Miesiąc – tyle mogę wstawać rano bez uczucia zmęczenia. Teraz już znowu ledwo zwlekam się z łóżka. Słyszałem jak ktoś mówił po 2 tygodniach: „Ja się już przyzwyczaiłem, mogę wstawać”. Ja tak nie mam, mam wręcz przeciwnie. Pierwsze dni, tygodnie, denerwuję się, czy się nie spóźnię, żeby wszystko ok było… wstaję w gotowości, nawet sam się budzę (o ja naiwny, miałem cień nadziei, że może tak zostanie). Teraz już mi zwisa. Ostatecznie, co się stanie jak się spóźnię do pracy? Głowy mi nie urwą, z resztą i tak mam nadgodziny do wykorzystania. Teraz wróciło wstawanie jak niegdyś do szkoły – z zamkniętymi oczami do łazienki, potem lokalizowanie kanapki (i pilota) na dotyk :D a i później z trudem trzymać je otwarte… Ja nie wiem, czy to z mojej strony zdziecinnienie typu „nie wstanę rano” czy niektórzy po prostu tak mają. Nie idzie, NIE DA SIĘ normalnie funkcjonować o 7-9 rano! Żeby nie było, chodzę spać o 24:00, czasem nawet wcześniej (przez pierwszy miesiąc mogłem chodzić o 2:00, i tak się rano budziłem wyspany).
Dentysta zaliczony, skończyło się na 3 wizytach… bo jak się robi 6 zębów na raz to się da, nie inaczej :D znaczy ja mam już i tak większość zębów plombowanych, teraz tylko poprawiał (co się psuło obok starych plomb), tia. A w ogóle trafiłem na innego dentystę niż się kiedyś tam leczyłem (w sumie dobrze, jeszcze by mnie poznał ;) ) i wychodzi na to, że wszyscy moi stali lekarze są nie polskiego pochodzenia. I fajny jest, a lekarza rodzinnego to już w ogóle bym na innego nie zamienił, więc dobrze, że są tu :P No i właśnie i do rodzinnego będę się chyba musiał jednak wybrać… bo ja już nie wiem czy jestem hipochondryk i drobiazgiem się przejmuję czy przeciwnie, od kilku tygodni ignoruję ten drobiazg, a to źle. No nie wiem. Mianowicie drętwieję, tzn. najpierw myślałem, że ręce (i to nie tylko w nocy), potem że ogólnie, nogi też jakby szybciej, ale ostatnio to głównie lewa ręka, wystarczy, że chwilę potrzymam np. opartą o biurko i już ścierpnięta. To chyba nie jest normalne. Tak strzelam, że to może być od kręgosłupa (znaczy strzelam po lekturze internetu ;) ), ale może być nawet od serca. No chyba w końcu z tym pójdę. Bo krążenie za słabe to chyba nie, nie po hormonach… czy jednak też może? Brak witamin chyba nie, bo biorę (i się nie poprawia), chyba że nie to biorę :D
A jeszcze jeśli o końcu wakacji mowa… Siedziałem ostatnio w samochodzie pod Biedronką czekając na kogoś i obserwując przechodniów. Grupka przyjaciół zachwycała się jak tu jest fajnie. No tak – pomyślałem – oni przyjechali tu na wakacje. Ja tego nie widzę. To tak jak z każdą inna atrakcją turystyczną, ludzie w Krakowie też uczą się, pracują – żyją normalnie, a wokół nich tabuny turystów dla których to jest atrakcja… Coś zrozumiałem – że nie ważne jak cenię sobie stabilność… nie na tyle by w niej wytrwać. Potrzebuję czegoś innego, potrzebuję innego miejsca, które stałoby się moim domem (bo jednocześnie jestem trochę domatorem), gdzie czułbym się u siebie, a jednocześnie, żeby to nie było tu, bo tu czuję tylko nudną rutynę. Więc to nie tak, że jedyne co mam w głowie to trójka (i dobrze). Trójka to w pierwszej kolejności, a potem zostanie za granicą na stałe… Z drugiej strony kusi takie życie, że miesiąc tam praca, miesiąc tutaj wolnego (a za zarobioną tam kasę spokojnie można w Polsce miesiąc żyć na poziomie), to też jest chyba fajne życie :P Ale sądzę, że wygra u mnie chęć życia gdzieś TAM na stałe.
Przeczytałem dziś post kogoś 34 letniego planującego dopiero zacząć leczenie. I pomyślałem sobie, chyba po raz pierwszy, że może zamiast myśleć, że 20 lat straciłem, powinienem myśleć, że mam 10 lat więcej… Może tak należałoby patrzeć. Że mam resztę życia.
Ale także uświadomiłem sobie przed chwilą (oglądając coś), że pewne rzeczy zostaną na zawsze tylko w sferze marzeń… niestety…