Od kiedy jeden k/m wrócił z Belgradu, to po prostu taka energia we mnie wstąpiła :D To praktycznie moja strona startowa ;D i podjarany jestem jakby już miał sam tam jechać, a ja tu jeszcze ani grosza nie mam na ten cel :D (nie no, może chociaż na podróż bym miał).
Poza tym zacieszam się nowym telefonem i przeczytaną książką (tak, „Głód” był świetny, to jest to jak takie ciary czuję czytając ;) i hmm… interesująca okładka). Ale w takich chwilach myślę sobie tak samo, jak to Elena idealnie ujęła, że można się cieszyć z tego co się widziało (np. serial), że można się cieszyć tylko z tego, że los dał nam szansę to zobaczyć (czy przeczytać itp.), tak samo czuję. W takich chwilach myślę, że mimo wszystko życie jest piękne, właśnie ze względu na te drobiazgi jakże jednak niewymownie przyjemne.
Ale w sumie nie o tym chciałem…
Muszę optymistycznie przyznać, że już nie dostaję paraliżu na samą myśl o wejściu między ludzi – to najważniejszy efekt leczenia. Aczkolwiek nadal bardziej wolę mój tryb życia wycofany. No ale jak się nawet czasem sam z siebie odezwę (tzn. wtrącę się do rozmowy), to już jest więcej niż kiedykolwiek wydawało mi się, że będzie. I nawet nie denerwuję się załatwiając służbowe sprawy i odbierając służbowe telefony – to już jest kosmiczna różnica, ale może to dlatego, że wtedy mam świadomość, że to nie mój pomysł, w razie czego będzie: „bo mi kazali” :D
Ale mimo tego jedno się nie zmieniło – mam ZUPEŁNIE inne zainteresowania niż 98% ludzi, z którymi się stykam i i po prostu nie mam o czym z ludźmi rozmawiać, po prostu nie mam. Więc nie rozmawiam. Odpowiadam tylko na zadane pytanie :P Może i mają mnie za cichego mruka, ale niech i tak będzie, bo na temat zainteresowań i tak byśmy sobie nie pogadali: ich nie interesują moje, a mnie nie interesuje to co ich interesuje.
W pracy jest… hmm, nie wiem. Kiedyś myślałem, że pracować tam, to największe szczęście jakie może człowieka spotkać. Posada pewna i na miejscu – idealne warunki do życia. Ale teraz, jak tam się stażuję… no źle nie jest, ale coś mi nie pasuje. Chyba jednak z przykrością stwierdzić muszę, że ten rodzaj pracy zupełnie mi nie odpowiada. Bo atmosfera jest spoko. Nie wiem kto i ile o mnie wie, spotykam się z ludźmi, których znałem mniej lub bardziej (ostatnio nawet z chłopakiem co sprawę mojego peselu prowadził – więc to mówi samo za siebie ;) ), ale jak na razie nie miałem żadnych nieprzyjemności. Raz tylko chwilkę grozy słysząc pytanie czy z kimś tam chodziłem do klasy. Zatkało mnie z lekka i nic nie powiedziałem, udałem, że się zastanawiam i… w zasadzie słusznie, bo jak się nad tym na prawdę zastanowiłem, to się okazało, że sam już dokładnie nie pamiętam gdzie z kim chodziłem :D
Ludzie są sympatyczni, nawet bardzo i już mi się wydaje, że będzie mi ich brakować (chyba, że mnie jeszcze czymś zrażą), ale ta robota… no jakbym miał żyć ze świadomością, że mam tam pracować do emerytury to… A z drugiej strony zastanawiam się czy pracując gdziekolwiek nie będę myślał tak samo? Ja chyba nie jestem stworzony do stabilizacji… (co mnie przeraża trochę).
Właściwie to w ogóle nie jestem stworzony do współegzystencji z innymi ;) Co z tego, że są fajni i ich lubię, jak i tak lepiej było nie pracować :D (aczkolwiek szkoła NIE JEST fajniejsza od pracy, w żadnym razie, praca, nawet najgorsza jest o 100.000 razy lepsza niż szkoła, zupełnie nie rozumiem ludzi twierdzących inaczej), najfajniej mi było w domu siedzieć :D
A skoro już o tym mowa… coś jest ze mną nie w porządku. Za często się denerwuję (tzn. wpadam w złość). No i oczywiście, kiedy ja robię sobie tapetę, a mama mi zza pleców nagle wyskakuje, toż to zawału można dostać i się wkurzyć rzeczywiście, ale też nie aż tak… i inne takie… zdaje mi się, że robię się nie do zniesienia… (tak jakbym już od dawna taki nie był ;) no ale teraz jeszcze się wściekam jakby za często). Zawsze potrafiłem czepiać się pierdół i kłócić o jakieś bzdury. Ale zauważyłem taką prawidłowość, że im mniej się czuję pewnie, tym bardziej jestem miły. Bo jak już się czuję z kimś swobodnie, to tylko mogę zrażać go do siebie – smutne. I tak się zastanawiam jak w takim przypadku miałoby wyglądać moje jakiekolwiek życie partnerskie? Partner chyba by musiał być kimś kto mnie w takich chwilach (jak jestem upierdliwy i wkurzający) zignoruje ale tak totalnie albo będzie się też kłócił tak, ze szyby z okien powypadają ;) (a po godzinie znów będziemy gadać jakby nic się nie stało).
Ale moje zachowanie ostatnio… może to ten wysoki poziom testo (zwłaszcza teraz po operacji) wzbudza taką agresję? Chociaż skojarzyło mi się nawet z borderline… ale nie, to się objawia wcześniej (prawda?). Z resztą nie przesadzajmy, depresji nie zauważam u siebie (chociaż wtedy z kolei może być typ impulsywny), ale nie no, zostańmy na początek przy testo. Mogliby mnie już zaprosić na te badania…