i po II.

Technika najwyraźniej sprzysięgła się przeciwko mnie. Nie udało mi się połączyć z netem, gg na komórce też nie chciało działać, a potem to mi nawet wszystko z konta zżarło (to „wszystko” to jedynie 2zł, no ale tak być nie powinno).
No ale nieważne, pewnie jesteście ciekawi zabiegu, więc nie będę już przedłużać (śmiesznie to brzmi biorąc pod uwagę jaka mi długa ta notka wyszła :D ).
Rano do kliniki i wszędzie czekanie. Najpierw konsultacja z anestezjologiem – znieczulenie pod-cośtam. Jeszcze mi zapowiedział, że na sali będę z drugim ts, który dzień wcześniej miał tą samą operację, bo dużo ludzi i wszystkie łóżka pełne. Potem czekanie na przyjęcie na salę (jak mówiłem – duży ruch). Potem szybkie ekg i długie, dłuugie czekanie na operację, w trakcie którego poznałem się z kolegą, wypytałem o operację itp.
Przyszedł najpierw chirurg od jedynki, pooglądał mnie i powiedział, że jutro zrobi poprawkę, a koledze dziś (bo też miał mieć).
Potem przyszedł chirurg od dwójki, wytłumaczył koledze, że ból w karku (czy cośtam), to po laparoskopii, bo jemu zaczęli tą metodą, ale w trakcie musieli przejść na cięcie, bo coś tam nie wyszło. Mnie też zaproponował laparoskopię, ale nawet nie polecał, a ja wcale nie chciałem, więc umówiliśmy się od razu na cięcie. Zaczął mi opowiadać, generalnie to co pisze na niebieskiej stronie – że w naszym przypadku cięcie lepsze, bo testo rozrzedza krew, a jama brzuszna jest ukrwiona i w ogóle bliskość innych narządów, więc lepiej otworzyć i mieć swobodny dostęp.
W końcu przyszła pielęgniarka, wbiła dren, kolega miał na ręce, więc się pytam czy ja muszę w zgięciu łokcia, ale mi wytłumaczyła, że w zgięciu żyła silniejsza i tu się dłużej utrzymuje, więc tu się wbija, chyba, że się nie da. Dostałem dwie kroplówki, ona mówi: „No, nakarmimy pana trochę”, a ja co se pomyślałem, że kroplówka ma być substytutem posiłku, to jeszcze bardziej chciało mi się jeść :D (bo tym razem mi się chciało, na czczo od 21:00 dnia poprzedniego, a operacja późno, więc zdążyłem zgłodnieć).
W końcu po 15:00 zawołano mnie na salę. Rozbierałem się właściwie leżąc, więc nie musiałem kłaść się nago ;) poza tym, co ciekawe, nie robili mi nawet badania usg. Pewnie zrobili co chcieli jak już spałem ale to miłe, że mi tego oszczędzili po trzeźwemu, hehe.
Znieczulenie podpajęczynkowe (podpajęczynówkowe?) – anestezjolog kazał się położyć na boku z podkurczonymi nogami i kłucie w kręgosłup, ale to nie boli ani nawet nie jest nieprzyjemne, bo wcześniej smaruje płynem znieczulającym. Mówił: „Teraz będzie ukłucie, proszę się nie przestraszyć”, ale nawet nie poczułem. Niektórzy mówią, że czuje się rozpieranie, ja nie czułem nic. Tylko że szczypał mnie, a ja wszystko czuję, nogami mogłem ruszać, czas mija, a ja sprawny. Chyba się zacząłem denerwować, bo powiedział: „Niech się pan nie denerwuje, nikt nie będzie pana na żywca ciął”. W końcu mówi: „Znieczulamy jeszcze raz”. Znowu mnie odwrócili i wtedy poczułem ciepło, więc wystarczyło chyba tylko pół dawki i zacząłem drętwieć. Niby od pasa w dół, ale czułem niemal od płuc (bo on wbija trochę wyżej), a jak mi jeszcze kazali wdychać to coś (nie wiem, narkoza mimo tamtego znieczulenia?), to czułem jakbym nie mógł oddychać, choć przecież oddychałem (takie głupie). Tym razem jednak nie odleciałem po dwóch wdechach, usłyszałem: „Zaczynamy” i coś tam jeszcze i w końcu zasnąłem przesypiając cały zabieg (a kolega mówił, że budził się w trakcie, gadał z nimi i w ogóle), który trwał równe 3 godziny. Może miałem taką normalną narkozę, bo to pierwsze nie zadziałało (coś tam przed chwilą doczytałem w necie, że to wtedy się tak robi).
Po obudzeniu oczywiście nie pozwolili spać, a mnie się jak na złość tym razem strasznie spać chciało, więc kimałem, a budziło mnie cichnięcie maszyny, którą potem pielęgniarka tak przestawiła, że była cicho i pozwolono mi spać z zastrzeżeniem, że jak zacznie pikać, to znaczy, że serce za bardzo zwolniło i mam wziąć kilka głębokich oddechów, więc tak robiłem. I wszystko było ok do czasu, aż nie zeszło znieczulenie od pasa w dół… bo jak zeszło… no to zarówno Ralf na niebieskiej stronie, jak i kolega z łóżka obok, a nawet chirurg przed zabiegiem, mieli rację mówiąc, że nawet morfina nie pomaga (bo ten zastrzyk co tak daje po głowie, to właśnie morfina, no faktycznie, uczucie trochę jak na haju ;) ). Brzuch nap…alał jak wściekły (mogli mi to fajne znieczulenie powtórzyć ;) nie ważne, że w nogach nie ma czucia, i tak się nigdzie nie wybierałem ;D), chociaż ból jest taki sam jak niegdyś raz w miesiącu (tylko, że wtedy wystarczyła tabletka typu Nurofen i po półgodzinie był spokój, a tu nie…), ale tak sobie wnioskuję, że w takim razie, to nieprawda co mówią, że mężczyźni nigdy się nie dowiedzą jaki to ból przeżywają kobiety jak mają okres, bo macica to też mięsień, ból w dolnych mięśniach brzucha jest taki sam, no bo chyba nie był to u mnie ból fantomowy narządu, którego już nie było :D Nie, to podobno bolą przecięte mięśnie brzucha. W środku nocy zrobiło mi się niedobrze, pielęgniarka stwierdził, że to pewnie po lekach, ale ja znam swoje ciało i wiem, że to z bólu. Wymiotować nie miałem oczywiście czym, bo byłem już ponad dobę na czczo i ledwie o kilku łykach picia, więc tylko plułem kwaśną śliną. Nad ranem nawet sobie pojęczałem z tego bólu ale niezbyt głośno, więc koledze chyba nie przeszkadzałem, z resztą on mówił, że też jęczał pierwszej nocy po zabiegu. Rano się poprawiło, morfina już pomagała.
Drugiego dnia przed południe przyszła pielęgniarka wyjąć cewnik (to też mało przyjemne, choć krótkie, samo posiadanie cewnika, to uczucie jakby stale się chciało sikać, a jednocześnie wysikać się nie dało, choć to tylko złudzenie, z resztą człowiek szybko się przyzwyczaja). Wyjęła i mówi: „Wstajemy”. No… ciężko ;) ale kazała wstawać od czasu do czasu. Przyszedł chirurg od dwójki, powiedział o chodzeniu właśnie żeby do drenu spłynęło co ma spłynąć, to wieczorem wyjmie. Kolejna ciekawostka: drenu nie miałem w brzuchu… ale z moimi schizami typu: a co jak po wyjęciu będzie jeszcze coś krwawić wewnętrznie? to może nawet dobrze, tak przynajmniej co miało jeszcze krwawić, oczyściło się naturalnie (poza tym przynajmniej jedna blizna mniej, bo po drenie by została jakby był w brzuchu).
Potem przyszedł chirurg od jedynki i powiedział, że poprawka będzie jak się sala zwolni (wciąż duży ruch, dużo porodów itp.). Potem mama mnie odwiedziła :)
Potem była olbrzymia ulewa, wichura, grad i gdzieś tam w okolicy nawet burza. Wyłączyli prąd, ale klinika ma swoje zapasowe źródło tylko pielęgniarka prosiła o nieładowanie teraz komórek itp.
Od południa dawali mi tylko Paracetamol, w związku z czym nie za bardzo czułem różnicę (dla mnie leki z paracetamolem, to taki pic na wodę, u mnie w domu się tego nie używa, bo mama kiedyś stwierdziła, że to słabe; w prawdzie teraz interesuję się lekami przeciwbólowymi i wiem co kiedy powinno się brać, więc wiem też, że w pewnych sytuacjach jest to dobry lek, ale przekonanie mi pewnie zostało ;) ), ale nie bolało jakoś mocno.
Znowu późno zawołano mnie na poprawkę, no to się zwlokłem jakoś z tym drenem w ręce, bo mi jeszcze nie wyjęli, to se musiałem nieść oczywiście (tym razem pielęgniarka powiedziała żebym spodnie mimo drenu ubrał, bo po sali chodziłem tylko w koszuli od piżamy dopóki dren miałem, ale specjalnie mam odpowiednio długą). Położyłem się, poprzykrywali mnie z każdej strony, chyba dopiero tam dostałem znowu morfinę. Chirurg sobie porysował co do wycięcia (chociaż trochę nie rozumiem jak to jest… bo powycinał blizny, ale przecież blizny i tak się zrobią? no ale skoro teraz tylko powierzchowne cięcia, to może jest szansa na mniejsze, zobaczymy jak będzie; upomniałem się jeszcze o zmniejszenie brodawek, powiedział: „Coś pokombinujemy” i też po nich porysował). Potem mi głowę odgrodzili i zaczęło się znieczulenie miejscowe, czyli najpierw smarowanie tym płynem znieczulającym, a potem zastrzyki w sutki i wokół… Z prawej poszło to całkiem znośnie (najpierw robił prawą, potem lewą) łącznie z cięciem i szyciem, bo z prawej generalnie mam wciąż jeszcze mniejszy nawrót czucia niż z lewej, gdzie czucie jest prawie normalne. Więc jak zaczął znieczulać lewą… to było uczucie jakby wbijał mi tą igłę i tak w środku na wszystkie strony nią wiercił, choć domyślam się że tak nie robił ;) w każdym razie z lewej czułem znieczulenie i szycie… (tak czy inaczej, tego rodzaju ból mechaniczny jest i tak dużo mniejszy niż ból mięśni brzucha po dwójce), cóż, przynajmniej na chwilę przestałem myśleć o bólu w podbrzuszu ;) chociaż co i rusz ktoś (chirurg albo pielęgniarka czy tam asystentka) się mi o brzuch opierał i było: „Ała, ała, mój brzuch”, „Przepraszam, już nie będę” ;) Przyszedł też anestezjolog się chyba poprzyglądać, bo do znieczulenia miejscowego nie był potrzebny, ponarzekał, że pogoda byłą straszna, w jakiejś sali mu tam po plecach z okna ciekło ;) a kobiety nie mógł znieczulić (chyba przez ten prąd). Jak skończyli, znowu marsz do łóżka, nic litości, tylko łazić i łazić ;)
Dostałem kolejną kroplówkę, ogólnie nie pamiętam ile mi dali tym razem podczas całego pobytu ale na pewno więcej niż przy jedynce i bo szybciej leciało, może żyła się przyzwyczaiła… ale nawet jeśli, to właśnie odmówiła współpracy z wenflonem. Ta żyła w zgięciu co to miała być najwytrzymalsza… ręka spuchła, więc przerwano mi kroplówkę, ale tylko tyle na razie.
Wieczorem przyszedł chirurg od dwójki, wyjął dren, co jak mówił mogło być nieprzyjemne. No przyjemne nie było, ale bez przesady, nic takiego.. Cały czas jechałem na Paracetamolu, ból był znośny, właściwie tylko lekkie pobolewanie w podbrzuszu (klata po poprawce prawie wcale nie bolała), ale noc to ja chciałem mieć porządną, co mi się należało po poprzedniej, gdzie spałem może z 2 godziny. Na szczęście dostałem morfinę, no to już spoko i spałem na prawdę dobrze.
Dnia trzeciego z rana przyszła pielęgniarka z kolejnym zastrzykiem – miła niespodzianka ;) A potem w godzinach przedpołudniowych dostałem jeszcze jeden. Także bólu prawie nie było przy leżeniu, trochę gorzej ze wstawaniem i chodzeniem.
Potem przyszedł jakiś obcy lekarz i zdjął nam opatrunki z brzucha. Że koledze to rozumiem, był czwarty dzień po operacji i wychodził do domu, ale ja byłem trzeci. No ale zdjął i mówi, że wygląda pięknie, sucha rana i w ogóle. Faktycznie rana wyglądała niegroźnie, mimo szwu, na taką, jakby od zabiegu minęło długo, a nie dopiero trzy dni, tam prawie w ogóle nie ma strupów, tylko takie cieniuteńkie. Opatrunku już się nie zakłada, wystarczy przycisnąć majtkami. Wszystko fajnie, tylko z prawej bolało mnie wyraźnie bardziej, nawet dotyk gatek był nieprzyjemny. Jak się później dowiedziałem od chirurga, który operował, bo też potem przyszedł nas pooglądać, z prawej cięli mnie głębiej i to pewnie dlatego. Przynajmniej się wyjaśniło i nie musiałem się martwić, że coś jest nie tak. Wstawanie nadal bolesne, chodzenie już nie tak bardzo.
Potem pielęgniarka dokończyła mi tamtą kroplówkę, ale zapowiedziałem, że wczoraj spuchło. Tym razem nie, ale szczypało, więc wbiła nowy wenflon w rękę… faktycznie boli dużo bardziej niż w zgięciu :/ i wcale nie czułem się sprawniejszy, bo co z tego, że mogłem teraz zginać rękę w łokciu, jak w nadgarstku nie i w ogóle bolało jak cholera, ani palcami ruszać ani dłonią (więc jak jeszcze komuś przyjdzie do głowy, że z wenflonem w ręce może być wygodniej niż w zgięciu, to proponuję nie pragnąć przekonać się na własnym przykładzie, bo ja się już przejechałem :D). Wyjęła też poprzedni wenflon, co bolało ze względu na włosy na ręce, aż krzyknąłem, a ta się zaczęła śmiać i mówi: „Tak tak, od razu z depilacją, właśnie panowie zawsze mówią, że to boli gorzej niż operacja” :D
Potem przyszedł chirurg od jedynki, głównie do kolegi, który był już gotowy do wyjścia, a mnie tylko pouciskał opatrunki pytając czy boli. Nie bolało. Wcześniej bałem się, że po poprawce nie będę też sprawny od pasa w górę, ale nic takiego się nie stało, bo nic nie bolało. Ogólnie już trzeciego dnia (a drugiego po poprawce) mogłem się lepiej poruszać po łóżku niż po samej jedynce (ale to po łóżku, bo chodząc to niekoniecznie :D). To jest plus, bo minus, to wiadomo – ten ból pierwszej nocy przede wszystkim.
Też przyszła mama na godzinę, a potem to nuda, bo już sam leżałem. Jednak stwierdzam, że lepiej z kimś ;) Spanie też nie idzie, bo niby zasnę i już mi się wydaje, że Bóg wie ile spałem, a tu się okazuje, że ledwie godzinę albo nawet tylko 20 minut :D
Trzeciego dnia dostałem też obiad – talerz płatków z mlekiem. Szkoda, że z ciepłym, bo to jeden z moich ulubionych przysmaków (które w domu jem codziennie w nocy) ale z zimnym, no ale w szpitalu to wiadomo, że z ciepłym. No i po południu kolejny zastrzyk, choć moim zdaniem od południa mogli sobie tą morfinę darować, bo już prawie nie bolało. Na kolację dostałem to samo.
Na noc lepiej też wziąłem zastrzyk. Ale normalnie szok, te pielęgniarki tam wiedzą, że to mnie ręka od wenflonu boli. Bo najpierw jeden zastrzyk dostałem i mówię, że mnie boli, to tak powoli wbijała (chociaż jak już morfina w żyle, to już nic nie boli :D), potem jak wieczorem druga pielęgniarka przyszła, to już wiedziała, że mnie boli i powoli robiła. Mówi: „Jest odlocik?”, ja potwierdzam, „Ale pewnie się pan już zdążył przyzwyczaić?” pyta, ja znowu potwierdzam, a ona ze śmiechem: „Ale żeby się pan nie przyzwyczaił za bardzo” :D
Ogólnie to się tam czułem (i poprzednim i tym razem) jak król jakiś :D Pielęgniarki: „Wszystko w porządku?”, „Jak się pan czuje?”, „Potrzebuje pan czegoś?”, „Gdyby pan czegoś potrzebował, to proszę dzwonić” itp., lekarze przychodzą, też pytają.
Więc noc była ok, ale rano obudziłem się taki jakiś obolały. No ale jakoś się pozbierałem, pooglądał mnie ten lekarz co mi opatrunek po dwójce ściągał i wyszedłem.
A, jeszcze wenflon… jak go pielęgniarka wyjęła z tej ręki w nadgarstku, to krew tak trysnęła, że nie nadążyła tamować, w związku z czym zrobiła się spora plama na łóżku, a mnie łapa bolała jeszcze parę godzin.
Dostałem wypis, receptę (choć musieli wypisywać jeszcze raz, bo mi ze starym peselem podali) i zwolnienie do urzędu pracy (nawet nie wiedziałem, że są takie specjalne dla UP, a są). Ten, co operował jeszcze zagadał na recepcji i tylko tego od jedynki/poprawki nie było, a pielęgniarka stwierdziła, że ładne mam opatrunki to na razie nie ruszać.

To tyle jeśli chodzi o pobyt w szpitalu, i prawie wszystko to napisałem jeszcze tam, w mms-ie, czyli popatrzcie jakie to pojemne… a ledwie 30kb zajmuje ten tekst, co znaczy, że dwie trzecie tego można by jeszcze dopisać i jednym mms-em posłać :D (dlatego jak mam do napisania coś więcej niż by się zmieściło w 2 sms-ach, to wolę posłać jednym mms-em z samym tekstem, taniej i wydajniej).
Ale ponieważ w necie jestem dopiero dziś, to może ja napiszę co dalej…
Nie można się śmiać, bo brzuch boli, a tu jak na złość rodzina mnie rozśmieszała, że już prawie krzyczałem o litość :D Na szczęście tabletki przeciwbólowe co mi zapisali (Poltram), całkiem niezłe (no i niezmienny Paracetamol, po którego zażyciu niezmiennie nie widzę różnicy). Spanie mało wygodne, jak po jedynce, wszystko boli rano od leżenia w jednej pozycji. Chociaż lekko na bokach się da (po jedynce w ogóle nie szło). Ogólnie ok, tylko blizny swędzą, a ta na brzuchu to tak hmm… ściąga, bo to szew ciągły jest z takimi dwoma pętelkami na końcach. A z klaty opatrunki zaczęły mi się odklejać (bo to gorąco, ciało się poci), to ze 3 razy zmieniałem. No teraz jest nieźle, sutki małe :) już jest dobrze, tylko niech się jeszcze zagoi (bo na razie wyglądają jak doklejone :D). Najgorzej było pierwszym razem, bo krew zaschnięta w strupy, wszystko poprzyklejane… ale powoli, powoli, delikatnie odkleiłem je. No i strupki odpadały po kawałeczku codziennie, więc często zmieniałem, żeby tam nic nie było.
Jak na kontrolę/zdjęcie szwów przyjechałem (tak mnie umówiono żeby obaj lekarze byli) to też trochę czekałem, potem wszedłem do tego od jedynki, zdjął szwy, powiedział, że jest ok. Potem od razu do tego od dwójki. Ja tak wchodzę, on mówi: „Proszę się położyć”, ja się tak patrzę, a tam fotel :D chyba zobaczył jakieś przerażenie na mojej twarzy bo dodał: „Proszę się położyć na łóżku”, tam za fotelem było :D Zdjęcie tego szwu ciągłego to polegało na tym, że odciął jeden koniec i wyciągnął za drugi :D co trwało może z pół minuty – cała ta wizyta (bo szwy z klaty to są takie pojedyncze nitki /choć to wcale nie są nitki, raczej żyłki/ związane na supełek, to trzeba podhaczyć czymś i przeciąć skalpelem – jeden po drugim, to trochę trwa). Jeszcze mi dali wynik badania histopatologicznego po jedynce… że po dwójce robią, to miałem na wypisie, ale że po jedynce też robili to nie wiedziałem, podszedłem do recepcji się pytać o wizytę, a ona zaczęła od wyników, dali to wziąłem, a te po dwójce to mam dzwonić i mi do domu wyślą.
Teraz już się czuję prawie normalnie… jeszcze trochę dotyk ubrania wokół rany (czy też raczej już bardziej blizny) po dwójce drażni (bo wokół zdrętwiałe trochę jeszcze), hmm… właściwie bardzo drażni :/ takie uczucie jakby pieczenia (ale po jedynce było podobnie po zdjęciu opatrunków). No i mam problemy ze spaniem… sypiam 5 godzin, dłużej nie daję rady. Bo… jak to ująć… Mogę spać tylko na plecach, no na bokach też bym mógł, ale tak nie dam rady całą noc bez ruchu, a ruszać się jednak trochę ciężko, więc jak zasnę na plecach, to to 5 godzinach się budzę. A wstawianie jednak trochę ciężkie, bo jak już zegnę nogi, to potem przy prostowaniu tak mi mięśnie (ścięgna?) drżą, a może to skurcze? W każdym razie takie nieprzyjemne uczucie jak po nocy prostuję nogi. Cóż… teraz, w domu to by było nawet fajnie spać tylko 5h, ale bym miał czasu na inne rzeczy :D

Te ostatnie dni bez netu były straszne ;) Mógłbym wykorzystać je chociaż jakoś sensownie (czytaj: skończyć pisać jedno z dwóch rozpoczętych opowiadań, poczytać książkę, zrobić porządek na dysku…) i nie żebym nie robił żadnej z tych rzeczy… ale głównie to po prostu skakałem między folderami, a to mało pożyteczne zajęcie. Zrobiłem se szablon (ale to tylko na archiwizację jednego miesiąca z bloga będzie, jeszcze nie wiem którego, okaże się) i tyle w sumie.
No pierwsze co zrobiłem po przyjściu do domu, to dorwałem się do netu i dodaję notkę ;) teraz idę zjeść czy cośtam, a wrócę tu później…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.