Jak mnie to wkurza. Niektórzy mają niesamowitą zdolność wypowiadania słów, które… może nie ranią, ale są… niby nie umyślnie złośliwe, ale… takie no są, że nie wiadomo jak je odbierać i co właściwie ta osoba miała na myśli. Myślę, że nie jest dostatecznie odważna, by powiedzieć czy porozmawiać wprost, więc mówi w taki czasem niby to dowcipny (jej zdaniem) sposób. Tak właśnie mówi, albo uważa, że to jest dowcipne, albo że to brzmi bardzo wyszukanie albo, że motywuje. Cóż, nie motywuje i z resztą nie czyni też dwóch poprzednich rzeczy.
To jest jeden z tematów, którego zawsze unikałem, o którym nie chciałem myśleć, przypominać sobie, a może nawet nie zdawałem sobie do końca sprawy. Ale ponieważ on też mocno mnie denerwuje tak wewnętrznie, może jednak lepiej jak się wygadam.
Zastanawiam się czy tacy ludzie specjalnie mówią rzeczy w tak denerwujący sposób, czy robią to nieświadomie? Może świadomie coś tam chcą, ale nie za bardzo, a wychodzi im za bardzo (bo chyba nie chcą zranić świadomie, chyba). A ja z kolei jestem osobą, która nie powie: „ej, co masz na myśli?”, nie, ja będę się pół dnia zastanawiać czy ona świadomie chciała mnie zdenerwować, czy ona powiedziała to tak sobie czy właśnie powiedziała, bo po mnie nigdy nie widać żebym się przejął (i to z kolei może nawet wkurzać ją). Ale tak jak mówiłem kiedyś. Ja jestem osobą, która nie da po sobie poznać, że się przejęła. A może też dlatego się izoluje. Bo jak się wyizoluje to różne rzeczy na prawdę nie trafią i nie sprawią, że się przejmę.
Takie osoby można lubić… pod warunkiem, że się z nimi nieczęsto widuje i że się nie rozmawia o niczym na prawdę poważnym.
Dlatego jest tak jak jest i taki a nie inny mam stosunek do pewnych spraw.
Dobrze jak można sobie samemu dobrać osoby, z którymi chce się obcować, gorzej jak nie. No i z resztą jak takie osoby nie są zupełnie obojętne z przyczyn niezależnych. Bo z zależnych to każdemu kto by mnie zranił zaśmiałbym się w twarz ze słowami: mnie nie da się zranić.
Nigdy i za nic na świecie nie chciałbym się związać z taką osobą (i bym się nie związał). Bo pewnie, że są jeszcze rzeczy, które trzeba zrozumieć, bo są niezależne od nas, ale mówienie… to akurat jest dość mocno zależne od nas.
Wiem, że mój problem polega na tym, że nie umiem też powiedzieć: „Słuchaj, to co powiedziałeś mnie boli. Nie wiem co masz na myśli i nie chcę spędzić następnej doby nad zastanawianiem się nad tym.”
„Jeśli po spotkaniu z kimś czujesz się nagle poirytowany, zmęczony albo smutny możesz przypuszczać ze spotkałeś toksycznego człowieka.” Zdecydowanie się tak czuję. Czuję się poirytowany i na pewno podskoczyło mi ciśnienie, bo czuję to wewnętrznie.
I tak mam całe życie i zaczynam się nawet zastanawiać czy pewne moje problemy nie wynikają właśnie ze słuchania takich tekstów od czasu do czasu. Może rzeczywiście nie „taki jestem”, ale „taki się stałem”. Przynajmniej po części.
„(…) zaniżone poczucie własnej wartości, zaburzenia odżywiania, schizofrenia, wiele psychoz, problemy we wchodzenie w związki partnerskie, problemy zawodowe, depresje czy nawet wszelkiego rodzaju cielesne choroby. Tak, stres związany z przebywaniem w towarzystwie toksycznych osób powoduje problemy zdrowotne.”
Desperacko potrzebuję psychologa. Przynajmniej na chwilę obecną tak czuję. Teraz idę się wykąpać, a potem sobie jakiegoś poszukam. No do cholery gdzieś musi przyjmować ktoś na kasę chorych, choćbym miał i do miasta wojewódzkiego dojeżdżać, zawsze to taniej niż płacić za wizytę.
Tak, bo nie umiem o tym gadać. A jednocześnie czuję chęć wygadania się. Nie umiem gadać, a tu nie mogę wprost napisać, bo boję się, że ta osoba może to znaleźć (tak wiem, minimalne szanse, ale schiza pozostaje, nawet biorąc pod uwagę fakt, że może dobrze by jej i mi zrobiło gdyby to przeczytała).
(użyte cytaty pochodzą z tego tekstu)
23:11 (edit)
Chociaż nie, jak się tak zastanowić, to wiem co jest moim głównym problemem (i od czego należałoby zacząć u psychologa). Lęk. Jak to było? „poziom lęku u ts równa się temu u więźniów, czy tam chorych po zawałach”… I tak przez całe życie. Jak nie przez tożsamość, to przez nadpobudliwego bachora siedzącego w ławce przede mną i z którym trzeba się było użerać przez sześć lat podstawówki i kawałek gimnazjum, że o przedszkolu nie wspomnę. Jak nie to, to ewentualność usłuchania takich ni w pięć ni w dziewięć tekstów. Najlepiej by było się od wszystkiego odciąć? A nie, bo wtedy będzie strach, że mnie okradną, napadną itp.
I to lęk tak na prawdę sprawia, że nie mogę zrealizować tego, co bym chciał, nie nic innego.
Cóż, przynajmniej wiem od czego zacząć u psychologa.
23:17 (edit #2)
Ale przyznam, że chociaż trochę mi lepiej po napisaniu.