Wysoki sąd szanowny przysłał mi list za potwierdzeniem odbioru… no !@#$ dwa miechy czekam (cierpliwie) nudząc się, a teraz mam tydzień na zebranie dokumentacji (bo się mam z nią stawić)… no wszystko mi opadło. Ale nic, jak się chce, to musi wyjść. Żeby tylko coś po drodze nie nawaliło… ja jeszcze tylko jeden telefon, a reszta nie zależy już ode mnie…
Aha, no i zwiedzę nowe miasto, bo w Łodzi jeszcze nie byłem :P
W ramach przygotowań do operacji (no co? nudzę się to wyszukuję sobie zajęć, choć mam jeszcze masę czasu) poszukałem w książeczkach medycznych szczepień na żółtaczkę… pamiętam jak to było kiedy nam powiedzieli, że za stocoś złotych można się zaszczepić i że mamy powiedzieć rodzicom… jak ja wtedy prosiłem, żeby mnie na to szczepienie nie wysyłali :D a za parę lat okazało się, że weszło w listę obowiązkowych i już za darmo zrobili wszystkim. Ale najlepiej to pamiętam, że zawsze, przed każdym szczepieniem dwie osoby w mojej klasie odstawiały histerię. To była dziewczyna, która wiele w dzieciństwie przyjęła zastrzyków, bo była chora (więc jej strachowi przed igłami się nikt nie dziwił) i… ja. W zasadzie może jedno – dwa szczepienia (te ostatnie) to pamiętam, że nie płakałem (18-19 lat to już trochę nie wypada), a reszta… tia… a teraz zastrzyki 3x w miesiącu. No cóż, do wszystkiego można przywyknąć gdy trzeba.
Ale najbardziej się wkurzyłem przed szczepieniem na różyczkę… chyba wtedy jak nigdy obudziło się to uczucie… typowe dla ts. No bo po cholerę mi szczepienie na chorobę, którą po pierwsze już miałem, a po drugie i tak jestem bezpłodny (psychicznie, ale zawsze), w związku z czym nie zagrozi mi żadna różyczka. Tego rodzaju uczuć się nie zapomina, choć słowami nie umiem ich opisać.
Całe szczęście, że się leczę, bo ten poroniony pomysł byłby kolejnym takim upokorzeniem. A nie, co ja mówię. Jakbym się nie leczył, a to weszłoby w życie, to bym się nie czuł upokorzony, bo byłbym się chyba powiesił na najbliższym drzewie.
Wstałem dziś (wczoraj) wcześnie, a że dzień zapowiadał się nerwowo, zaczął boleć mnie brzuch. Och, oczywiście nie był to ból w stylu chyba-zaraz-umrę, ale przypomniały mi się szkolne czasy. Bo za czasów szkolnych często przed wyjściem z domu bolał mnie brzuch w ten sposób (teraz na ogół nie wstaję tak wcześnie, a ten rodzaj bólu chyba nigdy nie pojawił się później niż około 7:00-9:00 rano). Takie zarzynanie lekkie. Byłem z tym nawet u lekarza, ale co mi miał powiedzieć? Byłem zdrowy – więc nerwy. Tak, już w podstawówce byłem znerwicowanym dzieckiem. I jak tak sobie pomyślę, że moje wiecznie zimne i nocami cierpnące ręce, to też może być objaw na tle nerwowym, no to po prostu chyba zaczynam bicie rekordów w ilości objawów nerwowych.
Co tam jeszcze… aha: antyfacet kiedyś się wywiązała dyskusja, że jakiś wariat, no faktycznie wygląda dziwnie, ale jak się przeczyta choćby ten artykuł… no to w sumie ma rację.
Inna dyskusja z niebieskiego forum… nie piszę tu o tematach z niebieskiego żeby na kogoś pomarudzić, po prostu uważam, że czasem ciekawe tematy tam się pojawiają i skłaniają mnie do przemyśleń. No więc… czy ja pisałem już kiedyś… tak, wyszukałem sobie, że wspominałem o zwrocie „cywilizacja śmierci”… nawet wspominałem, że JPII go użył, ale wtedy chyba jeszcze nie miałem pojęcia, że on… go wymyślił o.O No na prawdę… tak monstrualnie głupiego pojęcia bym się po nim nie spodziewał. I jak ja mam podziwiać głowę kościoła? Nie no, na prawdę… cywilizacja śmierci… ciekawe jak by nazwać inkwizycję. Ach tak, Świętą. No ale poważnie, wspominam o tym pojęciu znowu, bo na niebieskim wywiązała się dyskusja w związku z tym, że ktoś ts zaliczył do „cywilizacji” śmierci (tak było na wikipedii wpisane). No co ja mogę powiedzieć? Zbrechtałem się nieźle bo tu tylko można się pośmiać (bo to nawet JPII o ts nie wspominał przy okazji „cywilizacji śmierci”, chyba…). Ale broń Boże się nie zbulwersowałem. Pojęcie samo w sobie jest debilne, więc dlaczego miałbym się przejąć tym co ktoś w nie wpisał? Wręcz poczułem śmieszną dumę i pomyślałem sobie: „słuchajcie! sieję śmierć i zniszczenie wokół!” :D
No ale wracając do pojęcia samego w sobie… oczywiście, ktoś może widzieć eutanazję jako zabijanie starych i chorych tymsamym pozbywając się uciążliwych elementów, a może widzieć jako ulgę w cierpieniu. Aborcję może widzieć jako zabijanie nienarodzonych dzieci (a to swoją drogą ciekawe… „zabijanie nienarodzonych” to tak jakby… zjeść sok ;) ale ok, nie będę czepiał się pojęć, bo nie o to chodzi), a może jako wybór mniejszego zła. O homoseksualiźmie zaliczanym do tej przerażającej „cywilizacji śmierci” już w ogóle nie wspomnę, bo tu nie ma co komentować. I może jeszcze narkotyki… no oczywiście, bo narkotyki są wynalazkiem XXI wieku.
I jeszcze trochę racjonalizmu.