Już o tym pisałem, ale muszę się powtórzyć. Nie daje mi spokoju to powiedzenie „Co nas nie zabije to nas wzmocni”… ono jest takie… naiwne. Czy ludzie lubią się oszukiwać? Czy może na prawdę tak myślą? Czy… po części tak jest?
Ludzie tłumaczą to powiedzenie tak, że jeśli coś przeżyliśmy i żyjemy, to tylko nas wzmocniło i jesteśmy silniejsi. Jak już mówiłem… nie zgadzam się z tym. Czy na prawdę jesteśmy silniejsi? Może może faktycznie psychicznie jesteśmy (chociaż to też nie reguła, gdyby tak było ludzie nie popełnialiby samobójstw gdy drugi raz spotka ich ta sama tragedia), ale fizycznie… Ja przynajmniej nie czuję się silniejszy, czuję się bardzo słaby.
Ostatnio dowiedziałem się ciekawej rzeczy, nerwica jest jedna (to akurat jest dość logiczne ;) ), różne jej objawy to po prostu nerwica wegetatywna (a to też pewnie mam, na pewno, dokładnie tak często się czuję; ale cicho cicho, muszę sobie już zacząć robić notatki na ten czas jak pójdę kiedyś do psychologa ;) ).
I są takie przypadki, że nawet jeśli coś wywołuje nerwica czy stres, to nie wystarczy leczenie psychiki. Jak to gdzieś ostatnio przeczytałem, że depresję leczy się farmakologicznie, bo trzeba organizmowi dostarczyć serotoniny, sama psychoterapia nie pomoże. I w końcu przykład z autopsji – nerwica żołądka (zgaga) – nawet jeśli poziom stresu spada i kwasy nie są już wydzielane w nadmiarze (oczywiście stres nie jest jedyną przyczyną tej dolegliwości! jest jednak jedną z głównych), ale przełyk jest już przez nie przeżarty, to trzeba brać leki powstrzymujące wydzielanie tych kwasów, bo się inaczej nie zagoi.
Mam tylko nadzieję, że tak jak płuca palacza podobno po 5 latach od rzucenia palenia wracają do stanu jakby nigdy nie palił, tak i zestresowany i znerwicowany organizm może się zregenerować (przynajmniej do pewnego stopnia).
Dlaczego ludzie są tak różni? jedni są agresywni i w ten sposób wyładowują negatywne uczucia, inni są autoagresywni (cięcie się itp.), inni popadają w różne obsesje (np. dotyczące wyglądu: anoreksja, bulimia), a jeszcze inni z pozoru są odporni, a tak na prawdę biorą wszystko do siebie. I może tu nie ma co porównywać, ale chyba bym wolał się ciąć niż jęczeć z bólu (bo branie „do siebie” wcześniej czy później skutkuje – znowu się powtarzam – nerwicą wegetatywną), a już z pewnością od jęczenia wolałbym czasem komuś przywalić. Ale ja to po prostu nie ten typ. Tylko cholerny ( ;) ) „obserwator” („stara się odsunąć na bok, a potem dopiero przeżyć wszystko w samotności” – to nie prawda, że „stara się”, ja nie muszę się starać, ja tak po prostu mam, to niezależne ode mnie; ale to fakt – chyba jestem nieświadomy swoich prawdziwych uczuć). Cięcie się, narkotyki, wszelkie takie inne rzeczy… po prostu wzruszam ramionami, a jedyny mój komentarz na to wszystko, gdyby to miało mnie dotyczyć, jaki może bym wypowiedział (a może i nie, bo Obserwator w ogóle rzadko kiedy się odzywa) brzmiałby: „nie chce mi się”. To często jest niefajne, bo jak kiedyś nie chciałem okazywać uczuć tak teraz nie umiem ich okazywać nawet gdybym chciał. A najniefajniejsze w tym jest to, że czasem ludzie mogą pomyśleć, że się np. nie cieszę z czegoś, bo przyjmuję to chłodno, ale… no tak mam po prostu. Gdyby spotkało mnie coś strasznego to też byłaby to reakcja w stylu: „Aha, ok, no to cześć” i dopiero potem myślałbym pięć godzin jakie to straszne i w ogóle chyba się załamię.
Boję sie tego co w pewnym sensie następuje zawsze, a w pewnym sensie nie nastąpi nigdy… Ludzie boją się ośmieszenia, chyba to jest przyczyna nieśmiałości. Tego więc się boję, ale przez to zachowuję się nerwowo i to już się rzuca w oczy i to już skutkuje pewnym rodzajem ośmieszenia (to mam na myśli mówiąc „to następuje zawsze”), jednocześnie jestem tak wycofany, że nie miałbym czym się ośmieszyć tak na maxa (a to, pisząc: „nie nastąpi nigdy”). Życie jest pokręcone ;)
w pewnym sensie cdn. …