w kontekscie niepełnosprawności i takie inne przemyślenia ts i okołotematyczne…

No to jestem w tym Belgradzie, już tydzień w zasadzie. Powinienem coś napisać i nawet chciałem zacząć relację… ale jeszcze nie teraz ;) Teraz napiszę tylko, że jest ok, obsługa jak w hotelu, porcje żarcia jak dla 2 osób (ludzie na prawdę tyle jedzą? to samo jak byłem parę dni u znajomej latem… bez kitu, ale ja w domu jem spokojnie połowę z tego i wcale nie chodzę głodny).
No ale do rzeczy, wcześniej jeszcze chciałem napisać o czymś innym… No i dziś natrafiłem na artykuł, więc najpierw skomentuję:

Jestem osobą transseksualną. (…) nie akceptuję swojej płci metrykalnej oraz biologicznej. I ta nieakceptacja jest u mnie silna i trwała.”

Mówi to jakoś tak, że laik by się pogubił. Anna ma już chyba przecież zmienioną metrykę i na pewno jest po operacji, więc… ja bym powiedział: „nie akceptowałem płci w której urodziłem się biologicznie”. W tej chwili nie ma już dla mnie żadnej nieakceptacji, są tylko leki do końca życia (i parę niedoskonałości fizycznych).

Transseksualizm często jest mylony z transwestytyzmem. Na czym polega różnica?
Osoby, które naukowo zajmują się sprawami transseksualności i transwestytyzmu, używają na ich określenie szerszego znaczeniowo słowa transpłciowość. Lekarze – nieładnego określenia dysforia płciowa, czyli nieakceptacja własnej płci. A ludzie akceptują swoją płeć na różnym poziomie. Jedni cieszą się, że są danej płci i czują się w tym świetnie, inni czują się tak sobie, a jeszcze inni woleliby ją zmienić. Ale jeśli to nie jest silne i trwałe, to jeszcze nie są transseksualistami. Transseksualizm jest skrajnym nieakceptowaniem swojej płci, takim, które jest trwałe i powoduje duże cierpienie. Transwestytyzm, a właściwie, według nomenklatury medycznej, transwestytyzm podwójnej roli też jest stanem dysforii płciowej, tylko mniej nasilonym niż transseksualizm. Transwestyta to osoba, która w sumie akceptuje swoją płeć, ale nie do końca się w niej czuje dobrze, czasem tęskni, żeby być osobą przeciwnej płci i coś robi w tej sprawie. Transwestytyzm jest mylony z fetyszyzmem transwestytycznym, który jest parafilią.
Najczęściej ludzie myślą, że transwestyta to mężczyzna, który włożył buty na wysokich obcasach, siatkowe rajstopy, minispódniczkę i pomalował twarz na siedem kolorów. A tak naprawdę może to być zarówno transseksualista, jak i transwestyta lub jeszcze ktoś inny. Ale dowiemy się tego, dopiero patrząc od wnętrza tej osoby.”

No, to akurat jest dobre.

Czyli środowisko osób transpłciowych jest bardzo różnorodne. Czy zdarza się, że jesteście nietolerancyjni wobec samych siebie?
Jak najbardziej. Zauważ, że społeczeństwo ma wypaczony obraz transpłciowości, często lokuje ją w kategoriach zboczeń, parafilii. Nic więc dziwnego, że są osoby transseksualne, które próbują stworzyć swoje własne getto i twierdzą, że one nie mają nic wspólnego z transwestytami. W ten sposób wchodzą w stereotyp społeczny, bo jest to dla nich wygodne. Kłopot w tym, że jest też nieprawdziwe. Często spotykam się z zarzutem, że moje podejście do transpłciowości, polegające na przygarnianiu również transwestytów, szkodzi osobom transseksualnym. A ja myślę, że nie szkodzi. Bo wiem z praktyki, że transwestyci mają dokładnie ten sam problem co transseksualiści – nieakceptację swojej płci. Z drugiej strony rozumiem osoby transseksualne, które starają się bronić przed kojarzeniem ich ze wszystkimi innymi odmiennościami. Po pokazie przedpremierowym filmu „Trans-akcja” podeszła do mnie jakaś pani, aby mi podziękować i pogratulować. I powiedziała, że chciałaby tylko, aby się zmieniło myślenie o nas, to, że ludzie kojarzą nas z tym wszystkimi zboczeńcami. Odpowiedziałam, że to jest temat na inną rozmowę. Ale uważam, że nikt nie ma prawa fałszować rzeczywistości w imię obrony swoich interesów. My, osoby transpłciowe, musimy przyjąć do wiadomości, że ten świat jest bardzo skomplikowany. Więc przekazujmy po prostu wiedzę o tej komplikacji, zamiast oceniać i wykluczać.”

To też jest świetne.

Zdarza się, że osoby, na rzecz których działasz, twierdzą, że ta działalność jest bez sensu? Bo przecież są takie osoby transseksualne, które po korekcie płci chcą po prostu zapomnieć o tym, że kiedyś były kimś innym. I nie przyznają się do tego nawet w swoim najbliższemu otoczeniu.
Rozumiem takie osoby. One po prostu żyją w takim świecie, w jakim żyją i chcą w nim po prostu żyć. Nie chcą niczego więcej i mają do tego prawo. To jest postawa zachowawcza. One sobie zmieniły płeć, środowisko i dla nich jest po sprawie. Kłopot w tym, że nie załatwiły sprawy akceptacji społecznej dla tego zjawiska.”

Tu się też zgadzam. Niby nikt nie ma obowiązku, ale… przecież to jest potrzebne innym, tym, którzy dopiero zaczynają. I dlatego właśnie napiszę tak obszerną relację o mojej operacji jakie pisałem do tej pory. Wielu ludzi wie gdzie jestem i po co, cała rodzina i różni znajomi i szczerze – mam to gdzieś, nawet jak ktoś po tym miałby dojść, że ja to ja. Trudno. Po prostu uważam, że to może komuś pomóc. No może co do zdjęć to nie gwarantuję… :D ale zobaczymy.

i dokończenie myśli cytatu: „A przecież lepiej by było, gdyby mogły po prostu śmiało się przyznać, że są, kim są. Wiem, że to nie jest proste. Jestem jedną z zaledwie kilku osób w Polsce, które się jawnie do tego, że miały inną płeć, przyznają, i rozumiem problemy innych.”

Ale co w zasadzie byłoby lepiej? No nie wiem ale na prawdę nie rozumiem dlaczego mam w towarzyskich pogawędkach wspominać, że jestem ts? Czy ludzie opowiadają o tym, że mają impotencję albo hemoroidy? A może ona mówi o nowych… no to się zgodzę, no cóż, TS to taka dziwna przypadłość, w której wiele się zmienia w zależności od etapu leczenia.

No to był artykuł, a teraz kawałek świetnego posta z forum (niebieskiego):
„(…) co do znajomych.. ci pelni wsparcia i w ogole cudowni, tolerancyjni, akceptujacy… czy tak naprawde widza w nas nowych nas, czy starych nas przerobionych? Czy mowiac o nas innym mowia ONA czy KOLEGA KTORY ZMIENIL PLEC… czy zapewniaja o tolerancji a w glebi duszy zawsze beda widzieli w nas bylego kolege/kolezanke? Chyba nigdy nie uda zatrzec sie wspomnien innym ludziom, nie da sie zmienic obrazu nas.
A partner? Czy za kazdym razem zapewniajac ze jestesmy dla niego normalnymi kobietami/mezczyznami… czy naprawde tak uwaza? Czy swojej siostrze, matce tez powtarza ze sa dla niego normalnymi kobietami? A moze tylko nie chce nas zranic, a moze sam przed soba usprawiedliwia zwiazek z kobieta ktora byla chlopakiem i na odwrot?
Zadaje sobie te pytania i nie znalazlam do dzisiaj odpowiedzi… ale chyba slowa ktore naprawde dodaja mi otuchy to te neutralne.. jestes dobra w swoim fachu, dobrze sie ubierasz, potrafisz to i tamto… za kazdym razem kiedy slysze czy to od rodziny, czy od przyjaciol, czy od partnera TAK, AKCEPTUJEMY, dla nas jestes normalna … czuje sie podwojnie nienormalna.. bo normalnym ludziom chyba nie jest potrzebna akceptacja.”

Pozwalam sobie na ten cytat, bo jest świetny, też to tak widzę. I jeszcze jeden:

„Zyje juz jako ja kilka dobrych lat i zauwazyłam jedna wspolna zaleznosc… niewazne czy to przyjaciele ktorzy znaja mnie z kiedys, czy ci ktorzy mnie poznali i ktorym zdecydowalam sie powiedziec… hmm jest cos takiego w ludziach, taka chec poszukiwania sensacji.. wiem ze zdarzaly sie wobec mnie przykre sytuacje i to wlasnie w gronie znajomych.. np. wchodzenie na moje profile typu FB i pokazywanie mnie ich znajomym na zasadzie 'fajna laska nie? a to byl chlopak wiesz?’. Czy slowo zaufanie cos w ogole jeszcze znaczy.. watpie… ludzie sa ludzmi i niestety czesto popelniaja zbrodnie w przyjazni nawet nie zdajac sobie sprawy z tego jak bardzo moga zaszkodzic.. Mowisz o wyrozumialosci i o czasie.. czas zmieni tylko to ze znajomi przestawia sie z bylAS na bylES.. w ich glowach nadal bedziemy Kasiami i Krzysiami sprzed zmiany.. bedziemy dla nich kims kto zmienil plec, nie kims kto skorygowal plec, bo oni tej naszej prawdziwej plci nie znali.. znali nas jako JEGO/JA i tak juz zostanie.
Zgadzam sie z ze nowym znajomym nie ma sensu mowic.. po co maja wiedziec.. po co psuc im obraz nas jako nas takich od zawsze..”

Nom. Toteż się zgadzamy. Ona ujęła to lepiej ode mnie. Gdybym miał np. hemoroidy, nie mówiłbym o tym ludziom. Choć przecież to powszechna choroba, nie ma się czego wstydzić i nie moja wina. Nie mówiłbym bo to krępująca przypadłość. Tyle. Nie rozumiem dlaczego TS miałby być traktowany inaczej. „Ciało skaleczone przez estrogeny” – jak kolega miał kiedyś w opisie… Defekt genetyczny w postaci X zamiast Y…

Chciałem jeszcze poruszyć (znów) kontekst niepełnosprawności, tym razem będzie cytat z forum dla niepełnosprawnych:

„Być może oburzycie się moim myśleniem, bo jak już wszyscy wiecie, sama jestem niepełnosprawna, ale wielokrotnie zastanawiałam się nad tym, czy będąc osobą zdrową byłabym w stanie zainteresować się kimś z widoczną fizyczną wadą i kurczę, również wychodziło mi, że… pewnie nie.
Jestem przy tym pełna sprzeczności, gdyż w marzeniach widzę jak zjawia się po mnie superprzystojny książę na białym koniu, mówi: oto jestem! i ratuje mnie z więzienia na wieży, ale… to tylko marzenia i mam tego pełną świadomość.
Tak naprawdę jestem realistką i wiele rzeczy potrafię pełnosprawnym wybaczyć, gdyż mnie samej także daleko do ideału.”

Bardzo mi się podobał ten post. Chyba nie wymaga komentarza.

Teraz jeszcze jedna dyskusja, tym razem w komentarzach pod pewnym blogiem:

ja: Ja potrzebowałem wielu lat żeby sobie uświadomić czego właściwie chcę :P Bo właściwie, to myślę, że mam podobnie jak Ty… znaczy mam ochotę na seks, ale nie na związek ;)
on: I myślisz, że to kiedyś minie? Ten brak ochoty na związek? Chyba boje się tego momentu…
ja: Hmm… ja się nie boję, ja bym chyba chciał żeby to minęło. Bo my niestety małe mamy szanse na niezobowiązujący seks – tak mi się wydaje :P (my tzn. ts/tg). Mamy zbyt niedoskonałe ciała żeby być interesującymi partnerami na seks bez zobowiązań… Tylko osoba bardziej z nami związana mogłaby te ciała zaakceptować. Ja tak to widzę.

No, tak to widzę i to jest w jakiś sposób smutne. Pewnie, kiedyś chciałem po prostu móc być sobą, dziś jestem sobą i… po prostu bolą mnie pewne takie ograniczenia. Chociaż może przesadzam, nie tylko ts tak mają przecież…
Hah! I może dlatego (wszystkiego) o czym piszę w tej notce tak mnie… razi szukanie znajomych w obrębie tych samych grup! „Razi” to może nie najlepsze słowo, chodzi o to, że to zauważam i też mnie to smuci. To znowu to „jestem normalny”, wśród normalnych nie ma takiej kwestii.
Ale i tak jest wszędzie, nie tylko w przypadku ts… To samo zauważyłem praktycznie wszędzie, w przypadku ludzi HIV+, fobików społecznych, a nawet ludzi chorych na jelita! Cóż, tak chyba po prostu jest, wielu nie ma już nadziei, że zostaną zrozumieni przez innych. I chyba to jest najsmutniejsze.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii i oznaczony tagami , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.