Październik 2023 – dwa długie weekendy i krótkie wycieczki ;) – Halle, Thale, Quedlinburg i Heidelberg

Mam zaległości z pierwszym, to opiszę od razu dwa ;)

30.09-1.10 – Halle, Quedlinburg, Thale

Długi weekend (bo 3.10 Dzień Zjednoczenia Niemiec), a jak długi to warto wykorzystać na jakąś wycieczkę… Właściwie to planowałem od jakiegoś czasu wybrać się do Holandii, do Rotterdamu i Hagi… jednocześnie planowałem wypróbować mój nowy śpiwór do spania w samochodzie, niestety w Holandii nie wolno nocować w samochodzie! :[ Zezłościło mnie to bardzo i musiałem wybrać sobie inny cel wycieczki (no spoko, można by pojechać Flixbusem i wziąć jeden nocleg, ale to jednak trzeba by zaplanować wcześniej, bo ceny rosną, poza tym jednak testowanie śpiwora to priorytet był :D ). Tak więc inny plan ;)

30.09, sobota – do Halle mam około 330km więc chciałem wyruszyć o 6:00, tak żeby w nieco ponad 3h dojechać, potem dojść i najlepiej o już o 10:00 wejść do Muzeum Prehistorii, bo to był mój główny cel :) (oczywiście do Halle też by lepiej pasowało wstąpić po drodze do Polski ale no ile tych miejsc do zaliczenia po drodze można mieć? ;) trzeba je też wciskać tak po prostu na weekendy, bo musiałbym zbyt długo odkładać…). Jak zwykle poszło tak sobie, zajechałem trochę później ;) Zaparkowałem na P&R Kröllwitz (parking darmowy i duży, mało aut tam parkowało) skąd do muzeum są 3km na piechotę (można też tramwajem podjechać ale nie chciało mi się ogarniać biletów, przeszedłem się, spacer też był ok). Bilet wstępu 7€, co jest ceną spoko, muzeum fajne, ładnie zrobione itp., aale oczywiście najważniejszym jego eksponatem jest Dysk z Nebry (i pewnie sam bym się tym muzeum nie zainteresował gdyby nie on :D ), no i trzeba przyznać, że jest elegancko wyeksponowany – coś jak Mona Lisa w Luwrze, a nawet jeszcze lepiej XD ma swoją salę, z przyciemnionym światłem… i jest większy niż przypuszczałem ;)
Po muzeum pochodziłem jeszcze po mieście oglądając najważniejsze jego punkty, a na rynku głównym był mały festyn ale chyba nic tam nie kupiłem… Na kolację McDonald’s i na autostradę w kierunku domu, gdzie spałem na pierwszym parkingu (Plötzetal Ost). Śpiwór bardzo dobry :D tylko chyyyba jednak wygodniej było mi się kulić na tylnej kanapie zamiast ją składać i spać na twardym ;) bo choć mogłem się wyciągnąć, to jednak za twardo, no ale to był eksperyment ;)

1.10, niedziela – ruszyłem dalej i choć od początku planowałem ten dzień spędzić wędrując po górskiej okolicy Thale, to jakoś wcześniej natrafiłem na wzmiankę o miasteczku Quedlinburg – zabytkowe, wpisane na listę UNESCO, praktycznie po drodze – wstąpiłem. Zaparkowałem na Wipertistraße 9, bo parking darmowy ale mały, ja zdążyłem no ale byłem o 6:00 czy 7:00 rano ;) i za mną zapełniał się szybko. Warto zobaczyć Münzenberg no i centrum. I chociaż to miasteczko było przeze mnie najmniej planowane na ten wyjazd, to podobało mi się najbardziej! Naprawdę jest wow i warto! :) Spokojnie może konkurować z „instagramowym” Rothenburgiem (Rothenburg ob der Tauber).

Stamtąd niedaleko już było do Thale. Tam z kolei znowu odwieczny dylemat: który parking będzie najlepszy (i najtańszy) i co ja w ogóle chcę :D Chciałem obejrzeć domek czarownicy na Hexentanzplatz ;) i przy nim samym też jest parking (7€) i nawet chciałem tam pojechać ale wahałem się czy nie fajniej będzie wejść, a stanąć gdzieś w miasteczku. Parking przy kolejce linowej miał być darmowy albo tani. Darmowy nie był (znaczy kilka miejsc tam gdzieś było, oczywiście zajętych), za to pełny… pewnie by się tam parę miejsc znalazło, ale tyle ludzi stało, że bez większego planu odbiłem w lewo (zamiast w prawo na parking) i jakąś uliczką zajechałem za jakąś halę żeby zawrócić, jednak był tam taki placyk gdzie stanąłem chcąc na nowo ustawić nawigację… a tu patrzę, ludzie za mną zatrzymali się i wysiadają, potem inni, jeszcze inni… nie wiem kiedy, stanęło tam sporo samochodów (wzdłuż ulicy też z resztą stali, zanim ja wjechałem na ten trawiasty placyk też tam 2 czy 3 samochody stały ale i tak…), no ale skoro oni stanęli i ewidentnie zamierzali tam parkować, to hej, też tak zrobiłem :D Ruszyłem za większością ludzi, jednak większość szła na kolejkę (spora atrakcja, zwłaszcza z dziećmi). Ja jednak wszedłem na pieszo! Tylko że tam jakieś remonty są i… w pewnym momencie, już prawie u celu, stanąłem przed metalowymi siatkami – patrzę, że ludzie za nimi łażą, ale ja jestem po drugiej stronie i co teraz? :D Jednak byli i inni wędrowcy, poszli gdzieś z boku i przeszli za siatki, no to ja za nimi ;) Ale serio jest to dziwne, remonty rozumiem, no ale mogliby na dole napisać że przejścia nie ma, albo na górze wskazać jakieś przejście dla wędrujących… „Domek czarownicy” to atrakcja raczej dla dzieci, ale i tak poszedłem :D (5€ wstęp). Pochodziłem, obejrzałem co było do obejrzenia i wróciłem do samochodu (znów gdzieś obok siatki ;) ). Swoją drogą schodząc z góry, widziałem że na Walpurgisstraße można było znaleźć darmowe miejsca parkingowe, stamtąd pod górę byłoby nawet bliżej. W samym Thale był jeszcze pchli targ, wstęp 1€ ale tak jakoś chciało mi się przejść, nic nie kupiłem ale mieli wyjątkowo czyste i nieoblegane Toi-Toie, także też się przydało ;) Jak dotarłem do samochodu, poczułem się tak zmęczony, że po prostu musiałem znów się zdrzemnąć (ale to już tylko jakąś godzinkę czy dwie, siedząc za kierownicą ;) ). Potem jeszcze sms-em kolega podpowiedział mi inne miejsce w okolicy – taką tamę (Wendefurth Dam), podjechałem tam ale już się ściemniało, więc prawdopodobnie nie ująłem najlepszego widoku, za to parking był niemal pusty ;)

No i ruszyłem w kierunku domu. Ledwie wjechałem na autostradę, wyprzedziła mnie policja i zaraz „Bitte folgen/Follow me”… No to zjechałem za nimi na parking. Pytali o dokumenty, skąd dokąd jadę i czy byłem kiedyś zatrzymany (nie, chociaż w sumie to tak, kiedyś w moim mieście zrobili taką akcję, że co któryś samochód kontrolowali ot tak sobie, ale nie wiem czy się liczy, z resztą zapomniałem o tym w tym momencie). W końcu mówią, że zatrzymali mnie, bo mi się jedno światło z tylu nie pali i normalnie to kosztuje… ja na to, że no z tyłu to nie mogłem widzieć, na co oni, że no tak tak, dlatego nie będzie mandatu tylko informują. Potem pytali jeszcze o kamizelkę odblaskową i trójkąt ostrzegawczy – wszystko mam tylko każde w innym miejscu ;) I nie wiem czy mój samochód wygląda za bardzo hipisowsko, czy za wolno reagowałem na ich słowa (ale albo to z powodu tego że tam mają jakiś dziwny akcent albo ci policjanci mieli dziwny akcent z powodu bliskowschodnich korzeni, naprawdę mieli pewien obcy akcent i potrzebowałem jeszcze kilku sekund dłużej żeby zrozumieć co do mnie mówią, ale przecież im tego nie mogłem powiedzieć :D ) ale chyba im się wydawało że mogę być pod wpływem czegoś :D I chcieli mi zrobić test z moczu, na co ja mówię, że z tym może być problem. „Dlaczego?” – „Bo u mnie z tym trudno kiedy akurat nie muszę…” Ale się uparli, że spróbujemy. To mówię, że może się chociaż napiję? „Nie, lepiej nie”. No ok, rozumiem, ale to nie pomaga :D nie doczekali się aż w końcu zaproponowali wymaz z ust – no ludzie, nie można było tak od razu? ;) Ale pewnie nie, pewnie większość ludzi woli jednak z moczu, pewnie większość ludzi potrafi tak na zawołanie sikać, a poza tym na ten z wymazu trzeba poczekać kilka minut (ale to i tak krócej niż mnie zmusić do sikania :D ). Oczywiście, że czysty, to im się chyba głupio zrobiło i już nawet nie poczekali aż wymienię tą żarówkę (teoretycznie to chyba powinni, trzeba mieć zapasowe żarówki, a nawet nie sprawdzili czy miałem, tego akurat nie sprawdzili ;) ), życzyli spokojnej drogi no i tyle ;) Ale i ja jestem mądrzejszy teraz, na następny raz przygotowałem sobie od razu taką przemowę (która jest z resztą prawdą): „To się nie uda, ponieważ z powodów psychologicznych unikam publicznych toalet, bo mam w nich trudności, a przy świadkach to już w ogóle nie ma opcji, bo wszystko mi się blokuje nawet jak muszę, a tym bardziej jak nie muszę.” i niech od razu robią ten inny test ;) Dalsza droga minęła już bez niespodzianek i nawet jakieśtam miejsce parkingowe znalazłem na mojej ulicy, mimo że wróciłem przed północą ;)

28-30.10 – Heidelberg

Nadal miałem w planach tą Holandię bardzo mocno ale po prostu się zagapiłem, brak czasu sprawił, że za późno sprawdziłem Flixbusy i cóż – ceny wzrosły. I ja rozumiem, że czasem może nie warto się tym aż tak przejmować ale z drugiej strony nie lubię przepłacać jeśli nie muszę, więc odpuściłem (zwłaszcza że i hotele nie były tanie tak krótko przed wyjazdem). Prawie już zdecydowałem, że spędzę ten weekend w domu ale potem jeszcze zerknąłem na przejazdy i hotele w Heidelbergu, który też planowałem kiedyś odwiedzić, z tym że to „kiedyś” było niesprecyzowane… Okazało się, że Flixbusy mają spoko ceny (nie bardzo się różniące od tych z dużym wyprzedzeniem), a hotele za cenę 60€ za noc, to w dzisiejszych czasach bardzo tanio! :D Więc zdecydowałem się. No co tam, wprawdzie w domu mam też co robić ale jak przesiedzę weekend w domu, to będzie jak każdy dzień, a tak przynajmniej coś przeżyję ciekawego ;)

Tak więc popołudniu w piątek 27.10 ruszyłem na Flixbusa. Ponieważ jeszcze u mnie kończyła się inna impreza z karuzelami, po drodze poszedłem jeszcze tam… choć mój plecak był wypchany i ciężki. Żeby mi było wygodniej, pojechałem bowiem z tym jednym plecakiem (no dobra i jeszcze torbą na pas ;) ), bo skoro dałem radę z nim do Gracji na 5 dni, to tym bardziej dam radę tutaj na weekend ;) (noo tyle że wtedy brałem mały komputer GPD, a teraz uparłem się na laptopa pełnych wymiarów ;) ). Potem Flixbus… i naprawdę ten nasz przystanek to jest patologia… ciasna ulica ze ścieżką rowerową, nie ma miejsca, rowery nie mogą przejechać albo dzwonią czy wrzeszczą, ludzie łażą bo nie wiadomo gdzie autobus stanie, bety bezdomnych w jakichś zaułkach… Nowy dworzec jest już właściwie wybudowany ale jeszcze nie otwarty, bo coś tam się przedłuża, a ja tak czekam na to otwarcie… No ale nic, Flixbus przyjechał spóźniony, kierowcy nie sprawdzali biletów i w ogóle nie mówili wiele przez całą podróż – pierwszy raz mi się to zdarzyło i wcale nie czuję się dobrze jadąc bez sprawdzanych biletów. Dojechaliśmy jednak mniej-więcej planowo, to znaczy około 4:00 rano, więc miałem sporo czasu do zabicia żeby wyjść zwiedzać jak się choć trochę rozjaśni :D Trochę czytałem, trochę kimałem w poczekalni… no z 1,5h na pewno się przespałem, a pewnie trochę dłużej ;) Potem ruszyłem zwiedzać.

Poszedłem tego dnia (sobota, 28.10) w stronę zamku. Po drodze nawet zastanawiałem się czy nie odwiedzić BodyWorlds, które kiedyś na pewno też chcę odwiedzić (i tam bym pewnie do 15:00 czas spędził, potem mógł iść zameldować się w hotelu, a potem dalej zwiedzać już bez plecaka) no ale 19€ to niemało, więc jak już tyle płacić, to lepiej odwiedzić tą główną wystawę (która jest w Gubinie, więc mogę to zrobić kiedyś po drodze do PL), z resztą może jeszcze donuję swoje ciało i wtedy miałbym wstępy na wszystkie wystawy za darmo, także szkoda pochopnie wydawać kasę :D No w każdym razie przeszedłem główną ulicą, dotarłem do podnóża zamku, tam miałem straszny dylemat czy wspinać się na górę na nogach czy wjechać kolejką… i tym razem nie był to dylemat cenowy, bo bilet na kolejkę tam i z powrotem to 14€, a w tym wejście na dziedziniec zamkowy, oglądanie wielkiej beczki na wino i muzeum aptekarstwa – czyli spoko cena. Tylko że ja lubię chodzić w takie miejsca i też jest to dla mnie atrakcja żeby tam wejść na własnych nogach… Jednocześnie kolejka to też atrakcja, bo druga część kolejki, to najstarsza górska kolejka w Niemczech, ma ponad 100 lat i nadal oryginalne wagoniki! Także no, trzeba się nią przejechać! Ale chciałem też wejść… Ruszyłem na pieszo do zamku, również stamtąd można pojechać kolejką. Plecak ciężki, kolejką trzeba się przejechać, ale wejść się też chce… ruszyłem dalej pieszo… tam jeszcze schody kamienne, zwane „Drabiną do nieba” – to też chce się wejść… i wszedłem! :D Aaale nie było to proste, z tym plecakiem :/ naprawdę było ciężko… nigdy nie musiałem robić takich długich przerw (ale i nigdy nie wchodziłem pod górę z tak ciężkim plecakiem…), w końcu wszedłem! A kolejką po prostu zjechałem (9€ za bilet w jedną stronę – też oszczędność :D chociaż można tam też było zjechać autobusem – to by było jeszcze taniej ;) ale nie chciałem, bo wiadomo – zabytkowa kolejka). Wszedłem też oczywiście na dziedziniec zamku i do muzeum… i tak szczerze mówiąc, to uważam że to muzeum powinno być tak z 1-2€ dodatkowo płatne, a to dlatego, że jak jest „za darmo” (tzn. w cenie kolejki), to wejdzie tam oczywiście każdy, nawet ludzie nie bardzo w sumie zainteresowani, tylko tacy co się snują i nie wiedzą co tam robią ;) 1-2€ to na tyle mało, że żaden koszt, a jednocześnie myślę, że odsiałoby parę osób. No w każdym razie dla mnie bardzo ciekawe muzeum. Zanim wyszedłem, zrobiło się ciemno ;) Ruszyłem potem już do hotelu ale to już z Bismarckplatz komunikacją miejską, bo wcześniej wyczytałem, że „bilet dzienny” kupiony w sobotę jest ważny aż do rana w poniedziałek, a to się opłaca! (każdy bilet tam, skasowany dzień przed ustawowo wolnym od pracy dniem, ważny jest do 3:00 rano w pierwszy dzień roboczy). Strefy biletowe są tam trochę ciężkie do ogarnięcia… ale gdzieś widziałem wątek że Niemka napisała komuś: „nie przejmuj się, też tego nie rozumiem” :D ale trzeba wybrać cośtam +Heidelberg i to będzie ok bilet, tak też zrobiłem, kosztował 7,70€, to dość mało (chooociaż jakby się uprzeć, to Heidelberg można też tylko na nogach ogarnąć, no ale miałem ten ciężki plecak i kolejnego dnia też kilka celów). Potem już z hotelu miałem iść gdzieś na żarcie, tzn. do Pizza Hut Express albo McDonald’s (które były dość blisko, oba w tym samym kierunku) lub do Burger Kinga (który też był dość blisko, tylko w odwrotnym kierunku), aaale tak się długo wahałem, że mi się odechciało iść :D zjadłem w końcu tylko Schneeball – taki regionalny słodycz, który wcześniej sobie kupiłem. Spałem bardzo dobrze, bez przebudzeń w nocy, co rzadko mi się zdarza w hotelach ;) ale no rano miałem jakichś głośnych sąsiadów…

Niedziela 29.10 – rano (to znaczy po 10:00 ;) a może i około 12:00 już się zrobiło…) ruszyłem na dworzec, bo tam dzień wcześniej widziałem croissanty z nadzieniem pistacjowym i koniecznie chciałem spróbować… ale już ich nie było :( Kupiłem więc takiego z nadzieniem nutella oraz kanapkę (mini bagietkę) z jajkiem (bo spodziewałem się, że ten croissant mi jednak na śniadanie nie wystarczy ;) ). Ruszyłem tego dnia na drugą stronę rzeki, czyli na tzw. Ścieżkę Filozofów. Było mokro, a potem też padało choć miało nie padać :/ Ścieżka jak ścieżka, widok oczywiście bardzo ładny ale no przejść po ścieżce i co potem? Odkryłem że w górę po tej stronie rzeki też można wejść i znajdują się tam ruiny klasztoru. No to oczywiście wszedłem :D Jednak ponieważ hotel był tak tani (oraz lepiej pasował mi przejazd powrotny w poniedziałek), kupiłem dwa noclegi, więc tego dnia mogłem większość rzeczy zostawić w hotelu i nie miałem już ciężkiego plecaka ;) Wchodzenie było o wiele bardziej komfortowe lecz jak się dokładnie, naprawdę dokładnie nie patrzy w mapy Google, to się nadrabia drogi o wiele dalej niż to konieczne ;) ale w końcu dotarłem, fajne miejsce. Stamtąd jednakże też można było odjechać autobusem :D (jak widać w tym mieście wszędzie można się dostać autobusem, nawet w takie pozornie odległe i niedostępne miejsca ;) ), ale też nie chciałem, bo chciałem zejść do Ścieżki Filozofów, a stamtąd do rzeki „Ścieżką Węży” ;) Tak też zrobiłem. Wszystko to niby na spokojnie, jednak czasowo miałem już swoje plany ;) Mianowicie muzeum/miejsce pamięci Friedricha Eberta (które było do 18:00), oraz zakup jeszcze kilku Schneeballi (które były do 19:00). Wstęp do miejsc pamięci jest bezpłatny, tak więc też było tutaj, pan (na recepcji ?) był tak miły że opowiedział w jakiej kolejności zwiedzać, no i schroniłem się trochę przed deszczem ;) (który jednak wcześniej już mnie złapał na moście :/ ). Ciekawa wystawa i szkoda, że miałem na nią tylko 1,5 godziny ale większość udało mi się w spokoju zobaczyć/poczytać więc dużego niedosytu nie ma. Schneeballe kupione, więc wszystko zgodnie z planem :) Oczywiście po wyjściu z miejsca pamięci było już ciemno i tak wymyśliłem sobie, że to musi być piękny widok na miasto ze Ścieżki Filozofów… i wróciłem tam tą Ścieżką Węży :D Prawdopodobnie mądre to nie było, gdyż jest to dość wąska ulica, w ogóle nie oświetlona (jest ciemno, czarno, bo w większości idzie się między murami, bez latarki nie ma opcji przejścia, no ale przecież każdy ma latarkę w komórce ;) ), śliska kiedy jest mokro… ale wszedłem nią i nic się nie stało. Porobiłem kilka fotek, rzeczywiście ładnie w ciemności, a potem znów zszedłem nią do rzeki… bo mi się nie chciało iść dłuższą drogą Filozofów :D (która z resztą też nie była oświetlona). Oczywiście nikogo nie spotkałem, bo to chyba tylko ja mam takie pomysły :D No nic, przy rzece odjeżdżał autobus, stanąłem tylko strasznie dziwny to przystanek – budka, rozkład jazdy stały i rozkład jazdy wyświetlacz oddalone od siebie wzajemnie o kilkadziesiąt metrów i nie miałem pojęcia gdzie się ten autobus w sumie zatrzymuje… stanąłem gdzieś na środku :D ale chyba się domyślił, bo zatrzymał się i odjechałem do hotelu, a nawet trochę dalej, bo w końcu postanowiłem pójść do tego Pizza Hut Express, choć opinie miał na Google tragiczne ;) No ale w sumie który fast food ma dobre… ja kupiłem pizzę, zaniosłem do hotelu i zjadłem jeszcze ciepłą, wszystko było spoko i jak na kupną pizzę to nawet-nawet.

W poniedziałek 30.10 już mnie sąsiedzi nie budzili od 7:00 …za to obudziła sprzątaczka nieśmiało pukając przed 10:00! Zignorowałem ;) Na drugie pukanie około 10:20 otwarłem drzwi, a ona pyta czy „Late check-out”? Ja na to, że nie ale jest 10:00! No to: „Sorry, sorry” ale nie jestem wcale pewien czy załapała że mam prawo jeszcze tam być ;) (zwłaszcza, że ewidentnie niemiecki nie był jej pierwszym językiem…). Check-out był do 11:00, Late Check-out do 14:00, ale tak jakoś mi się wydaje, że w hotelach najczęściej liczy się na to, że ludzie się wyniosą najlepiej o 7:00 rano, a na tym Late to może o 11:00 :D A ja jednak wychodzę z założenia, że jeśli mam czas do 11:00, to mogę wyjść o 10:45 i tak też zrobiłem, i tak miałem znów sporo czasu do powrotnego Flixbusa. Ale tym razem ostatni croissant pistacjowy czekał na mnie na dworcu! :D Nawet smaczny, ale ten z nutella chyba był jednak lepszy, a tak ogólnie to te kremy miały raczej na wierzchu, w środku to już prawie nic ;) W Heidelbergu przystanek Flixbusa też jest na ulicy ale takiej spokojniejszej na pewno, no i mają elektroniczny wyświetlacz! Flixbus przyjechał planowo, nawet trochę wcześniej i tym razem kierowcy byli bardziej ogarnięci i komunikatywni ;) Podróż minęła spokojnie, najpierw wydawało się, że zajedziemy nawet wcześniej ale jednak nie, bo jakieś małe korki i był właściwie planowo. Autobus z dworca do domu też miałem od razu, co jest i plusem i minusem :D Plusem, bo nie musiałem czekać, minusem bo nie zdążyłem podejść na drugi przystanek skąd mógłbym odjechać za pół ceny, no ale jednak czekanie na kolejny nie byłoby warte tych 1,40€ :D

Podsumowując: podróż fajna, obawiałem się że późna jesień to już kiepskie będą widoki, a jednak nie, liście jeszcze prawie wszystkie na drzewach, ale już lekko innego koloru – super, może to nawet ładniej niż by było latem :) Nie było za zimno, deszcz też jeszcze w akceptowalnej ilości, wszystko było super i cieszę się, że jeszcze w tym roku udało się coś fajnego zwiedzić :)

Tu spisałem większość kosztów:
– hotel: 116€
– Flixbus (tam i z powrotem): 68€
– reszta kosztów (jedzenie, przekąski, wstępy itp.): ok 53€, powiedzmy jednak że w domu też mógłbym zjeść na mieście czy kupić sobie jakieś słodycze, więc powiedzmy, że policzę z 10€ mniej = 43€.
Łącznie około 230€ – to dużo i nie dużo… jak na dwa dni to sporo, więcej niż bym chciał na weekend wydać ;) ale jak pomyśleć, że to były aż dwa noclegi, to już się wydaje mało.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.