W piątek (a może w czwartek? nie pamiętam już) w „Rozmowach w toku” był mój lekarz prowadzący. Program był o nowotworach i się wypowiadał jako ginekolog. Jedna z kobiet mówiła, że miała sen i dlatego poszła się zbadać i Drzyzga zapytała go czy to tak lekarz zbada, bo „ktoś miał” sen czy inny kaprys, na co on odpowiedział, że jeśli pacjent przychodzi do lekarza, to bez względu na to jak to uzasadnia, lekarz jest od tego żeby zbadał i ewentualnie wykluczył chorobę (i dopiero wtedy jeśli się pacjent upiera bezpodstawnie, to lekarz może zaproponować psychologa). Podobało mi się jak powiedział, że nikt nie chodzi do lekarza, bo lubi sobie na lekarza popatrzeć, więc jeśli pacjent przychodzi, to znaczy, że coś jest nie w porządku i należy mu pomóc. Niewątpliwie ma rację.
Ale specjalnie się mu przyglądałem przez cały program i w sumie wiem dlaczego niektórzy mogą go nie lubić… Czasem nie potrafi wywrzeć dobrego wrażenia. Ale o wrażeniu jakie jedni wywierają na innych będzie innym razem osobna notka.
A teraz do tematu. Dyskutujemy sobie na forum na temat tego czy ts jest chorobą. Są zdania, że np.: „Ja nie czuję się chory” itp. A ja powiem tak: to wszystko zależy od definicji :] To tak samo jak z normalnością – zależy od definicji. I tak samo jak z normalnością, ludzie się oburzają jeśli nazwać ich nie-normalnymi, nie-zdrowymi (chorymi) nie-pełnosprawnymi. Czego ja zupełnie nie rozumiem. To jest dopiero Ciemnogród. Przecież „jestem chory” nie jest jakimś piętnem, dla mnie to po prostu neutralne określenie pewnego stanu. Ja się uparłem przy tym, że człowiek zdrowy nie bierze leków, więc jak ktoś bierze to jest chory – taka jest moja definicja. A że w związku z nią wychodzi na to, że większość ludzi jest na coś chora? Ależ oczywiście, że tak jest. No i co z tego? Tym bardziej nie ma nic złego w byciu chorym („nic złego” to może nie do końca pasujące określenie, bo oczywiście fajniej by było być zdrowym – z tym się chyba każdy zgodzi :P jednak chcę powiedzieć, że stan chorobowy dotyka większość ludzi, w związku z tym nie ma powodu żeby czuć się gorszym człowiekiem przez sam fakt bycia chorym). Poza tym ta akurat dyskusja jest raczej bezcelowa, bo ts znajduje się na liście chorób i problemów medycznych, więc sam ten fakt starczy już za odpowiedź.
Rozmawiamy też w kontekście niepełnosprawności. To oczywiście też zależy od definicji :D (tak, bawią mnie te dyskusje, bo niektórzy mam wrażenie koniecznie by chcieli być pod każdym względem normalni i zwykli – co ja rozumiem i też do tego dążę, ale… po prostu: normalni zwykli ludzie bywają chorzy i niepełnosprawni – ja tak to widzę). No więc niepełnosprawność jest to dla mnie także. Już sama bezpłodność moim zdaniem jest niepełnosprawnością. Nawet zakładając, że jest sobie człowiek, który wcale nie chce mieć dzieci, więc to że jest bezpłodny w ogóle by mu nie przeszkadzało (a może nawet by go cieszyło), ale to moim zdaniem nie zmienia faktu, że jest niepełnosprawny, ot po prostu bywają mało kłopotliwe niepełnosprawności :P
Niepełnosprawność – długotrwały stan, w którym występują pewne ograniczenia w prawidłowym funkcjonowaniu człowieka. Ograniczenia te spowodowane są na skutek obniżenia sprawności funkcji fizycznych lub psychicznych. Jest to także uszkodzenie, czyli utrata lub wada psychiczna, fizjologiczna, anatomiczna struktury organizmu. Utrata ta może być całkowita, częściowa, trwała lub okresowa, wrodzona lub nabyta, ustabilizowana lub progresywna.
(za wikipedią)
Tyle definicja. Prawidłowo funkcjonujący organizm człowieka wytwarza hormony niezbędne do życia – czyż nie? Już samo to moim zdaniem wystarczy, ale mogę wymieniać dalej: impotencja, albo bardzo mały penis… (no zgoda, tutaj dziewczyny m/k mają zdecydowanie mniej możliwości do niepełnosprawności ;) ).
Na koniec podsumowałem: Ja wiem, że moje posty tutaj i w temacie o chorobach brzmią chyba pesymistycznie, ale… po prostu stwierdzam fakty ;) tzn. przyjmuję takie a nie inne definicje choroby i niepełnosprawności, że się w nie wpisujemy. Jednocześnie oczywiście przyznaję, że wg moich definicji ogromna większość ludzi jest chora i/lub niepełnosprawna w jakiejś dziedzinie. Tak jest i cóż zrobić :P Wcale nie mam więc na myśli, że jesteśmy z jakiegoś powodu gorsi. Na szczęście z naszą chorobą i/lub niepełnosprawnością możemy osiągnąć większy komfort życia niż niektórzy ludzie z wieloma innymi.
[Pomijając już w ogóle fakt, że skoro można szukać ochroniarza z orzeczeniem niepełnosprawności (widziałem takie ogłoszenia, pierwszym razem pomyślałem sobie: „WTF?! Niepełnosprawny ochroniarz?” ale tu przecież wszystko się rozchodzi o ulgi i dopłaty dla pracodawcy), to znaczy, że nie każda niepełnosprawność znacznie musi cokolwiek utrudniać czy pogarszać.]
Właściwe jest jeszcze jeden ciekawy temat na forum, choć już nieco odmienny. Ktoś napisał, że po leczeniu nie jesteśmy już ts i w sumie ma to sporo sensu. Więc ja może przytoczę mojego posta w całości:
„Haha, ja myślę, że nikt tu nie zrozumiał co *** miała na myśli :P I się zrobiła dyskusja, bo nikt nie przeczytał między wierszami (znaczy ja to tak zrozumiałem i wyjaśnię jak to zrozumiałem).
Zacznijmy od tego z jakiego wątku to jest wątek wydzielony – z wątku o chorobach. I teraz kiedy *** napisała:
'Powiem od siebie, że mnie z „TS” wyleczyła terapia hormonalna + zabiegi dermatologiczne. Nie czuję rozbieżności pomiędzy swoją płcią biologiczną a psychologiczną, więc nie jestem TS :-) ’
to ja to zrozumiałem tak, że osoby po zmianie nie można już nazwać ts, bo nie zachodzi niezgodność (bo już się dobrze czujemy w naszym zmienionym ciele)! Zauważcie jaka jest definicja transseksualizmu: 'jest to zaburzenie identyfikacji płciowej, postać zespołu dezaprobaty płci, polegająca na odczuwaniu rozbieżności między płcią fizyczną a mentalną – czyli kiedy już zmienimy swoje ciało fizycznie (hormonami i operacjami), to już nie odczuwamy tej rozbieżności (do tego przecież dążymy!), więc definicja już do nas nie pasuje. Czyli w jakiś sposób *** ma rację – właściwie po leczeniu, operacjach nie jesteśmy już ts :P
A przynajmniej jest to ciekawe rozumowanie.”
;]
W zasadzie to takie dyskutowanie o niczym :P Tyle tylko, że po raz kolejny mogę wykazywać skrajnie przeciwne stanowisko do większości ;) co też robię uparcie… i zastanawiam się dlaczego. Nie mówię teraz o tym konkretnym temacie z notki, tylko ogólnie. Nie chodzi mi o to żeby się upierać, że jestem chory i niepełnosprawny (aczkolwiek widzę w tym tylko określenia na pewien stan, niekoniecznie nacechowane mocno negatywnie), tylko ogólnie, że… się zrobiłem jakiś taki mroczny ;) i pewnie wydaję się zgorzkniały, marudzący i w ogóle :P A to nie tak. Ja po prostu stwierdzam coś, nawet jeśli w negatywnych barwach, to mnie to niespecjalnie rusza – gruboskórność to moje ulubione słowo na to. Taka postawa: „jest tak i nie ma co mówić, że jest inaczej, ale nie ma też co przeżywać”. Ja to w ogóle czuję taką obojętność czasem… ale to jest „dobra” obojętność jeśli mogę to tak ująć. Żaden dół, żadna rozpaczy czy histeria ;) ot takie suche fakty które tylko tak czarno brzmią :P W ogóle ubolewam nad tym, że jestem nierozumiany ;D