelkie myśli o tym, a teraz widzę, że myślenie, a nawet pisanie o lęku przychodzi mi z łatwością.
Oczywiście, że wsie/małe miasteczka mają swoje wady, ale ja się boję dużych miast. Najpierw się nasłucham jak to mam na siebie uważać, trzymać portfel i wszystko, a w ogóle najlepiej to nic z domu nie wynosić i koniecznie nie chodzić po zmroku, a potem ta sama osoba mi mówi, że muszę zamieszkać w mieście, bo tu nie ma dla mnie przyszłości. No heloł! To tak nie działa, nastraszyła mnie już miastem, dlaczego teraz liczy na to, że chciałbym w jakimś mieszkać? NIE CHCIAŁBYM. Ale wiem, że ma rację… tu nie ma dla mnie przyszłości, tylko że ja… najchętniej zamieszkałbym w równie malutkim miasteczku (tylko innym). Żeby była przychodnia (i pogotowie), policja, straż pożarna, poczta, Biedronka i… w sumie starczy. Przerażają mnie miasta z ich subkulturami, z ich ludźmi… denerwuję się już kiedy ktoś się zbliża, nawet jeśli nie ma zamiaru w ogóle się do mnie odzywać, a w mieście wciąż jest przecież dużo ludzi wokół. Oni się nie muszą zbliżać, oni po prostu są. Wiem, że nie tylko ja mam fobię społeczną, podobno mam w rodzinie osobę, która bez tabletek nie wyjdzie w miejsce gdzie jest dużo ludzi, bo dostaje ataków paniki. Ciekawe czy ja nie potrzebuję jakichś leków.
Ciekawym czy to przez ts. Może nie tylko, ale na pewno też. Bo kiedy się człowiek boi, że ktoś zacznie chamsko zagadywać, to potem boi się już wszystkiego.
„Kto się ukrywał szczuty i tropiony
Nigdy nie będzie umiał stanąć prosto
Zawsze pod murem zawsze pochylony
Chyba że nagle uwierzy w swą boskość „
(- Hymn – J. Kaczmarski)
Ale oczywiście, słyszę, że trzeba się do tego czy owego przekonywać, właśnie to robić i przezwyciężać strach. Ha ha (śmiech ironiczny). Wątpię czy np. na drugim wystąpieniu publicznym denerwowałbym się mniej niż na pierwszym. I wątpię żebym na piątym denerwował się mniej niż na drugim.
„Co cię nie zabije, to cię wzmocni” – Boże, co za bzdura – och jaki jestem kurwa wzmocniony z trzema rodzajami nerwicy. Nie nawidzę tego przysłowia (powiedzenia? czy cokolwiek to jest). Może wzmocni psychicznie, ale w takim przypadku osłabi fizycznie. I to nie zawsze uleczalnie. Niestety. Niektóre dolegliwości są nieuleczalnie (jedynie mogą następować okresy ich nieaktywności). Pewnie już nigdy nie zjem pomidora bez zastanowienia się czy aby nie dostanę po nim zgagi.
A więc: Co cię nie zabije, to cię przybliży do grobu – ja bym tak powiedział.