Wracając jeszcze na moment do poprzedniej notki… wydaje mi się, że niektórzy się oszukują mówiąc: „bym się nie zamienił”, to takie pocieszanie się: „nie jestem jeszcze taki zły jaki jestem, bo z tym i tamtym bym się nie zamienił”… ALE niektórzy zapewne na prawdę by się nie zamienili – i tym, Wam, tylko pozazdrościć :) Bo ja też lubię swoją twarz, na prawdę :P ale oddałbym wygląd za genetycznie m ciało…
A teraz do tematu…
Na ts forum jest taki temat „Czy zazdrościcie genetycznym dzieciom?” i ja napisałem:
Oczywiście, że zazdroszczę… rozumiem co chciałeś napisać i chyba nigdy nie przestanę o tym myśleć…
Zabawki jak zabawki – w sumie miałem większość jak chciałem, ale mnie boli co innego… Pamiętam taką sytuację jak huśtałem się na huśtawkach i przyszła dziewczynka w podobnym wieku. I ona mnie zapytała jak mam na imię, a ja nic nie odpowiedziałem (chyba moja mama tam była wtedy ze mną i powiedziała, mówiąc też, że ja się wstydzę po prostu). Ale to wcale nie o to chodziło, ja nie wstydziłem się obcych, przynajmniej nie bardzo… ja wstydziłem się imienia. Po prostu nie potrafiłem powiedzieć tej dziewczynce, że mam takie i takie (żeńskie) imię.
To jest to czego najbardziej zazdroszczę dzieciakom/młodzieży – że mogą normalnie nawiązywać znajomości… ja tego unikałem przez jedno jedyne głupie zdanie, które musiałbym wypowiedzieć: „Mam na imię xxxx”…
I tak było. Ja wiem, że niektórzy po prostu wybierają sobie męskie imię i tak mówią, ale ja… po prostu byłem inny (każdy jest inny). Oczywiście, że miałem męskie imię :P ale tak przy ludziach nie umiałem… I sądzę, że trudności w kontaktach z ludźmi wzięły się właśnie z tego (bo jak egzystować wśród ludzi nie mogąc się wyrazić odpowiednio?). Więc ts jest na prawdę winny przynajmniej niektórym moim problemom.
I tak myśląc dalej… niby to nie takie straszne: mogłem powiedzieć tej dziewczynce, że nie chcę z nią gadać, albo nic nie mówić (nawet jakby mamy nie było), najwyżej uznałaby mnie za ponuraka, to przecież nie takie znowu straszne :P Ale mnie takie sytuacje zaczęły przerażać. I tu przechodzimy do skutku, którym jest lęk. Ta i inne drobne sytuacje, niby tylko drobne a jednak nieprzyjemności zrodziły lęk przed takimi zdarzeniami. Przed choćby możliwością zaistnienia podobnej sytuacji. Przed każdą konfrontacją z ludźmi… to się znikąd nie wzięło, wzięło się z różnych na prawdę zaistniałych nieprzyjemnych sytuacji. I zostało :/ I wreszcie to zrozumiałem. Ale to ważne co zrozumiałem (trochę też porównując siebie do innych): że to właśnie ten „lęk”, a nie jakieś nieokreślone „nerwy” jak to niektórzy mają, np. mama – denerwują się czymś co mi kompletnie wisi, co uważam nawet za głupie żeby se tym głowę zawracać, bo np. będzie co ma być – ja uważam. Ale widać inni mają tak. Ale to dobrze wiedzieć choć konkretnie z czego wynika i że to to…
I kiedy słyszę o lekach przeciw lękowych, to choć nawet nie wiem czy mi na prawdę potrzebne… wydaje mi się to jakimś cudem…
Hmmm… poczytałem forum o nerwicy lękowej i muszę przyznać, że troszeczkę się pocieszyłem, bo nie jest ze mną tak źle. Nie miewam jakichś ataków paniki (tylko tak mi przyszło do głowy, że atak, to też pewien rodzaj uzewnętrznienia, a ja przecież ni jak nie uzewnętrzniam… nie, mnie raz na jakiś czas łapie cholerny ból brzucha), tylko że serce też by wolało żyć spokojniej zapewne… Co jeszcze mi się rzuciło w oczy? Że nerwicy lękowej często towarzyszy lęk przed poważnymi chorobami czy nawet śmiercią w skutek ich (to też mam – takie „na pewno to i tamto mi dolega”), i fobia.
Ale to przykro czytać jak siedemnastolatek pisze, że nie jest w stanie chodzić do szkoły (powtarza 2 liceum i wie, że i tym razem mu się nie uda) – taką ma nerwicę lękową. I się zastanawia co będzie jak pójdzie do pracy jak on do szkoły nie może… A ja? Co będzie z moją pracą? No też nie wiem, muszę sobie znaleźć psychologa jak tylko dostanę nowe dokumenty. I dermatologa – absolutne priorytety.