Relację rozbiję sobie przynajmniej na 2 części, a może i na trzy. Tak jak mówiłem, to jest coś, razem z podróżą, więc warto wspomnieć od początku, poza tym chcę to mieć.
Na początek składam podziękowania koledze, bo pomógł mi bardzo dużo w korespondencji z lekarzem i w ogóle, mimo że on robił falloplastykę, to mogłem go zawsze zapytać i odpowiadał wyczerpująco, radził i w ogóle. Aż chciałoby się powiedzieć „jedyny porządny”, bo z różnych źródeł wiem, że przecież nie jedyny Polak, który w tym miejscu robił operację. Ja rozumiem, że nikt nie ma obowiązku niby żadnego, ale… przecież każdy k/m chyba wie jak jest nam trudno czegoś się dowiedzieć, jak sam był niepewny i jak bardzo innym pomogłaby jakaś porządna relacja. A jednak nie tylko kolega odpowiadał mi, bo jeszcze inna osoba i za to też dziękuję :)
A więc najpierw w domu korespondencja z dr, umówiłem się, trochę utargowałem. Oficjalna cena metoidioplastyki to 10 tyś. Euro i proszę mnie nie pytać ile zapłaciłem. Z resztą jeśli się ktoś wybiera z osobą towarzyszącą, to w zasadzie tyle trzeba i tak mieć. Jeszcze nie jestem w domu i nie wiem czy w poniedziałek będę, ale jeśli tak, to można powiedzieć, że starczyło i na przelot. Jak się przedłuży to nie wiem.
Tak, kolejnym krokiem był zakup biletów lotniczych co jawiło mi się też jako kosmos :D Można to zrobić przez neta, ale to mój pierwszy raz, więc udałem się do najbliższego biura LOTu (np. na najbliższe lotnisko) i zakupiłem dwa bilety płacąc gotówką – tak żeby było pewnie, jasno i żeby mi wszystko powiedzieli (dwa bilety, bo mama była ze mną).
Następnie przeczytałem to: Pierwsza podróż samolotem – krok po kroku – nawet zabawne, polecam :D
Podróż była dość męcząca… 2h busa, parę h oczekiwania, 6h autobusu, znowu parę h i dopiero samolot… Także nim do niego wsiadłem, myślałem że zasnę na stojąco (bo oczywiście przez całą noc w podróży nie mogłem spać, nie, zachciało mi się dopiero przed południem na lotnisku!).
Wszystkie te w ogóle procedury na lotnisku, to dla mnie zupełna nowość, w końcu to był mój pierwszy lot. Siedzimy przyglądając się wcześniejszym odprawom i jedyne co mi przychodzi do głowy: „no i co teraz? yyy, to co mamy robić?” :D No ale nic, zgodnie ze wskazówkami przewoźnika, na 2h przed odlotem podeszliśmy do odprawy. Walizka jako bagaż rejestrowany, mój plecak jako podręczny. Dostaliśmy karty pokładowe, pani kazała przejść do bramki nr 11. Super. Poza tym, że gdzie jest ta bramka? XD No ale chyba za tymi taśmami co się ludzie rozbierają i sprzęty z bagażów podręcznych wyjmują, to poszliśmy – najpierw pan sprawdził paszport i karty (przy odprawie też paszporty), jak wyjąłem kompa, aparat, komórkę, zegarek zdjąłem i pasek, to się ledwo z tym zabrałem przechodząc przez taśmę, jeszcze ze spadającymi spodniami musiałem wyglądać komicznie :D Ale ok. Sklepy bezcłowe (ceny takie, że śmiech ogarnia, nie wiem czy dwa razy takie jak normalnie czy raczej cztery razy takie), ale dalej nie ma bramki… znaczy są ale inne, no ale ok, to chyba odprawa paszportowa, przeszliśmy i tak, wreszcie Gate 11 się nam ukazała ;) I tam właśnie myślałem, że zasnę, bo się opóźniło trochę. Jak już przepuściła nas pani z „biletem” do autobusu, tośmy znowu czekali aż reszta się dowlecze (tam jedni kart pokładowych nie mieli, zostawiła ich na koniec i trochę to trwało). Potem spory kawał po tym lotnisku autobus jechał. Wreszcie samolot. Ekhm, dawno już nie miałem takiego uczucia klaustrofobii :P takie to małe… A sam lot cóż, jakoś szczególnie przyjemne przeżycie to nie jest ;) aczkolwiek ciekawe i polecam każdemu chociaż raz spróbować :P Jeszcze jak się wzbijał to fajnie, bo coś widać było, chociaż uczucie z kolei niezbyt przyjemne tak ciało przechylone lekko do tyłu. No i skręt ;) Bo jak już leciał to nuuuda. Same chmury, żeby to jeszcze chmury a nie totalna jakaś mgła, także resztę przespałem (po tym jak stewardessy zaczęły przynosić kanapki i picie – nie wiedziałem, że na takich małych odcinkach też jest żarcie gratis ;) choć za taką cenę, to się nie dziwię… cóż, niestety ja nie mogłem jeść, gdyż miałem tego dnia spożywać same płynne posiłki). Generalnie to wygląda tak: wejście do samolotu, prezentacja zasad bezpieczeństwa, start, gaśnie sygnalizacja zapięcia pasów – wyskakują stewardessy i wciskają żarcie i picie :D i to wszystko przez pierwsze kilka minut lotu, a dalej już nuda, na prawdę spałem. Lądowanie ok, mniej nieprzyjemne niż start. Wyjście… jakieś takie labiryntowe ;) chociaż co ja tam wiem, pewnie normalne, ale napisy serbsko-angielskie lekko mnie przerażały :P No aleśmy trafili do następnej odprawy celnej, gdzie dostałem piękną piecząteczkę w paszport (chociaż jakaś pamiątka :D ), a potem po bagaże – trochę to trwało. Jakoś udało się znaleźć wyjście gdzie czekał kierowca z moim imieniem i nazwiskiem na kartce.
To w sumie tyle jeśli chodzi o podróż, ale ponieważ mam opisany cały pierwszy dzień, to niech ta pierwsza część zawiera cały ten dzień.
Kierowca nie mówił po angielsku – i bardzo dobrze, ponieważ ja się bałem, że przyjedzie ktoś, kto będzie mówił i będzie lipa, że ja taki cienki :D Prowadził trochę jak pirat drogowy, hehe ;) A sam Belgrad… cóż, ma mniej dziur w ulicach niż Warszawa, ale poza tym… przypomina mi Katowice :D no generalnie: widać, że to nie zachód, wygląda tu podobnie jak w Polsce. Choć obrzeża chyba nieco bardziej urokliwe.
W klinice wzięły mnie w obroty pielęgniarki, młodsze mówiły po angielsku, ale tu na szczęście wystarczyło raczej samo przytakiwanie ;) Starsze raczej nie mówiły… Także one mówiły po serbsku, a ja się domyślałem o co im chodzi :D ale nie ma strachu, bo zawsze się człowiek domyśli ;) a jak nie, to po prostu zrobią swoje :D Dałem badania co miałem, ale morfologia była trochę stara, więc jedna pobrała mi krew.
Od razu też jedna z nich zapytała czy mam komputer, powiedziałem, że mam, więc przyniosła mi hasło do internetu :) Poza tym biegały pytać czy wszystko ok, że tu jest telewizor (bo w pokoju jest tv i bezprzewodowy internet, no i mała toaleta, bez prysznica, bo do tego trzeba kawałek dojść).
Mama się najadła kolacją, a ja dostałem jabłkowy soczek :D (i to tylko do 24:00, bo potem to już nic) no i… 2 lewatywy XD Potem (a może przedtem, nie pamiętam, nie istotne) przyszedł dr Rados (i w ogóle link – bo się będę posługiwał imionami/nazwiskami). Bardzo sympatyczny. Pooglądał mnie i powiedział co zrobi, tak więc przytakiwałem. Nie rozumielam co do słowa tego co mówi, choć wiedziałem o czym mówi, bo już przecież o tym z 10 razy czytałem ;) Ogólnie mówił, że to nie jest jakaś bardzo ciężka dla mnie operacja, o powikłaniach, że u kogośtam jąder nie dało się umieścić, bo miał zbyt mało skóry, ale u mnie nie powinno być takiego problemu (nie powiem, zabrzmiało bardzo pocieszająco, bo to jedna z moich obaw była), mówił, że jądra nie mogą być za duże, bo ściągają wtedy neopenisa w dół – no brzmi logicznie niby (choć miałem nadzieję, że zrobi co się da żeby ta wielkość była jak największa, bo takie mam przekonanie, że jak nie penis to niech chociaż jądra wypełniają jakoś spodnie XD). Powiedział też, że zrobimy liposukcję wzgórka łonowego (bo widocznie jestem za tłusty XD ha! będę to teraz wszystkim opowiadał jak mi będą gadać, że powinienem przytyć :> ). Na koniec zapytał czy mam jakies pytania, miałem o to czy mam szukać hotelu, ale nie, spoko, mogę tutaj zostać tak długo jak będzie trzeba :) Potem zapytał jeszcze czy miałem mastektomię i czy jestem zadowolony… no więc powiedziałem zgodnie z prawdą, że mam za duże sutki, powiedział, że mogą zmniejszyć – no to super :) zapytałem za ile, a on się zaczął śmiać ;) Czyli umówiliśmy się na metoidioplastykę i małą poprawkę I. :)
To był koniec pierwszego dnia.