# 445

Powściekali się wszyscy? B. ma temat maturalny „ł.a.g.r.y i l.a.g.r.y…”, A. ma „/cośtam cośtam/ w.s.p.o.mnienia h.o.l.o.caustu” (sorry za te kropki, ale ot takie zabezpieczenie żeby czasem nie znalazły mojego bloga jak będą czegoś w necie na te tematy szukać :> ). M. zapewne też wybierze podobny temat, ale ona za 2 lata; i po niej to się jeszcze mogę spodziewać, ale B. i A.? niesamowite zainteresowanie tematem jak przychodzi do matury widzę… A ja to jakiś debilny temat miałem.
Nie umiem przyzwyczaić do myśli, że jestem dorosły. Że moi rówieśnicy są dorośli i powoli obejmują różne posady, na których nigdy bym ich sobie nie wyobrażał. I kiedy tak stoję przy kasie, a jakiś mój niegdysiejszy prawie wróg słodkim głosem pyta: „Czym mogę służyć?”, bo przecież klient nasz pan, a ja jestem jego klientem. Ale wiem co o mnie myśli, co zawsze myślał, słyszałem kiedyś. I widzę ich wszędzie! W „Biedronce” są (tam to chyba wszystkich kasjerów znam…), w „Chacie Polskiej” są, w jakimś zwykłym sklepiku… są! Co ambitniejsi to nawet w Urzędzie Gminy… Cieszę się, że wyjeżdżam; że tam nie będę widzieć znajomych na każdym kroku. Nie będą mnie oceniać po tym co powiedziałem czy zrobiłem (np.) 25 października 2003 roku na lekcji matematyki…
Ale już i tak staram się być inny. Ostatnio uczę się patrzeć w oczy mijanym ludziom, nie odwracać wzroku za każdym razem gdy ktoś na mnie spojrzy. I nawet mi się udaje.
Jeszcze o czymś myślę ostatnio… Kiedy ktoś powie coś przykrego, to boli. Ale nie tak, jak wtedy, gdy powie to ktoś z rodziny. Ktoś, kogo powinieneś kochać, bo jest twoją rodziną. Ktoś, o kim myślałeś, że jest ponad to, że jest mądrzejszy. A on mówi ci to i myślisz: „Człowieku! Czy ja na prawdę jestem z tobą spokrewniony?”. Myślę wtedy: „To niemożliwe, że tan człowiek miał jakikolwiek wpływ na moje wychowanie! Nie rozumiem.” Albo teksty: „Miałam nadzieję, że chociaż ktoś z naszej rodziny…” no przykro mi bardzo, nie będę spełniać czyichś niespełnionych ambicji. To samo studia – a niechże sobie idzie na uniwersytet trzeciego wieku i da mi spokój święty. A gdy to coś poważnego, ogarniają mnie uczucia… takie, jakich chyba nie powinniśmy żywić do rodziny. Przechodzą, ale niesmak pozostaje. A ja nigdy nie zapominam. Wiec… jak to ktoś podobnie ujął: ich nie ma już w mojej hierarchii osób, dla których zrobiłbym wszystko, osób które kochałbym bezgranicznie.
Bo co mnie łączy z „moherem”, który siedzi w kościele 3 godziny prawie mdlejąc (bo jest chory), bo jest akurat jakaś koronka czy czuwanie; albo płaci połowę renty na radio z twarzą? Albo z osobą, która chciałaby mnie widzieć tym, kim nie jestem, nigdy nie będę i nigdy nie byłem (choć mogło mu się tak wydawać jak miałem 3 latka i widział mnie w tej ochydnej różowej sukience, która była moim koszmarem ilekroć otworzyłem szafę od czasu kiedy już byłem świadom, że to nie dla mnie ubranie). Ona mnie nawet nie zna, nie może mnie kochać, bo nie można kochać kogoś, kogo się nie zna.
Tak sobie myślę, że do mamy mam szczęście, bo właściwie się rozumiemy (ale nawet ona mnie nie zna). Patrząc na inne rodziny, też widzę, że większość ma gorzej. Ale to też boli jak coś jest nie tak. Boli najbardziej, choć to nie są nawej najmocniejsze ciosy (ale od tej osoby najbliższej). Jak to kiedyś „Ktoś mi kiedyś powiedział, że jeszcze będę przez ciebie płakać”… Ale nikt nie pomyślał, że ja płakałem już zapewne więcej niż ona nawet biorąc pod uwagę różnicę wieku… Każdy oczekuje ciepłych uczuć od innych, czasem jeszcze swoje negatywne wyrzuci jak wulkan i myśli, że jest ok (bo on przecież się rozluźnił). A kiedy ktoś po prostu o tych uczuciach nie opowiada, to albo dostaje etykietkę nieczułego, samolubnego dziwaka, albo jeszcze do tego osoby bez problemów. Tylko dlatego, że nie wszyscy o uczuciach potrafią opowiadać… „Największe cierpienia są nieme…” (przysłowie włoskie… podobno)
Ale przynajmniej potrafię napisać. Boże, dzięki ci za blogi internetowe.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.