Jak powiem „przeczytałem” to będzie zdecydowanie za dużo powiedziane ;) więc powiem „przeglądnąłem” tą książkę:
http://intraa.tgcrossroads.org/connections/story/?iid=39&aid=951
jest dobra, na prawdę
„Nauka” czytania po angielsku przypomina mi naukę czytanie po niemiecku i naukę czytania w ogóle. Kiedyś, kiedy jeszcze czytanie po polsku sprawiało mi problemy zaczynałem od czytania tylko tego co najbardziej mnie interesowało (ach „Poradnik Domowy” i ten artykuł o Wojtku, który stał się Kasią przeczytałem jednak :D ). Potem, gdy już mi nie było tak trudno czytałem co raz więcej i nawet jakieś bzdury, bez których każdy mógłby się obejść. Potem z niemieckim przechodziłem w sumie to samo, doszedłem do etapu gdzie czytałem jakieś mało istotne informacje w gazetach, bo to już nie było takie trudne. Ciekawe czy tak kiedykolwiek będzie z angielskim :D
Ale wracając do książki… to co wyłapałem (a z pewnością byłoby duuużo więcej gdybym był lepszy z englisza i gdybym przeczytał dokładnie :P ) skomentuję… (tylko jeszcze nie wiem czy z cytatami, czy po polsku… może tak i tak).
Książka jest dobra, bo nie jest taka jak polskie, to znaczy albo z punktu widzenia lekarzy, albo całkowity pamiętnik. I porusza na prawdę różne kwestie… wszelkie możliwe chyba… raz to się nawet wkurzyłem – jak on może pisać takie prywatne rzeczy o mnie! ;) No ale powaga, że się dziwnie poczułem w pewnym momencie…
„He did not do it because being a man was somehow better than being a woman, but because it was the only thing he could do to be himself.”
W jednym miejscu pisze DOKŁADNIE to samo co ja na blogu kiedyś – że nigdy nie dorósł, bo nie mógł wyrosnąć na kobietę. Dorósł dopiero, gdy mógł wyrosnąć na mężczyznę.
Dalej… Autor miał dziecko. To znaczy skomplikowane to nieco, bo był związany z lesbijką, która urodziła dziecko w skutek sztucznego zapłodnienia i on był w sumie dla niego ojcem. Chociaż był przed zmianą (bo późno zaczął), był jak ojciec, robił to co ojcowie, wyglądał jak ojciec. I córka uważała go za ojca, tak o nim mówiła i kiedy jej tłumaczyli, że nie może tak mówić, bo niektórzy ludzie uważają, że tylko mężczyźni mogą być ojcami patrzyła na nich jakby byli śmieszni. I wiedzieli, że są, bo on był i czuł się ojcem z serca i duszy.
Ale najbardziej… „fajne” to może nie odpowiednie słowo, ale „obrazowe” bym powiedział, jest jak pisze, że gdy powiedział córce (mała była jeszcze wtedy), że będzie mężczyzną (znaczy pytał co o tym myśli), zapytała z lękiem czy ona i mama też będą mężczyznami… To mnie tak najbardziej uderzyło. Że już takie małe dziecko wie kim jest. A kiedy jej powiedział, że nie, że one są kobietami i to w porządku i dobrze, to powiedziała „Okay” i wróciła do swoich zajęć :D Tak samo synowi jego brata było wszystko jedno czy ma ciocię czy wujka. Bo dzieciom to nie przeszkadza.
Pisze o rodzicielstwie… że na przykład jeden k/m zdecydował się przerwać terapię by urodzić dziecko, a potem oczywiście kontynuować (wychowywać je chciał ze swoim partnerem – drugim k/m)… No i ok… bez względu na to co pisałem kilka(naście?) notek temu, to jeszcze mogę… no nie, zrozumieć nie mogę :P ale zaakceptować (no bo jakbym nie zaakceptował, to przecież byłaby taka wielka tragedia, że na pewno ludzie o których piszę by się wieszać poszli :D nie no, ale poważnie… gdybym nawet miał czegoś nie akceptować, to by przecież nie zmieniło tych, których bym nie akceptował – i dobrze, bo każdy powinien sam decydować o swoim życiu; a poza tym uważam, że tu nie ma co „akceptować” bądź „nie akceptować”, pewne rzeczy trzeba po prostu przyjąć do wiadomości). Więc przyjmuję to do wiadomości i mnie nawet nie oburza. Bo przynajmniej facet i tak chciał się leczyć, to niech mu tam już będzie i niech urodzi sobie to dziecko ;) najważniejsze, że siebie nie będzie krzywdził w imię jakiejś pseudo-normalności (swoją drogą to bardzo ciekawe, bo po zmianie dokumentów teoretycznie ts też może jeszcze urodzić dziecko i wyjdzie na to, że facet urodzi dziecko :D ciekawe co wpiszą w rubryce „matka” :D w sumie dobre są takie absurdy, wcześniej czy później homoseksualiści będą mogli adoptować dzieci może nawet dzięki temu, no bo przecież gdyby ts urodził, musieliby w rubryce „matka” wpisać faceta :] ).
No wiem – Sodoma i Gomora co ja tutaj wypisuję :D (a jeszcze w dodatku mnie to bawi – podkreślam raz jeszcze, zrobiłem się wulgarny i w ogóle bez jakichkolwiek tabu ;) ), ale prosta prawda: takie jest życie czy to się komuś podoba czy nie.
Ale podoba mi się to co autor pisze o tej kwestii: że to nie ważne z jakiego ciała pochodzą dzieci, ani jakiej orientacji są ich rodzice i z jaką płcią się identyfikują, rolą rodziców jest dawanie dziecku miłości, bezpieczeństwa i edukacji, a to mogą dać bez względu na wcześniej wymienione rzeczy. Ach, no i pisze, że każdy ts może mówić tylko za siebie, nie za innych. I ma rację.
I porusza następną kwestię o której już pisałem w odniesieniu do siebie. Pisze, że nie żałował tego, że stał się bezpłodny, bo nigdy nie chciał rodzić dzieci. Że wiedział już w wieku 15 lat, że nie przekaże swoich genów. I wtedy sobie przypomniałem… że ja to wiedziałem nawet dużo wcześniej! Nie wiem ani skąd ani jak ani dlaczego, ale już jak byłem bardzo mały, to wiedziałem, że jeśli będę kiedykolwiek miał dzieci, to tylko adoptowane. Jak to możliwe, że rozumiałem to mając 7-8 lat? To było dla mnie oczywiste.
Dlatego bezpłodność ts k/m, albo przynajmniej moja nigdy nie była… nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, że to jakiś problem, nie widzę w tym problemu (i nawet trudno mi zrozumieć, że ktoś widzi). Tak, chciałbym mieć dzieci, ale zupełnie nie dlatego żeby powielać swoje geny, a dlatego by przekazać komuś moje wartości, wychować, przekazać rzeczy dla mnie ważne itp.
I chyba zawsze chciałem mieć dzieci, ale kiedyś o tym nie mówiłem, bo ludzie mogliby pomyśleć, że chcę urodzić (niech już skończę ten temat, bo niedobrze mi się robi :P ), a ja wszystko to widziałem po prostu zupełnie inaczej.
I chyba mogę przyznać, że chcę mieć dzieci… nawet ostatnio napisałem takie fajne opowiadanko :D (nawiasem mówiąc to tam dwóch facetów wychowuje dziecko, no ale to już szczegół ;> ).
Wspomina też o tym, że kiedy geje zaczęli się nim interesować, to było dla niego tylko potwierdzeniem męskości. I ja go rozumiem.
Dalej pisze, że każdy może być dominujący (lub nie) bez względu na to czy jest homo czy hetero (ts czy nie). Nie można przypisać żadnej „seksualnej ekspresji” do żadnego człowieka. Możliwe są wszelkie konfiguracje. I ludzie też mogą się zmieniać w zależności od związku.
Potem pisze o homo-transach k/m…
’If the other man said he couldn’t have sex with him because he was a woman, Shadow say something like, „Tell you what: we’ll fuck, and then you tell me if you feel like you were with a woman. I guarantee you’ll know you were with a man.”’
Zajebiste! aż se musiałem pogrubić :D mam nadzieję, że też będę miał taką pewność siebie :D
Ale w ogóle to pisze takie „kosmiczne” rzeczy, że dla wielu ludzi jest to zupełnie nie do pojęcia. Jak np. gej poznał ts k/m i uprawiał z nim seks jak z kobietą, ale widział w nim mężczyznę i czuł, że robi to z mężczyzną. Że w tym wszystkim nie chodzi o budowę ciała (z tym zdaniem się zgadzam, a z czym się nie zgadzam, to za chwilę).
Dalej autor pisze, że chociaż nigdy nie interesował się mężczyznami, to jednak zaczął z nimi też próbować i odkrył że jest biseksualny. Cóż, może tak, ale to już mnie tak nie przekonuje, że można takie coś tak nagle odkryć… może po prostu miał bardziej otwarty umysł niż większość ludzi i wiedział, że może spróbować i tak dalej… i zaczynam się w tym momencie zastanawiać czy jakakolwiek orientacja faktycznie istnieje, czy to nie jest przypadkiem tylko próba zaszufladkowania czegoś w następny sposób. Może człowiek jest zdolny do wszystkiego, tylko nie wszystko sobie uświadamia (i niektórzy pewnych rzeczy nie uświadomią sobie nigdy, ale to prawdopodobnie dobrze).
I znowu napisał dokładnie to samo co ja kiedyś: „I couldn’t be with a man while I had a female body because I assumed any man would always perceive me as a woman”. No ok, ale jemu faceci nawet nigdy się nie podobali, a to już nieco inna sprawa.
A z czym się nie zgadzam? Pisze, że seks uprawia się z osobą, a nie jej narządami. No niby brzmi logicznie, ale jak dla mnie to nieprawda. Znaczy nie – to prawda, ale nie cała, taka 'prawda obwarzankowa’ (’tylko prawda, sama prawda z dziurką w środku’ :D ). No bo sorry, ale do tego potrzebne są jakieś narządy :D także w tej kwestii się z nim nie zgadzam. No i cóż, mam prawo :]
’I always felt like something „other”. Can I be just a man now, or must I always be „other”?’
Dalej może cytat, ale przetłumaczony (wkurza mnie czasem jak ktoś specjalnie pisze w obcym języku… ok, można napisać jeśli to jest na prawdę ważne, sam wyżej pisałem, ale kiedy coś tak samo dobrze zabrzmi po polsku, to dlaczego by nie przetłumaczyć): „Co czyni mężczyznę mężczyzną? Jego penis? Jego broda? Cofająca się linia włosów? Kształt klatki piersiowej? Jego poczucie bycia mężczyzną? Niektórzy mężczyźni nie mają brody, niektórzy nie mają penisa, niektórzy nigdy nie tracą włosów, niektórzy mają piersi, wszyscy mają poczucie bycia mężczyzną. Transseksualni mężczyźni są więc mężczyznami. Transseksualni mężczyźni są mężczyznami, którzy żyli w kobiecych ciałach. Transseksualni mężczyźni mogą być sfeminizowani, androgyniczni lub zmaskulinizowani. Każdy mężczyzna może być sfeminizowany, androgyniczny lub zmaskulinizowany.
Moja wyjątkowość jest tą samą różnicą, którą każdy mężczyzna różni się od innego mężczyzny. (…) Jedną rzeczą, którą wszyscy mężczyźni rozumieją, jest to, że nie są kobietami.„
I to jest fajnie napisane i w ogóle. O to chodzi. I tu się z nim zgadzam, ale parę stron dalej pisze, że on wie, że nigdy nie będzie „zupełnie” mężczyzną ani „zupełnie” kobietą i tutaj… chociaż nie wiem już teraz… jak to pierwszy raz przeczytałem, to odebrałem albo jakby zaprzeczał temu powyżej, albo jakby chciał poczuć się kimś wyjątkowym, ale teraz… może pisał po prostu o sobie i tylko o sobie. No o sobie, to se może tak mówić, a ja tam będę „zupełnie”! ;)
I tu znowu nasuwa mi się coś co zauważyłem wśród ts (chociaż to w sumie nie tylko wśród nas, tak jest chyba u wszystkich)… mianowicie z jednej strony mówią, że są tacy sami, a z drugiej, że są wyjątkowi… Ale jak tak dziś o tym myślę, to w sumie jest normalne i chyba każdy tego chce :P Ale czytając ten fragment książki miałem chyba gorszy dzień, bo stwierdziłem, że ja to w ogóle nie chcę być wyjątkowy w żaden sposób. Ale to tak jest… im bardziej się różnię tym mniej chcę być wyjątkowy… dołuje mnie taka (jakakolwiek) „wyjątkowość” czasem.
Autor pisze, że ze swojej perspektywy nie zmienił płci (co oczywiste moim zdaniem), uczynił tylko swoją 'wiadomość’ jasną (’wiadomość’ czy też 'przekaz’ dla społeczeństwa, że jest mężczyzną).
Jezu co ja tu na napisałem dziś za litanię :P w dodatku jak tak to czytam to strasznie namieszane, a miejscami niegramatyczne nawet… ale nie umiem prościej, dokładniej… skomplikowane tematy, musi tak zostać.
Może mi to trochę pomoże w napisaniu życiorysu. Znając siebie będę go pisał przed póściem spać dzień wcześniej… więc nie, muszę, po prostu muszę się zmobilizować wcześniej.
Chciałem w tej notce też zupełnie inne sprawy poruszyć, ale mi dużo wyszło o książce (strach pomyśleć ile by tego było jakbym całą dokładnie przeczytał), więc jednak tyle na dziś. Na zakończenie ostatni, fajny cytat:
„Just like anyone else, when transsexual people lie down at night and shut our eyes, helpless in sleep and vunerable as infants, whether we have someone’s arms around us or whether we are all alone, we know that all we have to life for is to be the best version of our most authentic self that we can possibly be.”