Na weekend byłem w… no w mieście gdzie się leczyłem :P tym razem w celach rekreacyjno-towarzyskich. I było fajnie, miasto zupełnie inne wrażenie robi kiedy się np. wieczorem idzie na piwo zamiast do psychologa na kolejną wizytę :D Pomijając ile wydałem na miejscu (chociaż i tak byłem dość oszczędny), miałem fajny bilet – 65zł – na nieograniczoną ilość przejazdów w dany weekend. I głównie to tak mi się spodobało, że teraz kombinuję gdzie by tu jeszcze sobie pojechać :P Pomyślałem, że skoro nie stać mnie na zwiedzanie świata, to mogę przynajmniej zwiedzić kawałek Polski, cena jest przystępna. I kurcze nawet sam jak nie znajdę towarzystwa :P Pojechałbym teraz gdzieś na północny wschód (jako, że południowy zachód mam już mniej-więcej obcykany i już mi się przejadł. Może nad morze? Nigdy nie byłem, a połączenia są nawet niezłe (gorzej z noclegami, bo drooogo).
Wracając do kwestii samotnych wypadów… jeszcze trochę wcześniej (tydzień) spędziłem kilka godzin gdzieś, gdzie zwykle ludzie chodzą ze znajomymi, ale kto mi zabroni posłuchać sobie koncertu w samotności? Nawet jeśli jestem jedyną osobą samotną tam. Dawno już stwierdziłem, że gdybym miał zawsze liczyć na kogoś, wiele ciekawych zdarzeń by mnie ominęło i cieszę się iż mimo całej mojej nieśmiałości i niepewności, brak towarzystwa nie powstrzyma mnie w robieniu tego co chcę. Pewnie wielu dziwnie patrzy na samotną osobę w niektórych miejscach, ale czasem słyszę też mały podziw w stwierdzeniu: „byłeś tam sam? ja bym sama nie poszła…”.
Więc wyjazd fajny, a teraz wracamy do codzienności. I jest niefajnie. Zastanawiam się dlaczego mnie zawsze coś nie wychodzi. Nieważne jak bardzo bym się starał, jak bym chciał np. dobrze wypaść, ja zawsze coś spieprzę. Im bardziej chce się żeby było dobrze tym jest gorzej. Zawsze wypadam dziwnie. Pewnie, że to lepiej być żałosnym facetem niż jak kiedyś – żałosnym nie wiadomo czym, ale mimo wszystko… Może ludzi np. to wkurza, że ja o wszystko pytam. Ktoś mówi: „zrób to” i chce żeby coś zrobić po prostu, a ja tak nie mogę, muszę mieć powiedziane ze szczegółami więc pytam, czym pewnie wzbudzam śmieszność. Wydaje mi się, że byłbym dobrym pracownikiem gdybym właśnie na początku miał wszystko tak łopatologicznie wyłożone, ale na prawdę w każdym szczególiku. No i ogólnie mam doła, tak sobie pomyślałem, że jak tak dalej pójdzie to ja nie wiem, życie mi się wydaje bez sensu, tak nie można nic osiągnąć, bo ciężko jest w jakiejkolwiek pracy (a bez pracy nie ma kasy, a bez kasy to ja już w ogóle nie widzę dla siebie radości). Chyba jestem w każdej dziedzinie uszkodzony (od ciała poczynając, a na kontaktach z ludźmi kończąc). Zawsze mi coś nie wyjdzie albo zrobię złe wrażenie i mam tego dość. Nic dziwnego, że wolę w ogóle z ludźmi nie mieć kontaktu. Bo po co, kiedy znowu będzie to samo? Ja sobie mogę wyobrażać Bóg wie co, a zawsze i tak wyjdzie kicha, więc teraz już nawet przestaję sobie nierealne rzeczy wyobrażać (znaczy dla mnie nierealne). Na prawdę czuję się jak jeden z żałosnych bohaterów Kinga… „(…) w jakiś sposób odstręczam od siebie ludzi. Nie chcę tego robić, ale tak jakoś mi wychodzi.” („Christine”).
Swoją drogą zastanawiam się czy King też miał w młodości takie nieciekawe życie, zwłaszcza w szkole… Takie jak w jego książkach… Tak sobie czasem myślę… Jeśli tak to mam nadzieję, że ludzie, którzy go wtedy znali, teraz patrzą na jego książki i wiedzą, że on jest sławny, a o nich świat nigdy nawet nie usłyszy. Mam nadzieję, że tak właśnie jest.
Ale wracając do siebie… siedzę tak i myślę i myślę, że jak się nie wezmę za poszukiwanie psychologa to mogę tak sobie jęczeć do końca życia. Bo kiedy zamierzam to zrobić? To teraz mogę sobie pozwolić na wyjazdy na wizyty (a że mi się nie chce ruszać po pracy jeszcze z domu to inna sprawa, trzeba to lenistwo przezwyciężyć, bo inaczej ciężko widzę życie). Więc na prawdę, psychologa muszę znaleźć na kasę chorych… bo potem jeszcze zadzwonienie i umówienie się, to będzie następna przeprawa :/ Ale póki co to jedyna szansa jaką widzę. Na prawdę czuję się bezsilny.