Wybierz sobie szablon...
Archiwum
-
Ostatnie wpisy
- Groningen (25.08) i Köln (7.09) piątek, 29 listopada 2024, 17:50:19
- Bildungsurlaub – „Urlop edukacyjny” ;) czwartek, 31 października 2024, 00:39:24
- sierpniowe seminarium sobota, 5 października 2024, 05:08:50
- Lazurowe Wybrzeże czyli Nicea i okolice: Monako, Eze… (8-16.06) wtorek, 24 września 2024, 19:15:32
- Zurych… i okolica (8-12.05) poniedziałek, 23 września 2024, 17:51:16
Najnowsze komentarze
- Groningen (25.08) i Köln (7.09) | wendigo blog - sierpniowe seminarium
- Lou Fontaine - Uwaga! Kończę bloga!
- Królowa Karo - „Skąd się bierze nieheteronormatywność?”
- wendigo - wojna reality show
- wendigo - O przemijaniu, rodzinie, przyjaciołach i ich braku i samotności… (ale nie całkiem pesymistyczna notka…)
Tagi
- allegro
- bog
- codzienne
- cytaty-aforyzmy
- filmy
- filmy-trans-itp
- fobia-spoleczna
- fobie-leki-i-inne-zaburzenia
- forum
- homoseksualizm
- ksiazki
- ksiazki-trans-itp
- leczenie
- moje-zdanie
- muzyka
- o-blogu
- okazyjne
- osobiste
- pamietnikowe
- piosenki-teksty
- pisarstwo
- podroze
- polityka
- praca
- przemyslenia
- przypowiesci-itp
- przyszlosc
- religia
- seriale
- smieszne
- sny
- testy
- transseksualizm
- transseksualizm-linki
- transseksualizm-po
- transseksualizm-przed
- transseksualizm-przed-wzmianka
- transseksualizm-w
- transseksualizm-w-wzmianka
- ubior
- wiersze
- wspomnienia
- wycieczka
- wyjatkowe
- zdrowie
Wyszukiwarka
Zabezpieczone: Jezioro Bodeńskie, Szwajcaria, Lichtenstein (Vaduz), Rothenburg ob der Tauber… (na hasło)
Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii
Otagowano pamietnikowe, podroze, wycieczka
Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.
„tam zawsze będziecie gorsi” …???
Zacytuję sobie z Niebieskiego Forum, bo to jest tak dobre:
B.:
„Rozmawiałyśmy ostatnio z mamą o planach na przyszłość i ponownym wyjeździe za granicę. „Tu jednak jesteście u siebie, a tam zawsze będziecie gorsi.” Powiedziała tak, popatrzyła na nasze miny, po chwili wczytu doszło do niej i dodała „No tak, co ja pierdolę”. XD „
– :D :D :D
Swoją drogą taki zbieg okoliczności, bo dzień później dostałem info o tym, że się mogę zaangażować w pomoc przy komisjach wyborczych, jak każdy obywatel (ale chyba tylko nowi dostają takie info listownie :P ), bo w tym roku wybory! Na które oczywiście, ależ oczywiście, że pójdę! Nie po to się starałem o obywatelstwo żeby teraz nie iść! ;)
Swoją drogą jak to miło, że wreszcie mogę dodać tag „wybory” chociaż nie piszę o polskich wyborach :D
test osobowości, WOŚP 2021
Znów sobie zrobiłem test osobowości, tym razem po polsku, i już myślałem, że mi coś innego niż ostatnio wyjdzie, a jednak nie: INFJ-A:
Umysł:
4% Ekstrawertyk – 96% Introwertyk
Energia:
55% Intuicyjny – 45% Realistyczny
Natura:
44% Kierujący się logiką – 56% Kierujący się zasadami
Taktyka:
65% Planujący – 35% Poszukujący
Identyfikacja:
63% Asertywny – 37% Czujny
może to tylko trochę inne proporcje niż kiedyś (ale chyba czasami bywam INTJ ;) ).
Edit: a jednak to trochę inny typ niż kiedyś, jeśli to nie błąd ;)
—–
W tegorocznym 29 finale WOŚP na moich aukcjach Allegro zebrałem dla WOŚP 2338,48zł co stanowi pewne poprawienie rekordu z 27 finału… ale jak wspominałem – nakład energii, czasu itp. jak dla mnie nie jest tego wart i na pewno coś zmienię. Planuję może raczej mniej, a cenniejszych rzeczy. Na pewno już nie taką ilość…
Pornhub i te inne
To nie będzie grzeczna notka, bo mi się frustracja długo zbierała ;) Będzie niegrzeczna, brzydka, a nawet wulgarna choć na ogół to nie jest w moim stylu. No i trudno, raz można.
Jak z Pornhuba zniknęły wszystkie amatorskie klipy wideo użytkowników niezweryfikowanych (czyli większości) to troszkę tak się podśmiewywałem – no bo co to? nie ściągłeś se ulubionych pornosów na dysk? to masz za swoje! :D ja ściągam :D Ściągam wszystko co lubię i co się da, bo a któż to wie – może mi internet padnie kiedy akurat będę miał ochotę na konkretny filmik, a może przyjdzie przenocować w miejscu bez internetu, a może po prostu pójdę do sypialni czy łazienki gdzie wi-fi nie działa już tak dobrze… a może właśnie autor usunie (to się czasem zdarza), no generalnie ściąganie ulubionych filmów uważałem zawsze za konieczne (a poza tym wygodne, bo wygodniej pokatalogować na dysku w folderach i poopisywać sobie tak, żebym wiedział co to i czemu to lubię, żeby wystarczył jeden rzut okiem i: „ach to ten film i ten dziś chcę”) i jak widać zaprocentowało – ja chyba niczego nie straciłem ;) Oczywiście nie żebym popierał takie idiotyczne argumenty na usuwanie, ale to za chwilę.
Natomiast w niedzielę, to już wkurzyłem się nielicho jak się okazało że na jednym portalu, i to na tym na którym byłem najbardziej aktywny, zniknęły WSZYSTKIE moje treści z mojego profilu – nie oszczędzili nawet zdjęcia i tła profilowego. No żesz cholera, to nie można było najpierw poprosić o weryfikację, a dopiero potem usuwać mi zdjęć i filmów? No dobrze no, to że mi wszystko wyj**ali w kosmos, to jeszcze nie jest koniec świata – wszak jasna sprawa, że swoje materiały też mam elegancko poukładane (no przynajmniej tamte są poukładane elegancko, bo setki megabajtów nowych czeka jeszcze na swoją kolej…), fakt że one już miały swoje wyświetlenia i takie miłe komentarze, których trochę szkoda… ale no w sumie wtedy kiedyś mnie to podjarało, więc spełniły swoje zadanie tak czy inaczej :P Samo zweryfikowanie się to dla mnie też nie jest aż taki problem – nie mam schizy że o Boże cośtam, zrobię to pewnie. Ale po pierwsze wszedłem tam w niedzielę w nastroju na długą sesję zakończoną samozadowoleniem, a jak to wszystko zobaczyłem, to od razu mi się odechciało XD (a naprawdę takie miałem plany, akcesoria przygotowane, w sumie planowałem sesję na kamerkach na żywo, więc to już w ogóle). Po drugie wielu ludzi tego nie zrobi (nie zweryfikuje się) i stracimy bezpowrotnie mnóstwo fajnych amatorskich nagrań, a co w zamian dostaniemy? Filmy profesjonalne – czyli te z babami z cyckami, które wyglądają jak przyklejone do ciała… (a ja chociaż wolę chłopców, to w porno lubię kobiety… ale no nie takie sztuczne), z resztą to się tyczy każdej dziedziny porno – hetero czy gejowskie, ja chyba tylko amatorskie oglądam. Zerknąłem nawet na te pornosy zweryfikowanych profili z transami k/m… i wtedy to już całkiem ciężko było coś z siebie wykrzesać XD Zrujnowali mi wieczór :P No a jak wszedłem żeby się może zweryfikować… no spoko tylko wtedy muszę wrzucać płatne treści. Także nie wiem, może zmienię jednak portal, bo nie podoba mi się taki wymóg, a dlaczego nie mogę dzielić się swoimi filmami za darmo? Chyba są jeszcze takie portale? (tam też jakoś można te darmowe wrzucać… ale właśnie tak jakoś te darmowe to strasznie krótkie, nic tam ciekawego już chyba dla siebie nie znajdę, więc chyba podziękuję temu portalowi ostatecznie). Chociaż może to znak, że już powinienem zacząć na tym zarabiać? może wszechświat tym mi właśnie daje znaki? ;) w sumie jakby jakoś tanio udostępnić, to może wpadnie parę groszy, a zawsze to jakaś kasa za free. Pomyślę. No tylko czy z kolei nie wymagają jakiejś super jakości…
No ale wróćmy do początku całej tej porno-afery.
„The Children of Pornhub” (jakby Wam też stronę zasłaniał komunikat o loginie, to można treść po prostu skopiować i przeczytać z notatnika ;) ) – noo jeśli czyjeś życie się załamuje, bo film porno z nim trafił do internetu, to jest to bardzo smutny komentarz na temat dzisiejszego świata, no bo jak to? Fapać do kogoś to można, ale żeby go szanować, to już niee… Tak to wygląda? Serio? Nosz k… ty powinieneś/powinnaś po rękach całować tą osobę, że Ci zapewniła trochę przyjemności, a nie jeszcze nie szanować!!! :[ No k…, serio to jest takie ważne kto, kiedy, z kim, w jakiej ilości, w jaki sposób (jeśli nie krzywdzi nikogo i nie – „krzywdzenie” siebie się nie liczy), ile razy, za jakie pieniądze uprawia seks? Serio?! Po tym oceniasz człowieka? No brak mi słów. Że tak sparafrazuję ten cytat: „Bóg nie zapyta o Twoje wyznanie, zapyta o Twoją MIŁOŚĆ do bliźniego.” – osobiście uważam (choć wiem, że wielu ludzi się ze mną nigdy nie zgodzi), że o seks i porno też nie zapyta, ale miłość do bliźniego ujawnia się także w szacunku do niego nawet gdy ten jest aktorem porno albo prostytutką. I nawet kiedy robi to z przyjemnością!
Treści z tego linka skomentuję jednak za chwilę po polsku (a może będę skakać między jednym a drugim). Jednak trochę po tym newsie ukazał się ten, więc jednak są jeszcze normalni ludzie. Sam bym tej dziewczynie pomógł, gdyby była z okolicy. Bo w ogóle… że w ogóle potrzebuje pomocy ktoś tylko dlatego że porno z nim ujrzał internet, to ten świat jest chory. Kiedyś miałem jakieś wątpliwości co do siebie – co by było gdyby ktoś znajomy zobaczył moje? tak teraz już nie mam – no co by miało być? Albo by uznał, że to jest cool, albo co mnie obchodzi opinia kogoś, kto w pornosach widzi coś złego? Albo nawet nie tyle w pornosach, co w występowaniu w nich. W ogóle nie chce mi się z kimś takim gadać.
Dobra, teraz ten polski link: „Pornhub usunął ponad 10 mln filmów. To efekt wielkiego skandalu”:
„Jest jednak druga strona firmy: to witryna pełna filmów z gwałtami. Monetyzuje gwałty na dzieciach, filmy z ukrytych kamer przedstawiające kobiety biorące prysznic, treści rasistowskie i mizoginistyczne, a także nagrana duszonych kobiet z plastikowymi torbami na głowie. Gdy wpiszemy w wyszukiwarce frazy „dziewczyny poniżej18 lat (bez spacji) lub „14lat”, otrzymamy ponad 100 tys. wyników. Większość z nich to nie treści pedofilskie, ale takie również tam znajdziemy.”
– nigdy nie trafiłem (a sprawdzałem ale ok, nie twierdzę, że nigdy takie się tak nie zdarzyły). Poza tym skoro „większość z nich to nie treści pedofilskie”, to o co chodzi? Znaczy nie zrozumcie mnie źle, oczywiście pedofilia powinna być kasowana, ale w tym artykule w Timesie mają problem nawet właśnie z tym, że:
” A search for “13yo” generates 155,000 videos. To be clear, most aren’t of 13-year-olds, but the fact that they’re promoted with that language seems to reflect an effort to attract pedophiles.”
– serio? Macie ich za aż takich idiotów? Przecież to szkoda czasu na oficjalnych stronach szukać treści pedofilskich, pedofile to siedzą na TORze czy tam jeszcze Bóg wie gdzie, kiedyś można też było takie treści przez p2p znaleźć, a teraz to nie wiem. A to całe „promowanie takiego języka”, heh… czy to się komuś podoba czy nie, jest w pewnym sensie ewolucyjnie zakodowane, że młoda partnerka pociąga większość… no a chyba to lepiej że ktoś się podjara kobietą pełnoletnią która wygląda na mniej niżby miał faktycznie jakichś nastolatek szukać?! Bo przecież zakazy nie sprawią, że młode przestaną pociągać. Dalej… „treści rasistowskie i mizoginistyczne” – no śliska sprawa. Tak, to jest rasistowskie kiedy się uważa, że czarnoskórzy to zawsze mają duże penisy i tak się ich postrzega (mimo że to zdaniem wielu białych facetów jest zaleta, nie – to jest faktycznie rasistowskie), ale w porno… to jest fetysz dla wielu ludzi i to po obu stronach (także dla tych czarnoskórych, którzy mają duże penisy i lubią uprawiać seks z białymi kobietami, więc…). I tak – w porno jest dużo treści mizoginistycznych, ale znowu: jeśli kobietę podnieca bycie poniżoną, to jakie filmy ma oglądać jednocześnie wykluczając te w których… kobieta jest poniżona? Ja rozumiem, tu chodzi o weryfikację i nie neguję tej akcji… tylko że to wszystko nie tak powinno być uzasadniane i nie tak powinno się odbyć. A te kobiety z „torbami na głowie”… asfiksjofilia to też popularny fetysz, nawet jeśli niebezpieczny. Przecież nie można prewencyjnie zabraniać wszystkiego tylko dlatego że może być niebezpieczne. Jedzenie może być niebezpieczne – można się udławić.
„W przeciwieństwie do YouTube’a Pornhub umożliwia pobieranie takich filmów bezpośrednio ze swojej strony.”
– lol, i to robi jakąś różnicę? Ściągnąć film z YT to kilka kliknięć, a na tych wszystkich Pornhubach i xHamsterach to ja przez długi czas nawet nie wiedziałem, że jest opcja pobierania bezpośrednio, bo jak widzę na którejś z dziesiątek porno stron ciekawy film, to klikam swoją wtyczkę a nie szukam przycisków czy linków do ściągania :D bo szkoda czasu w ogóle rzucać okiem w poszukiwaniu tych linków do downloadu, tyle tych porno stron jest. Ale jeśli ktoś myśli, że taką wielką różnicę robi przycisk „Download” to… ok, niech tak myśli dalej XD Faktycznie jakby to miało coś zmienić, to zabrać tą opcję, dla mnie i tak nie ma znaczenia ;)
„Visa i Mastercard zrywają współpracę”
– Visa i Mastercard mają u mnie minusa jak stąd do Warszawy i z powrotem.
Ale już najgorsze co w tych artykułach przeczytałem, to to:
„It has also compiled a list of banned content. I obtained a copy of this list, and it purports to bar videos with terms or themes like “rape,” “preteen,” “pedophilia” and “bestiality” (it helpfully clarifies that this “includes eels, fish, octopus, insects”). Diapers are OK “if no scatophilia.””
– znaczy no spoko, wiadomo że to treści zakazane te z początku (chociaż jak „rape” jest udawany, niechby nawet nagrany przez te profesjonalne firmy, to co wtedy? między 31 a 57% kobiet, bo nawet nie mężczyzn, ma fantazje o gwałcie, a teraz nawet nie można wyszukać takich filmów? no heloł?!), ale chodzi mi o ostatnie zdanie. Ok, scat to jest dla mnie wyjątkowo odpychający fetysz, chyba najbardziej… ale kurcze, przecież nikogo nie krzywdzi. I nie wciska się jak ktoś nie chce, można znaleźć takie filmy, ale trzeba szukać, inaczej nie są nachalne. Więc co to kurde ma być że strona porno wartościuje fetysze?! Poważnie?! Strona porno???!!!! Poczułem się zniesmaczony tym zachowaniem daleko bardziej niż tym fetyszem (coś w rodzaju, parafrazując: „Nie podzielam twojego fetyszu, ale po kres moich dni będę bronił twego prawa do jego praktykowania.” ;) ).
Wracając do kwestii weryfikacji… że tylko ludzie zweryfikowani powinni móc wrzucać filmy – w sumie dla mnie jako potencjalnego aktora i producenta to nawet spoko opcja :P ja bym się zweryfikował i tym samym może zmniejszył konkurencję ;) Ale no raczej nie na portalu który już tylko na płatne treści stawia (bo po prostu nie popieram takiej idei). Więc trza będzie jakiś research zrobić i wybrać może jakiś inny… (tyle że Pornhub też mnie zniechęca, bo patrz wyżej). Choć przyszło mi też do głowy, że marzy mi się założyć portal porno, który by był wyłącznie za darmo, tylko za darmo, wszystko by było na nim obowiązkowo za darmo i żadni zarabiający na filmach nie mieliby tam wstępu (od razu byliby wywalani i blokowani pragnący na filmach zarabiać) – to też fajna inicjatywa :P tyle że oczywiście serwery kosztują… i niekoniecznie darowizny pokryłyby wydatki… Ale marzenie jest ;)
Jeszcze taki fragment z artykułu:
„“They made money off my pain and suffering,” an 18-year-old woman named Taylor told me. A boyfriend secretly made a video of her performing a sex act when she was 14, and it ended up on Pornhub, the police confirmed. “I went to school the next day and everybody was looking at their phones and me as I walked down the hall,” she added, weeping as she spoke. “They were laughing.””
– cóż, że nastolatki to idioci, to nie jest nowość. Może nawet nie tyle idioci, co po prostu wyśmiewają wszystko co możliwe. Ale że dorośli ludzie zachowują się podobnie, to jest to szokujące, zniesmaczajace i odpychające.
„She thought, “I’m not worth anything any more because everybody has already seen my body,” she told me.”
– no i kto jej takie idiotyczne przekonanie wpoił? No kto?! :[ Porno niszczy ludziom życie – och Boże, to może nie niszczcie tym ludziom życia, to ich życie nie będzie zniszczone?!!!
Jestem tak zły, że nawet mnie nie obchodzi czy ktokolwiek podziela moje zdanie. Wolę być sam jeden odosobniony w nim, niż podzielać jakieś durne normy moralne całej reszty.
A jeszcze mi się przypomniało że czasem np. na jakichś portalach pod profilami aktorek porno widziałem komentarze w stylu: „Ciekawe czy rodzice są z niej dumni?” – noo 10000000x bardziej byłbym dumny gdyby moja córka była aktorką porno niż gdyby wygłosiła pod czyimś profilem taki komentarz (wtedy to z pewnością nie byłbym dumny, uznałbym za porażkę wychowawczą, że nie przekazałem dziecku podstawowego szacunku do innych ludzi, natomiast jeżeli z szacunkiem do innych wykonuje jakąkolwiek pracę zarobkową, to ani to nie jest w mojej opinii powód do dumy ani /tym bardziej/ do wstydu). I tyle.
Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii
Otagowano pornografia, prostytucja, seks, seksualnosc, szacunek
Dodaj komentarz
Podsumowanie 2020
Większość ludzi powie, że to był okropny rok (wiadomo czemu – bo korona i wszystkie z tym związane trudności) i na szczęście już się kończy i oby następny był lepszy… a dla mnie to był… piękny rok, w którym miałem 6 tygodni jakby dodatkowego urlopu (i dlatego właśnie był taki piękny :P ), nie 100% płatnego, ale prawie, i jak się pracuje na zmiany to ja tej różnicy właściwie nie odczułem, a 6 tygodni siedziałem sobie w domu i ogarniałem życie ;) I czas miałem jeździć do polskiego sklepu rowerem, czas się zatrzymać i odpocząć… Dla mnie to ważne. Czas dla siebie jest ważny, najważniejszy.
Podróżniczo… też właściwie zrealizowałem swoje plany – egzotyczna wycieczka kiedy jeszcze u nas była zima – tak jak chciałem (i kiedy jeszcze było można ;) ), a latem (no jesienią) krajowa. Wszystko tak jak planowałem. I kilka wypadów weekendowych, także jest naprawdę dobrze pod tym względem mimo takiego roku. Nie no, serio, ja nic negatywnego nie poczułem tylko wręcz przeciwnie. Aż wstyd pisać, bo ludzie w depresję popadają i pracę tracą (podobno). Aha, ja dostałem umowę na czas nieokreślony – tego się w ogóle w takim roku nie spodziewałem :D Czy to dobrze czy niedobrze, to nie wiadomo – jak w tej przypowieści z początku notki. Ale w tym roku też nie chce mi się pisać o pracy. Otwieram notkę sprzed roku i podsumowuję kolejne kwestie.
Najważniejsze osiągnięcie, to wiadomo: obywatelstwo. Przeczytałem 70 książek… no „przeczytałem” to za dużo powiedziane :P może bardziej „poznałem treść” ;) bo odkryłem że zmiana druga i trzecia świetnie się nadają do słuchania ebooków w opcji Text-to-speech ;) (tym trudniej mi teraz czytać tradycyjne książki, skoro ebooka mogę czytać, a kiedy akurat nie mogę, to puścić sobie żeby czytnik mi czytał). I po raz pierwszy od dawna tak trochę mi „wychodzą” książki do przeczytania – takich których chcę przeczytać i posiadam zostało kilka, może 10, może max kilkanaście… kilka książek chcę przeczytać (przesłuchać) ponownie, a potem trzeba będzie się przemóc i kupować ebooki ;) Ale najpierw napiszę do Allegro zapytanie co to w ogóle za idiotyzm, że nie można tam odsprzedawać ebooków – dla mnie to oburzające (tak, to nie za mocne słowo). Mogę przecież kupić książkę papierową, zeskanować ją i odsprzedać i wszystko jest super, natomiast nie mogę kupić ebooka, odsprzedać go i skasować? Ludzie już w tej walce z piractwem fiksują całkowicie. A serio – prędzej zrobiłbym sobie skan i odsprzedał książkę (zrobiłem tak z kilkoma) niż odsprzedał ebooka, którego równocześnie bym zatrzymał (tak nie zrobiłem nigdy i to wydaje mi się nie w porządku).
Jeśli już mowa o Allegro, to płynnie przejdę do kilku słów o przesyłkach. O tym nie pisałem już dawno, ale właśnie przed chwilą uporządkowałem dowody nadania starych przesyłek, to raz sobie znowu zanotuję ;) W 2018 (tak, jeszcze z wtedy miałem kwitki) wysłałem (no nie wszystko osobiście) 40 paczek, natomiast w 2019 już tylko 27 (ale i co 28 poleconych i co najmniej 28 przesyłek kurierskich oraz dużą ilość listów zwykłych), to dlatego że Poczta Polska przestała być konkurencyjna dla przesyłek kurierskich. W 2020 wysłałem 18 poleconych, co najmniej 28 kurierskich (nie na wszystkie miałem drukowane potwierdzenia, więc nie policzę dokładnie, 20 paczek i znów niezliczoną ilość listów zwykłych ;) ). I zaprawdę powiadam Wam, muszę z tym skończyć. Tzn. nadal bardzo lubię pakować, ale całe to fotografowanie, obsługa przedmiotów… no nie chce mi się już, chyba się starzeję ;) Wolę sobie konsumować YouTuba i grać w smoki na komórce (Merge Dragons – się wciągnąłem :D ). Znaczy fajnie wystawić coś na WOŚP… ale pójdę raczej w małą ilość droższych przedmiotów niż dużą tańszych – efekt będzie podobny tylko mniejszy nakład pracy. I ogólnie nadal – jak najmniej przedmiotów, jak najszybciej pozbywać się zbędnych, a teraz dochodzi jeszcze: nie trzymać za dużo (najlepiej nic) na WOŚP (a i tak coś się pewnie znajdzie na WOŚP pod koniec roku, więc nie trzeba tego trzymać cały rok).
A co do minimalizmu – wymieniłem w tym roku meble w salonie – bo tak mnie naszło, żeby były bardziej minimalistyczne ;-) I jestem zadowolony, teraz podoba mi się bardziej. Znaczy te stare kiedyś też mi się bardzo podobały… nadal mi się podobały ale już nie tak bardzo, a nowe podobają mi się bardziej ;) Kosztowało mnie to… no właśnie wyrzuciłem już wyliczenia, ale chyba coś koło 250€ mi wyszło odliczając to co odzyskałem na odsprzedaży starych (IKEA Besta, białe, fronty z połyskiem, część używana – wiem, miałem już białych mebli nie brać, bo się brudzą, ale nie mogłem się oprzeć :D ), w ogóle lol, bo fronty były o połowę tańsze w Polsce (więc tak kupiłem :P ), ale już np. półki były droższe (więc kupiłem u siebie :D ).
Co tam jeszcze podsumowują minimaliści… ;) wydatki odzieżowe ;) No to w zeszłym roku kupiłem buty zimowe (używane) za 15€ i Buff za… 18$ + 24$ (przesyłka). No wiem, chyba to nie było aż tyle warte :D ale ja się uparłem na konkretny wzór Buffa i mieli go tylko w USA z drogą przesyłką :P Ale poza tym nie kupiłem nic więcej, bo jakoś nie mam potrzeb odzieżowych ;) a wszystkich innych też mało.
Postanowienie na przyszły rok… no teraz to już nie robię chyba żadnych ;) Ale mocno jestem nastawiony na jeszcze większą wolność od tych wszystkich „zobowiązań”, które sam sobie narzucam – ogólnie jest z tym lepiej ale jak co roku od kilku lat: początek roku lepszy, potem trochę gorzej. Niby jakiśtam bilans odpoczynku i relaksu jest nie najgorszy, ale ostatnie dni, to znowu czuję presję czasu, że już zaraz wyjeżdżam, a tu jeszcze tyle trzeba ogarnąć (te aukcje itp.). Jak już wrócę do siebie, to dopiero wtedy będę odpoczywać – po świętach :D No ale kwarantanna, to też spokój, już się cieszę ;)
Aa, no i planowałem sobie zaszczepić się na covid jak najszybciej – bo tak! :D a tak z przekory! :D Aż tu usłyszałem nową teorię: pierwsze szczepionki będą jeszcze niegroźne, żeby ludzi nie zniechęcać. Aaach taak… To czy ktoś mógłby powiedzieć mi, będę wielce zobowiązany, kiedy już wejdą te trefne? Żebym wtedy mógł się zaszczepić :D Chociaż i tak, przekonany na 1000000% o tym jestem, będzie jakaś nowa teoria czemu mi nic się nie stało ;) No cóż, takie życie, inaczej byłoby zbyt nudno ;) A swoją drogą jak widzę tą reklamę o noszeniu maseczek, to zażenowany jestem, że w ogóle trzeba taką puszczać. Tak sobie myślę że zamiast na taki komunikat społeczny wydawać kasę, powinni na edukację – co by dzieci uczyć weryfikacji źródeł, bo to chyba tej umiejętności brakuje co raz większej liczbie ludzi posługujących się internetem…
Wracając do tego odpoczynku po świętach – właściwie moim głównym celem jest teraz żeby na takich świętach czy urlopie właśnie odpoczywać, a nie tylko ogarniać różne inne, często sobie samemu narzucone, sprawy.
Obywatelstwo (cz.2) + zmiana dokumentów
Tutaj część 1, a teraz jak obiecałem będzie kontynuacja.
Czekałem tak sobie od stycznia, nastały czasy korony, całe tygodnie wolnego, byłem całkiem pewien, że nie przedłużą mi umowy. A jednak! Moja umowa została przedłużona, więc czym prędzej dosłałem ten dokument. I czekałem kolejne ponad 2 miesiące aż dostałem maila (wcześniej telefon, ale nie mogłem odebrać), że mój wniosek o obywatelstwo został rozstrzygnięty pozytywnie, proszą o kontakt w celu ustalenia terminu odbioru. Zadzwoniłem, umówiłem się (akurat zaraz potem miałem mieć urlop, ale udało się jeszcze wcisnąć przed nim ten odbiór). Normalnie akt nadania obywatelstwa odbiera się na uroczystości wraz z innymi kandydatami, gratulacjami itp. ;) ale w tym roku przez pandemię jak wiadomo nic nie jest normalnie, dlatego ja swój odebrałem po prostu w urzędzie. Trochę nie wiedziałem jak się na to ubrać ;) to niby tylko zwykła wizyta w urzędzie, więc garnitur to chyba nie bardzo, a z drugiej strony jednak jest to jakaś podniosła chwila… więc wybrałem najlepsze jeansy i sportową marynarkę oraz koszulę – tak pomiędzy strojem codziennym, a eleganckim :P I chyba był to dobry wybór. Była to też moja pierwsza wizyta w urzędzie od czasu korony – z maseczkami, dezynfekcją rąk na wejściu do pokoju itp. Oczywiście najpierw labirynt – to wiadomo ;) (ale wychodząc tym razem mi się chyba udało nie błądzić), potem miła pani znów pytała o Freizügigkeitsbescheinigung (w sumie przez telefon facet z którym umawiałem termin poprosił żebym to przyniósł jeśli jeszcze mam, jeszcze miałem więc przyniosłem), oddałem – od lat nieważny dokument, ale to chyba miało być tak uroczyście, że oddaję go, bo już mi nigdy nie będzie potrzebny – teraz jestem obywatelem i mam prawo tu przebywać dożywotnio bez żadnych warunków ;) Następnie zakomunikowała mi, że nabywam dzisiaj obywatelstwo, moje drugie (co ma swoje plusy i minusy np. takie że w kraju, którego obywatelstwo pozostawiam ambasada mi nie pomoże i podlegam jego ustawodawstwu – kiwam głową na co pani: „Ale to pan pewnie wie” – nie wiem czy wiem, ale to w sumie logiczne ;) ), wytłumaczyła mi, że zanim wystąpię o dowód koniecznie mam przeczytać załączone strony dotyczące dopasowania nazwiska do ustawodawstwa tego kraju. Potem miałem jeszcze powtórzyć po niej, że „Przyrzekam uroczyście przestrzegać konstytucji i wartości RFN…” Na końcu spytała czy mam konstytucję, chciałem mówić, że nie ale jest w internecie, ale po „nie…” dostałem ją po prostu w prezencie ;) No ok. I to by było na tyle. Mało uroczyście wyszło, no ale cóż, takie czasy ;)
Tu by opis mógł się kończyć i kończyłby się (no może jeszcze napisałbym o dowodzie) gdyby nie te imiona i ich zmiana…
A więc potem miałem urlop – przez 3 tygodnie nie robiłem nic. A potem umówiłem się do miejscowego Urzędu Stanu Cywilnego dopasować imiona i nazwisko. Bo to jest tak, że mam dwa imiona w sumie całkiem tutaj zrozumiałe, zapis drugiego nawet też przechodzi bez problemu (chociaż tutaj pisze się raczej inaczej), ale w pierwszym ludzie zawsze robią błąd – właśnie dlatego, że różnica miedzy polską, a zagraniczną formą jest minimalna… ale jest. Jako że ZAWSZE mi robili błąd, a ja jednak zamierzam tutaj spędzić życie, a nie w Polsce (gdzie z resztą jest to na tyle rzadkie imię, że połowa też je z błędem zapisuje ;) swoją drogą tutaj jest to jedno z 10 najpopularniejszych co roku imion :D także rozrzut spory ;) ), postanowiłem dopasować formę do obowiązującej tutaj. A ponieważ zrobiłem to z pierwszym imieniem, uznałem że drugie zostawiać przy tym po staremu to jakoś tak głupio i drugie też zdecydowałem dopasować. Takie czasy, że termin trzeba wszędzie, więc umówiłem go i poproszono mnie o przesłanie mailem aktu nadania obywatelstwa i aktu urodzenia wraz z tłumaczeniem. Spoko – akt obywatelstwa to nie problem, a co do aktu ur., to pewien byłem że urzędnik nie doczyta… i oczywiście dostałem maila zwrotnego, że mam przynieść prawidłowy akt na termin, bo przesłałem niewłaściwy :D Chciałem nawet odpisać i tłumaczyć, ale dałem sobie spokój, zabrałem ten sam akt i osobiście wytłumaczyłem, że to niestety jest prawidłowy akt, a ja jestem ts i tak to w Polsce wygląda, po czym wskazałem drobny druczek na drugiej stronie i tłumaczenie, pani się wczytała: „Ach tak.” i na tym się skończyło :) Ale zanim to nastąpiło to opiszę sobie drogę – bo to tym razem był inny urząd (ten, w którym wszystko dotychczasowo w tym mieście załatwiałem to tzw. „Urząd do spraw obywatelskich” – meldunki, obywatelstwa, sprawy imigracyjne, prawa jazy, karty pojazdu itp… ale imiona w USC, a to inny budynek, w innej części miasta). Trochę stresowało mnie to, że aby się dostać do tamtej części miasta, muszę kawałek przejechać, zwłaszcza że przez takie spore rondo którego nie lubię ;) W dodatku nie bywam tam i nie wiedziałem jak wygląda sprawa parkingu – stanąłem wzdłuż głównej ulicy, było przed 8:00, więc za darmo, ale już od 8:00 płatne. No nic, stanąłem i patrzę na ten urząd, a może ma swój parking? I miał, tylko trzeba było na tyły przejechać – wróciłem do auta i przejechałem. Potem wejście też nie było całkiem proste, bo korona i niektóre wejścia pozamykane. Ale dotarłem, załatwiłem. Aha, mogłem zmienić też nazwisko. I co ciekawe – jako że moje nazwisko jest dość polskie, mógłbym chyba wybrać sobie całkiem dowolne nazwisko! :P Ale jednak jako tako jestem do mojego przyzwyczajony, więc na początku chciałem zostawić jak jest, a w końcu usunąłem tylko polski znak (i tak nikt tu go nie pisze poza może urzędem meldunkowym). W sumie to było tak, że mówię, że chcę zmienić imiona. Ona pyta o nazwisko, a ja pytam czy powinienem :D ona że jak chcę i to moja decyzja, ja pytam czy to problem jak zostanie polski znak, ona że nie powinien być, po prostu nie będzie przez większość instytucji zapisywany – tak jak dotychczas, ja że ok. Wypisała dokument, czytamy, patrzy że zrobiła błąd w moim mieście urodzenia, poprawia, ja myślę nad tym nazwiskiem dalej ;) wydrukowała nowy papier, czytamy, ja stwierdzam że jednak usuńmy ten polski znak :D znów poprawia :D ale bez problemu, to jednorazowa decyzja, której nie można zmienić, więc lepiej zdecydować świadomie, a nie potem żałować, że bez sensu – zmieniłem imiona, a nazwisko z polskimi znakami nie wiadomo po co zostało ;) Ciekawostka: zmiana imienia i/lub nazwiska tutaj nie pociąga za sobą żadnych konieczności w Polsce – z tego wynika, że można nosić tam zupełnie inne imię i nazwisko niż tu i wszystko będzie legalnie, zgodnie z prawem :D Ja z resztą chyba nawet nie zamierzam zmieniać tego zapisu w Polsce, nie chce mi się ;) poza tym fajnie może mieć tu tak, a tam po staremu ;) Z resztą u mnie akurat to naprawdę drobna zmiana była.
Koszt: 38€.
Ok, jak już miałem imię, zrobiłem termin na złożenie wniosku o dowód (to znowu w tym urzędzie ds. obywatelskich, na szczęście). Noo terminy to tam są odległe… znaczy właściwe, to może w ciągu 2-3 tygodni ten termin miałem. Poszedłem, nawet było bliżej niż z papierami po to obywatelstwo (obywatele mają lepiej – nie muszę iść przez cały budynek żeby załatwić swoje sprawy XD ale jak myślicie, że trafiłem do wyjścia na stronę parkingu, to oczywiście nie tym razem :D ). Wątpliwości miałem takie, że mam już ponad roczne zdjęcie, którego użyłem też do polskiego dowodu – jak pani to zauważyła, to mówi, że już trochę stare i nie powinna go przyjąć… ja oczywiście wcześniej wsio poczytałem i wcale nie ma takiego wymogu żeby zdjęcie było nowe – polecane jest nie starsze niż 3 miesiące lecz to nie jest wymóg – ale akurat to zdjęcie mnie się podoba, a poza tym naprawdę się nie zmieniłem, więc mówię pani, że wyglądam dokładnie tak samo – nawet zdjąłem na moment maseczkę żeby się przyjrzała, westchnęła i przyznała mi rację i zdjęcie przyjęła bez dalszych dyskusji ;) Dalej: czy chcę z odciskami palców, dla formalności zapytałem co mi to daje (kwestie bezpieczeństwa, lepsza weryfikacja), oczywiście ja naczelny „nie wierzę w inwigilację i nie boję się podawać swoich danych, ile wlezie!” ;) tylko dla formalności zapytałem, bo od początku zamierzałem zostawić odciski ;) Na koniec dostałem karteczkę i informację, że jak dostanę list z PINem, to za około tydzień dowód będzie do odebrania. Ok, po 2-3 tygodniach list dostałem, aaaale dowód nie był do odebrania za tydzień, bo terminów na za tydzień to nie było :D terminy na odbiór dowodu (5 minut) dostałem na za chyba 6 tygodni… Nawet zadzwoniłem telefonicznie mając nadzieję, że może jakiś się zwolni wcześniej albo jest jakaś możliwość… nope, takie są terminy i koniec (dostałem termin na 16 grudnia…). Jednocześnie umówiłem termin na zmianę dowodu rejestracyjnego i karty pojazdu (na 24 listopada na 11:15) – czy się uda bez dowodu to mi miły pan na infolinii sam nie potrafił powiedzieć, ale powiedział, że powinno się udać, a jak będą robić problemy, to mam powiedzieć, że nie moja wina, że ten termin był szybciej i niech się skontaktują z urzędem od dowodów (znajdującym się z resztą w tym samym budynku), bo mój dowód tam sobie już leży. No racja, tak zamierzałem zrobić, ale ponieważ terminy ogólnie można umówić i odmówić przez internet, zamierzałem też polować, a nóż się uda szybciej. Polowałem, raz już mi się prawie udało – o widzę termin na następny dzień! Klikam, że chcę zarezerwować, trzeba czekać na maila, w którym jest link, który trzeba kliknąć by potwierdzić, a następnie odsyłają potwierdzenie. Czekam więc na maila, w którym trzeba kliknąć… – jest, klikam by potwierdzić, przychodzi mail: niestety nie udało się. No super :/ Polowałem wytrwale i w końcu, 23 listopada wieczorem widzę termin na następny dzień rano! Znów klikam, mail, potwierdzenie, tym razem się udało! Termin: 8:20 rano :D (a więc jak zwykle na drugiej zmianie około 5:00 poszedłem spać na niecałe 3 godziny, wstałem, pojechałem do urzędu po dowód, wróciłem spać na niecałe 2 godziny, wstałem, pojechałem do urzędu zmienić dowód rej., wróciłem spać na jakąś godzinę :D ). Niestety spanie na raty to u mnie nic nadzwyczajnego… No ale wracając do załatwiania: to ten bliski urząd, jakby to było lato, to szkoda by było samochodem, bo spokojnie można rowerem, ale nie było lato poza tym ja chcę spać ;) więc samochodem to chwila. Wchodzę po odbiór dowodu, pokazuję numerek rezerwacji, pani na recepcji wskazuje gdzie iść, tam poczekalnia (z szeroko rozstawionymi krzesłami), potem wchodzę do pokoju (też blisko, zaraz obok poczekalni), dowód odebrałem dość szybko, chociaż chwilę pani szukała, bo na akcie inne imiona, ale pokazałem też zaświadczenie o zmianie, dowód odebrałem! I cóż mogę powiedzieć? Ładna kolorystyka, ale czcionka nie dla niedowidzących ;) (polskie dowody mają brzydszy kolor, ale o wiele wyraźniejszą i ładniejszą czcionkę).
Po tych dwóch godzinach wróciłem wymienić dowód rejestracyjny i kartę pojazdu – wchodzę do tej samej recepcji, pytam tych samych pań :D ale mnie pokierowały do innej recepcji, półpiętro wyżej. No fakt, tam też wyrabiałem prawo jazdy w zeszłym roku i dowód rej. parę lat temu. Skoro dowód już mam, to dumnie mogłem podać :D i nie martwić się, że coś będzie nie tak. Karty pojazdu wymieniać nie musiałem, bo jest miejsce na drugi wpis, więc tylko dopisała. Też sympatyczna pani mówi, ze nieźle mam zachodu z powodu jednej litery, mówię, że tak, ale w duchu myślę sobie że to jednorazowo, a potem będzie spokój na zawsze ;) Prawa jazdy nie wymieniam, bo nie trzeba (nawet w przypadku większych zmian jak np. ślub – nie trzeba tutaj zmieniać danych w prawie jazdy, jedynie przy wyjazdach za granicę może być to polecane… no ale jak mówiłem – u mnie zmiana jest na tyle mała, że i tak widać że ja to ja ;) więc szkoda pieniędzy i czasu na taką zmianę), zresztą naprawdę – nie dokonałem zmiany zapisu imion żeby wszędzie świecić nowymi (i że taki jestem tutejszy ;) ), tylko żeby nie musieć wiecznie tłumaczyć i literować.
No i strasznie się cieszę, że mam już ten dowód, bo jak wcześniej zadzwoniłem do banku zapytać jak mogę zmienić dane (bank internetowy), to usłyszałem, że muszę się zweryfikować na poczcie – znaczy ja znam to postępowanie, tak samo zakładało się w nim konto, no ale to nie jest możliwe bez dowodu :/ Problem w okresie przejściowym polegał na tym, że taki tutejszy ZUS od razu mi wysłał coroczne rozliczenie z nowymi danymi (widać do nich trafia to automatycznie), więc chciałem jak najszybciej poinformować pracodawcę – to też nie problem, bo zaświadczenie o zmianie imienia wystarczy, ale jak informuję pracodawcę, to wypadałoby i bank, a bank… jak wyżej :/ Także jedne instytucje nie mają problemu z samym zaświadczeniem (kasa chorych na przykład – mieli formularz „załącz dokument” i zaświadczenie bez problemu przeszło, tak samo spółdzielnia od której wynajmuję mieszkanie – ci to mi jeszcze nawet ładnie zadzwonili potwierdzić, że przyjęli zgłoszenie ;) ), inne „prosimy skan dowodu listem lub faksem” (LOL – Payback chciał ode mnie skan dowodu, no komedia :D poważna firma, nie pogadasz ;) podczas gdy inny taki podobny program partnerski umożliwiał zmianę danych ot tak po prostu na stronie internetowej). Teraz jestem w trakcie załatwiania tej weryfikacji z bankiem – identyfikacja na poczcie była potrzebna jakby podwójnie – na imię i na obywatelstwo – sama kwestia obywatelstwa nie ma większego znaczenia dla większości urzędów, ale akurat banki warto poinformować, bo ma się podobno lepszą zdolność kredytową wtedy, co jest skądinąd zrozumiałe), ale to jeszcze nie wystarczy – zaświadczenie o zmianie imion też chcą :D (więc po jakiego grzyba była w ogóle ta poczta, od razu mogli poprosić o wszystkie skany listem, skoro i tak muszę im tą kopię listem przysłać). Drugi bank (ten akurat mam stacjonarnie – po co mi dwa banki, zapytacie? bo ja oszczędny człowiek jestem i bank musi być darmowy ;) ten pierwszy jest ale trudno tam pieniądze wpłacać /w ogóle się nie da za darmo/ a robię zakupy znajomemu i często zostaję z nadmiarem gotówki, więc jak znalazłem bank też darmowy ale z wpłatomatami, to założyłem drugie konto i nie – nie zamknę pierwszego, bo spodziewam się, że to drugie kiedyś przestanie być darmowe i to wcześniej niż pierwsze i będę musiał je zamknąć ;) ) odwiedziłem więc osobiście. Mówię co jest, pan na to: „O, to tak można?” ;) nawet mu chciałem powiedzieć, że wręcz trzeba ;) ale powiedziałem tylko, że tak, trzeba się zdeklarować i wtedy imiona zmienić można jeśli są nietutejsze. Pisał coś tam, pisał i trochę w tym banku spędziłem, podpisałem znów z milion podpisów (no ok, tylko 3 lub 4), zapytał czy koniecznie chcę zmieniać kartę, bo jak nie muszę, to możemy starą zostawić – jasne, szkoda zasobów środowiska marnować, więc oczywiście zostawić. W moim pierwszym banku też nie będę zamawiał nowej, a chyba automatycznie też nie przyślą.
Co tam jeszcze… w wielu miejscach już zmieniłem, ale w wielu jeszcze muszę zmienić… ubezpieczenia, abonamenty… ale to zdecydowałem zrobić jak już zmienią mi dane w banku – bo jednak zlecenia zapłaty itp… niech to wszystko ma ręce i nogi.
Oczywiście będę chciał kiedyś wyrobić także paszport, ale na razie korona, to szkoda, oszczędźmy termin ważności ;) ale po nowym roku pewnie wyrobię (zwłaszcza jeśli te terminy też są tak odległe jak na dowód…). Jedyne co mnie zdruzgotało, to kiedy się dowiedziałem z internetów, że i tak muszę mieć polski paszport jeśli chcę latać gdzieś z Polski :( Ponieważ dla celników w Polsce jestem obywatelem Polski… no niby ma to sens ale i tak mnie to przybiło bo wiecie, ja sobie wymyśliłem, że nie będę w ogóle polskiego paszportu odnawiał i jaka to będzie oszczędność! XD A tu lipa. No mógłbym np. nie latać z Polski, ale to tym bardziej nie będzie oszczędność, to już chyba wolę zrobić ten paszport jednak ;) Albo zrzec się obywatelstwa polskiego – w sumie wyszłoby najtaniej :D (to drugi raz kiedy mi ten pomysł przyszedł do głowy ;) trzeci to sytuacja z poprzedniej notki, a pierwszego już nie pamiętam ale też było to coś politycznego…). Ale twardy będę, nie miętki, już trudno, wyrobię te dwa paszporty ;)
Koszty:
– zmiana imienia/imion/nazwiska (zawsze tyle samo): 38€
– dowód osobisty: 28,80€
– dowód rejestracyjny: 12€
– (jak na razie) dwa listy: 2×0,80€ ;)
Tyle w kwestiach formalnych. A w emocjonalnych… nie poczułem się jakoś inaczej ;) właściwie odbierając akt nadania obywatelstwa niczego nie poczułem (poza radością, ale nie aż tak dużą jak się kiedyś spodziewałem), dopiero odbierając dowód to bardziej… Ale i tak nic aż tak silnego ;) Z drugiej strony jest to osiągnięty jakiś kolejny duży (jeden z najważniejszych, które sobie wymyśliłem) cel mojego życia – korekta, potem zamieszkanie tutaj, w końcu obywatelstwo… Mam takie poczucie, że coś osiągnąłem, co było dla mnie ważne. A z drugiej strony mam teraz wrażenie, bardziej niż kiedykolwiek, że życie to gra… wymyśliłem sobie cel – zdobycie obywatelstwa i świat się do tego dostosował, z pozytywnym finałem przeszedłem tą grę. A ta zmiana imion to już w ogóle – drobiazg, ale taki do którego jest się jednak jakoś „nakierowanym”. Drobiazg, bo to w moim przypadku tylko kilka liter (w końcu nie miałem na imię „Zdzisław” czy „Władysław” które to imiona chcąc się dopasować musiałbym chyba zmienić całkiem ;) ), a jednak z powodu tych kilku liter multum urzędów, instytucji czy firm musi mnie obsłużyć… I tak się kręci ten świat, i na tym to polega…
17 lat bloga
Gdzieś tam niepostrzeżenie w zeszłym miesiącu minęło 17 lat od kiedy piszę bloga… Nie każdą rocznicę tu przeżywam, ale ta, choć nie okrągła, to jest wyjątkowo ważna, bo oznacza, że piszę bloga przez połowę mojego życia ;) Już nigdy nie będzie takiej rocznicy, każda kolejna będzie znaczyła, że już piszę przez ponad połowę życia ;) I chociaż teraz pełni on raczej inne funkcje niż kiedyś, to nadal jest to dla mnie ważna rzecz…
Piszę mniej, piszę mniej emocjonalnie, bo wszystko jest dobrze, więc nie mam potrzeby ;) Nie będę też robił teraz jakichś wielkich podsumowań – nie chcę się powtarzać, wszystko tu jest… a do podsumowań przyzwyczaiłem się na koniec każdego roku i wtedy lepiej można ogarnąć co się udało, a co nie. Chcę napisać tylko o kilku moich przemyśleniach z ostatniego czasu. A są one takie, że – tak jak myślałem – wcale się tak bardzo nie zmieniłem. Wiedziałem, że jako „dorosły” nie będę aż tak bardzo inny, nie będę uważał, że młodzież jest głupia i nic nie wie o świecie itp. gadki dorosłych i doświadczonych przez życie co to wszystko już o tym życiu wiedzą ;) Przeciwnie, niektóre rzeczy nawet jeszcze bardziej mnie złoszczą teraz, kiedy widzę że miałem rację. Np. ostatnio zapłaciłem ponad 1000zł za naprawę klimatyzacji w aucie, a i to jeszcze nie wiadomo czy przyniesie to skutek i już będzie ok. Ale oczywiście NIKT nie powie, że to jest pierdoła, wszyscy („dorośli”, hehe ;) ), powiedzą: „no tak tak, samochód, trzeba naprawić, wiadomo, wiadomo”. Ale kiedy byłem dzieckiem, słyszałem: „Nie wydawaj na głupoty!” kiedy chciałem coś kupić za powiedzmy 5zł. Czujecie to?! pięć złotych vs. ponad tysiąc złotych!! Ponad DWIEŚCIE razy tyle i NIKT NIC nie powie? Czy ten świat nie jest szalony? NIGDY W ŻYCIU moje dziecko (jeśli będę je kiedykolwiek miał, to temat na inną notkę do której się zabieram od stycznia) nie usłyszy ode mnie: „nie wydawaj na głupoty”. Bo jakie ma znaczenie to pięć złotych? Skoro „dorośli” wydają tysiąc, a i to często jakby wyrzucili w błoto (niewykluczone, że batonik, plastikowa zabawka czy cokolwiek innego na co poszłoby te 5zł miałoby więcej sensu nawet jeśli zostałoby rzucone w kąt po 3 dniach). No. Tyle chciałem powiedzieć w tym temacie.
Nie zmieniłem się też w tematach innych – chyba wszyscy wiemy co się teraz dzieje w Polsce – z tą chorą ustawą na temat zakazu aborcji w przypadku choroby/wady płodu (swoją drogą co za /autocenzura/ wymyślił, że zakaz akurat w przypadku choroby/wady, a już np. w przypadku kiedy ciąża pochodzi z gwałtu nie? no nie żebym był za zakazem w tym drugim przypadku ale tak jakoś chyba nawet to miałoby więcej sensu; ale co ja tam wiem, ktoś najwyraźniej ma jakieś zapędy sadystyczne – płód zdeformowany, i tak niezdolny do przeżycia ale co tam, niech się rodzi – niech pocierpi, niech przerazi rodziców i położne – wszystko fajnie). Ale nie mam już tyle zapędów do protestów. Aczkolwiek to jest trzeci raz w przeciągu ostatniego miesiąca kiedy przemknęło mi przez myśl, że może jednak zrzeczenie się polskiego obywatelstwa nie byłoby głupim pomysłem (a, bo dostałem obywatelstwo, ale o tym też będzie osobna notka, jak dokumenty pozałatwiam żeby sobie opisać).
Btw. u Tucholskiego na instagramie bardzo dobry tekst:
„Politycy prawicy przez wiele miesięcy straszyli nas, że przyjdzie zła ideologia i odbierze nam wolność poprzez narzucenie niechcianych wartości.
Mieli rację, tylko im się LGBT z kościołem pomyliło.”
(źródło)
– w punkt.
Inna sprawa… ponieważ blog powstał z powodu ts, wkleję sobie wreszcie pewną wypowiedź z forum, już dość starą (sprzed ponad rou chyba, może jeszcze dłużej) tylko jakoś nie mogłem się zebrać… więc na 17 lecie powstania bloga takie nawiązanie do korzeni ;) Ale nie ma w tym nic śmiesznego, wiadomość jest dramatyczna, ale to co mnie w niej uderzyło, to skomentuję za chwilę. To post S. z wątku o rodzicach (reakcja jej matki na wieść o transseksualności dziecka):
„Napisala mi taka wiadomosc:
'Trudno mi nazwac kim jestes, zadaje sobie bez konca to pytanie co czlowiek moze w zyciu zrobic tak strasznego, zeby Bog go az tak ukaral. Klade sie i wstaje kazdego rana, nie wiem po co i dlaczego otwieram oczy, placze, nie chce nigdzie isc ani z nikim rozmawiac. Boli mnie to, ze musze do kogos mowic, odpowiadac na pytania i sie usmiechac. Usmiechac? Usmiech? …. Juz nigdy szczerze nie bede sie usmiechac. Bol rozrywa mi serce. Wszystko to jeden bezsens. Zyje tylko bo wylaczylam myslenie. Musze z tad wyjechac, musze znalesc prace gdzie nie trzeba myslec, gdzie nikt nie bedzie mnie zmuszal do akceptacji czegos czego nigdy nie zakceptuje. Wtedy moze jakos przetrwam do konca . Bol przepelnia mnie kazdego dnia, robie cos I ciagle zadaje sobie pytanie „po co to robisz” nie wiem. Nie wiem po co cokolwiek robie bo mi nic juz nie jest potrzebne, nic mnie juz nie interesuje, niczego nie chce zobaczyc, niczego nie chce wiedziec.Czasami NADZIEJA przebudza mnie z otempienia. Jesli ja trace, trace wszystko, niczego nie chce I niczego nie potrzebuje. Nie chce juz istniec. Kiedys patrzac przed siebie widzialam horyzont, nie konczaca sie przestrzen. Teraz? Patrze przed siebie…. i moj wzrok tak daleko nie siega…. zawiesza sie…..w jakims martwym punkcie…. jestem martwa…. moja dusza jest martwa… moje oczy sa martwie nic juz w nich nie ma… nic juz we mnie nie ma.'”
– tak… bardzo ambiwalentne uczucia jak się coś takiego czyta. Chciałoby się współczuć w cierpieniu… i jednocześnie potrząsnąć i nawrzeszczeć. Faktycznie, Bóg pokarał transseksualnym dzieckiem, i „dlaczego mnie? i po co żyć, nie zaakceptuję… i w ogóle oh jej! I współczujcie mi, MNIE (nie mojemu dziecku), bo no świat mi się zawalił!” No mam taki niesmak. Bo z drugiej strony ta wypowiedź jest genialna, ona jest idealna – właśnie tak dokładnie czują się osoby ts! Całymi latami!! (nie „od trzech tygodni, od kiedy się dowiedziałam”, tylko czasami i trzydzieści lat). Tak więc jeśli coś takiego pisze rodzic, to właśnie ma okazję poczuć się przez chwilę, przez drobny wycinek czasu zanim sobie nie poukłada, tak jak my się czujemy przez całe życie. No i tyle. [Ja wtedy skomentowałem: Piękny opis – tak się właśnie częstokroć czują osoby ts, czasami „od zawsze”, od kiedy tylko są siebie świadome. Możesz jej to właśnie powiedzieć. (a ona od kiedy tak czuje? od kilku tygodni, miesięcy? to i tak „ma lepiej” niż my…).].
Na koniec też już trochę starszy news z jeszcze innej tematyki, ale umieszczę, bo też chcę coś ukazać: „IKEA w Niemczech umożliwiła setkom muzułmanów skorzystanie z parkingu podczas modlitwy. Mogli dzięki temu wspólnie się modlić, zachowując dystans społeczny.”
– czytam taki news i myślę sobie: wow! jakie to miłe! jakie to piękne! jakie to dobre! że Ikea (LUDZIE z Ikei), udostępniła swój parking w tym momencie nieużywany, LUDZIOM żeby mogli się modlić. Świat może być jednak pozytywny! Po czym czytam komentarze pod artykułem i jednak nie. Co jest z tymi ludźmi nie tak, że ja widzę dobroć i coś pozytywnego, a oni upadek cywilizacji?! Jak wszyscy których spotykam są tacy jak ci komentujący to czasem się poważnie zastanawiam jak żyć na takim świecie… Jedynie staram się pocieszać tym, że to może tylko frustraci krzykacze krzyczą najgłośniej, a zwyczajni neutralni ludzie się nie odzywają lub w ogóle nie czytają takich bulwarowych newsów… Miejmy nadzieję.
***
“Szczęście w Twoim życiu zależy od jakości Twoich myśli.”
– Marek Aureliusz
Nadspodziewanie dobrze pasuje mi ten cytat do tej notki.
Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii
Otagowano aborcja, blog, forum, lgbt, muzulmanie, o-blogu, transseksualizm
Dodaj komentarz
Zabezpieczone: Norymberga, Buchenwald, Flossenburg i pomniejsze ;) (Schwerin, Lubeka, Gniezno)
Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii
Otagowano pamietnikowe, podroze, wycieczka
Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.
Zabezpieczone: Dubaj
Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii
Otagowano pamietnikowe, podroze, wycieczka
Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.
Prasówka #3
„Transseksualizm. Opozycjonistka w PRL Ewa Hołuszko opowiada o korekcie płci” – jest spojrzenie na transseksualizm jest mi bardzo bliskie.
Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii
Otagowano lgbt, polityka, prasowka, transseksualizm, transseksualizm-linki, transseksualizm-media
2 komentarze
Prasówka #2
Taki artykuł: Fundusz Ziobry finansuje projekt o „przestępstwach pod wpływem ideologii LGBT” – już sam tytuł projektu jest idiotyczny…
„Jak wskazano w uzasadnieniu, celem projektu jest „doprowadzenie do wyeliminowania z polskiej przestrzeni publicznej przypadków łamania praw sumienia ludzi wierzących, którzy cierpią pod wpływem presji nowych lewicowych ideologii”.”
– bez komentarza
„sformułowanie „ideologia LGBT”, które jest używane przez środowiska prawicowe z przedstawicielami rządu na czele, nie ma swojego potwierdzenia w źródłach naukowych ani prawnych”
– no wreszcie ktoś to powiedział!
„Ministerstwo, które poprzez takie projekty stawia osoby wierzące w pozycji prześladowanej mniejszości, a w rzeczywistości prześladowane są osoby ze społeczności LGBT – powiedziała na konferencji prasowej posłanka Anna-Maria Żukowska.”
– no niczym lata ’30 w Trzeciej Rzeszy – naród Niemiecki też był bardzo prześladowany przez Żydów przecież ;)
***
Druga rzecz: „Nielegalny handel hormonami dla LGBT! Wstrząsający reportaż Tygodnika Solidarność jak transseksualiści deprawują polską młodzież” – tajne czaty, grupy trans-aktywistów, nagie zdjęcia XD Śmiechłem bardzo. Ściągnąłem sobie nawet specjalnie aplikację tysol (prawie jak „łysol”, ciekawe czy zbieżność celowa) bo za darmo można ściągnąć numer z tym wstrząsającym reportażem XD Taki wstrząsający reportaż to przecież muszę przeczytać! No i dowiedziałem się z niego, że jstem transaktywistą :D Nigdy tak o sobie nie myślałem, ale autor pisze o grupach (np. tych na Discordzie) jak o grupach dla transaktywistów – więc najwyraźniej wg. niego wszyscy są tam transaktywistami, a nie po prostu ludźmi, którzy szukają pomocy albo zwyczajnie chcą poczytać/pogadać. Cóż dalej? Oczywiście nadinterpretacje, wyrywanie zdań z kontekstu i wypowiedzi jednej tylko użytkowniczki tak przedstawione jakby były zdaniem wszystkich…
„Czym młodsze ciało, tym podatniejsze na hormony.”
– brzmi kontrowersyjnie? A chodzi wyłącznie o to, że po młodszej osobie będzie szybciej/lepiej widać efekty.
„Niektórzy uczestnicy czatów przyznają się otwarcie do okłamywania lekarzy co do własnych objawów, co wskazywałoby na stosowanie hormonalnej terapii zastępczej dla zabawy bądź z chęci eksperymentowania z własnym organizmem czy też chęci przystąpienia do danej grupy społecznej zapewniającej akceptację i poczucie przynależności.”
– LOL. Cóż to za domorosła psychologia? Ludzie okłamują lekarzy ze strachu. Albo dlatego że „wiedzą lepiej” ile hormonów powinni brać. (Tego drugiego nie popieram). Poza tym jakby autor naprawdę poznał grupy dla osób ts, to by wiedział że nie zapewniają akceptacji i poczucia przynależności – wręcz przeciwnie, często ludzie robią dramy na forum, że tego nie dostali :P
To jest tyle jeśli chodzi o ten „wstrząsający” artykuł. Naprawdę, artykuł jest dość krótki. Gdzie jest ten wstrząs to ja nie wiem, w osobie jednej Wiktorii? Która no owszem, głupoty wypisuje w dużej mierze ale tam są wypowiedzi tylko jej. I kogoś innego, kto w ogóle nie w Polsce się leczy i też nie napisał nic ponad to, że chętnie by pojechał do Tajlandii, gdzie hormony są dostępne bez recepty. Właśnie – są dostępne bez recepty w wielu krajach, i co? Jakoś ludzie tam jeszcze żyją ;) No naprawdę, robić sensację z tego, że ktoś napisał o hormonach dostępnych bez recepty, w krajach w których są one dostępne bez recepty… gdzie tu łamanie prawa? To ma być dziennikarstwo? Dla mnie to jest żenada. Ale faktycznie na coś mi ten artykuł otworzył oczy – jak bardzo można zmanipulować czytelników, często o tym zapominam.
Kolejny artykuł, zaraz za tym pierwszym, to rozmowa z psychologiem Agatą Borowiecką, który nie jest nawet taki głupi i ogólnie można się z nim zgodzić. Więc przynajmniej to ratuje jakoś tą wątpliwą publikację.
***
A tymczasem w Niemczech: „Pastor jest teraz Pastorką” – ale nie chodzi mi nawet o cały materiał, około 20 minuty bohaterka opowiada, że ktoś jej zarzuca że „złamała reguły gry”, a chodzi o to, że swojej partnerce oświadczyła się w szkole (gdzie ta partnerka chyba pracuje jak można wywnioskować), a ona tam żali się czy regułą jest, że nie można iść do szkoły i oświadczyć się kochanej kobiecie? Noo ja tak myślę sobie, że jakby w Polsce kobieta oświadczyła się swojej partnerce w szkole, to byłby to skandal na cały kraj XD A może nawet „złamanie praw sumienia ludzi wierzących” XD
***
Jeszcze taka ciekawostka:
The Matrix trilogy is a transgender allegory, says co-director Lilly Wachowski – ale wiadomo: wstrętne transy sieją swoją propagandę w mediach ;)
Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii
Otagowano ideologia-lgbt, komentator-prasowy, lgbt, prasowka, transseksualizm, transseksualizm-linki, transseksualizm-media
Dodaj komentarz
#takietam-myśli
Oglądam ja jakieś wideo na YouTube i myślę sobie: Jakie to jest takie szowinistyczne i dyskryminujące, że po raz kolejny kobieta bierze po ślubie nazwisko męża!
– …powiedział facet, który już sobie panuje wziąć nazwisko „męża” jeśli tylko będzie nim M. :D ale to tylko dlatego że to takie dobrze brzmiące niemieckie nazwisko, co by sporo ułatwiło. A poza tym jest dość ładne :D inaczej to bym nawet nie rozważał ;)
#takietammysli
#jak-dobrze-być-sobą
Jej jak się cieszę, że nigdy nie urządzę żadnego ślubu – jakbym musiał znosić pijaną rodzinę (bo nie uszanowaliby wesela bez alkoholu), to uuu nienienienie…
#jakdobrzebycsoba
Transseksualne FAQ dla idiotów XD
Mam kilka takich krótkich cosiów do wrzucenia, więc porobię sobie z tego serie mniej lub bardziej poważne ;) Dziś „Transseksualne FAQ dla idiotów”, bo czasami ktoś myśli, że jest taki bardzo do przodu… że aż postanowiłem odpowiedzieć mu poważnie (choć wiem że miał na myśli coś zupełnie innego). Cytat z forum Transpomocy.
Pytanie: Czy zaburzenie płci spowodowane jest tylko jakimś defektem u człowieka zaburzonego, czy wpływ na to czy pojawi się zaburzenie, albo czy wyjdzie się z zaburzenia ma też drugi człowiek.
Moja odpowiedź: Natomiast na ostatnie pytanie to ja Ci mogę odpowiedzieć: no pewnie! Poszedłem do seksuologa, który mi przepisał hormony i wystawił opinię o ts – pomógł mi niesamowicie żeby wyjść z zaburzenia, bo wreszcie moje ciało zaczęło wyglądać tak, jak powinno. Potem poszedłem do psychologa i też mi wystawił opinię potrzebną do sądu – więc znów mi pomógł w tej mojej drodze do zmiany metrykalnej. Potem sąd – w miarę sprawnie przeprowadził postępowanie – też mi więc to pomogło. Potem chirurg wykonujący mastektomię – pozbyłem się balastu i cóż to była za pomoc! Jakby mi ktoś oddał życie :P A na końcu chirurg od srs-u – ooo, to dopiero cudotwórca! Nikt mi tak nie pomógł w wyjściu z dysforii jak on! :D W skrócie: tak, wpływ na to czy wyjdzie się z zaburzenia ma drugi człowiek a nawet większa ilość ludzi: lekarze :]
Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii
Otagowano transseksualizm, transseksualnefaq
Dodaj komentarz
Nadwydajność emocjonalna [książka: „Jak mniej myśleć. Dla analizujących bez końca i wysoko wrażliwych” – Christel Petitcollin]
Idąc za ciosem zamieszczam tu opis kolejnej, tym razem świeżo przeczytanej książki (dzisiaj skończyłem). Tym razem nie tyle jest ona dobra, co jest ważną cegiełką w poszukiwaniu siebie.
Bo to jest tak, że człowiek (no ja) jak zaczyna widzieć swoją inność, to zaczyna się zastanawiać dlaczego. Oczywiście transseksualizm jest jednym z powodów, ale to jeszcze nie wszystko. Dalej fobia społeczna, ale ona nie wzięła się z niczego. Potem kiedy poszukiwałem pod pojęciem „Zespół Aspergera”, to jakoś gdzieś to było blisko, ale też nie do końca (przynajmniej nie wg. jednej z linii diagnostycznych osób dorosłych ;) ) choć nie całkiem źle. Teraz spotkałem się z pojęciem nadwydajności emocjonalnej/mentalnej i to jest całkiem spory filar… Dlatego tym razem nie jest to tylko opis dobrej książki, ale też mnie w jakimś sensie ;)
Tym bardziej opis muszę tutaj zamieścić, bo na goodreads mi się nie zmieścił :D
Kiedy usłyszałem o książce, już po tytule od razu pomyślałem: „To o mnie. No właśnie, jak mniej myśleć?” ;) Jak zacząłem czytać (na początku słuchać – jest darmowy fragment na YT), to nadal utrzymywało się moje przekonanie, że to o mnie. Potem jednak osłabło, bo nie mam problemu z dźwiękami… Jednak dalsza część książki przekonała mnie, że to jednak o mnie. Dźwięki może faktycznie mnie szczególnie „nie ruszają”, ale inne wrażenia owszem. Szczególnie zapachy – na szczęście raczej te przyjemne niż nieprzyjemne ;) najbardziej w tym sensie, że wiele kojarzę z zapachami, porównuję je, przyporządkowuję im wspomnienia i potem czując jakiś potrafię przywołać z czym mi się kojarzy, co pod nim wspominam itp…
Czy książka jest dobra, to nawet nie umiem ocenić tym razem, bo może zawsze można by coś napisać lepiej, szerzej? Pewnie zawsze by można, jednak cieszę się, że w ogóle ta książka jest! Nie znam podobnych.
Przejdę teraz do cytatów, wiele wyjaśniają.
„Z naukowego punktu widzenia Pierre i jego żarnowce są faktycznie braćmi. Kod genetyczny człowieka składa się z tych samych czterech nukleotydów, co wszystkich organizmów żyjących. Wystarczy to sobie uświadomić, by stopić się z przyrodą i czuć się spokrewnionym z każdą żyjącą istotą, nie wyłączając much i roślin. Ze swym uniwersalistycznym podejściem większość ludzi nadwydajnych czuje, że stanowi część większej całości, i odnosi się z wielkim szacunkiem do życia w każdej postaci.
Podobnie we wszechświecie wszystko składa się z atomów, nieustannie krążących w morzu energii. Ludzie nie stanowią pod tym względem wyjątku. W rezultacie jedyna różnica między nami a stołem sprowadza się do kilku atomów i częstotliwości wibracji. W sferze rzeczy zarówno nieskończenie dużych, jak i nieskończenie małych, potrafimy doświadczać wszystkich tych stanów w naszej prawej półkuli mózgowej.”
(s.42)
– to dosyć dobrze ujmuje moją wizję świata ;) Faktycznie to są rzeczy, na których się skupiam. Więc myślę, że konstrukcja umysłu również ma niemały wpływ na to, jakie wierzenia (np. jaka religia) do nas lepiej trafiają. To chyba niebardzo chrześcijańskie żeby wierzyć, że w istocie my i stół wcale się tak bardzo nie różnimy ;) Cieszę się, że przynajmniej z naukowego punktu widzenia wszystko się zgadza ;)
„Gdy dziecko z zespołem Aspergera uświadamia sobie swoją odmienność, przybiera postawę krytyczną wobec samego siebie i popada w przygnębienie. Wówczas ucieka w świat wyobraźni. Narażone na kpiny i docinki innych uczniów, zamyka się jak ślimak w skorupie i zachowuje się zuchwale. (…) Ale relacje społeczne
wywołują w nim lęk i wyczerpują je. Dlatego mały aspergerowiec bardzo potrzebuje samotności, żeby znów nabrać sił. Właśnie w samotności będzie szukał schronienia przez całe życie, a otoczenie rzadko będzie go rozumiało.”
(s.72)
– nic dodać nic ująć. Może jeszcze tylko wspomnę, że autorka gdzieś tam wspomina też, że być może Zespół Aspergera jest formą ucieczki od nadwydajności.
„Ucieczka w marzenie
Przysłowie mówi, że lepiej urzeczywistniać marzenia niż prześnić całe życie. Nadwydajni mentalnie niekoniecznie tak myślą. Nie mogą zrealizować swoich marzeń w ciasnej i ograniczonej rzeczywistości. Natomiast gdy wszystko idzie na opak, prześnić całe życie to bardzo pociągająca perspektywa. Już od szkoły podstawowej, aby nie umrzeć z nudów na lekcjach i ustrzec się przed ponurą codziennością, nadwydajne dzieci decydują się na mentalną ucieczkę. Mają tak bujną wyobraźnię, że ich marzenia stają się bardziej realne i oczywiście przyjemniejsze niż rzeczywistość. W ten sposób uczą się przenosić w świat wyobraźni, gdy tylko świat realny ich rozczarowuje lub dręczy. Ta wirtualna rzeczywistość może być bardzo rozbudowana, a także pełna cudowności. Odpowiada ich wartościom: wreszcie mogą być sobą i wykorzystać z całym spokojem wszystkie swoje umiejętności. Są tam otoczeni przyjaciółmi, którzy ich rozumieją i kochają takich, jacy są. Szczyt szczęścia! Grozi to jednak tym, że nadwydajne, zbyt marzycielskie dziecko przywyknie do przebywania w świecie wirtualnym dłużej niż w realnym, że ten ostatni będzie mu się wydawał coraz bardziej odpychający w porównaniu z wyśnionym rajem i że w związku z tym będzie ono miało coraz mniejszą ochotę czynić wysiłki, by się dostosować do świata rzeczywistego.”
(s.88)
– to jest dokładnie opis mojego świata wyobraźni z dzieciństwa ;) Mój obecny świat wyobraźni troszeczkę jest inny (nie potrzebuję armii wymyślonych przyjaciół w najdziwniejszy sposób pozbieranych z różnych filmów :D ), ale nadal jest :D Faktycznie nie rozumiem dlaczego prześnić całe życie miałoby być taką złą perspektywą :D
„PRAGNIENIE DOSKONAŁOŚCI
Niezależnie od fałszywego „self” z żelbetonu, nadwydajni mentalnie mają system wartości z hartowanej stali. Jeśli istnieje dziedzina, w której nie targa nimi żadna wątpliwość, to właśnie ta!
Ten system składa się z prawd absolutnych, a poprzeczka jest umieszczona bardzo wysoko. Nadwydajni mają dokładne wyobrażenie tego, czym powinny być sprawiedliwość, szczerość, lojalność, uczciwość, przyjaźń i miłość, uważając, że ich wygórowane kryteria są normalne i oczywiste. Codzienne życie stale ich frustruje, widzą bowiem, jak rozwiewa się ich pragnienie, by inni wyznawali takie same wartości. Wtedy spadają z obłoków i buntują się, dostrzegając niesprawiedliwość, złośliwość lub wiarołomstwo ludzi. Wykluczone jednak, aby wyzbyli się swych ideałów, bo są pewni, że mają słuszność.”
(s.98)
– faktycznie…
„W znacznej mierze właśnie z racji swego purystycznego systemu wartości ci filantropi mają wrażenie, że pochodzą z innej planety, i tak trudno im znaleźć sobie miejsce w naszym społeczeństwie. (…)
Dzieje się trochę tak, jakby ich ideał doskonałości sięgał sufitu, a rzeczywistość czołgała się po podłodze.”
(s.99)
– w sumie nigdy nie pomyślałem o tym, że może za dużo wymagam od rzeczywistości ;)
Kolejnego cytatu nie chciałem wklejać w całości, ale trzeba, żeby zobrazować o co chodzi:
„Mąż regularnie ubliża Maryse i bije ją. Od niedawna jestem jej coachem i staram się natchnąć ją odwagą, aby od niego odeszła. To nie taka prosta sprawa. Maryse przestrzega pewnych zasad, a zgodnie z nimi oczywiście należy dotrzymywać danego słowa i wywiązywać się ze swoich zobowiązań. Na tych dwóch wartościach opiera się jej małżeństwo. Opisuje mi przykrą scenę, w której mąż znów ją obraził, krytykując jako gospodynię i powtarzając w kółko, że nie potrafi nawet porządnie złożyć serwetek; pod tym pretekstem nakrzyczał na nią i ją zwymyślał. Mimo wszystko ona nadal o niego dba, nie szczędząc fatygi: prowadzi dom, pierze bieliznę, przygotowuje posiłki. Dziwi mnie tak wielkie poświęcenie. Moim zdaniem opryskliwemu mężulkowi korona by z głowy nie spadła, gdyby sam złożył serwetki i poszedł sobie usmażyć jajecznicę. Może by się wtedy trochę uspokoił! Czy Maryse się boi, że ewentualny bunt skłoni małżonka do jeszcze większej napastliwości? „Skądże – odpowiada. – Po prostu staram się
być uprzejma”. Sugeruję jej, że jeśli ktoś jest do tego stopnia uprzejmy, to już wykracza poza zwykłą uprzejmość. Ona wykrzykuje: „Och, zapewniam panią, robię to nie dla niego! Tylko dla siebie. Mam pewną wizję wspólnego życia i chciałabym być jej wierna. Znienawidziłabym siebie, gdybym dała się wciągnąć w jego małostkowe gierki i w spiralę odwetów. Postępując wobec niego tak, jak uważam, że się powinno postępować w związku małżeńskim, okazuję szacunek samej sobie!”.
(s.100)
– nie chcę przez to powiedzieć, że ja bym tak samo zachowywał się w związku, bo ja mam akurat inną wizję ;) ale mam swoje wizje różnych innych relacji z ludźmi, które pewnie inni oceniliby podobnie jak tutaj zachowanie Maryse, jednak ja też wszystko to robię dla siebie i z szacunku DLA MOICH przekonań.
„Jeśli wierzyć słowom tych poczciwych misiów, ich system wartości jest najlepszy pod słońcem. Zasadniczo mają rację: gdyby cała ludzkość stosowała go w sensie dosłownym, być może Ziemia stałaby się rajem. Tymczasem tak się nie dzieje, toteż pozwolę sobie na kilka krytycznych uwag.”
(s.102)
– cieszę się, że mam rację chociaż zasadniczo :D
„Stosunek do wszelkich autorytetów to często delikatna sprawa. Trudno się dziwić, że w tym systemie wartości, w którym nie istnieją zazdrość, zawiść i walka o dominację, traktuje się drugiego człowieka jak równego sobie, niezależnie od jego rangi i stanowiska. Wrażenie na nadwydajnych robią jedynie prawość, odwaga lub niezaprzeczalne kompetencje, które szczerze podziwiają i którym przyklaskują. W przeciwnym razie będą tak samo podchodzić do telefonistki, jak do dyrektora.”
(s.103-104)
– to prawda.
„Nadwydajni wiedzą o swoim roztargnieniu, niekiedy wręcz bezradności wobec drobnych problemów życia codziennego, lecz nie zdają sobie sprawy, że są w stanie efektywnie rozwiązywać wielkie problemy. Kiedykolwiek im się to udaje, nie kryją zdziwienia i twierdzą, że to nic trudnego. Tymczasem gdziekolwiek się znajdą, do czegokolwiek się zabiorą, odnoszą sukces. Szybcy, sprawni, wszystko robią dobrze i są tego świadomi, nie przychodzi im jednak do głowy, że tacy są tylko oni, nawet jeśli dostrzegają, że ich otoczenie nie umie sobie z niczym poradzić.”
(s.115-116)
– rzeczywiście jestem świadomy tego, że pewnych rzeczy nie potrafię, a które dla innych najwyraźniej są normalnymi drobiazgami. Ale dalszą część cytatu trzeba wyjaśnić: ja nie jestem świadomy że wszystko robię „szybko, sprawnie i dobrze”, tylko tego że jak coś robię, to to się sprawdza i działa i faktycznie nie rozumiem dlaczego otoczeniu to samo nie wychodzi ;) Także to jest ważny fragment, który postaram się zapamiętać (żeby może pamiętać dlaczego innym nie wychodzi zachowywanie miejsca pracy w określonym porządku, a sortowanie śmieci i pilnowanie tego przerasta ich intelektualnie ;) ).
Tu znowu przytoczę dłuższy cytat (następujący zaraz po poprzednim a kolejny będzie bezpośrednio po tym), bo muszę (choć pierwszy akapit jest tylko dla zarysowania tła):
Martine jest sekretarką i księgową. Kiedy zatrudniła się w pewnej małej rodzinnej firmie, dział administracyjny był tam zdezorganizowany, przeciążony, a płatności regulowano ze znacznym opóźnieniem. W ciągu niecałych dwóch lat nadrobiła zaległości, uporządkowała kartotekę, zreorganizowała dział i wprowadziła system zarządzania bieżącymi sprawami, działający tak skutecznie, że teraz Martine nie ma prawie nic do roboty i po prostu się nudzi. Nie może jednak zrozumieć, dlaczego koledzy nie są równie metodyczni jak ona: dla niej to dziecinnie proste! A jeszcze mniej rozumie powoli narastające wokół niej zazdrość i wrogość. Cóż takiego zrobiła, żeby sobie na nie zasłużyć? Jest naiwna, nie przyjmując do wiadomości, że intelektualnie przerasta swoje otoczenie, tymczasem ono widzi to jak na dłoni!
Naiwna? Chyba nie tak bardzo. Jak wszyscy nadwydajni mentalnie, Martine niestrudzenie usiłuje zamaskować swoją odmienność. Gdyby jednak głębiej się zastanowiła, musiałaby przyznać, że dziesięć razy dziennie zachodzi w głowę, jacy naprawdę są ci inni. Pozwalając sobie na odrobinę szczerości, uznałaby, że apatyczni, uparci lub ograniczeni. Ich ospałość czy brak rozsądku ją irytują, powściąga jednak emocje. Działają jej na nerwy banalność i powierzchowność ich rozmów. Ich opinie to frazesy, a wypowiadane przez nich uwagi świadczą o obcesowości. Miałaby niejedną okazję wytknąć im małostkowość, egoizm, a nawet, nie bójmy się tego słowa: głupotę. Ale nie, Martine unika wszelkiego wartościowania. To byłoby wejście w czeluść tunelu. Czym prędzej wracajmy do naszego salonu VIP!”
(s.116)
– ja nie jestem sekretarką ani księgowym, pracuję na produkcji. Ale zachodzę w głowę nad tym samym ;) Irytuje i działa mi na nerwy to samo (Bożeee, dlaczego innym tak trudno jest zrobić z niesprawną lampką cokolwiek innego niż wyrzucić ją do odpadów zmieszanych(!!!) ?!?!? ;) )
„A przecież nie przyjmując do świadomości swojej wyższości intelektualnej, wyrządzasz krzywdę normalnie myślącym. Wyobraź sobie mistrza olimpijskiego rywalizującego z amatorami i negującego swoją przewagę kondycyjną. Jego miażdżące zwycięstwa ośmieszyłyby i zdeprymowały tych żałosnych niedzielnych sportowców. I w dodatku ten fałszywy skromniś rozpowiadałby wokół, że nie jest pod żadnym względem wyjątkowy! Tamci mieliby prawo znienawidzić go i wykluczyć ze swojego grona. Ty natomiast, nie chcąc uznać swojej nadzwyczajnej inteligencji i pragnąc grać jak równy z równym z każdym pozbawionym twoich umiejętności człowiekiem, postępujesz niczym ten olimpijczyk. Co twoim zdaniem musi odczuwać normalnie myślący, gdy w ciągu kilku sekund rozwiązujesz problem, nad którym on biedzi się od kilku tygodni? A następnie, gdy twierdzisz, że to było bardzo łatwe i że nie dokonałeś żadnego wyczynu? Skromność nieuwzględniająca własnej wyższości może szybko stać się fałszywa, czy wręcz przekształcić w pogardę. Jeśli spojrzeć na sprawę pod tym kątem, trudno się dziwić, że systematycznie wzbudzasz niechęć, wręcz zawiść, prawda? Uważam, że taki rozdźwięk, dostrzegany przez pracowników niższego stopnia, a negowany przez tych stojących wyżej w hierarchii, często prowadzi do sytuacji mobbingowych.
Nie mylmy pokory z fałszywą skromnością. Możesz zyskać akceptację innych, nie zaprzeczając swojej naturze, lecz zwyczajnie ją uznając. Wystarczy, byś się zdobył na obiektywizm. Stwierdzenie faktu to nie przejaw samochwalstwa. Najbardziej rzetelnie potraktujesz sprawę, przyjmując raz na zawsze do wiadomości swoją odmienność.”
(s.117)
– ok, tak na to nigdy nie patrzyłem. Tak chyba mogę spojrzeć.
Trzeba jeszcze dodać: wcale to nie znaczy, że nadwydajni mentalnie są inteligentniejsi czy jakoś „lepsi” od normalnie myślących (bo cytaty, które przytaczam mogłyby się komuś wydać wysuwającymi taką tezę) – w testach IQ nie osiągnęliby dużego wyniku (choć te testy, m.in. dlatego, nie są miarodajne), ale też: wcale to nie jest lepiej rozwiązywać szybko duże problemy, a nie umieć sobie poradzić z codziennymi drobiazgami. To naprawdę nie jest lepiej. Jest po prostu inaczej.
„Możesz stąd wywnioskować, że do pławienia się w morzu powszechnej miłości, w poczuciu bliskości z naturą i innymi istotami ludzkimi, nie są zdolni normalnie myślący.”
(s.121)
– to znów odnośnie wizji świata i wiary.
„Normalnie myślący mają znacznie mniejsze potrzeby emocjonalne niż ty. Wystarczają im i całkowicie odpowiadają relacje, które ty uznajesz za powierzchowne. Chętnie rozmawiają o banałach, wymieniają się frazesami, dzielą poglądami, które nie budzą konfliktów, a spotykają się dla samej przyjemności przebywania razem. Lubią grupę, a nawet tłum. Lubią zabawę i rozrywkę. Nie potrzebują dyskusji na wyższym poziomie i nie mają pokusy zmieniać świata. Skoro powszechny sposób myślenia im odpowiada, po cóż mieliby szukać innego? Myśli zbyt radykalne ich przerażają, wręcz szokują. Niechętnie słuchają ludzi skłonnych do wynurzeń, bo to, co mówią, budzi niepotrzebny lęk. Dopiero gdy normalnie myślącym przydarza się coś złego, mają ochotę opowiadać o swoich sprawach osobistych. Wówczas doceniają wielką umiejętność słuchania i pokłady empatii tkwiące w nadwydajnych umysłach, ale gdy tylko poczują się lepiej, znów nabierają rezerwy i odzyskują komfort psychiczny, z przyjemnością prowadząc pogawędki na banalne tematy. Nadwydajny, który słuchając pochopnych zwierzeń, już miał nadzieję na serdeczną przyjaźń, przeżywa rozczarowanie. Rozgoryczony, wyciąga wniosek, że został wykorzystany, gdy coś było nie tak, a teraz, gdy wszystko jest w porządku, rozmówca ma go w nosie. To błędna interpretacja: dla normalnie myślących rozmowy na tematy intymne prowadzi się tylko w chwilach załamania.”
(s.122)
– to mi wiele wyjaśnia. Naprawdę jest to dla mnie odkrywcze i postaram się zapamiętać, żeby właśnie nie irytować się tymi rozmowami o banałach współpracowników. Ale będzie ciężko ;) I dalej:
„Normalnie myślący chętnie krytykują, szczególnie to wszystko, co odbiega od konwenansów. Dla nich krytykować nie znaczy odrzucać, lecz pomagać w doskonaleniu się. Lubią także komentować postępowanie swego otoczenia. Nadwydajni często źle przyjmują to, co uważają za obmowę czy plotki z magla. W swojej książce „Urodziłem się pewnego błękitnego dnia” Daniel Tammet zauważa, że wśród ludzi plotka pełni taką samą funkcję jak iskanie wśród małp: tworzy więź społeczną. Większą wagę niż samo obmawianie ma komentowanie czyichś postępków. Takie zachowania mają więc sens, którego nie dostrzegają nadwydajni. Oni przecież nie potrzebują żadnego iskania, bo zawsze czują się związani z innymi.”
(s.122-123)
– DOKŁADNIE ;)
„Florence wyjaśnia mi, jak to funkcjonuje: „Gdy tylko ktoś wchodzi w moje życie, już nie potrafię go wyrzucić. Życie jest jak sztuka teatralna: każdy musi grać swoją rolę. Gdy brakuje jednego aktora, trzeba pisać dramat od nowa, zmieniając fabułę i dialogi”. Napomykając o pewnym swoim związku, który ją niszczył, dodaje: „Zerwanie z tamtym facetem było jak odcięcie sobie ręki”.
Tym wyjaśnieniem Florence trafiła w sedno: myślenie niektórych nadwydajnych mentalnie jest do tego stopnia kolektywistyczne i globalne, że żyją w poczuciu niezróżnicowania: „Bliźni jest częścią mnie”. Dlatego tak trudno im zrozumieć indywidualizm normalnie myślących. Powiedzieć: „Inny nie jest mną”, jest równie bezsensowne jak: „Och, mam to gdzieś! Noga mi się złamała. Niech idzie do lekarza!”. (…)
Wyobrażasz sobie życie jako ogromny, ciągnący się w nieskończoność park, a ludzi – jako kępy drzew, krzaki, klomby. Park należy do wszystkich. Myślisz sobie: „Jak to dobrze, że mamy tu taką różnorodną roślinność. Gdyby nie ona, panowałaby straszna monotonia! Jednak czy będziemy porównywać zagajnik z klombem, żeby orzec, który jest lepszy? Zresztą, jak wymknąć się z tego krajobrazu? Nie możemy wyjść z parku, najwyżej trochę oddalić się jedni od drugich, choć i tak nasze drogi kiedyś będą musiały się skrzyżować”. Wyjaśnia to, dlaczego nadwydajni wykazują wysoki poziom tolerancji, akceptując różnice, lecz ciężko przeżywają zerwanie każdej relacji.
Dla lewopółkulowców ten sam pejzaż jest wyraźnie podzielony na odrębne ogródki. Nie powinno więc cię dziwić, że normalnie myślący czują potrzebę kategoryzowania ludzi, mierzenia ich i porównywania jednych z drugimi.”
(s.123-124)
– co ja mogę na to powiedzieć poza tym, że tak właśnie widzę świat jak w opisie o nadwydajnych? ;)
„Jak widzimy od samego początku książki, nadwydajni mentalnie myślą sercem. Co więcej, nie mogą do tego celu używać innego narządu: wszystko musi być zabarwione uczuciem, nawet przedmioty (przecież mają te same elektrony)!”
(s.131)
– no bo przecież mają! ;)
„Aby dobrze wybrać współtowarzysza, trzeba umieć żyć samotnie”.
(s.174)
– z tym się zgadzam.
„Przede wszystkim nie bierz do siebie krytycznych uwag. Wypowiadający je mówi w tej chwili więcej o sobie niż o tobie. Logika jest następująca: „Wytykam innym zachowania, na które sam sobie nie pozwalam” (jak oni mogą się tak bezwstydnie zachowywać!). Tak więc krytykując jakąś kobietę za jej prowokujący strój, zarazem informuję, że osobiście zabraniam sobie wyglądać seksownie. Im gwałtowniejsza jest reakcja, tym potężniejsza moja autocenzura. Teraz, gdy już masz odpowiedni klucz, spróbuj rozszyfrować różne tabu swoich krytykantów. To działa również w drugą stronę. Posłuchaj, jak sam kogoś oceniasz, i sprawdź, który z twoich wewnętrznych zakazów przejawia się w tej krytyce.”
(s.175)
– prawda…
„Nadskuteczne kobiety są bardzo męskie (pod względem funkcjonowania umysłu!), mężczyźni zaś – raczej kobiecy.”
(s.180)
– ciekawe spostrzeżenie. Faktycznie patrząc np. na hobby to mam raczeń żeńskie, więc też coś w tym jest.
„Wydaje mi się nawet, że sporo nadwydajnych mentalnie można znaleźć wśród homo- i biseksualistów – to przynajmniej mogłam stwierdzić w przypadku moich klientów.”
(s.180)
– no co Ty nie powiesz… ;)
No i to tyle.
„Inny profil neurologiczny” – po prostu.
P.S. – Nadal nie lubię wordpressa, nie wiem co musiałbym zrobić żeby te odstępy (pomiędzy moim komentarzem, a początkiem następnego cytatu) były szersze :[ edytor nie reaguje ani na enter ani znak nowej linii w html-u… Jest to wkurzające kiedy człowiek nie ma nad tym w prosty sposób kontroli.
„Jak facet z facetem. Rozmowy o seksualności i związkach gejowskich” – A. Gryżewski, P. Pilarski
Poza tym że wszystkie książki opisuję w miejscu do tego przeznaczonym, od czasu do czasu wrzucam tu mój opis jakiejś książki, którą uznałem za ważną, nawet jeśli nie jest w tematyce ts. Tak jest i tym razem. A ponieważ dziś skończyłem słuchać kursu o prokrastynacji, a nadal nie mogę się wziąć za to co sobie wyznaczyłem, bo właśnie znalazłem, że wisi nade mną w pliku kilka temacików, które chciałem wrzucić na bloga, to zacznę od pierwszego ;)
Bardzo dobra, świetna, genialna książka, którą polecam każdemu, bez względu na orientację i płeć, ponieważ jest dosyć uniwersalna. To znaczy na początku jest głównie o homoseksualności, rzeczowo, konkretnie i dobrze napisane, a potem jest o związkach i chociaż też głównie homoseksualnych związków są przykłady, to jest to ogólnie o związkach, dosyć uniwersalnie. I dobrze napisane. Tak ogólnie nie wiem co jeszcze mógłbym powiedzieć ale no – jest naprawdę dobra ;) ale żeby się nie powtarzać, przejdę do cytatów, których mam wynotowanych sporo.
Książka ma formę wywiadu, a może raczej dialogu pisarza z psychologiem. Wytłuszczone są pytania/wypowiedzi pisarza, zwykłym tekstem napisane wypowiedzi psychologa.
„Dużo podróżuję. Często ujmuje mnie w wielu krajach otwartość, różnorodność, multikulturowość. Widzę, jak to wzbogaca życie i osobowość ludzi. Natomiast występująca w Polsce tendencja do zamykania się sprawia, że wiele osób czuje się na marginesie życia. Zwłaszcza osoby LGB.”
– o, to, to! Dokładnie, właśnie! To jest pierwszy z cytatów, który bardzo ładnie i zgrabnie ujmuje, to co zawsze czułem tylko nigdy nie umiałem tak ładnie i zgrabnie podsumować ;)
A to jest drugi:
„Dobro osób LGB to wspólna sprawa narodowa. Osoby LBG nierzadko cierpią na skutki stresu mniejszościowego, takie jak depresja, bezsenność, lęki, zaburzenia odżywiania i trudności z koncentracją. To potężna strata dla gospodarki kraju, jak również duże koszty dla systemu opieki zdrowotnej.”
– !!! a ludziom się wydaje, że LGBT to jest „temat zastępczy” i rzeczy w ogóle nieważne w obliczu kryzysów gospodarczych… a jak myślicie, skąd się biorą te kryzysy, hę? Zawsze powtarzałem, że ludzie muszą być szczęśliwi (tzn. ich potrzeby muszą być zaspokojone) żeby gospodarka dobrze stała. Nie odwrotnie.
„Zarzuca się homoseksualistom, że organizują parady równości, „afiszują się”. I że przez to wiele osób heteroseksualnych czuje się niepewnie. A mało kto zwraca uwagę, że takie, dajmy na to, typowe polskie wesele to dwudniowa manifestacja heteroseksualności.”
– to chyba nie wymaga komentarza ;)
Dalej jest fragment o krajach arabskich, że kiedyś podejście do seksualności było zupełnie luźne tam.
„– Było nawet coś takiego jak średniowieczna arabska poezja homoerotyczna.
– No i to, jak wiemy, mocno się pozmieniało. Za Zachodem generalnie nie przepadają, bo jest zgniły i tak dalej, ale łączy ich z nim negatywny stosunek do homoseksualistów. Wypierają teraz ten kanon literatury związanej z homoseksualnością, cenzurują go. Tymczasem swoboda seksualna, realizowanie swoich seksualnych potrzeb wpływało na to, że ludzie byli zgodni wewnętrznie, z samymi sobą, mogli zatem ze spokojem zajmować się światem zewnętrznym. Rozwijać się, mieć życie duchowe, intelektualne. Przecież kraje arabskie to była kiedyś kolebka różnych prądów filozoficznych, ludzie byli bardzo kreatywni w tym i otwarci. Ale władza z kolei widziała, że trudno kontrolować ludzi, którzy są otwarci, żyją w zgodzie z samymi sobą, bo tacy mogą domagać się różnych zmian. Więc władcy wymyślili, że trzeba wywołać w nich konflikt wewnętrzny. Bo jeśli człowiek ma konflikt wewnętrzny, łatwo nim manipulować, nie jest wówczas tak skupiony na zmianie rzeczywistości zewnętrznej.
– No i dobrali się do seksu?
– Kiedy przeżywasz konflikt wewnętrzny związany ze swoją seksualnością, bo nauczono cię, że barbarzyństwem jest hołdowanie swoim seksualnym potrzebom, że to zwierzę tak robi, a ty powinieneś siłą umysłu to kontrolować, siłą woli rugować i ograniczać seksualność – wtedy jesteś słabszy na zewnątrz, bo zżera cię wojna domowa. A przez to jesteś łatwiej kontrolowalny. Jesteś osobą homoseksualną: źle. Jesteś osobą heteroseksualną: źle, jeśli uprawiasz seks dla przyjemności, a nie dla prokreacji. Jesteś nastolatkiem: nie onanizuj się, nie przeżywaj swojej seksualności, nie ciesz się nią. I tak dalej. Coś ci to przypomina?
– Polska 2016?
– Seksualność wskutek manipulacji różnie rozumianej władzy spychana jest w rewiry chuci i żądzy. Wszystko jest tabuizowane. Stąd – wracając do twojego pytania – bierze się zakorzeniony głęboko pogląd, że „w seksie jest coś złego”.
– Wywołaliśmy w tobie poczucie winy, wstyd, konflikt wewnętrzny? To teraz na kolana i grzecznie się wyspowiadaj! A jaki człowiek jest wdzięczny, gdy zostanie mu wybaczone…
– Podkreślmy zatem jeszcze raz: o ile kogoś tym nie krzywdzimy, to w seksie, w korzystaniu z naszej seksualności nie ma nic złego.”„– I to jest właśnie kolejny typowy temat dla relacji homoseksualnych: jakie jest nasze podejście do seksu poza związkiem. Już o tym trochę rozmawialiśmy. U heteroseksualistów monogamia jest bardziej oczywista. Nie dyskutują o niej, a w razie czego zamiatają swoje grzeszki pod dywan.
– Geje może dlatego dyskutują, że związek gejów to związek dwóch facetów? A faceci, że znowu sięgnę po kochane stereotypy, „mają swoje potrzeby”.
– Sprawa jest skomplikowana. Z kilku powodów. Z jednej strony, my, mężczyźni, rzeczywiście mamy ciut łatwiejszy dostęp do seksualności niż kobiety. Seks jest na zawołanie, na wierzchu – i więcej jest facetów niż kobiet, którym nie jest głupio uprawiać go w sposób mechaniczny. To pierwszy powód. Drugi powód jest z kolei taki, że kiedy z powodu homofobii wiele osób musi się kryć ze swoją orientacją, związkiem, to gdzieś w środku pojawia się myśl: skoro mój seks jest represjonowany, muszę sobie to odbić przez więcej bodźców. To znany mechanizm.”
Dalej jest ciekawy fragment, że homoseksualność krystalizuje się po 20 roku życia, a przed 30 („krystalizuje”, a nie „kształtuje”!), ale za dużo by przepisywać/kopiować.
„Miałem wielu „zakłamanych” klientów. Zakłamanych w tym sensie, że byli w związkach heteroseksualnych, mieli nawet dzieci, na zewnątrz kultywowali wartości heteroseksualne, rodzinne, tradycyjne, natomiast po cichu uprawiali coś zupełnie innego. No i wychodziło to na jaw. Bo nie zamknął laptopa, a tam jego profil na jakimś portalu gejowskim. Albo inny mój klient – wyjechał na Zachód do pracy. Żona do niego dołączyła po dwóch latach. I jak w tym zachodnim mieście szli sobie razem, to co drugi facet go pozdrawiał. „Cześć”, „siema”. On jej wytłumaczył, że się tutaj udziela społecznie. Żona dopiero po roku skojarzyła, o jaką konkretnie społeczność chodzi.”
– to zabawnie jest napisane ;) ale w sumie oczywiście nie śmieszne, ofiary heteronormy. I dalej ten sam temat:
„Powiedziałbym, że nikt tu nie jest bardziej winny ani bardziej poszkodowany. Załóżmy, że jest taka sytuacja, wzięta zresztą z mojej praktyki. Klient bardzo kochał swojego ojca i wiedział, że on by się załamał, gdyby dowiedział się, że syn jest gejem. Ten ojciec od pewnego momentu nieustannie wywierał na nim presję: kiedy ty się w końcu ożenisz, chciałbym przytulić wnuka przed śmiercią. Więc ten mój klient zmusił się do seksu z kobietą, żeby ją zapłodnić, żeby ojciec miał wnuka.
Takie historie kończą się dopiero wtedy, kiedy przysłowiowy ojciec umiera albo ja wzmacniam swoją samoocenę na tyle, że zaczynam żyć w zgodzie ze sobą i wymiksowuję się z tego rozwiązania heteroseksualnego. Ale czy można obwiniać ojca? Przecież gdyby żył w rzeczywistości, w której panowałoby społeczne przyzwolenie na to, że syn może być albo homo, albo hetero, w ogóle nie byłoby takiej sytuacji.”„- A co Jezus powiedział o homoseksualności?
– Zdaje się, że nic.
– No właśnie. Dokładnie nic. A to był przecież autorytet, więc warto go słuchać.
– Kościół słucha Jezusa chyba tylko jednym uchem, bo w swoim Katechizmie zakazuje wyłącznie „niesłusznej dyskryminacji” homoseksualistów. Prześladujmy tych zboczeńców, ale tylko wtedy, kiedy mamy wyraźne powody. Nic dziwnego, że w badaniach socjologicznych najbardziej tolerancyjni okazują się niewierzący.„
– :D
„Jeden z moich klientów próbował „leczyć się” z homoseksualizmu w kościelnej grupie Odwaga. Jest u mnie ponad rok w terapii. Dumę w relacji z ojcem osiągał bardzo rzadko, a mimo to ciągle starał się dostosowywać do jego oczekiwań. Przynosiło mu to na co dzień dużo cierpienia. No i nieustannie odkładał decyzję o nawiązaniu relacji emocjonalnych z innym mężczyzną. Od wielu lat jest samotny, ma nawet ogromne opory, żeby wejść w jakąś sytuację erotyczną. Dopiero kiedy libido go przyciśnie, idzie do jakiegoś klubu. Raz na rok, raz na pół roku. A na co dzień to libido tłamsi. On przeżywa ogromny konflikt wewnętrzny, który go osłabia, bo on nie realizuje swoich potrzeb emocjonalno-seksualnych. Takie właśnie są koszty zewnątrzsterowności.
Gdy jesteś pogodzony ze swoimi uczuciami, kiedy one są dla ciebie ważne, stawiasz w pierwszym rzędzie na swoje potrzeby i swoje oczekiwania, a tylko w 20 procentach na oczekiwania innych. Co z tego, że mama będzie płakała, bo nie będzie miała synowej. Pogodzi się. Tu chodzi przecież o twoje życie.”
– ostatni akapit jest ważny.
„– Rozumiem, że masz na myśli kościelne ośrodki typu „Odwaga”? Chodzi plotka, iż ich nazwa musiała się wziąć stąd, że mają odwagę pieprzyć głupoty.
– Kiedyś była Odwaga, teraz jest modna Pascha. Te ośrodki działają jak sekta. Często prowadzi je osoba, która czerpie siłę i przyjemność z tego, że wprowadza innych w wyrzuty sumienia i poczucie winy. Jesteś gorszy, nie umiesz się kontrolować! A przecież kiedy chłopak między 16. a 25. rokiem życia ma wysoki poziom testosteronu, to naprawdę nie może się kontrolować. Potrzeby seksualne muszą być realizowane (…)”
– dobre z tą „Odwagą” :D No ale reszta smutna.
„– A czy w tych Odwagach lub Paschach nie jest tak, że jeden drugiemu wpada czasem w oko, spodoba się? Przecież siedzą te nabuzowane chłopaki zamknięte w jednej chałupie.
– Niektórzy dopiero tam nabierają odwagi, żeby coś zdziałać!
Jeden klient mówił mi, że o ile w liceum fantazjował sobie na temat chłopaków z klasy, ale nie wykraczał poza te fantazje, to kiedy powiedział o tym rodzicom, a oni go wysłali do Odwagi, dopiero tam zaczął wprowadzać fantazje w czyn. Zaczęły się pokątne pocałunki, pieszczoty. Ars amandi się rozwinęło. Wprawdzie oni się starają monitorować swoich podopiecznych, ale jak ktoś chce, może zaszaleć. Jest terapia grupowa, siedzimy w kilka osób, każdy opowiada, co przeżył. I okazuje się, że Tomek ma podobne doświadczenia do moich. Już się nawiązuje jakaś wspólnota, bliskość. Ja jestem gejem, on jest gejem, ma piękne oczy i w ogóle.
– Rodzice mnie tu przysłali, trudno, trzeba miło spędzić czas.
– Podobnie może być też w przypadku osób, które mają orientację egodystoniczną i przyjechały tam z własnej woli. Nagle spotykam faceta, od którego dostaję akceptację. Na dodatek podoba mi się, wpadł mi w oko. No to ja też mu daję akceptację. Otwieramy się na siebie.
– I wtedy Pascha kończy się happy endem!
– W dużej mierze terapia reparatywna kończy się cierpieniem uczestnika, stanami nerwicowymi, utrwalaniem zaburzeń seksualnych, zablokowaniem lub opóźnieniem rozwoju psychoseksualnego, a także depresją, ograniczeniem kontaktów towarzyskich, rodzinnych i niską samooceną.”
– na początku śmiesznie, a potem znów smutno.
„Poza indywidualną są różne inne normy. Norma partnerska, czyli co jest normą dla nas dwóch. Dalej norma moralna, religijna, prawna, medyczna, norma statystyczna, kliniczna, społeczno-obyczajowa, religijna, kulturowa. To jeszcze nie wszystkie. Patrzy się przez ich pryzmat w zależności od sytuacji i tego, co jest dla nas w danym momencie najważniejsze.”
– a niektórzy powiedzą „to jest nienormalne” i myślą, że to załatwia sprawę ;)
„Rodzina bardzo często nie jest nastawiona na dawanie wsparcia, niezależnie z czym ktoś do tej rodziny przyjedzie, tylko na pouczanie i poradnictwo. Tak już rodziny mają. A dlaczego tak łatwo jest komuś radzić? Bo to nie wymaga zrozumienia. Forsujesz pewien pomysł i jedziesz z tym. A zrozumienie to praca, bo trzeba wczuć się w sytuację drugiej osoby. Dlatego większość wybiera dawanie rad.”
– ważny fragment, tak ogólnie.
„– Trudno wczuć się w sytuację syna geja rodzicom, którzy wychowywali się w czasach, kiedy homoseksualizm był na liście chorób.
– Kiedy wprowadzono mikrofalówki, towarzyszyła temu wielka panika, że są szkodliwe dla organizmu i że po roku ich stosowania można umrzeć na raka. Minęło tyle lat i jakoś wszyscy żyją.”
– a to dobre :D (również z innych powodów).
„– Homoseksualność została skreślona z listy chorób, ale lista chorób nie została wykreślona z mentalności. Kościół dopiero 300 lat po Koperniku uznał, że Ziemia kręci się wokół Słońca.
– Dlatego w konfrontacji z uprzedzeniami zawsze trzeba postawić na swoją podmiotowość. Co jest dla mnie ważne? Nawet kosztem czyichś oczekiwań.
– Kiedy mam do wyboru, czy zranić siebie, czy matkę, to ważniejsze powinno być dla mnie, żebym sobie tej rany nie zadawał.
– Otóż to. Bardzo mi przykro.”
– bardzo ważne, dla każdego i w każdej sytuacji!
„Jeden z moich klientów miał silną potrzebę posiadania rodziny. Związał się z mężczyzną, który był w trakcie wychodzenia z relacji heteroseksualnej. Jeszcze się zastanawiał, jeszcze przyglądał się swojej seksualności, ale już ogłosił się na portalu gejowskim. I tak się poznali. Po długim spotykaniu się ten drugi doszedł do tego, że jest osobą homoseksualną i że się rozwodzi. Sąd przerzucił na niego prawa rodzicielskie, bo z żoną był jakiś problem. No i są ze sobą teraz obaj, wychowują trójkę dzieciaków. Wielkim marzeniem mojego klienta było mieć rodzinę. I zrealizował to. Z tego, co mi wiadomo, jest dobrym ojcem, nie ma tam żadnych tarć.”
– ciekawa historia :)
I dalej o rodzicielstwie:
„– Jest pełno filmów typu „facet i dziecko”, „dwóch mężczyzn i dziecko, „trzech mężczyzn i dziecko”. I tak dalej. Ha, ha, jakie śmieszne, ona wyjechała, a on musi się bachorem opiekować! A nie znam ani jednej komedii o tym, że to kobieta nagle znalazła się w takiej sytuacji. Rany, co teraz będzie? Tak jakby wszystkie, łącznie z mamą Madzi, doskonale sobie z tym radziły.„
– heh :D
Sporo jest takich śmiesznych fragmentów:
„- Matka natura specjalnie nie dała mężczyznom możliwości wydłużenia członka, bo wiedziała, że mężczyźni podchodzą do siebie rywalizująco. Jeśli kolega by wydłużył, a ja bym to zobaczył albo się o tym dowiedział, zrobiłbym zaraz to samo. On by zobaczył, wydłużyłby sobie jeszcze bardziej. I tak dalej, i tak dalej. Po roku wszyscy by chodzili z członkami przewieszonymi przez ramię.”
„(…) kilka tysięcy [godzin] spędzonych na oglądaniu pornografii. A tam jest dużo fałszu. Wzwód członka jest nagrywany z dołu i z boku, więc ten członek sięga przez pół pokoju.”
– :D I tym zabawnym akcentem zakończę ;)
[książkę przeczytałem już w styczniu, tak jakoś zwlekałem z dodaniem notki ;) ]
#1357 (głównie o pracy)
Odkryłem swoje powołania. Powinienem zostać psychologiem kryminalnym, który pracuje z najcięższymi przestępcami (typu pedofile-sadyści itp.). Dlaczego? Bo nie wzbudzają we mnie agresji (co najwyżej smutek).
https://www.youtube.com/watch?v=JsM1k2eLfRY – tak stwierdziłem po tym filmiku ;) (tam się pojawiło pytanie jak ona radzi sobie z uczuciami tego typu – no ja nie miałbym takich uczuć w ogóle…). I ogólnie świetny kanał, na którym są wywiady z bardzo różnymi ludźmi (jak tu właśnie psycholog kryminalna, ale także ksiądz, pastor, uchodźca, aktor porno, hazardzista, bezdomny, milioner, morderca, obiektoseksualistka, autysta, osoby niepełnosprawne, otyłe, chora na raka, ginekolog, niewidoma, osoba zajmująca się transportem zwłok z miejsca śmierci, zoofil, pedofil i wielu jeszcze innych). Ale też muszę powiedzieć, że w komentarzach pod tymi (i jeszcze innymi na które potem trafiłem z polecanych) filmami, widzę tendencję, która mi się podoba, a której niestety nie spotykam pod polskojęzycznymi filmami.
No to jak już tak piszę, to napiszę o pracy… miałem wolne, więcej niż dwa tygodnie, coś tam zdziałałem, życie faktycznie „ogarnąłem” w tym sensie, o którym pisałem w poprzedniej notce ;) ale… ciężko wracać do pracy. Chyba tylko się utwierdziłem w tym, że mi się już tam nie chce… coś mi nie pasuje tam. Coś w tej pracy jest takiego, że niby wszystko ok, ale jakoś… nie wiem… Może po prostu rodzaj pracy, muszę przyznać, że chyba znudziła mi się produkcja. Tak „znudziła mi się” to dobre określenie, bo zastanawiałem się czy powinienem napisać, że żałuję, że tak się potoczyło moje życie, ale nie – właśnie nie, nadal uważam, że to dobrze, że się w takim kierunku potoczyło, bo jednak przez 10 a może i 15 lat to był dla mnie odpowiedni rodzaj pracy, z którego byłem zadowolony :) Dlatego „znudziło się” jest lepszym określeniem. Teraz wolałbym robić coś innego, ale dopiero teraz ;) Czy to źle? Nie, ludzie chyba mają prawo zmieniać swoje życie? ;) Może ja jestem z tych, którzy co kilka(naście) lat czują potrzebę zmiany.
Inna sprawa, że również na wyżej wspomnianym kanale są też pytania do człowieka bez pracy. Oczywiście zaciekawiła mnie jego filozofia, trafiłem na jego stronę (raphaelfellmer.de) właściwie z linku do książki – napisał e-booka i można go ściągnąć za darmo (logiczne – nie potrzebuje pieniędzy więc nie musi na nim zarabiać :) tym bardziej na plus), ściągnąłęm myśląc, że pewnie jakaś ulotka”… a to jest ponad 250 stron samego tekstu! No to trochę minie zanim przeczytam ;) ale przeczytam na pewno. Wiadomo że on wiele „robi” mimo tego że nie pracuje, ale może to jest dobry kierunek (a na pewno można się zainspirować chociaż w niektórych kwestiach, dzięki czemu jeśli nie zupełnie, to może chociaż będzie można zmniejszyć ilość pracy… może chociaż do pół etatu…).
Pewnie jeszcze o tym napiszę, bo tak się już teraz choćby tą notką zainspirowałem że już wymyślam rozwiązania ;)
koronawirus reality show
Miesiąc temu byłem na wycieczce w ZEA (ale o tym jeszcze będzie wpis), akurat zdążyłem wrócić zanim rozpętało się to co się rozpętało. I tak sobie myślę, że chyba chciałbym o tym napisać, bo dawno nie było na blogu wpisu, który komentowałyby bieżące wydarzenia (chociaż właściwie rok temu podczas pożaru Notre Dame w Paryżu był, to nie tak dawno znowu ;) ). No więc koronawirus – najbardziej w związku z tym zaskoczył mnie… że poszczególne landy w Niemczech są aż tak niezależne – jedne zamknęły szkoły, inne nie… (tzn. teraz już zamknęły wszystkie ale na początku tak nie było; teraz niektóre wprowadziły stan nadzwyczajny), to większa niezależność niż ma USA, bo tam jak prezydent coś powie, to obowiązuje cały kraj ;) Kraje przywróciły kontrole na granicach i inne obostrzenia, niektóre granice zamknęły, transport lotniczy wstrzymany… A u nas paliwo po 1,24€ w sobotę było! Ludzie, takiej ceny nie widziałem od… może nawet nigdy :D (a ktoś mówił że nawet po 1,12€ widział w weekend) a tu pełny bak, nie ma co tankować ;) Ale cieszyłbym się jakby jeszcze trochę się utrzymała taka cena i jakby wreszcie zrobiło się trochę cieplej – jest jeszcze trochę miejsc w bliższej czy dalszej okolicy, które chciałbym zwiedzić (głównie przyrodnicze, więc chyba tym też nie zadziałam na szkodę społeczeństwa ;) ).
Ciekawe jest to wszystko co się dzieje z takiego innego punktu widzenia. Już gdzieś się spotkałem z teorią jak to zmieni postrzeganie, dokona się… nie wiem, rewolucja w ludziach ;) Tak daleko bym nie szedł, ale kiedy mówią że sieciówki odzieżowe zanotowały duży spadek na giełdzie… to tak myślę sobie, że może jednak ludzie dzięki temu dostrzegą, że można nie kupować ciuchów ciągle… i w ogóle jak mało tak naprawdę potrzebują…
Ja osobiście… (no na szczęście w tym roku i tak nie planowałem jechać do PL na Wielkanoc, gdybym planował, to wielce byłbym niepocieszony, tzn. może nie na same święta, ale jakbym wziął urlop specjalnie, to byłoby kiepsko), mam cichą nadzieję żeby tak zamknęli moją firmę chociaż na 2 tygodnie ;) …proszę? :P czuję (tak czuję! :D) że bym przez te dwa tygodnie wolnego ogarnął życie! ;D (wiecie, te wszystkie rzeczy do przeczytania, zdjęcia do przesortowania itp…), ale tu nie jest tak jak w Polsce (mimo że zachorowań jest więcej, w sumie pisząc większą część tej notki nie wiedziałem co się dzieje, bo była niedziela, więc od dwóch dni nie słuchałem radia ;) teraz już, od wczoraj, zaglądam nawet na wiadomości regionalne /i krajowe/ w internecie), tu życie toczy się dość normalnie, a przynajmniej długo się toczyło ;)
Ja osobiście (po raz drugi ;) ), nie widzę powodów do paniki czy choćby strachu. Właściwie przez długi czas uważałem, że ogólnie wszyscy przesadzają, jednak teraz rozumiem, że to dobra decyzja: bo nawet jeśli nam młodym nie zagraża ten wirus jakoś znacznie, to lepiej się chronić żeby nie zagrażać starszym czy osłabionym – to popieram.
Natomiast cała ta sytuacja medialna… przypomina mi reality show tylko z udziałem nas wszystkich. Bo ataki terrorystyczne są już passe. Teraz będziemy przeżywać wirusa…
Ok, wiadomość z popołudnia: firma, dla której moja firma jest podwykonawcą jednak się zamyka. To jeszcze nie znaczy na 100% że i u nas będzie przerwa, ale staje się to wielce prawdopodobne. Jeszcze pozostaje tylko kwestia wypłat i w ogóle jak to będzie rozwiązane – nikt nie chce brać urlopu, w czasie którego nigdzie nie można wyjechać, ja też nie, ale ja bym nie miał problemu nawet z powiedzmy 2 tygodniowym wolnym bezpłatnym (a już jak 60% dostaniemy, to będzie fajnie, miło i przyjemnie, naprawdę potrzebuję tego wolnego).
I tylko jak zwykle ostatnio znów rozwalił mnie nasz naczelny pracowy maruda: „kilka dni to jest fajnie w domu, ale potem się wariuje, bo nie ma co ze sobą zrobić” – coś w ten deseń. Ja mam samych książek tyle do czytania, że mógłbym do grudnia w domu siedzieć a nie 2-3 tygodnie :D Drugie tyle rzeczy do poczytania/obejrzenia/poznania/podyskutowania w internecie. A do tego moje hobby – rękodzieło itp., do origami ostatnio wróciłem… do bransoletek też bym wrócił, kolczyki bym porobił, decoupage… I dawno nie pisałem opowiadań… A rysować też bym się chciał nauczyć… mam podobno dobrą książkę, tylko kiedy nad tym usiąść… (i nie należy zapominać o kolorowankach dla dorosłych!). Kurcze… jakie to trzeba mieć przykre życie jak się po trzech dniach w domu nie ma co robić – no niepojęte jest to dla mnie. Ja jestem zupełnie pewien, że miałbym co robić przez następne trzydzieści lat. Dwa-trzy tygodnie to jest pierd, nic, pryszcz, nawet 1/6 tego co bym chciał nie zdążyłbym zrobić, ale jak wyżej – może chociaż ogarnąłbym życie i to już by było coś ;) Ale może to jak w tym komiksie :D
Wracając do wirusa: co ja myślę? Że za kilka tygodni nie tyle uda się go pokonać czy on zniknie, ale ludziom spowszednieje i stopniowo życie wróci do normy, pewnie prędzej niż wirus zostanie wyeliminowany…
P.S. – A, jeszcze te zakupy :D Czy może mi ktoś wytłumaczyć po jakiego grzyba robić zapasy jak na koniec świata? kiedy przecież można normalnie sobie wyjść na zakupy w każdej chwili, a nawet sklepy spożywcze mają być dłużej otwarte. Jeszcze rozumiem jak ktoś ma iść na kwarantannę i musi 2 tygodnie w domu siedzieć – no to spoko, zapasy są zrozumiałe. Ale w innym przypadku? I te papiery toaletowe :D Ja nie wiem, będziecie grać mumie czy coś? :D Ale nawet gdyby miało zabraknąć, to wiecie, że można się umyć? (czy to tylko geje wiedzą? – taki żarcik ;D ). Trochę rozsądku. W sumie z tym papierem to pół biedy – nie zepsuje się, najwyżej będziecie mieć zapas na pół roku ;) Ale jedzenia szkoda, więc nie przesadzać i/lub pamiętać, że po terminie też możecie potem zjeść te swoje zapasy ;)
Obywatelstwo (cz.1)
– Oglądam sobie czasem na YT jakieś wspomnienia z okresu IIWŚ. I strasznie mnie przeraża, że dla tych zacietrzewionych ludzi komentujących najważniejsze jest to, żeby pięć razy podkreślić że to robili Niemcy, zamiast to, że to ludzie ludziom robili (i broń Boże nie naziści, „bo to sztuczne pojęcie” – tak mi ostatnio jeden napisał, „tylko Niemcy!!!!!11!!1”). Pewnie się uważają za lepszych i będących ponad to. A przeraża mnie to, bo „Eksperyment” i „Efekt Lucyfera” ale gdzie tam na takim poziomie można porozmawiać z jakimś pieniaczem… Jak się wdałem w dyskusję, to już prawie usłyszałem, że Hitler był lewakiem :] I że jestem lewacką pizdą i… jakieś takie określenie na zboczeńca ale już nie pamiętam :D (to nie była jedna dyskusja i nie tylko na YT, raz nawet ktoś do mnie na FB napisał! czujecie to? mnie by było wstyd pod własnym nazwiskiem takie rzeczy pisać). Oczywiście ja nie kłócę się, jak tylko ktoś zaczyna mnie wyzywać, to kończę tą „dyskusję” w myśl zasady: „Nigdy nie kłóć się z głupkiem – ktoś mógłby nie zauważyć różnicy”. I oczywiście za każdym razem konsekwentnie zgłaszam treść do zablokowania (na FB też zgłosiłem, co nie jest aż tak intuicyjne ale posiedziałem nad tym i znalazłem).
– „Konfederacja: Rozdzielimy LGBT od państwa. Wprowadzimy ustawę anty-LGBT”: „Konfederacja na pewno nie będzie wysyłać funkcjonariuszy policji, bezpieki, przeciwko normalnym ludziom po to, żeby osłaniali parady dewiantów.” A to są ci normalni ludzie: [link]. I jeszcze ten jest bardzo normalny: „Korwin-Mikke znów szokuje: Trzeba ich wyrżnąć”.
Jap**… na jakim świecie ja żyję… no na szczęście ja nie w Polsce XD A potem słyszę pytanie jakie korzyści ma mi dać przyjęcie obywatelstwa kraju, w którym mieszkam. No może właśnie takie – posiadanie obywatelstwa państwa, które szanuje swoich obywateli, wszystkich? To chyba dość duża korzyść, tak myślę. Więc jak jeszcze ktoś chciałby zadać mi pytanie po co mi to obywatelstwo, to uprzejmie proszę jeszcze raz przeczytać ten wstęp, a potem wyciągnąć wnioski.
Bo już nie wspomnę o tym, że chcę głosować w wyborach tu gdzie mieszkam, i że po prostu zawsze chciałem tu być i być obywatelem.
Po tym przydługim wstępie (aczkolwiek uważam, że koniecznym), przejdę teraz do rzeczowego opisu procedury (wzbogaconego o moje doświadczenia ;) ).
Kiedy minęło mi 8 lat zamieszkania tutaj… to nie od razu poleciałem do urzędu, bo jakby to wyglądało ;) Odczekałem jeszcze dwa miesiące :D A tak poważnie: akurat byłem 1,5 miesiąca przed końcem umowy o pracę i chciałem poczekać aż mi przedłużą, tak też się stało. Wyszukałem więc sobie w internecie godziny otwarcia urzędu… i nie było jasne czy trzeba mieć termin czy nie trzeba – napisałem więc maila i odpisali że obecnie jest mało klientów i nie trzeba mieć terminu. Więc poszedłem.
Na dole siedzi pan i rozdziela kto gdzie i rozdaje numerki (pytał czy wstępna rozmowa czy chcę złożyć wniosek, mówię, że wstępna). Chyba mi nawet powiedział, że drugie piętro więc ok – budynek labirynt ale tam nawet jakoś trafiłem (tylko z powrotem zabłądziłem :D ), bo to nie jest tak, że są windy i klatka schodowa, tylko windy owszem, a poza tym tu jakieś schody, tam na środku korytarza takie kręte okrągłe schody… poszedłem nimi, a potem dłuuugim i zakręcającym korytarzem – trafiłem. Usiadłem w poczekalni aż się zaświeci mój numerek z numerem pokoju do którego mam się udać. Miły pan wręczył mi tam wniosek do wypełnienia na kilkanaście stron z zakreślonym tym, co mam wraz z nim donieść… łuu… tonę papieru :P (ale pan powiedział, że np. wynik Einbürgerungstest mogę donieść później, i że procedura trwa kilka miesięcy). Więc cóż zabrałem papiery i wyszedłem (i jak już wspomniałem – zabłądziłem gdzieś po schodach pożarowych :P ale akurat ktoś wyszedł z jednego pokoju i mi otworzył te drzwi otwieralne tylko w jedną stronę), w końcu jakoś wyszedłem aczkolwiek po drugiej stronie budynku – żeby wrócić na parking, obszedłem budynek (bo nie ryzykowałem przechodzenia przez niego ;) ).
Teraz zaczęła się faza zbierania papierów:
– dowód osobisty/paszport – wiadomo;
– zdjęcie jak do dowodu – to też;
– odpis zupełny aktu urodzenia i tłumaczenie (przez tłumacza zaprzysiężonego tutaj! nie może być z Polski), to zamówiłem sobie przez internet i odebrałem przy następnej wizycie w PL (można też zamówić na polski adres ale nie miałem aż tak daleko, a nie chciałem za przesyłkę dopłacać ;) ). Odpis zupełny, powiadam Wam, w naszym przypadku (tzn. ts po korekcie) wygląda słabo – wszystko jest po staremu i tylko z tyłu jakiśtam dopisek, że mocą wyroku sądu została zmieniona płeć i imiona. No słabo ale co począć ;) Pani tłumacz się przez chwilę zdezorientowała (no bo pisałem, że akt mój a tu widzi jakieś obce dane na stronie głównej :D ), ale za to potem zagęszczenie „Panów” w rozmowie było x2 ;) (zauważyłem coś takiego już nie pierwszy raz, w sumie przy odbiorze odpisu aktu w PL też :D jak ktoś poznaje moją przeszłość, to zwraca się poprawnie z podwójnym natężeniem ;) no ale to spoko). Btw. tłumacza znalazłem… na mojej ulicy – aż nie mogłem uwierzyć że tak mi się udało :P Także super, fajnie mieć tłumacza przysięgłego za prawie że sąsiada, przydaje się ;)
– historię ubezpieczenia emerytalno-rentowego w tym kraju – to akurat było najłatwiejsze do zdobycia – trzeba było na pewien (podany tam) numer telefonu zadzwonić i zamówić, dostałem pocztą chyba za 3 dni;
– umowę o pracę;
– trzy ostatnie odcinki wypłaty;
– pozytywnie zaliczony Einbürgerungstest – no spoko tylko weź się umów na to :D Tylko jedna instytucja je przeprowadza (dostałem w urzędzie namiar) – z miesiąc trwało nim się tam w ogóle dodzwoniłem, bo pierwszy raz ferie, potem zadzwoniłem za późno, innym razem coś tam jeszcze… Jak się w końcu dodzwoniłem to pani mi powiedziała: „tak, mamy jeszcze ostatnie miejsca na grudzień, proszę przyjechać do końca tygodnia (bo trzeba się osobiście zarejestrować i zapłacić), a najlepiej to jeszcze dzisiaj, bo ostatnie miejsca szybko znikają…”, a dzwoniłem z pracy na pierwszej zmianie. Otwarte do 15:00. No to pędem gnałem tam żeby zdążyć i pięć minut przez zamknięciem się udało ;) To był koniec września albo początek października. Termin testu: 13 grudzień…
– zaświadczenie o znajomości języka na poziomie co najmniej B1 – tu następna przeprawa. Najpierw moje wątpliwości, że ja to może jednak w sumie B2 bym zaliczył… aaa jak nie? Z pisaniem to u mnie tak trochę słabo ;) resztę bym pewnie zaliczył. No i tak rozkminiałem (tu z urzędu też dostałem namiary), a wiecie jak to z moim dzwonieniem jest żeby się gdzieś umówić – no nie lubię ;) i już tylko z tego powodu miałem się nawet rejestrować do Goethe Institut, bo tam można było się zapisać przez neta :D W końcu jednak wątpliwości co do ceny wzięły górę i… napisałem parę maili do tych szkół :D I dobrze, bo się okazało, że mogę zrobić ten test za 100€ czyli ponad połowę taniej niż bierze Goethe :) Tam też się umówiłem (btw. ten sam budynek gdzie chodzę na grupę wsparcia :P ). No ale tam też trzeba było pojechać, odczekać swoje w kolejce z numerkami (no pół godziny to minimum tam spędziłem – pół godziny żeby się tylko na test zapisać…), zapłacić i dostałem termin na listopad.
Potem było czekanie ;)
W listopadzie był test – słuchanie, czytanie – to proste. Pisanie – o dziwo też poszło mi tak gładko, że się tego wcale nie spodziewałem :D (no ale napisanie listu, to jednak najprostszy chyba możliwy list ;) wiadomo że tam trzeba zawrzeć pewne informacje, ale wyjątkowo jakoś proste to było). Na drugi dzień poszedłem na część ustną. Tam trafiła mi się partnerka, która ja nie wiem na co zdawała ale chyba nie na B1 ;) bo mówiąc delikatnie, to nie bardzo można było z nią porozmawiać, ale prowadzące coś mi tam podrzucały i porozmawiałem z nimi :P Jeśli się zaciąłem to tylko z powodu ogólnej tej mojej słabej kreatywności ;) ale ogólnie poszło ok, panie powiedziały, że teraz czekać na info listowne, a certyfikat pewnie trzeba będzie odebrać osobiście (nie trzeba było, dostałem pocztą jeszcze w grudniu, krótko przed świętami, zdałem wszystko na max, poza mówieniem – tam miałem punkt mniej ;) więc no tak, teraz myślę, że to było dla mnie za proste i pewnie bym jednak B2 zaliczył ;) ).
W grudniu Einbürgerungstest – to w sumie tylko formalność, na 33 pytania trzeba mieć dobrze połowę, więc ciężko byłoby tego nie zaliczyć ;) no aaale mieć 15 błędów, to trochę wstyd ;) Ja miałem (rozwiązując przez internet, o tutej) zwykle 5-6 (też niezbyt ;) ), taki wynik łatwo jest osiągnąć bez przygotowania, bo ustrój polityczny tego kraju nie różni się przecież specjalnie od Polski, a historię każdy Europejczyk mniej-więcej zna, więc przynajmniej dla nas Europejczyków to tylko formalność. No ale żeby mieć jeszcze mniej błędów… dzień przed testem przeczytałem wszystkie pytania raz jeszcze i w końcu miałem tylko 2 błędy :) (tzn. wynik przychodzi też pocztą, straszyli że do 9 tygodni, ja dostałem po jakichś 4).
Jak już więc miałem komplet tych papierów (łącznie z kserem wszystkiego – 1cm plik papieru, a może i 1,5cm), to zacząłem wypełniać wniosek. A tam następne niespodzianki – a bo to ja pamiętam adres, pod którym mieszkałem od urodzenia? :P mama też nie pamiętała ;) ale dogrzebałem się do mojej książeczki zdrowia dziecka… Potem historię miejsc pracy z ostatnich 8 lat, ile zarabiam, jakie mam wydatki – no kuźwa z 10 stron ma ten wniosek :D (albo i więcej… ale trzeba też podać żonę, męża jak się ma i dzieci, no to wiadomo – u mnie puste). Inne niejasności to jak wpisać szkoły (zostawiłem puste, pani w urzędzie mi wpisała – wpisać je trzeba „po niemiecku” tzn. niemieckie odpowiedniki), co zaznaczyć w punkcie czy jestem gotowy zrzec się obecnego obywatelstwa… I pięć stron podpisów dotyczących jakichś RODO itp. ;) (nie no, jeszcze są też oczywiście deklaracje, że zobowiązuję się przestrzegać konstytucji, prawa itp.). Zarwałem noc żeby to wypełnić :D
Rano w poniedziałek pojechałem do urzędu – znów pan w recepcji, znów numerek, znów labirynt… Pani wzięła wniosek, zaczęła sprawdzać („Tu nie wypełniłem, no bo nie muszę się zrzekać obywatelstwa…” – „No tak, tak” /sama coś tam dopisała, że EU i cośtam/), sprawdzać papiery z kserami i z listą tego, co miałem przynieść („A pozwolenie na pobyt pan ma?” – „Mam stare Freizügigkeitsbescheinigung ale z tego co wiem, to już jest nieaktualne i nie trzeba…” – „Tak, tak, nie trzeba, tak tylko pytam…” /bez sensu :D/, „A robił pan test poziomujący?” jak zobaczyła ten mój B1 – „No nie, myślałem o tym, ale… tak jakoś…” – „Ok, B1 wystarczy.” /no ale fakt, mogłem się postarać może gdzieś o ten poziomujący/), podpisałem jeszcze kilka kartek „Bo się prawo zmieniło odnośnie danych osobowych” – czyli dodatkowe tam jakieś pierdoły, na oko to to samo co było pod moim wnioskiem ale niby nie, dostałem potwierdzenie złożenia wniosku z numerem sprawy (trzeba zgłaszać wszystkie zmiany jakie ewentualnie zajdą – przeprowadzki, zmianę pracy, stanu cywilnego itp., rozpatrzenie trwa około 6 miesięcy) i kartę do zapłaty za złożenie wniosku – to jest karta do kasy, miałem zejść na dół, włożyć do automatu, zapłacić i karta zostaje w automacie, potwierdzenie jest dla mnie, a czy zapłaciłem pani sobie sczyta w systemie (wiem jak to działa, bo podobnie to działało jak za wydanie prawa jazdy płaciłem, a wcześniej rejestrację samochodu, tylko wtedy musiałem wrócić po zapłacie, tu na szczęście nie, bo ja dziękuję pokonywać ten labirynt po raz kolejny :D swoją drogą tak to powinni w polskich urzędach też załatwić, a nie te kasy do których się czeka… a czasem kasjer(ka) wyjdzie na papierosa i se możesz czekać…). Ruszyłem wiec do kasy i tym razem pomny błądzenia za pierwszym razem, postanowiłem sobie, że czekam na windę i nie schodzę na pieszo bodaj miałbym pół dnia stać ;) na szczęście winda była szybko i w miarę nawet trafiłem do tych automatów, a potem do wyjścia też już nie było daleko.
Coś o kosztach:
– odpis zupełny aktu urodzenia: (nie pamiętam ceny, internet pisze: 33zł)
– tłumaczenie: 42€
– Einbürgerungstest: 38€ (eee… czy 28€? nie, chyba 38€ ale nie jestem pewien ;) )
– test na B1: 100€
– opłata za złożenie wniosku o obywatelstwo: 255€
– no i tona kser ;)
koszt całkowity: około 450€
No to czekam :) Problem jest w tym, że akurat za te ok. 6 miesięcy mi się umowa kończy i jak tak patrzę na kondycję mojej firmy, to chyba nie zostanie przedłużona. I chociaż prywatnie to spoko (bo to przynajmniej wykop ze strefy komfortu i szansa na jakąś, mam nadzieję pozytywną, zmianę dla mnie ;) ), to urzędowo nie zadziała na korzyść… no cóż, zobaczymy…
Koniec części 1, na razie jedynej ;) Jak decyzja będzie pozytywna, to kiedyś opiszę co dalej.
Podsumowanie 2019
Tradycyjne podsumowanie coroczne :) Jest to dla mnie dość ważne i świetnie się to robi w formie wpisu na bloga – z tym zerkaniem na notkę sprzed roku, gdzie można zweryfikować co się udało…
A więc… bardzo nie chcę „brudzić” tego wpisu pracą, więc przejdę od razu do innych tematów ;)
Udaje się utrzymywać wagę! :)
Urlopowe plany to właściwie nie wyszły ;) ale wycieczka po Niemczech też była planowana od dawna i to wyszło (noo i przecież dwa inne wypady dodatkowe!). A te plany opisane przed rokiem są nadal – na ten rok ;) z tym, że teraz to już dość konkretnie na ten pierwszy kwartał „gdzieś, gdzie jest ciepło”, ale to opiszę jak się uda ;)
Otrzymanie obywatelstwa potrwa dłużej niż się spodziewałem :P ale najważniejsze kroki w tym kierunku zostały już poczynione, teraz czekam tylko na potrzebne zaświadczenia – ale to już raczej tylko formalność ;) właściwie brak mi już tylko jednego, więc zaraz po nowym roku wybieram się złożyć wniosek (to jedno mogę donieść). Szerzej też opiszę kiedyś, wszystko w całości, więc nie będę się tu dziś rozpisywać.
Przeczytałem 42 książki. Nadal dobry wynik mimo, że nic tu nie robię na siłę. Po prostu długie przerwy w pracy się przydają :D (jedyne do czego takowa aktywność /czyt.: praca/ się przydaje XD ).
Z ćwiczeń niewiele wyszło ;) ale raczej już nie chcę narzucać sobie nic wyczerpującego… może prędzej jakieś rehabilitacyjne, bo kręgosłup co raz częściej boli i zimne stopy, a na to też są ćwiczenia… takie rzeczy.
Kolejne plany? Nadal odpuszczać – to mi nawet wychodziło przez pierwszą część roku, a potem to już średnio ;) ale lepiej jest, a będzie jeszcze lepiej, bo graty niestety czasy świetności mają raczej za sobą (chciałem bardzo żeby to się inaczej potoczyło, ale są takie kwestie, na które nie mogę nic poradzić…), a aukcje WOŚP to też już nie to samo, zwłaszcza po ostatniej zmianie… W ogóle Allegro ma co raz bardziej wywalone na okazyjnych sprzedawców nie będących firmami. Trzeba więc chyba mieć wywalone na Allegro i sprzedawać rzeczy gdzie indziej. W ogóle ja bym był za tym żeby rozpromować Ebay, bo 10% prowizji dla Allegro to już jest przesada! Ale dajmy temu dziś spokój też. Więc wracając do odpuszczania – święta spędziłem całkiem fajnie, tak jakoś udawało mi się dobrze zarządzać czasem – na wszystkie przyjemności i nawet bez poczucia braku czasu (choć teraz czuję się pod tym względem trochę gorzej ;) ).
Co jeszcze wyszło? Było trochę mniej rękodzieła i „robienia wszystkiego” (no do pewnego czasu, bo listopad i grudzień były bardzo napięte – chcę to zmienić). W ogóle chcę przestać być „multizadaniowym”, potrzebuję uspokojenia i odprężenia, chcę żyć wolniej. I więcej spać (co się też wiąże z poprzednim – podobno multizadaniowcy mają problemy ze snem często, no nie dziwię się, też zacząłem miewać ostatnio…). No muszę się jakoś przestawić żeby trochę wcześniej w ciągu dnia robić rzeczy, które „muszą być zrobione”, tak żeby potem mieć spokojne wieczory, a nie odwrotnie – że 10 minut przed planowanym pójściem spać przypomina mi się, że koniecznie miałem zrobić coś, co zajmuje godzinę…
Nie było niestety mniej „jedzenia syfu” ;) ale to też chcę zmienić i może się nawet uda, bo po raz pierwszy czuję prawdziwie wewnętrzną potrzebę jedzenia czegoś innego niż nadmiaru słodyczy… (no bo święta, to wiadomo…)
Co do innych rzeczy, to w sumie plany z zeszłego roku nadal aktualne ;) czyli: więcej ćwiczeń, medytacji, relaksacji, nauki języka/-ów, aktywności na stronach xxx też :D (choć w tym roku było trochę więcej ;) ) i za rysowanie nadal się nie wziąłem ;) (ale nadal chcę).
Na koniec jeszcze M… pewnie sprzedał ten samochód, w tym roku go nie widziałem…
I w ogóle… dlaczego mam wrażenie, że to taka dosyć smutna notka? Może dlatego, że ja mam jakoś ostatnio taki melancholijny nastrój… myślę o przeszłości, która nigdy nie wróci i o przyszłości, która boję się, że nigdy nie nadejdzie… Ale nie, nie chciałem żeby było smutno :) tylko że chyba muszę ten temat rozwinąć kiedy indziej. A na razie to cieszmy się, przełom nowego roku, to fajny czas – na nowe i świeże, itp. ;)
Berlin 20.12
Przed notką podsumowującą, opiszę sobie jeszcze krótką wycieczkę po drodze do domu ;) Czyli znów Berlin, bo jak wspominałem – jest tam jeszcze trochę miejsc, które chciałbym zwiedzić.
No więc tak: droga do Berlina była w porządku, ruch średni ale nie było tragedii (to był piątkowy poranek). Dojechałem tak około 11:30, może trochę wcześniej. Ciężko z miejscem parkingowym, o tej porze to już nie było miejsca tam gdzie kiedyś stałem :D wjechałem dalej, to takie w sumie osiedle mieszkalne, ale przy ulicy, z jednej i drugiej samochody „poprzyklejane” :P Wjechałem w jedną taką ulicę, a tu patrzę z naprzeciwka nadjeżdża babka – musiałem się cofnąć, bo dwa by się nie zmieściły, no i już tam wjeżdżać nie chciałem, zawróciłem. Gdzieś tam widziałem przy zakręcie był kawałek wolnej przestrzeni, dla mnie za ryzykowny ale w sumie się nad nim zastanawiałem ale zaraz ta babka zajęła, wjechałem w inną ulicę. Tam też pełno, ale były takie wjazdy na parkingi prywatne, więc przynajmniej miejsce żeby na chwilę kogoś przepuścić ;) W końcu znalazłem kawałek miejsca przy takim wjeździe :P tzn. jeszcze wzdłuż ulicy, tylko tak na styk tam mój samochód się zmieścił przed tym wjazdem. No ale tam zostałem. No i ruszyłem na pobliski dworzec, to jest Wannsee ale nie korzystam z tego horrendalnie drogiego P+R ;) tylko że szukać tego miejsca wśród mieszkańców to też słabo, następnym razem chyba zapytam w necie gdzie można zaparkować żeby nie zajmować miejsca też mieszkańcom, nawet daleko od centrum, bo i tak kupuję bilet całodzienny. Bilet kupiłem w automacie.
Najpierw pojechałem do tego muzeum muru berlińskiego – w sumie to nie tyle muzeum, co takie „miejsce pamięci”, ale jest budynek z wystawą… no i cóż tu rzec – wszystko ciekawe tylko trzeba by mieć czas żeby to wszystko poczytać, bo to raczej do czytania niż oglądania. Potem miałem jeszcze czas, więc pojechałem na Alexanderplatz, bo tam był Weihnachtsmarkt, chociaż tam chyba zawsze są stragany itp., bo latem też pamiętam ;) Ale aż taki duży ten Weihnachtsmarkt tam nie był, kupiłem sobie Schmalzkuchen, bo nic innego mnie specjalnie nie zainteresowało (no były Churros z fajnymi sosami, ale to naprawdę jest taki syf, że lepiej nie :D chyba najbardziej tłusta przekąska jaka istnieje – tłuszcz i cukier i nic więcej, ale smaczne – niestety ;) ), mała porcja Schmalzkuchen za 3€ ale nie była aż taka mała i Polacy sprzedawali :D
Potem ruszyłem na termin do Bundestagu (bo chcąc zwiedzić trzeba się zainteresować przez internet, co zrobiłem kilka dni wcześniej, chociaż trochę za późno, bo gdybym to zrobił jeszcze wcześniej to mógłbym wybrać zwiedzanie budynku z przewodnikiem np. w kontekście historycznym, albo chociaż lepszą godzinę niż 15:45) i to była masakra… Trafiłem na dworzec główny i ok – stamtąd można było albo dojść albo podjechać U-Bahn 55. Najpierw znalazłem peron dla U55, więc myślę sobie, że fajnie, podjadę i będzie z głowy, miał być za 3 min. Ale czekam i czekam… i czekam, a tam ciągle „za 3 min.” i zaczęli mówić, że jest jakiś techniczny problem i na razie nie jeździ… uu, no to już gorzej, bo co raz mniej czasu, a ja nie wiem w którym kierunku wyjść… No ale ruszyłem – trudno było już choćby wyjść z dworca, bo da się chyba tylko na jedną stronę (tą niewłaściwą :P ), z niej obejść dworzec też ciężko, bo z jednej roboty i całkowicie zastawione (oczywiście żeby się o tym przekonać musiałem tam podejść, co dało kolejną stratę czasu). Obszedłem z drugiej i było już późno bardzo, ale pomyślałem, że jak się trochę spóźnię, to może i tak wejdę, bo niby aż tak ściśle tych godzin nie przestrzegają. No i byłem o 15:32 (a miałem o 15:30 być, więc tragedii nie ma :D ), ale żeby tak dojść, to się zgrzałem bardzo, potem w budynku też gorąco, a na kopułę już chłodno (na szczęście udało się nie rozchorować). No więc zwiedzanie kopuły, widoczki itp., ściemniło się oczywiście jak tam byłem. Stamtąd poszedłem (bo żeby jechać to za blisko było, tzn.musiałbym z przesiadkami, objazdami – więc bez sensu) na inny Weihnachtsmarkt (na Gendarmenmarkt) – tu wstęp był płatny 1€. Ogólnie co mogę powiedzieć… wydaje mi się, że więcej straganów z rzeczami do kupienia niż w moim miejscu zamieszkania, a mniej z żarciem. Zdecydowanie mniej Schmalzkuchen, bo tego jest pełno „u mnie”, a tutaj to na cały obszar może ze 2-3 stragany z tym były :P Z towarów do kupienia za to różnorodne rzeczy: i torby i ciuchy, i jakieś chusty, wisiorki, biżuteria, lampiony, szklane jakieś ozdoby, z bombkami była cała budka i fajne rzeczy – wszystko :D bombki ogórki też oczywiście :D inne warzywa, ale też motory, zwierzątka, przedmioty (aparaty fotograficzne, buty, butelki ;) ), flagi (też flaga tęczowa :D nawet chciałem kupić ale za 4,95€ to niezbyt ;) ). Bombki ładne ale drogie. Tak ogólnie ze wszystkiego spodobał mi się piernikowy ludzik :P Pytam po ile, taki większy był po 7€, mniejszy 5€. Pomyślałem że drogo i poszedłem dalej, ale później myślę sobie że przecież mogę sobie taką pamiątkę kupić, bo czemu nie, nic innego nie kupuję i wróciłem po tego ludzika za 7€ :D
Nie mogłem się zdecydować czy tam coś zjeść czy jechać na najpopularniejszego w Berlinie kebaba ;) ale tam to jedynie Kaiserschmarrn mnie zainteresowało ale 5,50€ za taką małą porcyjkę, to słabo :P Więc się wybrałem na kebaba („Mustafa’s Gemüse Kebap”) myśląc, że moooże jak te Weihnachtsmarki tak ludzi przyciągają, to może tam będzie mniejszy ruch no i jak przyjechałem to kolejka wydała mi się nie aż tak duża, ale nie szło to szybko :D (choć można zrozumieć – mięso musi się upiec w sumie), więc stałem tak te z 50 minut i też zmarzłem ;) (chociaż jak widzę, to ludzie piszą, że i po 2 godziny tam stali, więc w sumie chyba mam szczęście, ale takie coś nie jest w moim stylu, więc jeśli się jeszcze kiedyś tam wybiorę, to w mniej uczęszczanych godzinach). A w ogóle nie od razu to miejsce znalazłem, bo z oddali nie było w ogóle widać – widać tylko lokale z chińszczyzną itp., a to jest taka mała budka za tą chińszczyzną… Po prostu buda blaszana, dziwię się że się nie dorobili czegoś lepszego :D A co do samego kebaba… to mają tylko z kurczaka, co mnie trochę rozczarowało, no bo tyle stać po kebab z kurczaka? ;) Ale był naprawdę smaczny. Co go odróżnia od kebabów, to że warzywa są w nim grillowane, więc trafia się też ziemniak (ale bez przesady ze 3 małe kawałki tylko), fajnie przyprawione ziołowo (mięso też fajnie), trochę serka białego i gdzieś tam mały listek mięty, co się może wydać dziwne, ale to naprawdę nie psuje smaku tylko go czyni bardziej oryginalnym. No naprawdę fajnie to smakowało :) (ale czy warto godzinę za tym stać… no może latem można sobie postać ;) ). Nie no, może warto, był naprawdę smaczny i za 4,30€ – cena też bardzo w porządku jak na taką sławę :P
Potem ruszyłem do samochodu i dalsza podróż też była ok, bez większych korków.
Koszty:
7€ – bilet dzienny
3€ – Schmalzkuchen
7€ – piernikowy ludzik
1€ – wstęp na Weihnachtsmarkt
4,30€ – kebab
łącznie: 22,30 + 20-30km więcej, czyli nie więcej niż 25€ łącznie ;)
Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii
Otagowano pamietnikowe, podroze, wycieczka
Dodaj komentarz
Cztery filary sensu (życia)
dobre to jest :) i zgadzam się, zwłaszcza ten czwarty filar – to naprawdę robi różnicę jak opowiedzieć własną historię… przeżyłem taką zmianę – można powiedzieć :)
Zabezpieczone: Praga, Legoland, Bawaria i Saksonia… (24.02, 7-8.06, 18-21.08)
Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii
Otagowano pamietnikowe, podroze, wycieczka
Wpisz swoje hasło, aby zobaczyć komentarze.
O seksie znowu ;)
Tą notkę zacząłem wieki temu, jakoś nie skończyłem, może nie chciałem za często się powtarzać ;) Potem notka u Panny Lumy też mnie zainspirowała, ale jednak nadal nie dokończyłem swojej. Teraz doszło nowe doświadczenie, więc teraz jest odpowiedni czas, na jej opublikowanie.
Choć będzie to zlepek różnych moich wniosków w tematyce okołoseksualnej. Coś może się czasem wydawać wyrwane z kontekstu… ale jednak jakoś na to wpadłem ;)
Pamiętam z moich rozmów z psychologiem jego częste pytanie: „Co ci to robi, że ktoś…?” – no właśnie, co mi to robi? Otóż właściwie to nic mi to nie robi :D Potrzebowałem miesięcy żeby to zrozumieć, a może i lat; nadal mam z tym problem w innych kategoriach, ale w tematach okołoseksualnych akurat już nie. Co mi to właściwie robi, że jakiś napalony facet myśli, że byłby szczęśliwszy jakby miał dwie „dziury” zamiast jednej i penisa? (takiego spotkałem jakiś czas temu na jednym poro-portalu, stąd też użycie przeze mnie akurat takich słów, oni takich używają – „holes” – ja tylko spalszczam ;) ) Nic. Niech sobie ma swoje małe fantazje :D jeśli go to uszczęśliwia… nawet jeśli są takie niecodzienne :D Powiem nawet więcej – nic mi to nie robi że ktoś sobie wyobraża, że ja mam dwie dziury, z których mógłby zrobić użytek. Niech i tutaj ma swoje małe fantazje. Ale nie mam – i może w tym jest klucz (bo gdybym miał, to byłoby mi z tym gorzej). Tak czy inaczej, w którymś momencie nauczyłem się nie brać tego wszystkiego do siebie i nie cierpieć z powodu fantazji innych osób. To bardzo przydatna umiejętność jak się jest ts. Ale może do tego trzeba lat po tranzycji.
Ludzie fantazjują o gwałtach, choć jednocześnie każdy wie, że gwałt to nic przyjemnego. A dla mnie to fantazje tego samego rodzaju :D – czyli z rodzaju tych, których nikt by nie chciał spełnić (nawet jeśli mu się wydaje, że by chciał).
Mogę być dumny z mojej tranzycji – ktoś mi kiedyś napisał. Nie jestem dumny, bo to znowu coś… no ok, może trochę na to wpływ miałem przynajmniej, bo jednak trzeba było wykazać się jakąś aktywnością. Ale wcale nie aż tak dużą jakby się mogło wydawać ;) A w kwestii wyniku, to dumny może powinien być mój chirurg w końcu to jego zasługa :P
Teraz nawiązanie do wyżej wspomnianej notki – ciałopozytywność itp., hmm…
Serio, jakbym mógł wymienić jedną rzecz, która mnie w życiu najbardziej pchnęła w rozwoju (uwolniła, odblokowała), to było to rozpoczęcie aktywności seksualnej (a mówiąc jeszcze bardziej wprost: umówienie się na przygodny seks). Dlatego mam potrzebę po raz kolejny o tym napisać – właśnie dlatego, że mało kto o tym mówi, że ludzie uważają to za coś nagannego (często). A dla mnie to był chyba najbardziej pozytywny przełom w życiu.
Czasem słyszę opinie jakie to bardzo jest… brak mi słowa… jak nisko trzeba upaść żeby budować poczucie własnej wartości na swoim ciele (albo „puszczaniu się” – o, to brzmi jeszcze dobitniej :D ), ale powiem coś wszystkim mądralom ;) otóż nie miałem od dawna potrzeby budowania poczucia własnej wartości na niczym innym gdyż na wszystkim innym już jest dawno zbudowane :D to właśnie ta kwestia była moim kamieniem milowym, serio – ja nie wiedziałem jak tą przepaść przeskoczyć… po czym okazało się, że wystarczy zrobić krok – i żadnej przepaści tam nie ma :P To kolejny powód, dla którego o tym piszę – pewnie inni mają też takie swoje przepaści… czasem warto w nie wejść żeby się tak właśnie przekonać, że żadnej przepaści tam nie ma…
Mogę do końca życia płakać nad tym, że nie mam penisa 20cm (ani nawet połowy z tego, a nawet do tej połowy duuużo brakuje :P ) albo rzeczywiście spróbować z tej cytryny zrobić lemoniadę – i to się może nawet udać ;) A pewność siebie można zbudować tylko na pozytywnych doświadczeniach. I to nie jest coś, co może z powrotem lec w gruzach – o tym z kolei rozmawiałem z jednym kolegą wracając do domu po grupie kiedyś. Że po tylu pozytywnych komunikatach, nawet jakby ktoś mi teraz coś niemiłego napisał, chamsko skomentował mój wygląd – no to cóż z tego, będzie tylko jednym (z niewielu), reszcie się podoba, a wszystkie te wyrazy uznania, to jest coś, czego nikt nie może mi zabrać. I to jest świetne!
Na koniec opiszę sobie ostatnie doświadczenie. Mianowicie na (również wyżej wspomnianym) portalu porno kieeedyś napisał do mnie facet. Facet z „drugiego końca świata” właściwie. Ale szybko się okazało, że pochodzi z miasta nie tak bardzo oddalonego od mojego obecnego miejsca zamieszkania i bywa w nim kilka razy do roku. I chciałby się spotkać. No hmm… Powiem szczerze: nie taki był cel mojego zakładania tam profilu i nigdy tego nie chciałem. Nie chciałem mieszać mojego życia w realu z fantazjami, które sobie tam spełniam, wyobrażam, nagrywam… No ale cóż, życie bywa nieprzewidywalne i ryzyka tak całkiem nie da się ominąć. Zgodziłem się i spotkaliśmy się w miniony weekend. Nowym doświadczeniem jest bycie pasywnym w seksie oralnym i cóż mogę powiedzieć… ;) nooo, noo… tak, poproszę częściej ;D (na to to akurat jest wielu chętnych, tylko… nie ze mną XD oni by wszyscy chcieli jak największe rozmiary :P ).
Ale właściwie coś jeszcze wyniosłem. No bo znaliśmy się z wymienianych wiadomości, może jakichś mniejszych fetyszów… a potem przychodzę i spotykam faceta, który… na pierwszy rzut oka wydaje się tak samo nieśmiały jak ja :P i to było takie: „no hej, wszyscy naprawdę jesteśmy podobni”. Fajna świadomość, fajne doświadczenie, które również sobie zapamiętam i które pomga w rozwoju. Tak jak w tej notce. A swoją drogą facet był jeszcze starszy niż poprzedni, ale szczerze mówiąc nie odczułem tego, może się przyzwyczaiłem ;) Poza tym starsi są generalnie chyba jednak grzeczniejsi od dzisiejszej młodzieży, a ja lubię grzecznych ;)
Choć przyznam, że na spotkanie wychodzić mi się bardzo nie chciało, podekscytowania też specjalnie nie czułem – rozleniwiam się co raz bardziej ale to temat na inną notkę ;) (ale oczywiście dobrze, że poszedłem i wszystko super).
Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii
Otagowano pornografia, seks, seksualnosc, transseksualizm
Dodaj komentarz
Polskie gazety i takietam wnioski
Poszedłem ostatnio do polskiego sklepu i niestety w drodze do kasy mijam regały z gazetami (a kolejka tam potrafi być na kilka metrów i chcąc, nie chcąc człowiek stoi tam i musi na to patrzeć), a tam takie kwiatki:
Ale miałem ubaw. Przez chwilę.
Jakbym kiedykolwiek chciał sparodiować prawicowe/konserwatywne media, to dokładnie takie tytuły dałbym im na okładki (i grafiki w sumie też), bo uważam że śmieszniej się nie da. A to jest chyba tak na poważnie. Jak to w ogóle skomentować? „Chcą zniszczyć cywilizację. Rozdeptać wszystko, czym byliśmy (…)”, „Idzie potężny atak (na Polskę)” – ja się pytam: co ćpali redaktorzy? To jest po prostu nie do uwierzenia, że można aż tak odlecieć. To byłoby śmieszne, gdyby nie było takie straszne.
Wystarczy jeden rzut oka na te regały i od razu sobie przypominam dlaczego mieszkam tu, a nie w Polsce…
Ja staram się wszystko zrozumieć: 123 lata zaborów, wojna I i II, potem ZSRR… ale no gdzieś są granice tego absurdu chyba.
Innym takim smaczkiem są gazety typu: „Czego lekarze ci nie powiedzą”. Czekam jeszcze na gazety omawiające płaskość Ziemi.
Jeszcze na YT też się wdałem w dyskusję… w której ktoś mnie usiłuje przekonać, że marsze równości są bez sensu bo kiedyś nie było i on nie słyszał o LGBT, a teraz słyszy i po co to :D i nie wiem czy w końcu dotarło, że właśnie po to żeby usłyszał. Ale chociaż ta dyskusja (jak na razie) jest kulturalna, a to warto podkreślić, bo to się rzadko na YT zdarza…
Choć i ja się zastanawiam czy to warto dyskutować w ogóle. Bo trafiłem na film: youtube.com/watch?v=DYdVtT12lpg a tam gdzieś w komentarzach… że to tylko kobieta z trzeciorzędowymi cechami męskimi – aż chciałoby się zapytać kim jest dla niego kobieta i mężczyzna. Czy tylko kariotyp? a gdzie jest ta granica? Ale nie wiem czy chcę zaczynać taką dyskusję, bo się czuję jakbym z małpą gadał – coś tam niby podobieństwa do istot ludzkich jest, ale nie podyskutujesz XD (bo ci sensownie nie odpowie nawet). Ludziom się naprawdę wydaje, że wszystkie rozumy pozjadali – jak odsyłam do definicji płci do encyklopedii (czy do jakiejś innej definicji, np. definicji choroby w dyskusji o osobach homoseksualnych), to nie, bo on przecież wie najlepiej co jest NORMALNE (i co mu tam naukowcy będą opowiadać XD ). Jak dyskutować z wymyślonymi definicjami? Coś czuję, że taka gazeta o płaskiej Ziemi trafiłaby na podatny grunt…
Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii
Otagowano homoseksualizm, lgbt, media, polityka, transseksualizm, transseksualizm-linki
Dodaj komentarz