Więc jednak właściwie zostałem zrozumiany pisząc poprzednią notkę większą czcionką ;)
Ale z drugiej strony…
„Ci ludzie dostatecznie długo żyli z niewłaściwymi organami, to pozostawia ślady w psychice. Byli wcześniej szykanowani, co nie pozostało bez wpływu na ich samoocenę – tłumaczy Cecilia Dhejne, naukowiec i lekarz w Szpitalu Uniwersyteckim Karolinska w Huddinge w Szwecji, która prowadziła badania.”
…cóż dodać.
Co i rusz spoglądam zazdrośnie na ludzi, którzy „mają wszystko”. „Mają wszystko” to znaczy mają więcej niż ja. Zagraniczne wycieczki, satysfakcjonujące studia, pracę, może nawet rodzinę, mieszkanie…
I po prostu im zazdroszczę.
Ale potem patrzę na tych co mają mniej. Może nawet nie fizycznie czy namacalnie, ale… np. są t* i wciąż się miotają, nie są szczęśliwi i nawet nie wiedzą co zrobić by być… I wtedy myślę sobie, że jednak mam szczęście. Bo chyba mam więcej od nich… I pewnych rzeczy nie zamieniłbym też nawet z tymi szczęśliwszymi. Np. nie zamieniłbym rozpoczęcia leczenia w moim wieku na wcześniejsze zdobycie wykształcenia, a leczenie potem (więc później). Nie oddałbym ani jednego dnia (a jeszcze mógłbym z chęcią zacząć wcześniej…), za nic. Ewentualnie jedni się uczą i leczą – można i tak, ale to dla odważnych, na pewno nie dla mnie :P Więc bezustannie dochodzę też do wniosku, że musiało być tak i lepszej alternatywy nie ma (prawie).
Chociaż nie. Lepszą alternatywą byłoby zacząć wcześniej. Nie ma się co oszukiwać.
Ale też nie ma co teraz wracać do przeszłości, no nie?
I mógłbym tak w nieskończoność, bo ja taki jestem po prostu – szczery (znaczy taki jestem tutaj, pisząc).Chciałem jasno to ująć: żałuję, że tak późno, ale nie, nie będę z tego powodu rozpaczał przez resztę życia – o. Ot po prostu czasem wspomnę, jak dziś.
Bo zawsze będę komuś czegoś zazdrościł.
Co z kolei też nie jest końcem świata, chyba każdy komuś czegoś zazdrości ;)
Mam wrażenie, że taki jestem jakiś rozmemłany od jakiegoś czasu ;) Chociaż to tylko iluzja, że kiedyś pisałem lepsze notki, wrażenie, które się rozpływa jak tylko zaczynam czytać moje archiwum :D Bosz…
Jeszcze jedno – z tego co czytam, to w Polsce zaczyna się wracać do 2 letniego „testu realnego życia” w leczeniu ts o.O
Test realnego życia – buhahaha, dobre, dobre! Tak jakby kurwa te wszystkie lata były niewystarczającym testem. Realne życie każdy ma na co dzień.
I w ogóle sądy jakoś ostatnio jakby robiły znowu więcej problemów niż mniej… co raz więcej ludzi ma dwóch biegłych i to nie dlatego, że brakuje im opinii psychiatry… Nie podoba mi się to. Mogę oczywiście powiedzieć – dzięki Bogu ja mam już to za sobą (nawet nie macie pojęcia jak się cieszę, że mnie nikt nie robił problemów… poza przeciągającymi się sprawami urzędowymi – o, parę dni temu dostałem ostatnie chyba poprawione dyplomy, warto to odnotować) i tak też mówię, ale szkoda mi tych, których to wszystko jeszcze czeka.
Wracając do tej poprzedniej notki, a raczej do komentarza dk… Może coś w tym jest.
Osoba, z którą rozmawiałem nawet nie wie, że jestem ts, chociaż poznałem ją jeszcze przed leczeniem (to znajomość internetowa, gadamy tylko przez internet – jeśli to ma jakieś znaczenie). Ktoś mógłby powiedzieć, że w takim razie co to za przyjaźń i że nie jestem z nią szczery, ale… czy na prawdę muszę to wszystkim mówić (choćby i bliskim przyjaciołom)? Nie zamierzam. Nie dlatego, że to wstyd czy coś, ale właśnie dlatego, że przy ludziach którzy NIE wiedzą czuję się lepiej. Tzn. ja wtedy też po prostu jestem i jak widać – potrafię nawet zapomnieć tak się wkręcam w zwykły świat :D Owszem, czasem mam ochotę powiedzieć: „Posłuchaj, ja przeżyłem dwadzieścia lat tak i tak i nie masz pojęcia co to znaczy (bo do twoich problemów dochodziły mi takie inne jeszcze moje)”, to… wolę ugryźć się w język. Myślę sobie wtedy, że skoro ja to przeżyłem i dziś nie czuję sie nawet w 1/4 tak nieszczęśliwy jak ta osoba, to chyba kurcze znaczy, że jest nieźle :]