Zurych… i okolica (8-12.05)

Wolałbym mieć notki poukładane chronologicznie ale jak się nie wziąłem wcześniej w garść, to trudno, musi być tak ;)

Jakiś czas temu facet, który kiedyś mi się podobał, zaktualizował sobie na profilu FB, że teraz mieszka w Zurychu… (potem już łatwo było wygooglać że razem z rodziną prowadzi firmę i jaką, a nawet dokładny adres zamieszkania :D /nie mieszka w Zurychu tylko kilka miejscowości obok/). No to pomyślałem… że dlaczego by nie, Zurych to świetny plan na wycieczkę na długi weekend! :D Wprawdzie wcześniej chodziła mi po głowie ta Holandia (Rotterdam i Haga) aaale do Zurychu chciałem zrobić jednodniowy wypad w 2021 będąc nad jeziorem Bodeńskim tylko czasowo to by było wtedy za dużo, więc teraz nadarzyła się świetna okazja ;)
Jak pomyślałem, tak też zrobiłem… choć nie było to tak całkiem proste ;) tzn. ceny… ceny hoteli to mnie tak powalały, że ciężko było coś wybrać… a im dłużej się czeka tym trudniej… nawet już momentami rozważałem ten hostel kapsułowy i/lub coś ze wspólną łazienką… ale jednak w końcu za około 200€ (za 2 noce) znalazłem easyHotel Zuerich West – łazienka w pokoju i widok na rzekę (oczywiście znaleźć to znalazłem przez booking.com drożej ;) taka cena była przez stronę hotelu „dla członków klubu” czyli zarejestrowanych na stronie, więc trzeba było „zostać członkiem klubu” oczywiście ;) ). Znów odwieczny problem – karta kredytowa (już nawet nie napiszę o tym nic więcej, bo aż wstyd /że wciąż jej nie mam/), znów przeszła Visa z Santandera choć z przewalutowaniem 208€ wyszło… Za to Flixbusy całkiem przyzwoicie – 120€ w obie strony (jeszcze się trochę wahałem czy wziąć wcześniejszy drożej, czy późniejszy taniej ale uznałem, że te 1,5 czy 2h odpuszczę, bo 20€ robi różnicę.
Relację pisałem tym razem na bieżąco i chociaż wklejam dopiero dzisiaj, to formę zostawiam.

No i tak to w środę 8.05 wieczorem około 20:00 ruszyłem na pierwszego Flixbusa.
Wreszcie mamy w moim mieście normalny, nowy, porządny terminal autobusów dalekobieżnych! No teraz to wygląda elegancko. Ale mój Flixbus musiał oczywiście podjechać do jednego z dwóch najgorszych stanowisk :D No nieważne. Nieważne też, że się pół godziny spóźnił ;) Pan kierowca jak mój bilet sprawdzał, to mówi, że my już kiedyś chyba razem jechaliśmy… Serio tak charakterystycznie wyglądam? XD Odpowiedziałem uprzejmie, że „Możliwe…” chociaż ja nie wiem… no może i tak. Podróż do Stuttgartu upłynęła bez niespodzianek. Przesiadka tam na lotnisku i były na nią prawie 3 godziny, więc się po tym lotnisku przeszedłem – fajne toalety, czyste i bardzo duże kabiny (spokojnie się można z dużym bagażem nawet zmieścić, ja miałem tylko plecak, bo na 3 dni wystarczy, a nie lubię jak mnie coś ogranicza), ale tylko te przy 1 terminalu :D Znaczy nie wiem czy tylko, w każdym razie te przy terminalu 4 były ciasne i zwyczajne. Śniadanie zjadłem w McDonald’s (rozpaczając bardzo, że nie mają tam Burger Kinga), przez chwilę rozważałem croissanta z nadzieniem pistacjowym, ale 3,90€ za rogaliczka, którym się i tak nie najem? nie, dziękuję, wolę McSmarta za 5,99€. W końcu się też zdecydowałem, że nie ma rady, muszę pakiet „Świat” internetu kupić, bo przecież Szwajcaria nie należy do UE i milijony zapłacę, a bez netu no to ciężko… kolejne 5,99€ :/ Potem już Flixbus i dalsza droga upłynęła spokojnie i luźniej. Na granicy chybaśmy z pół godziny stali ale powiadam Wam, niemiecki dowód robi robotę – tylko zerkają ;) tych z paszportami i innymi dowodami przeglądali dłużej, a czasem nawet wypytywali…
Nim dojechaliśmy na miejsce (a dojechaliśmy nawet planowo, trochę po 13:00, dnia 9.05), zdecydowałem że jednak dzisiaj nie chodzę po mieście tylko udam się na wzgórze Uetliberg. Początkowo planowałem je na piątek, żeby nie mieć pełnego plecaka… ale tak po prawdzie, to te 5 ciuchów na krzyż i mały komputerek GPD nie ważą nie wiadomo jak dużo, już więcej ważą 2 butelki z piciem i power bank, a je przecież i tak będę miał jutro też ze sobą… więc postanowione: Uetliberg ale wcześniej wymiana gotówki, bo sprawdziłem że tu mają kantor na dworcu, no więc bierę ile mam (czyli 110€ w gotówce), postaram się wymienić, to nawet jakby mi zabrakło, wyciągnę kartą coś jeszcze. Bo gdybym miał tylko wyciągnąć kartą powiedzmy 100CHF, to też bym nie wiedział czy starszy… a dwa razy płacić za użycie karty w kraju obcym walutowo? Słabo. Trochę się tego kantoru naszukałem, bo nie jest to wcale takie oczywiste. To jest pomieszczenie, taka spora część dworca i się tam różne sprawy załatwia, na wejściu stoi pan i pyta o co chodzi, mówię że chciałbym wymienić pieniądze, na co on, że tak, to tutaj, daje numerki i kieruje w odpowiednią część tej części (czaicie? numerki jak w urzędzie :D ). Pytam się pani ile muszę za 100 franków dać, 110€, fajnie bo mam tyle, ale bilonu nie biorą, no to 105€, dostałem 96 franków… hmm, zrobimy sobie czelendż? przeżyć 3 dni w Zurychu za 96 franków? :D może się uda… no mi może się uda ;) Ale pieniądze ładne mają, takie kolorowe, takie to aż miło mieć w portfelu ;)
No to idę na Uetliberg. Początkowo chciałem jechać, kupić bilet dobowy i jechać ale patrzę potem że to dwie dodatkowe zony, DWIE! To nie, bo pamiętacie -> 96-franków-czelendż, idę z buta, bo twardym trzeba być, nie miętkim! ;) Dopiero potem pomyślałem, że mogłem w sumie wypożyczyć rower, można wypożyczyć go za darmo (za kaucją), ale w sumie… rower też ogranicza choć trochę, w takie miejsce może najfajniej jednak wejść na nogach. Wszedłem! Nie było aż tak ciężko jak w Heidelbergu (wtedy miałem dużo cięższy plecak), ale nie powiem, że się nie spociłem ;) Potem jeszcze ruiny zamku chciałem zobaczyć itp… oszczędzę Wam całego opisu, ale po prostu GoogleMaps pokazują drogi (piesze), których nie ma… także trochę nadłożyłem drogi :/ No i potem do hotelu też dotarłem na nogach… bilans jest taki, że to było łącznie 20km, nie wiedziałem że aż tyle :P Nogi bolą ale hmm, bywało też gorzej ;) Potem wchodzę do hotelu, a tam Self-Check-In… :/ nigdy tego nie robiłem… tym bardziej przeżyłem chwilę grozy jak po numerze nie znalazło mojej rezerwacji, na szczęście znalazło po nazwisku i potem już poszło z jeszcze jednym małym potknięciem przy kodowaniu karty-klucza… No ale do pokoju wszedłem, mam nadzieję, że jutro też wejdę :D Jeszcze coli mi brakuje, a tu też dzisiaj święto :< muszę jakoś dotrwać do jutra, najbliższy supermarket już obadałem, wyskoczę jeszcze przed śniadaniem ;) No to Zurych, dzień drugi (10.05).
Tak jak planowałem, rano wyszedłem do najbliższego supermarketu. Nie ma tragedii, ceny nie aż takie powalające, kupiłem taki „wieniec” z preclowego ciasta (duży, będzie na 2 śniadania) za coś koło 1,9, colę marki własnej za 0,60 i puszkę piwa na wieczór za 2CHF (piwa były i tańsze ale nie wiedziałem które wybrać, a tego było najmniej – to pewnie najlepsze :D ). W sumie zapłaciłem 4,75 więc może ten wieniec jednak droższy albo coś jest zwrotne ale nie widzę… (rachunku jakoś nie wziąłem, choć na wyjazdach zwykle pilnuję :/ ).
Po śniadaniu ruszyłem do miasta wzdłuż rzeki Limmat… i sądzę, że nie mam tu za dużo do napisania ;) zwiedzałem miasto, trochę po jednej stronie rzeki, trochę po drugiej. Szedłem tą najsłynniejszą ulicą bankierów (Bahnhofstr.), ale szybko odbiłem bo mnie nie zachwyciła, oglądałem kościoły… szczerze mówiąc miasto nie jest jakoś szczególnie piękne, nie wiem czym się niektórzy tak zachwycają (albo całą Szwajcarią ;) ), no widoki są piękne, to prawda, ale budownictwo itp. to nic specjalnego, a nawet bardzo niespecjalnie ;) Też pospreyowane itp, może nie tak jak Ateny ale jednak… liczyłem na więcej ;) Chociaż jak sobie zdałem sprawę, że nie napotkałem ANI JEDNEGO bezdomnego czy żebraka ani namolnego handlarza, to jednak respekt mega! W ogóle tu jakoś nie ma takich kiczowatych straganików z pamiątkami „Made in China”, ogólnie mało sklepów z pamiątkami ale w końcu kupiłem 2 widokówki (1,5 za sztukę! nawet to drogie…) i… foremkę do ciastek w kształcie klucza-narzędzia :D pomyślałem że nigdy takiej śmiesznej nie widziałem (mieli dużo nietypowych wzorów), a poza tym z tego chyba fajne ciasteczka wyjdą :D (ogólnie na foremki trzeba uważać, bo np. misie czy ludziki są milutkie ale rączki i nóżki im się przypiekają ;) a tu cały klucz jest cienki, więc ciasteczka powinny się upiec równomiernie i szybko :D ). Byłem też na lodach w jednym z polecanych przez internety miejsc: Hasta Ice Cream (7,50 za dwie gałki… ale w sumie w bardziej obleganych turystycznie miejscach są jeszcze droższe i zwykłe, nie takie lepsze jak tu), wziąłem bergamotkę i czarny sezam (sezam spoko, choć dopiero po chwili, bo w pierwszej chwili poczułem orzechy więc ble :P a bergamotka to był sorbet, nie zauważyłem, a nie przepadam… no ale orzeźwiająca przynajmniej). Ogólnie gorąco… nie myślałem, że aż tak, nie wziąłem krótkich spodni i musiałem podwijać… Byłem też w Sprüngli – sklep z czekoladami w kosmicznych cenach… kupiłem tylko jedną, białą, za 7,50… to były najtańsze, a to wcale nie jakieś duże czekolady, zwykłe 100g… się zniesmaczyłem i wstąpiłem do jeszcze jednego supermarketu: ja chcę szwajcarską czekoladę ale zwykłą! a nie jakąś ąę dla turystów… Tam faktycznie były już lepsze ceny, chociaż i tak ponad dwa razy droższe niż w Niemczech :D No i byłem też na wieży katedry Grossmuenster, wstęp 5CHF… to nie dużo ale w obliczu tego jak to wygląda, to i tak można by się zastanowić: okna okratowane i to jeszcze kawałek od poręczy, zobaczyć coś tam można ale zdjęcia ciężko zrobić, ogólnie chyba najgorszy punkt widokowy na jakim byłem, lepsza chyba górka z wczoraj. Potem poszedłem nad jezioro i siedziałem trochę na terenach zielonych. Ale tu z kolei było tyle ludzi, że ja nie wiem czy to taki relaks… Doszedłem aż do plaży miejskiej, ale jak zobaczyłem, że płatna, to niech się wypchają.
Wieczorem w drodze do hotelu zaszedłem do Hiltl – najstarszej wegetariańskiej restauracji na świecie ale nie byłem bardzo głodny, więc nie dziś… A jednak potem skusiłem się na Burger Kinga, bo wegetariański wrap! a tego w Niemczch nie ma ;) Ciekawostka: jak komuś nie zależy na napoju do zestawu (a mnie zwykle nie zależy, bo mam swoją colę), to bardziej się opłaca kupić wrapa+frytki, bo wychodzi taniej niż zestaw (o całe 2CHF taniej!), to w Niemczech ani w Polsce chyba tak nie ma… No w każdym razie wrap… rzeczywiście smakował jak mięso – jak parówki :D czyli słabo :D ale przynajmniej spróbowałem ;) Hiltl może jutro… a może już nie, bo 96-franków-czelendż chyba by był failed :D Jeszcze co gorsza nie umiem się połapać w biletach: ceny inne niż w internecie, niby niższe ale nie wiem dlaczego i nie wiem dlaczego nawet jak wybieram bilet 24 godzinny to pokazuje mi jakąś dziwną godzinę zakończenia… Więc mnie czeka jeszcze rozkminianie tego zaraz, bo jutro się wybieram trochę dalej… Albo będę musiał kupić w kasie ale wolałbym nie, bo po pierwsze wolę sam wybrać zony, a po drugie ten język to jest… powiedzmy może tak: gdybym nie wiedział, że to powinien być niemiecki, to bym się chyba nie domyślił :D jakieś takie gęganie i strasznie dziwna wymowa, na szczęście raczej rozumieją mnie i niektórzy się nawet starają mówić ze mną też tak chyba trochę bardziej zrozumiale ale między sobą to masakra :D
Teraz popijam to piwo kupione rano i muszę przyznać, że faktycznie dobre! :)

Trzeciego dnia, czyli 11.05 wymeldowałem się z hotelu – wprawdzie na ekranie komputera widziałem jakieś „Check-out” ale akurat stała tam pani chyba sprzątaczka i powiedziała, że nie muszę nic robić, wystarczy że tam wrzucę kartę-klucz, więc tak zrobiłem i mam nadzieję, że faktycznie wystarczy ;) Potem ruszyłem na przystanek… ale jakoś nie zrozumiałem czy mogę zapłacić gotówką za bilet tam (chociaż potem doszedłem do wniosku, że mogłem ;) ), więc doszedłem do dworca i dopiero tam kupiłem bilet dzienny, a właściwie to taki „Tagespass”, bilet od po 9:00 w tygodniu, a w weekendy całodzienny, kosztuje 27CHF ale obowiązuje we wszystkich zonach – to nadal drogo, ale taniej niż gdybym musiał kupić 24 godzinny na te 7 zon, które zamierzałem początkowo przebyć (potem przebyłem jeszcze więcej, czego bym w ogóle nie zrobił bez tego biletu, bo by było jeszcze o wiele drożej). No w każdym razie tego dnia zaplanowałem sobie pojechać… no jakże by inaczej, do miejscowości, gdzie mieszka M. :D No więc byłem, przeszedłem nawet koło jego domu ;) ogólnie bardzo urokliwe miejsce. Wprawdzie najlepszego widoku z domu nie ma, bo inne (jeszcze lepsze!) domy zasłaniają, ale prawie. Tam obok biegnie ścieżka widokowa i naprawdę, widoki są piękne! Chyba z tego punktu widokowego był najładniejszy widok na jezioro i góry jaki w czasie mojej wycieczki uchwyciłem! Zaszedłem jeszcze nad jezioro – też fajnie, plaży nie ma ale kąpielisko jest ze schodkami, wychodzi się od razu na trawę, może to i lepsze niż brudzić się w piasku ;) Także fajnie fajnie, chyba też bym mógł tam mieszkać :D
No, a potem pojechałem dalej, nie jestem przecież takim freakiem żeby siedzieć tam cały dzień XD To była Stäfa, potem pojechałem do Rapperswil, bo też warto – na wzgórzu jest zamek (choć obecnie w remoncie), a przez jezioro w tym miejscu przebiega drewniana kładka/most, którym można przejść… początkowo tego nie planowałem… w ogóle plany co będę robić przez drugą część dnia zmieniłem parę razy ;) Planem „środkowym” było przejechanie (nadal pociągiem) na drugi brzeg, ale w końcu przeszedłem! No przecież to spora atrakcja przejść na nogach po tej kładce :) Potem zaczęło się już robić tak sobie czasowo (wieczorem miałem Flixbusa powrotnego), aaale jeszcze mimo to zdążyłem zahaczyć o „Dom czekolady Lindt” – to muzeum przy fabryce czekolady i nawet przez pewien czas rozważałem ze Stäfy jechać od razu tam i wejść do niego aaale wszystkiego nie dałoby się czasowo, a jednak Rapperswil też ciekawiło… (z resztą szkoda mi było tych planów, które zakładały że spędzę ten dzień poza miastem i w naturze…), poza tym jak już online nie było biletów, to też nie polecają iść spontanicznie (taki wielki ruch podobno), a po trzecie opinii wcale nie ma takich super, ktoś napisał że muzem czekolady w Kolonii jest lepsze (i tańsze)… no więc mam już plan gdzie pójdę jak pojadę do Kolonii, której też jeszcze nie zwiedzałem, ua przecież mam o wiele bliżej i to da się zrobić na wypadzie dziennym, który też już od dawna planuję. Tak więc tutaj muzeum sobie odpuściłem, ale do samego holu warto było wejść, bo największa na świecie czekoladowa fontanna jest do podziwiania za darmo ;) (pachnie czekoladą od wejścia, fajny klimat :P ), a potem wszedłem do sklepu firmowego i kupiłem parę kulek Lindt z nadzieniami takimi, jakich w zwykłych sklepach raczej nie ma: sernikowe, matcha, truskawki ze śmietaną… one były na wagę do dowolnego zestawienia, 5,50CHF za 100g… (mnie wyszło trochę ponad 8CHF…), no też nie tanio ale chyba i tak lepiej niż 17CHF płacić za sam wstęp do tego muzeum ;) A potem pojechałem dalej, już na dworzec główny. Została mi resztka pieniędzy, ale na lody jeszcze starczyło :D Najpierw chciałem iść na takie na dworcu, które miały dobre oceny, ale ich nie znalazłem… więc poszedłem jeszcze kawałek w miasto do Gelati TELLHOF – najpierw chciałem jechać autobusem ale zanim wyszedłem z przejścia podziemnego od dworca w odpowiednią ulicę, to już odjechał, więc stwierdziłem że chrzanię, szybciej i prościej trafię na nogach ;) Dwie gałki – 7CHF i maleńka do spróbowania gratis… wziąłem o smaku makowca i jakieś dwa smaki firmowe, których nazw nie pamiętam i nawet nie umiem powiedzieć czym smakowały ale były niezłe :D No i ruszyłem na przystanek Flixbusa. Wtedy sobie uświadomiłem że w sumie nie mam nic do jedzenia i dawno nic konkretnego nie jadłem, a cała noc w drodze – no ale czekoladę mam, najwyżej będę jadł tą czekoladę :D (nie musiałem, nie byłem aż tak głodny ;) tzn. jasne, gdybym był, poszedłbym jednak do Hiltl i zapłacił kartą, ale dzień był ciepły i nie miałem apetytu zupełnie), żeby jednak wydać resztę pieniędzy, bo po co mi takie, kupiłem w jakimś mini-supermarkecie przy przystanku croissanta z kukurydzą – maleńkiego za 1,60, bo na nic innego już by mi nie starczyło (może poza suchą bułką, która była odrobinę tańsza ;) ). Przywiozłem jeszcze 0,15CHF :D Dworzec autobusowy jest tam też w remoncie, w związku z czym autobusy wjeżdżały gdzie akurat było wolne, a wszyscy biegali od jednego Flixbusa do drugiego sprawdzać który to ten właściwy ;) Ten właściwy się znowu spóźnił… i znowu info o tym pojawiło się zbyt późno – jak już ruszyliśmy (no ale dzisiaj dostałem w ramach przeprosin kod rabatowy na następną jazdę – 15% ;) no fajnie, tylko w tamtą stronę spóźnił się jeszcze więcej i nic za to nie dostałem :D ). Tym razem przesiadka była dopiero w Hannoverze czyli prawie u celu, fajnie to, bo można było spokojnie pospać ;) Miałem też tym razem szczęście – miejsca Flixbus przydzielił automatycznie i sam siedziałem całą drogę, to też wygodniej :] Do domu dotarłem około 12:00 i wcześniej planowałem spać… a jednak wziąłem się dalej za przesadzanie kwiatów, którego nie dokończyłem przed odjazdem, potem sprzątanie, bo miałem nawet dużo energii, ale to już inna historia ;)

Ogólnie dnia pierwszego zrobiłem około 20km na nogach (licznik kroków pokazuje mi więcej, ale on nie liczy dokładnie odcinka, tylko moje kroki, które są podane na oko, więc będę się posiłkował jednak osią czasu z Google), dnia drugiego około 18km, a dnia trzeciego prawie 15… To dużo, nie spodziewałem się… No ale najgorsze jest to, że można chyba powiedzieć iż poparzyłem szyję :/ Zapomniałem kremu do opalania – przyznaję, ale też po pierwszym dniu nic nie poczułem, po drugim w sumie też nie, ale zobaczyłem w lustrze, że szyja jest już dosyć opalona. Pomyślałem jednak: hej, to Szwajcaria, nie jakieś Włochy, jeszcze jeden dzień nic się nie stanie… no a niestety spiekłem się na czerwono :/ zdradzieckie tam było to słońce (bo np. we Włoszech od razu poczułem, że mnie przypieka, tutaj właśnie nie…). Dopiero wtedy pomyślałem, że Buff trzeba założyć, a to było już za późno. Ręce mnie też zaswędziały i też wtedy zorientowałem się, że one też się zbyt mocno opaliły, jednak to nic w porównaniu z szyją… całą drogą nie mogłem się doczekać kiedy dojedziemy i będę mógł jakimś zimnym kremem łagodzącym posmarować ;)

Podsumowanie kosztów: przejazdy: 120€, hotel: 208€, wydatki: 105€ = 433€/3dni… i to przy ograniczaniu się ;) jeśli ktoś np. potrzebuje jeść normalne posiłki, to by raczej nie starczyło…

Podsumowanie wyjazdu ogólnie: Sam Zurych to moim zdaniem nic specjalnego (choć powtórzę i podkreślę: mega respekt za brak bezdomnych i żebraków oraz dość małe zaśmiecenie!), ale okolice z dnia trzeciego… widoki piękne! I tak sobie myślę, że to wszystko dzięki M. :) gdyby nie on, nie pomyślałbym pewnie nawet żeby wyjeżdżać gdzieś poza sam Zurych, a warto! :)

Na koniec tradycyjnie kilka zdjęć. Zurych:

i okolice:

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.