W ostatni kwietniowy weekend wybrałem się na krótką przejażdżkę w dalszą okolicę :) Mianowicie pojechałem zwiedzić Getyngę. Nigdy wcześniej tam nie byłem, ale zawsze chciałem, bo moi pradziadkowie mieszkali tam trochę lat i czasem wspominali…
Ruszyłem około 9:30 w sobotę, trochę po 12:00 dotarłem na miejsce. Zawsze sprawdzam wcześniej parkingi – żeby był darmowy (np. Park & Ride), a jednocześnie możliwie blisko do centrum (albo kupuję bilet całodzienny na komunikację, ale zależy gdzie jadę, musi się opłacać, w mniejszych miastach się nie opłaca). Tutaj darmowy duży parking był dosyć blisko, z resztą to nie jest duże miasto ;) Chodziłem po centrum, potem do Bismarckturm (wejście na wieżę 2€, byłem), potem znów do centrum, zjadłem jakieś tam lody (też zawsze sprawdzam gdzie są według internautów najlepsze lody w danym miejscu), były dobre ;) Cóż mogę powiedzieć… miasto bardzo spektakularne nie jest ale i tak warto zobaczyć coś nowego :)
Na koniec pojechałem do centrum handlowego żeby się trochę zagrzać (dzień był chłodny) i ustalić plan na noc ;) bo nocleg zaplanowałem w samochodzie, jak to często robię ;) Tylko że teraz miałem obawę taką, że to jeszcze nie lato… mogło być zimno… nawet już miałem się nagiąć i kupić jednak jakiś nocleg, nie były drogie… ale no ja cenię sobie wolność i elastyczność – w samochodzie można zanocować tam, gdzie akurat lepiej pasuje – bliżej pierwszego celu, lub bliżej drugiego. Odrzuciłem więc pomysł hotelu. Zacząłem czytać o tym co ludzie robią nocując w samochodzie – i są takie rady w necie, a jakże! Noo generalnie stwierdziłem, że muszę kupić porządny śpiwór, taki nawet do 0 stopni, wtedy będę mógł większą część roku tak przenocować ;) ale tym razem nie było czasu… wziąłem dwa koce, w tym jeden z nich powlekłem w moją poszwę do spania – takiego „misia” 100% poliester :D do tego zaplanowałem zjeść ciężkostrawnie (Burger King ;) ) przed samym snem (to kolejna rada). Jak już więc to sobie tak ładnie obadałem, zaplanowałem na którym parkingu będę spał (najczęściej wybieram te na autostradzie, bo się wtedy nie rzuca człowiek w oczy i nie jest jedynym śpiącym w aucie ;) )… i drugi na wszelki wypadek… i trzeci… – a to też konieczne, bo dotychczas robiłem tak, że chwilę przed planowanym spaniem ogrzewanie na full w aucie, żeby się nagrzało, potem drzemka, jak się wychłodziło to znowu jazda kawałek dalej z ogrzewaniem na maxa itd. ;) (wprawdzie wcześniej nie spędzałem zimą całych nocy w samochodzie ale drzemki po drodze do PL owszem, robię także zimą), to po zamknięciu centrum handlowego pojechałem na pierwszy parking, na którym w dodatku był Burger King, więc pomyślałem że będzie idealnie – jednak nie, bo tam – i to mi się pierwszy raz zdarzyło na autostradzie (ale trzeba przyznać, że to był dziwny parking, można było z niego zjechać też w pobliskie miasteczko, więc nie był typowo autostradowy) – tylko do max 2h można stać! Poza tym biedny Burger King nawet bez automatów do zamawiania, więc się zabrałem i wróciłem do BK pod centrum handlowym ;) tam się najadłem i pojechałem na drugi parking. Tam spędziłem noc i cóż… największy minus takiego noclegu to jak dla mnie jeśli człowiek nie ma co robić przynajmniej do 22:00-23:00, to że trzeba zabić ten czas od wieczora, do godziny o której można by zasnąć (bo spać o 20:00-21:00 to tak średnio… wstaniesz wtedy o 4:00 i z kolei musisz zabić czas do rana). Za to wcale nie zmarzłem, już prędzej odwrotnie, nawet się prawie spociłem ;) czyli dwa koce i poszwa z poliestru robią robotę :D Rano ruszyłem dalej, do drugiego celu, którym był park górski Wilhelmshöhe koło Kassel. Tam połaziłem od wschodniej części parku do posągu Herkulesa i z powrotem… Początkowo plan zakładał, że spędzę tam cały dzień, nawet na odpoczynku i nie robieniu niczego ;) ale już gdzieś tam na mapie dostrzegłem ciekawe muzeum w Kassel… a sam park jest hmm, ładny i warto zobaczyć aaale jednak nie chciało mi się siedzieć tam do wieczora ;) Postanowiłem jednak spróbować zdążyć do „Świata braci Grimm” – takiego powiedzmy muzeum. Problematyczny był znów parking – na stronie muzeum polecają w jakimś płatnym Parkhausie parkować, ale nie zdążyłbym (w sensie, że ja nie wchodzę na godzinę do muzeum, tylko co najmniej na pół dnia :P więc musiałem tam zdążyć odpowiednio wcześnie), obmyśliłem, że po prostu pojadę i może coś znajdę po drodze, a jak nie, znaczy że może jednak nie mam tam iść ;) No ale wybrałem sobie adres pobliskiego supermarketu myśląc, że w najgorszym razie to w niedzielę mogę tam chyba zaparkować… Moje obawy okazały się zbędne – w niedzielę wszędzie można zaparkować za darmo i wcale niemało było wolnych miejsc. Zaparkowałem na Tischbeinstraße, ale mogłem spokojnie podjechać jeszcze bliżej – też były miejsca, darmowe w niedzielę :) Samo muzeum też nie jest tak spektakularne jak… no nie wiem, Luwr na przykład :D raczej pewnie stworzone, żeby i w taki sposób na popularności braci Grimm zarobić ;) ale to spoko, jeśli to pozwala zachować jakieś dziedzictwo kulturalne, to i tak jestem za. Na koniec z dachu porobiłem jeszcze kilka ładnych zdjęć na okolicę.
Powrót do domu przebiegł bez dalszych przygód ;) i nawet nie wróciłem tak późno :)
Aaach, nie, prawie bym zapomniał! W drodze powrotnej zrobiłem jeszcze mały objazd, bo akurat tam, w pewnej okolicy, babka sprzedawała Armadillidium vulgare “magic potion” – czyli gatunek izopodów, który bardzo chciałem mieć :) Świetnie się złożyło, że nie dość iż było to blisko, to jeszcze wyjątkowo tanio :) Wraz z nimi mam teraz 4 kolonie izopodów i tyle mi wystarczy, więcej nie planuję ;)
Wydatki, to właściwie tylko paliwo i wejście do Świata Braci Grimm (10€). No i moje „magiczne kropeczki” kosztowały mnie też 10€ ;) (za 25 sztuk! to dobra cena, a dostałem ich jeszcze sporo więcej :) ).