Poprzednia notka była niespodziewana. Właściwie miałem napisać o czym innym. Więc teraz.
Poszedłem najpierw do urzędu, bez śniadania, bo nie moja pora, a tam się okazało, że od razu mam iść na rozmowę… (nie szkodzi, jeść mi się nie chciało – to wciąż nie była moja pora śniadaniowa). Daleko. Chociaż bez przesady, mniej-więcej tak samo daleko jak miałem do szkoły no może trochę bardziej. Cóż, zawsze to lepiej mieć do pracy 2 km niż np. 25 więcej… Chociaż i tak bym jeździł. No ale przejdźmy do rzeczy. Stanowisko: pracownik biurowy w branży… no że tak powiem motoryzacyjnej co by nie było złe, jako że nie mam wielkiego pojęcia, to mógłbym nabyć. Przede wszystkim jednak zależało im na języku angielskim, bo chodzi o odbieranie maili/telefonów… i to nie od ludzi mówiących jakoś biegle, tylko właśnie tak… no tak jak ja :D Więc dochodzi obowiązek rozszyfrowywania łamanego języka. Tą wiadomość co mi tam podała, to przetłumaczyłem… no powiedziałem o czym jest ;) (chociaż nie było tam słów typu „hip”, „tight”, „fuck” do jakich przywykłem czytając fanfice, więc trochę mi się dziwnie czytało ;D ) ale na rozszyfrowywanie to nie bardzo mam ochotę. A jeszcze mniejszą na odpisywanie (brrr…). Tylko po co się wychylałem z niemieckim… jeśli przypadkiem tam samych takich pół-anglo-analfabetów będą mieć, to przypuszczam, że wezmą tego, kto zna drugi język… A ja nie wiem czy bardziej nie chcę tam iść czy bardziej nie chcę żeby mnie nie przyjęli. Ale nic. Będzie co ma być, widocznie tak ma być ;) No ale jeszcze jedno. Wchodzę, pani ze mną rozmawia, spisała se nazwisko (samo, ludzie chyba nie patrzą na imiona, czego ja z kolei nie rozumiem, bo mnie to zawsze ciekawi jak kto ma na imię :D no ale w moim przypadku, to zwykle miło, że nie patrzą ;) ), kartę zostawiła, bo „urząd pana poinformuje”, no to ja w końcu mówię, że imię… (no bo, żeby nie było potem, że coś się nie zgadza), mówię jak jest, a ona: „Och, nawet nie zauważyłam” :D No to fajnie, że pani nie zauważyła, ale jak przyjdzie wypełniać kartę, to zauważy i może wyjść dziwnie, więc wolałem uprzedzić ;)
Z innych życiowych rzeczy to wczoraj znalazłem we własnym domu prawie że skarb :D Mianowicie Pismo Święte w języku niemieckim sprzed 130 lat pisane gotykiem… super wygląda :P Oczywiście już jest moje i mam nadzieję, że nikt więcej o nim nie wie, bo ja nie oddam :D
Potem wyjrzałem przez okno i zauważyłem, że na ulicy też się coś zmieniło :D A to zabawne… mieszkam tu a nie widzę. No ale kończyłem seriale. O właśnie – tak w ogóle, to skończył się Lword i podsumowując… serial ok, ale… nie ma się czym podniecać (buhahaha, o to mi się udało :D właśnie w tym rzecz, dokładnie w tym :D i tym się różni QAF od L – w jednym jest się czym podniecać, w drugim nie ma :D ale mówiąc poważnie, oba warto obejrzeć). A i maraton QAF też skończyłem. I się w sumie cieszę z tego wszystkiego, bo teraz na bieżąco został mi tylko jeden serial (a jestem 4 odcinki do tyłu albo i 5 już, ale spoko, się nadrobi). No i jeszcze parę filmów, ale to też już pójdzie. I wreszcie wolność ;) A ja jestem z tych co lubią się uwalić na kanapie i godzinami bezmyślnie pstrykać pilotem przerzucając kanały programów (głównie muzycznych), tak, zdecydowanie to jest mój sposób na relaks, nie coś aktywnego ani nawet nie siedzenie w necie. Ale może bym tak zaczął czytać więcej książek…
Jak już tak okołoserialowo… wiem, skąd u mnie ta szczerość wspomniana w poprzedniej notce – po obejrzeniu QAFu jeszcze raz, zauważyłem w dwóch kwestiach moje podobieństwo do Briana :D Niestety poza tymi drobiazgami wciąż jeszcze jestem cały Ted, że aż to przerażające ;)
Odnoszę wrażenie, że jestem ignorowany. Lub też siła moich argumentów jest tak powalająca, że już mi nikt nie odpowiada :D ale przypuszczam jednak, że to pierwsze. Albo, że po prostu ktoś nie wie co powiedzieć, bo mam rację, lecz on jest na tyle uparty, że przy swoim zdaniu zostanie. I ok, ale na prawdę zaczyna mnie irytować kiedy nie pierwszy raz, a nawet nie drugi, ani chyba nawet nie trzeci moje argumenty zostają bez odpowiedzi, a za pół roku wałkujemy od początku ten sam temat. Oczywiście z identycznym skutkiem.
Dzisiaj tak sobie pomyślałem, że właściwie to nic mi w życiu nie wyszło. Ani wygląd (bo wiadomo ;) ), ani kariera zawodowa (bo też brak pomysłu… znaczy celu takiego na prawdę pewnego) – a co za tym idzie bogactwo też pewnie nie wyjdzie :P ani związki z ludźmi (bo trudny charakter ;) ) i tak dalej… jeszcze by się parę rzeczy znalazło, ale… No właśnie, ale dziś mam mimo tego jakiś taki optymistyczny nastrój. Ponieważ jest kilka rzeczy, które mimo tego mogą się udać… na chwilę obecną przychodzą mi na myśl dwie, ale to już coś. Także coś zawsze się może w życiu udać :) Skąd ten optymizm dziś… nie wiem, aż idę sprawdzić moje tranzyty ;) (niezłe są, istotnie).
Tak czy siak Mapę Skarbów, to sobie zrobię na wszystko :D Choćby z zapału twórczego. No i miło będzie móc codziennie „oglądać” swoje marzenia :P